wtorek, grudnia 15, 2009

Araby

Ostatnio robię sobie przerwę w szukaniu konia, ale to wcale nie znaczy, że przestałam o tym myśleć albo snuć plany. Aktualnie naszła mnie faza na... konia arabskie. Do tej poryw ogóle nie brałam ich pod uwagę, wychodząc z założenia, że są dla mnie za małe, a w ogóle to mają zbyt gorący temperament. Ostatnio mi się jednak odmieniło i w dodatku okazało się, jak się dowiedziałam od miłośników tej rasy, mój wzrost in waga nie powinny robić na nich większego wrażenia.

Dlaczego właśnie araby? Z kilku względów. Po pierwsze jedyny koń z oglądanych przeze mnie (a trochę już tego było), który zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie i miał w sobie "to coś", to była pół-arabka, Pacynka (można o niej poczytać w poście o drugiej wizycie w Stadninie nad Wigrami). Drugim arabem, który ostatnio zrobił na mnie wrażenie, był arabek ze stajni w Łazienkach, którego obserwowałam, bawiąc się z Barokiem. Mając andaluza na lince przez pół jazdy gapiłam się na araba, który miał trening ujeżdżeniowy, wyglądał super.(pisałam o nim co nieco w postach o Baroku). Po drugie są piękne i zawsze bardzo mi się podobały - mają w sobie taką szlachetność i dumę, kwintesencję końskiego piękna. A na dodatek kiedy czytam o tym, jakie podejście do swoich zwierząt mają arabiarze, to przypomina mi to w dużej mierze to, jak ja widzę moją relację z koniem. Owszem, wiadomo, że są to konie gorącokrwiste, mają w sobie ten pustynny wiatr ;) , ale przy tym są bardzo inteligentne i mają niesamowitą charyzmę, ma się wrażenie, jakby z człowiekiem rozmawiały.

Być może w okolicach lutego wybiorę się do Janowa albo Michałowa, żeby pooglądać konie. Wbrew pozorom można je nabyć za nieduże pieniądze, choć oczywiście te najlepsze chodzą nawet po kilkaset tysięcy dolarów. Może właśnie wśród arabów znajdę tego jedynego, kto wie...

czwartek, listopada 26, 2009

Nowe Levele

Bardzo się cieszę, że wyszły nowe płyty Parellich do wszystkich czterech poziomów PNH. Zamówiłam póki co poziom 1 i 2 (w jednym opakowaniu), ale teraz kombinuję, żeby jednak zamówić zestaw wszystkich czterech. Do końca roku cena dla członków Savvy Club jest całkiem przystępna. Ciekawa jestem co nowego wymyślili Pat i Linda, chętnie zerknę na późniejsze poziomy, żeby zobaczyć, jak wyglądają zabawy na późniejszym etapie.

Moje poszukiwania konia na razie wytraciły nieco tempo, pewnie dopiero na wiosnę znów zacznę szukać z pełnym zaangażowaniem. Ostatnio bardzo spodobała mi się jednak klaczka fryzyjska, ale nie wiem jeszcze, co z tego będzie, bo nie znam póki co ceny, a i sam właściciel nie jest jeszcze do końca przekonany, czy w ogóle chce ją sprzedawać. Dziewczynka jest piękna, to chyba najładniejszy polski fryz, jakiego widziałam (póki co na zdjęciach i na filmiku, ale może za jakiś czas się wybiorę obejrzeć ją w realu). Ma w sobie to coś.

Jest jeszcze parę innych koników z nieco niższej półki cenowej, które mogłabym obejrzeć, kilka młodziaków z okolic Otwocka i jedna 6-cioletnia, trochę jeżdżona klacz z Góraszki. Mam też możliwość dzierżawy 2-latka, ładnego karuska i zastanawiam się nad ta opcją, żeby się trochę pobawić z młodym koniem i zobaczyć jak to jest. Ale jakoś straciłam ostatnio impet, więc nie wiem, kiedy się zbiorę w sobie, żeby pojechać je oglądać. Jakaś jesienna depresja mnie dopadła i nic mi się nie chce :P

wtorek, listopada 17, 2009

Ostatnie spotkanie z Barokiem

Wczoraj pojechałam po raz ostatni pobawić się z Barokiem. Postanowiłam spróbować techniki, którą ostatnio widziałam na filmiku z Lindą, czyli "Me and my shadow." To taka wersja lekcji pasażera na linie. Idzie się koło konia i naśladuje jego zachowanie, poziom energii itp. Sporo się w związku z tym nabiegałam, bo były kłusy, galopy, wariactwo na linie, no to musiałam robić to samo. Zmęczyłam się, ale w końcu koń się całkiem rozluźnił, wytarzał kilka razy (cały czas na linie) i ogólnie zszedł z poziomu adrenaliny. Nie była to może bardzo duża zmiana, ale jednak łeb miał poniżej kłębu, co mu się bardzo rzadko zdarza. Mam wrażenie, że takie sesje by mu się częściej przydały, bo udało mi się go troszkę przekonać, żeby wziął na siebie choć trochę odpowiedzialności za to, gdzie idziemy. A to niezbędne, żeby wytworzyło się partnerstwo.

Ten mały sukces nie zmienił mojego ogólnego poglądu - że Barok wymaga co najmniej roku cierpliwej, rzetelnej pracy z ziemi, zanim zacznie nadawać się do jazdy i nabędzie większej pewności siebie oraz zrównoważenia.

wtorek, listopada 10, 2009

Co dalej?

Niedługo kończy się dzierżawa Baroka i zastanawiam się co dalej. Póki co nie zapowiada się, żebym zdecydowała się wreszcie na kupno konia, więc doszłam do wniosku, że poszukam sobie kolejnego konia do dzierżawy (ale tym razem pełnej, nie współdzierżawy). Dzięki temu dowiem się więcej o koniach, nauczę się nowych rzeczy, będę miała szansę popracować z innym zwierzakiem, to zawsze fajna zabawa i nowe doświadczenia. Może któryś z takich koni mi przypadnie do gustu i będę go chciała kupić? To zawsze lepsza opcja, móc poznać konia bliżej i mieć więcej czasu na podjęcie decyzji.

piątek, listopada 06, 2009

Chwila w siodle

Wczoraj po raz pierwszy osiodłałam Baroka i na chwilę na niego wsiadłam. Samo siodłanie przeszło spokojnie, chwila friendly i koń nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko. Jakieś 40 minut bawiliśmy się we friendly z liną, z prawej strony konia mogłam nią machać i zarzucać mu na głowę, ale z lewej strony jest znacznie gorzej i wymaga to jeszcze sporo pracy. Zresztą chody boczne też słabo wychodzą, jak jestem z lewej strony, na driving on reaguje wtedy jak na atak. Z drugiej strony jest zupełnie dobrze.

Dziś także Marcin chwilę bawił się z Barokiem i stwierdził, że ten koń wymaga jeszcze bardzo dużo pracy, że kontakt jest z nim minimalny - miał podobne odczucia jak ja. Mi się co prawda udało teraz lekki kontakt z nim złapać, ale nadal nie jest to dużo.

Potem na chwilę wsiadłam na Baroka. Przy wsiadaniu stał spokojnie, ale potem od razu ruszył z miejsca. Na zgięcie boczne bez problemu się zatrzymał. Po 2-3 razach nauczył się stać spokojnie. Ruszył na delikatny sygnał, a potem zaczął się rozpędzać. Kiedy ruszył kłusem, znów go zatrzymałam i tak kilka razy. Przy każdym zgięciu bocznym uważnie oglądał mojego buta - myślę, że doszedł do wniosku, że o to chodzi w tym ćwiczeniu :P

Po 5 minutach zsiadłam. Ten koń jeszcze kompletnie nie jest gotowy na jazdę. Wiedziałam, że nie będzie idealnie, ale widzę, że Barok wymaga według mnie przynajmniej roku rzetelnej, spokojnej pracy z ziemi (przynajmniej przy moim poziomie umiejętności), zanim zacznie być dobrym partnerem pod siodło.

środa, listopada 04, 2009

Piłka

Po kilkudniowej przerwie w zabawach byłam wczoraj znów u Baroka. Przywiozłam ze sobą tym razem piłkę do zabawy. Koń na mój widok wyraźnie się ożywił (co prawda efekt popsuło chwilę później siano, podane przez stajennego) - pierwszy raz widziałam, żeby jakoś zareagował na mój widok. Przy czyszczeniu odkryłam, że na jednej nodze przekręciła mu się podkowa, na szczęście na zewnątrz, więc nie przeszkadzała mu w chodzeniu. Pokazałam to p. Karolinie, która od razu zadzwoniła do kowala, żeby go umówić na korektę "obuwia". Podobno zresztą Barok wygląda wyjątkowo dobrze i jest w świetnej formie - tak twierdzi p. Karolina, która go ponad tydzień nie widziała. Cóż, Parelli twierdzą, że kiedy ćwiczy się koński umysł i emocje, ciało podąża za nimi - to najwyraźniej prawda.

Na początku koń trochę poszalał (aż go wzięłam na długą linę) - nadmiar energii plus silny wiatr, który łopotał halą. Trochę biegania koniowi nie zaszkodzi, zwłaszcza, że on się nie wyrywa, tylko galopuje wokół mnie. Potem się trochę uspokoił.

Zabawy z piłką wyszły całkiem nieźle, Barok się jakoś specjalnie nie bał nowego obiektu, karnie trykał piłkę nosem, kiedy podchodziliśmy. Zrobiłam z nim nawet jojo pomiędzy ścianą a piłką, sprawiło mu to trochę trudności, ale w końcu wyszło ładnie. Wyglądał na zdziwionego, że umie TAKIE rzeczy robić :P

Znacznie gorzej szło friendly z liną. Zaczęłam to już na poprzedniej sesji i wcZzraj kontynuowałam. Mogę zarzucać mu linę na szyję, stojąc przed nim, ale już kiedy stoję przy łopatce, to jest to zbyt duża presja. Po dłuższych testach jestem w zasadzie przekonana, że chodzi tu nie tyle o linę, a o moją energię. Kiedy jestem blisko i mam pępek skierowany w jego stronę, on czuje presję, a ja nie umiem wystarczająco "wyłączyć" energii. Muszę to poćwiczyć.

W związku z powyższym odkryciem p0obawiłam się we friendly "z człowiekiem". Zrobiłam Barokowi masaż nóg i grzbietu oraz zadu, rozluźniałam mu ogon (ma zawsze strasznie spięty, wciśnięty w pośladki niemal). Chyba mu się podobało, oglądał się na mnie co jakiś czas i trochę się rozluźnił. Potem podskakiwałam i machałam łapami w wersji uśmiechnięto-zrelaksowanej. Na początku koń zareagował odsuwaniem się, myślał, że o to mi chodzi. Po jakimś jednak czasie chyba zrozumiał, że to nie jest skierowane do niego, tylko że tak sobie po prostu majtam się po hali.

Potem jeszcze chwila friendly z liną i w pewnym momencie (nie jestem do końca pewna czemu) koń zaczął ziewać, wypuszczając adrenalinę. Ziewał i ziewał i ziewał... Głowa w dół i pełny luz. To było bardzo fajne. W związku z tym zakończyliśmy na tym sesję, dałam mu jeszcze 5 minut "wolnego" na tarzanko i biegi po hali i wróciliśmy do boksu.

poniedziałek, października 26, 2009

Przełom

Dzisiejsza sesja była zupełnie inna niż poprzednie i to aż z kilku względów. Po pierwsze okazało się, że na hali pracują panowie, montujący widownię (przy użyciu strasznych przyrządów do spawania). W związku z tym wszystkie moje plany wzięły w łeb i przez pół godziny ćwiczyliśmy approach, retreat and reapproach (w sensie podejście, wycofanie, ponowne podejście) we wszystkich możliwych konfiguracjach, przy okazji szlifując z dużym powodzeniem driving (w sensie prowadzenie). Po tym czasie Barok był bardziej rozluźniony niż zazwyczaj podczas naszych zabaw, co dało mi trochę do myślenia. Może poprzednio dawałam mu za mało czasu na poznanie otoczenia, a może to po prostu kolejny etap budowania naszej relacji...

Po drugie przekonałam się, że worki z fizeliną świetnie zastępują beczki i nadają się do schematu ósemki znacznie lepiej niż drążki od przeszkód. Kiedy Barok wyluzował się na tyle, że byliśmy w stanie cokolwiek robić, zaczęłam się bawić z tymi workami, rozkładając figurę ósemki na części pierwsze (przeciskanie między mną a workami, przeciskanie między dwoma workami, kółko wokół jednego i drugiego worka). Po takim przygotowaniu figura wyszła świetnie już po 2-3 próbach. Szczerze mówiąc, gdyby Fakir kiedykolwiek zrobił tak dobrze ósemkę, umarłabym ze szczęścia ;P Barokowi zdarzyło się kilka razy podkłusować, ale po chwili sam przechodził do stępa. Reaguje już trochę mniej panicznie na driving carrotem, chody boczne wychodzą coraz lepiej. I tu znów ta sama uwaga: chody boczne w wykonaniu Baroka wyglądają o niebo lepiej niż kiedykolwiek w wydaniu Fakira. Żadnego zostawania zadem, guzdrania się, ładne krzyżowanie nóg, pozycja prostopadła do ściany - super :)

Po trzecie Barok zaczął się ze mną synchronizować. To znaczy kiedy prowadzę go z trzeciej strefy, to idzie ze mną równo, nie wyprzedzając (no może czasem, jak się czymś zdenerwuje). Kiedy skręcam, on skręca ze mną - jak jest po zewnętrznej, to na drobny sygnał carrotem dokłusowuje, jak jest po wewnętrznej, to ustępuje przodem po ciasnym kole (choć to drugie nie zawsze jeszcze idealnie wychodzi). Zaczęliśmy też robić początki prowadzenia w kłusie, na razie udaje nam się wspólnie zakłusować, jednak Barok po chwili się nakręca, wyprzedza mnie i zaczyna iść bokiem. Z przechodzeniem do stępa też jeszcze nie jest idealnie, ale pracujemy nad tym. Taka synchronizacja z koniem jest szalenie przyjemna i satysfakcjonująca, mam nadzieję, że to się będzie jeszcze pogłębiać.

W każdym bądź razie dzisiaj było super, świetnie się bawiłam z Barokiem - mam nadzieję, że on też tak czuł. Pod koniec znów go puściłam na hali na tarzanie i bieganie - nie było tak ekstremalnie jak wczoraj :) Doszłam do wniosku, że jeszcze kilka spotkań i byłabym w stanie nakręcić film na zaliczenie L1 z Barokiem. Coś, co z Fakirem zajęło mi pół roku, tutaj trwało 2 tygodnie. Oczywiście, Fakir był spokojny i opanowany sam z siebie, a z Barokiem nie udało mi się tego jeszcze osiągnąć, ale jeśli mówimy o poziomie komunikacji, to jest świetnie.

Hiszpańska krew

Wczoraj Barok (zgodnie z moimi przewidywaniami) zaczął pokazywać różki. Wynika to pewnie głównie z faktu, że cały dzień stoi w boksie i ma nadmiar energii, ale też pewnie przekonał się, że nie mam zamiaru go zabić i zaczął sobie na więcej pozwalać.

Na początek spędziłam 15 minut na undemanding time w boksie, bo Barok niedawno dostał obrok i chciałam dać mu trochę czasu na przetrawienie. Na hali nikogo nie było (przyjeżdżam zazwyczaj wieczorem, wtedy jest na to większa szansa), ustawiłam sobie dwa stojaki do przeszkód, które znalazłam na zapleczu, w charakterze obiektów do dotykania i schematu ósemki. Są na to niestety trochę za wysokie, ale lepsze to niż nic. Ćwiczyliśmy dziś grę w prowadzenie, bo Barok trochę panicznie reaguje na próby przestawiania przodu. Po kilku podejściach do stojaków zaczął się przy nich zachowywać dość spokojnie, prosiłam go potem o przeciskanie między mną a stojakami i pomiędzy dwoma stojakami, po kilku powtórzeniach robił to dość pewnie. Po tym całym ćwiczeniu prowadzenia udały mi się nawet chody boczne!

Bawiliśmy się też trochę w okrążanie, kiedy chciałam go cofnąć przy użyciu driving game, Barok zaczął intensywnie machać przednimi nogami. Ponieważ wcześniej ostrzegano mnie, że był uczony kroku hiszpańskiego na sygnał batem, postanowiłam mu odpuścić - nie wiem, czy to była próba zaatakowania carrota, czy też myślał, że proszę go właśnie o krok hiszpański. Podczas okrążania koń zaczął trochę wariować na linie, ale szybkie cofanie pomogło. Zdaje się, że to go bardzo zdenerwowało, bo potem wypuszczał adrenalinę kaszląc (jak RBE na filmiku z Patem, chyba z lipca 2009). Przesiadłam się na długą linę, żeby koń miał więcej "dryfu", co później okazało się dobrym pomysłem. Kiedy już Barok się uspokoił, zaczął z kolei zatrzymywać za mną po połowie kółka. Uśmiechałam się, głaskałam i odsyłałam ponownie. Jojo wychodzi już od 1-2 fazy (choć po jednym kroczku na razie). Po paru odesłaniach koń chyba zrozumiał o co chodzi i zrobił ładne trzy kółka, po czym go przywołałam i pochwaliłam.

Później miał jeszcze moment, kiedy znów wzięła go ochota na bieganie, stanęłam pod ścianą i wykorzystałam technikę "Chcesz biegać? Proszę bardzo, pomogę ci!". Wysyłałam go na półkola, żeby biegał i musiał co kilka kroków zawracać. Po paru zwrotach widziałam, że ma już mniejszą ochotę biegać, ale odpuściłam mu dopiero, kiedy widziałam, że trochę się rozluźnił. Opuścił głowę, przeżuł i przestał wariować do końca naszych zabaw.

Na koniec postanowiłam znów dać mu trochę "wolnego" i puściłam go luzem na hali. Na początek gruntownie się wytarzał, wydając z siebie pojękiwania rozkoszy. Potem ujawniła się w nim w pełni hiszpańska krew - zaczął dzikie galopy po całej hali (aż się bałam, czy sobie nie zrobi krzywdy). W rogu hali są zawieszone lustra i Barok uważa je zdaje się za wrogi obiekt, bo podbiegał do niego, ustawiał się tyłem i walił kilka razy z zadu w kierunku lustra. W ogóle w zachowaniu przypominał mojego kota, który też zdecydowanie jest RBE :P

Po kilku minutach takich harców koń się trochę uspokoił i ponownie wytarzał. Kiedy postanowiłam wziąć go na halter, bez problemu do mnie przyszedł. Zaprowadziłam go do stajni i spędziłam trochę czasu na czyszczenie go z piasku, bo przyniósł ze sobą chyba pół hali.

Ogólnie rzecz biorąc mam wrażenie, że powoli budujemy jakiś język komunikacji, na razie bardzo prosty, ale Barok zaczyna chyba rozumieć, że ja próbuję mu coś powiedzieć, że te wszystkie sygnały tworzą jakiś język, co bardzo mnie cieszy.

czwartek, października 22, 2009

Zabawy z Barokiem

Moje zabawy z Barokiem posuwają się powoli do przodu. Jestem u niego prawie codziennie, staram się, żeby nasze sesje nie były zbyt długie. Niestety, nie zawsze mam tyle miejsca na hali, ile bym chciała (potrafi być tam na raz np. 8 koni), a wieczorem, kiedy nikogo nie ma, obsługa zajmuje się podłożem na hali i też nie mogę tam przebywać. Ale cóż, staram się jakoś znaleźć tam dla siebie miejsce. Dużą zaletą stajni jest to, że mam do niej 10 minut drogi od domu. Dziś ustaliłam też, że Barok będzie wypuszczany na padok k. stajni. Dojdzie mi zapewne 15 minut czyszczenia z panierki przed zabawami, ale warto, żeby miał choć trochę możliwości wyjścia na dwór.

Dziś przerabialiśmy okrążanie i początki chodów bocznych, bo pozostałe gry wychodzą już nieźle (jak już pisałam, koń miał pewne podstawy, nie zaczynaliśmy od zera). Ale sesję zaczęłam od czego innego - postanowiłam wypróbować zabawę, podpatrzoną na płytce z Savvy Club. Mianowicie puściłam Baroka luzem na hali (dziś nikogo nie było, bo bawiłam się po 20-stej, stajenny nie był zachwycony...). Pierwsze co zrobił, to z ogromną radością się wytarzał. Kiedy mam go na linie to tego nie robi (może myśli, że nie wypada), ale najwyraźniej miał na to wielką ochotę. Potem przez chwilę łaził za mną, ale kiedy zaczęłam prosić o odangażowanie zadu, po chwili odszedł. Więc zaczęłam zabawę z podchodzeniem do strefy piątej (zadu)., chodziło o to, żeby obracał się pyskiem do mnie Kiedy nie chciał się ruszyć, kopałam w niego grudkę piasku. Ta taktyka sprawiła, że zaczął trochę galopować po ujeżdżalni, więc wykorzystałam metodę "Chcesz biegać? Proszę bardzo, pomogę ci!", po czym dałam mu szansę na odangażowanie zadu. Po połowie kółka galopem skorzystał, obrócił się do mnie z bardzo zaskoczonym wyrazem twarzy. Mam wrażenie, że wszystko, co z nim robię, jest dla niego dziwne i nowe, do czego innego był przyzwyczajony.

Potem robiłam tak: kiedy koń na mnie nie patrzył, podchodziłam po łuku, patrząc na zad. Kiedy się obracał pyskiem do mnie, odchodziłam, podchodziłam z drogiej strony. I tak wiele razy. Jeszcze raz powtórzyłam manewr z grudką ziemi, a po kilku minutach koń zaczął za mną chodzić. Kontynuowałam ideę odangażowania zadu, tylko z bliska. Trochę się rozluźnił, głowa była niżej, choć nie był tak zrelaksowany jak koń na filmie z Patem Parellim (nie można mieć wszystkiego :) ).

Później założyłam mu halter i znów chodziliśmy, odangażowując zad. Potem trochę circlingu, na początku zatrzymywał się za moimi plecami, ale potem było już dobrze. W porównaniu z moimi zabawami z Fakirem ta gra wychodziła świetnie :) Przy chodach bocznych się trochę zdenerwował, zaczął biegać, robiąc półkola od ściany do ściany. Przy czym to nie jest koń, wpadający w amok, można go bardzo łatwo zatrzymać, jest delikatny nawet, gdy buzuje w nim adrenalina. Mam takie wrażenie, że zawsze, kiedy adrenalina weźmie górę, on bardzo szybko się mityguje i jest jakby zawstydzony, że sobie na coś takiego pozwolił. Wygląda, jakby oczekiwał bury z mojej strony, a kiedy ja go nie ganię, ani nie krytykuję, to jest zdziwiony i przeżuwa. Chyba zepsuję tego konia :P

Kiedy wracaliśmy do stajni, szedł z głową niżej niż zazwyczaj, więc kierunek jest chyba dobry :)

wtorek, października 20, 2009

Pierwsze kroki

Byłam dziś znów u Baroka i zaczęliśmy normalne zabawy. Zaczęłam od wyczyszczenia go i kolejnego friendly ze szczotkami i kopystką. W międzyczasie przyszedł Bartek, przyjaciel p. Karoliny, który interesuje się naturalnym jeździectwem. Porozmawialiśmy trochę, pokazał mi jak Barok reaguje na drapanie po kłębie - robił taki fajny ryjek, wyglądał słodko :)

Potem poszliśmy na halę. Po raz pierwszy używałam mojego czerwonego stringa - muszę powiedzieć, że nie czuję chyba żadnej różnicy między oryginałem a sznurkami p. Podkowy. Najwięcej czasu zajęło oczywiście friendly z carrotem, przy machaniu koń się spinał i przyspieszał, co jakiś czas również podchodził bardzo blisko, napierał na presję. Żaden koń mi do tej pory czegoś takiego nie robił, było to nowe doświadczenie. Nie wiedziałam do końca co z tym zrobić, machałam linką cofając się od konia, a koń podchodził coraz bliżej... No więc cofałam go kawałek i powtarzałam operację. Nie udało mi się osiągnąć pełnego rozluźnienia i akceptacji, ale dojdziemy do tego.

Potem bawiliśmy się w jeża. W międzyczasie wszystkie jeżdżące konie opuściły halę i Barok mocno niepokoił się tym, że jesteśmy sami. Kiedy tylko udało mi się skupić jego uwagę, ustępował od bardzo delikatnych faz, jeśli akurat zastanawiał się, czy za chwilę nie zginiemy marnie, chodził od czwartej fazy na zadzie i od 2-3 na przodzie. Najtrudniej było uzyskać ładne krzyżowanie nóg z tyłu, bo raczej dostawiał je do siebie albo krzyżował "na zewnątrz", ale udało mi się uzyskać kilka dobrych kroków. Z przodem szło łatwiej. Ogólnie byłam z niego zadowolona.

Na koniec pobawiliśmy się jeszcze w jeża do tyłu. Tego chyba nigdy nie robił, bo trochę dłużej zajęło mu załapanie o co chodzi. Przy okazji zainteresował się carrotem i zaczął go delikatnie obgryzać, co było dużym sukcesem. Po kilku ładnych cofnięciach dałam mu czas na przeżucie. Koń po chwili rozluźnił się, poparskał, a potem długo ziewał, i ziewał, i ziewał. Od razu zmienił mu się wyraz pyska - zazwyczaj ma taki trochę skrzywiony, sceptyczny. Tym razem nabrał takiej zadziorności i błysku w oku, bardzo mi się to podobało. A to, że się w końcu rozluźnił, było wspaniałą nagrodą, czułam się naprawdę dobrze. Mam nadzieję, że to dobry omen na naszą dalszą współpracę.

sobota, października 17, 2009

Barok

Byłam dziś u Baroka na pierwszej "sesji", czyli pół godzinki undemanding time. Najpierw wprowadziłam go do głównej stajni na czyszczenie (stoi w boksie angielskim). Stał spokojnie, chociaż szczotki wydawały mu się nieco przerażające, a zwłaszcza kopystka. Trzeba będzie się pobawić więcej we friendly ze wszystkimi sprzętami stajennymi. Wypróbowałam też spray do nabłyszczania grzywy, który dla niego kupiłam - friendly ze sprayami też będzie potrzebne. Ujmujące w Baroku jest jednak to, że widać, jak bardzo się stara. Na przykład boi się czegoś, ale bardzo próbuje przełamać ten strach i zrobić tak, żeby człowiek był z niego zadowolony. W ogóle straszny z niego słodziak. Marcina kupił zupełnie tym, że polizał go po twarzy :) Ma takie duże, łagodne oczy, super mięciutką sierść i gęstą grzywę. Strasznie mi się podoba.

Wzięłam go później na halę. Po drodze ćwiczyliśmy niewyprzedzanie mnie i niewchodzenie na mnie. Barokowi trudno było iść powoli, cały czas przyspieszał, ale wystarczała bardzo delikatna presja, żeby się zatrzymywał (czasem z lekkim poślizgiem na asfalcie) i cofał. Machałam lekko rękami i linką i to wystarczało. Czasem zdarzyło mu się mnie wyprzedzić, wtedy delikatnie go zawracałam. Zrozumiałam przy tym, o czym mówił wielokrotnie Pat - żeby nie krytykować konia. Widziałam, że Barok mnie wyprzedza nie ze złej woli czy braku szacunku, a dlatego, że się przestraszył i nie potrafił nad tym zapanować, dlatego nie karciłam go ani nic, tylko bardzo delikatnie wracaliśmy do właściwej pozycji. Super sprawa!

Kiedy weszliśmy na halę, okazało się, że ktoś tam trenuje, więc nasz undemanding time polegał na tym, że ja sobie usiadłam na ławeczce, Marcin sobie stał nieopodal, trzymałam w ręce linę i nic od konia nie chciałam. Barok przez bite pół godziny nie ruszył się nawet o milimetr. Trudno mi było wytrzymać to siedzenie, ale postanowiłam zaufać PNH i wytrwać. Po 15 minutach okazało się, że było warto. Koń opuścił głowę, powąchał linę i podłoże, a potem wypuścił z siebie głębokie i dłuuuuugie parsknięcie. Widać było wyraźnie, że się rozluźnił. Podczas tego stania co chwilę też przeżuwał, widać to "nudne" pół godziny wiele dla niego znaczyło. Dwa razy pod koniec mnie powąchał, trochę tak nieśmiało, ale się jednak zainteresował.

Kiedy wracaliśmy, również bawiłam się w zatrzymywanie i cofanie. Kiedy dochodziliśmy do boksu, koń szedł już znacznie spokojniej i wolniej. Okazało się, że jego kumpel z boksu obok, śliczny kasztanowaty arab, zwędził jego derkę i rzucił ją spory kawałek od miejsca, gdzie ją zostawiliśmy. Był bardzo wszystkim zainteresowany i ciągle łapał moją linę do pyska. Lubię LBE :) Mam wrażenie, że się z Barokiem zakumplowali.

Kiedy zakładałam koniowi derkę na noc, jakoś źle zapięłam jeden pasek. Barok poruszył się niespokojnie i obejrzał w moim kierunku, jakby mi mówił "To nie powinno tak leżeć..." Kiedy zapięłam pasek właściwie, od razu się uspokoił.

Bardzo się cieszę, że mam okazję pracować z tym koniem. Jest naprawdę niezwykły. Ciekawa jestem, jak nam dalej będzie szło.

Selim odsłona druga

Wczoraj wybrałam się znów do Michałowa, żeby pokazać Sylwii dwie kolejne gry. Okazało się, że dodatkowym wyzwaniem będzie podanie koniowi pasty na odrobaczanie, czego on stanowczo nie znosi. Sporą część zabaw poświęciłyśmy więc na friendly ze strzykawką i w ogóle z pyskiem. Pod koniec mogłam już masować carrotem jego język bez większego problemu. Ze strzykawką nie było aż tak wspaniale i chociaż Selim w końcu zjadł pastę, to nie było to idealnie spokojne i pełne akceptacji. Sylwia zamierza w przyszłości pobawić się z nim zwykłą strzykawką, wypełnioną bananowym Kubusiem - w końcu koń pielęgniarki nie może bać się strzykawek :)

Później pokazywałam Sylwii Driving Game. Selim ładnie ustępował od nacisku, nawet w tył szło nienajgorzej. Potem ćwiczyliśmy schemat "Powąchaj to" i z tym nie było już tak łatwo. To znaczy samo sterowanie koniem szło bardzo dobrze, ale wytłumaczenie mu, że ma położyć na czymś nos nie dawało zadowalających rezultatów. Zastanawiam się czy to może być kwestia tego, że to 15-letni koń, być może wcześniej słabo zachęcany (albo wręcz zniechęcany) do eksploracji świata. Udało się sprawić, że powąchał ławeczkę i stojak. Sylwia ma z nim to dalej ćwiczyć, włączając do zabawy również marchewkę.

Potem pokazałam jak wygląda jojo, przyciąganie działało trochę lepiej niż odsyłanie, ale ogólnie nie było źle. Sylwi ogólnie całkiem dobrze idzie, widać, że koń ją bardziej szanuje. Musi jeszcze dojść do większej wprawy w używaniu sprzętu (to zawsze trudne na początek), ale cieszę się, że się wciągnęła w PNH i chce się uczyć :)

piątek, października 16, 2009

Andaluz :)

Konia nadal nie kupiłam, ale za to zaczęłam dzierżawę. Od dziś będę się bawić z Barokiem, 6-letnim siwym wałachem andaluzyjskim. Stoi w stajni w Łazienkach, jest piękny i bardzo delikatny. Oceniam go póki co jaki prawopółkulowego ekstrawertyka, podąża chętnie za człowiekiem, mocno idzie do przodu i raczej przyspiesza niż się zatrzymuje. Jest zajeżdżony, ale wymaga jeszcze sporo pracy. Jeździłam na nim około pół godziny i bawiłam się trochę z ziemi. Jest niezwykle wygodny do jazdy, bardzo wyczulony na pomoce. Łatwo traci pewność siebie i nie panuje nad swoimi emocjami, ale nie jest to wariat, po prostu wrażliwy, prawopółkulowy koń. Ustępuje od nacisku, był trochę pracowany z ziemi metodami naturalnymi, także nie będziemy zaczynać zupełnie od zera. Jestem strasznie szczęśliwa :)

A tu trochę bardzo fajnych zdjęć Baroka (nie mojego autorstwa): http://gajewska.smugmug.com/Horses/Spanish-horses/9447273_jJPEC#P-2-15

wtorek, września 29, 2009

Załamka

Jesienna szaruga zbiegła się w czasie z moją depresją, związaną z zakupem konia. Byłam już właściwie umówiona na zakup Rominy - zdecydowałam się na nią zgodnie z "porywem serca", chociaż wiem, że to trudny koń. Dziś dowiedziałam się jednak, że cena jest znacznie wyższa od tej, na którą się umówiliśmy i nie ma możliwości negocjacji. Ciekawa jestem, czy ktoś wreszcie kupi Rominę, czy też ja co pół roku będę próbowała ją nabyć i za każdym razem będzie się okazywać, że z jakiejś przyczyny nie jest to możliwe...

Straciłam też już nadzieję, że przed zimą uda mi się znaleźć dla siebie jakiegoś konia. Zaczęłam rozważać zakup nie tylko młodziaka, ale też już ujeżdżonego konia, z tym, że musiałby to być koń z polecenia, a nie taki z pierwszego lepszego ogłoszenia.

No cóż, pozostaje wierzyć, że może kiedyś trafię na tego właściwego konia, którego pokocham (z wzajemnością) i z którym spędzimy wiele fajnych chwil razem...

niedziela, września 27, 2009

Wreszcie trochę PNH :)

Byłam dziś z Sylwią w Michałowie-Grabinie, żeby obejrzeć konia, którego zamierza dzierżawić. Koń nazywa się Selim, ma 15 lat, jeśli chodzi o koniobowość to taki LBI/RBI. Bardzo sympatyczny, spokojny, siwy hreczkowaty (uwielbiam tę maść!). Pobawiłam się z nim chwilę i pokazałam Sylwii grę w zaprzyjaźnianie oraz jeża.

Przyjemnie było znów się trochę pnh-owo pobawić. Marcin mówił, że mi strasznie zazdrościł :P Semir na początku był raczej zamknięty w sobie i nieszczególnie zainteresowany. Potem wykorzystałam pomysł Pata z któregoś DVD z Savvy Clubu: po dwóch stronach ujeżdżalni położyłam marchewki i prowadzałam go z drugiej/trzeciej strefy (raczej z drugiej, ale starałam się z trzeciej) z jednego punktu do drugiego i z powrotem. Przy każdym przystanku dostawał kawałek marchewki. Niesamowite było, jak ten koń w ciągu kilku minut się zmienił! Uszy do przodu, zadawał pytania, krok żwawy i energiczny - aż przyjemnie się patrzyło. Właściciel nie mógł wyjść ze zdziwienia :)

Potem bawiła się z nim Sylwia, ćwiczyłyśmy rozluźnioną i "zwartą" postawę ciała, friendly z carrot stickiem i trochę jeża. Semir nie był zbyt chętny, żeby ustępować od nacisku, ale i to się w końcu udało. Ogólnie wycieczka była sympatyczna, Sylwia ma ćwiczyć te dwie gry przez jakiś czas, a ja się później wybiorę, żeby pokazać jej grę w prowadzenie i ewentualnie coś podpowiedzieć. Zobaczymy, czy starczy jej zapału :)

Zdradzę Wam po cichutku sekret. Że prawdopodobnie w czwartek jadę z wetem do następnego konia. Kto zgadnie co to za koń? :)

piątek, września 25, 2009

Wyrok weta...

Byłam dziś u Harleya z weterynarzem. Niestety, wynik badania nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Koń ma poważne problemy z nogami, zwłaszcza lewą przednią - próby zginaniowe w niej dały wynik ++. Pozostałe nogi po +. Lewy pośladek niższy niż prawy, koń lekko kuleje na lewą tylną nogę.

Wygląda na to, że muszę szukać dalej... Trochę już jestem tym wszystkim zmęczona.

poniedziałek, września 21, 2009

PNH to droga

Nie wiem czemu tak jest, że kiedy przez jakiś czas mam przerwę od PNH (wakacje, brak konia do praktyki itp.), to zaczynam powoli zapominać o co w tym wszystkim chodzi. I nie mam tu na myśli umiejętności machania linką czy też zasad, dotyczących faz, zwierząt uciekających i budowania relacji. Chodzi mi o coś głębszego, a przez to bardziej ulotnego. O taką specyficzną magię PNH, która sprawia, że każda minuta spędzona z koniem zmienia się w niezwykłe przeżycie. Ale ta magia we wspomnieniach z czasem blaknie i w końcu zostaje tylko pamięć o tym, że PNH jest super, ale nie mogę sobie przypomnieć tego uczucia. Zaczynam czytać różne "klasyczne" fora internetowe, książki, artykuły w czasopismach, które pokazują świat koni od zupełnie innej strony. Jeżdżę po stajniach, szukając Tego Jedynego konia i sama siebie przyłapuję na tym, że gdzieś w środku nie jestem już do końca pewna po co to wszystko robię... W imię wspomnień niezwykłych przeżyć i wiary, że kiedyś znów to wszystko poczuję? A może to zwykły kaprys, zachcianka, która szybko mnie znudzi? Może sama nie wiem, w co się pakuję? To cholernie nieprzyjemne uczucie, kiedy podejmuje się jedną z najważniejszych w życiu decyzji - o zakupie własnego konia.

Dlatego jestem wdzięczna za to, że istnieją w sieci takie miejsca, jak forum SPNH. Przeglądałam dziś galerię zdjęć z ostatnich kursów w Celbancie i Wiatowicach, popatrzyłam na zdjęcia tych wszystkich ludzi i ich koni i przez krótką chwilkę poczułam znów powiew tej niesamowitej magii PNH. Przypomniałam sobie i znów wiem, po co to wszystko robię, jaka nagroda czeka mnie na końcu tej całej przeprawy z kupowaniem konia. I odzyskałam wiarę w to, że ma ro sens i że naprawdę tego chcę. Dzięki.

PNH to droga. Trudna, pełna zakrętów droga, która nie jest wcale o relacji z końmi, tylko o nas samych. Tak łatwo gdzieś w międzyczasie zgubić ją z oczu. To, co piszę, brzmi być może patetycznie, ale to szczera prawda. Mam nadzieję, że zawsze, kiedy zgubię drogę, znajdą się życzliwi ludzie, którzy pomogą mi znów ją odnaleźć, nawet bezwiednie.

poniedziałek, września 14, 2009

Filmik



Na filmie dobrze widać charakterek Harleya. Bawiłam się z nim dość ostrożnie, bo to młody ogier i nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Nie próbowałam go też niczego uczyć, po prostu sprawdzałam, jak reaguje na różne rzeczy. Według mnie on do tej pory niewiele obcował z ludźmi poza kilkoma lonżami i takim codziennym przebywaniu w stajni, dlatego idea zabawy z człowiekiem i jakichkolwiek wymagań jest dla niego obca. Nie postrzega ludzi w kategoriach przywódców/partnerów/kogoś godnego zainteresowania. Uważa siebie za idealnego przywódcę stada i nie zamierza nikomu ustępować. jest pewny siebie i nie boi się zbyt wielu rzeczy. Ale myślę, że trochę zabaw PNH, a później kastracja powinno zmienić jego nastawienie.

niedziela, września 13, 2009

Harley - kto wie?

Byłam dziś obejrzeć Harleya. Jest śliczny, lśniący, ładnie zaokrąglony, kary z gwiazdką na czole. Na razie nie jest zbyt duży (jakieś 161-2 cm w kłębie), ale ponoć jeszcze urośnie, bo rodziców ma sporych. Z ładnym ruchem, fajny małopolak.
Od Harley Zof

Pobawiłam się z nim dłuższą chwilę z użyciem parellowego sprzętu. Z charakteru wydaje mi się LBE/LBI, wszystko brał do pyska, chętnie podchodził, był zainteresowany. Po pewnym czasie wykombinował, że można wziąć linę i karabińczyk do pyska i wtedy ja mam mniejsze możliwości oddziaływania - sprytna bestia :)
Od Harley Zof

Jeśli chodzi o szacunek dla człowieka, to z tym było zdecydowanie słabo, wpychał się na mnie łopatką, absolutnie nie chciał cofać, kiedy go prowadziłam i się cofałam, robiąc "helikopter", to uciekał w bok albo w ogóle nie uciekał. Generalnie typ dominującego samca, w końcu to ogier. Ale był przy tym spokojny, nie agresywny i całkiem sympatyczny. Właścicielka twierdzi, że dobrze by go byłokastrować dopiero na wiosnę, bo wtedy nabierze ładniejszych, ogierzych kształtów.
Od Harley Zof

Od Harley Zof


Muszę powiedzieć, że zaczęłam się nad nim poważnie zastanawiać. Spełnia właściwie wszystkie moje kryteria, cena nie jest może najniższa, ale damy radę. Nie jest to z pewnością łatwy i potulny konik, ale myślę, że za to bardzo ciekawy i z czasem może wyrosnąć na bardzo fajnego zwierzaka. Jak wam się podoba? Niedługo wrzucę krótki filmik z naszych zabaw.

czwartek, września 10, 2009

Harley

Byłam ostatnio w Sawance, żeby przyjrzeć się po raz kolejny Rominie. Mam wrażenie, że przez wakacje straciła trochę formę, mięśnie jej jakby oklapły, może przestała trenować. Nadal jest na sprzedaż, ale cena jak na mój gust jest mocno zawyżona, w każdym razie na pewno za taką sumę jej nie kupię. Ponoć są chętni, mam nadzieję, że Ruda trafi do dobrego domu.

W weekend jadę oglądać kolejnego konia, tym razem w okolicach Radomia. Nazywa się Harley Zof, ma 2,5 roku, jest karym ogierem z gwiazdką na czole, czysty małopolski rodowód, wnuk Emetyta, więc zapowiada się nieźle. Właścicielka planowała go zajeździć i użytkować do skoków, ale zdaje się, że trenuje i startuje aktualnie na innym koniu i nie ma czasu zajmować się Harleyem. Z tego, co czytałam na jej blogu, sprzedała ostatnio również innego swojego konia i nabyła nowego, który ma pewnie większe możliwości sportowe. Taki układ bardzo mi odpowiada, bo mnie skokowe możliwości Harleya nie interesują. Z opisu właścicielki, filmów i zdjęć ogierek brzmi na LBE, zobaczymy na miejscu. Cena jest dość wysoka (na granicy moich możliwości), ale liczę na małą negocjację. Bardzo bym chciała, żeby okazał się Właśnie-Tym-Koniem-Którego-Będę-Chciała-Kupić. Trzymajcie kciuki...

sobota, września 05, 2009

Mieszanie w głowie

No i Sylwia mi namieszała w głowie. To znaczy wiem, że to bez sensu i w ogóle, ale namieszała i co ja na to poradzę? Mianowicie przyszła do mnie wczoraj z posłaniem od instruktorki z Sawanki, która postanowiła mnie znowu dręczyć kwestią Rominy. Romina nadal nie została sprzedana i nie zanosi się na to, żeby ktoś miał ją kupić. Ponoć cena jest wysoce negocjowalna i owa instruktorka bardzo by chciała, żebym znów się zajęła Rudą. Cios poniżej pasa...

Muszę przyznać, że bardzo przeżyłam ten moment przed wakacjami, kiedy musiałam nagle, w ciągu kilku dni podjąć decyzję, czy się decyduję na kupno Rominy, czy też rezygnuję. Wówczas zdecydowałam, że nie jestem gotowa na to, żeby pakować się w taki układ z koniem, który ma masę problemów, jest trudny i ja nie wiem, czy mam wystarczająco dużo savvy, żeby sobie z tym poradzić. Uważam, że był to słuszny wybór. Zaczęłam szukać młodego konia bez przeszłości, o koniobowości, która by pasowała do mojego temperamentu. Ale to rozstanie mocno przeżyłam, bo w ciągu tego miesiąca, kiedy się bawiłam z Rominą, bardzo się mocno emocjonalnie zaangażowałam. I teraz, kiedy ten temat znowu wraca, trudno mi podejść do tego obojętnie...

Wiem, że Romina to 7 czy też 8 letni koń, na którym w zasadzie nie da się jeździć, w chwili obecnej mocno introwertyczny prawopółkulowiec, wymagający morza cierpliwości i czasu, żeby zaufać... Czyli zupełnie nie to, czego szukam. Ale z drugiej strony jest w tym koniu coś niesamowicie chwytającego za serce i wspaniałego, naprawdę trudno przejść koło niego obojętnie. Chciałabym jej pomóc, chciałabym zdobyć jej zaufanie. Jeśli by mi się to kiedyś udało, miałabym masę satysfakcji i przyjaciela na całe życie. Ale gdyby mi się nie udało (a nie oszukujmy się, nie jestem Patem Parellim), to zostałabym z poczuciem klęski i koniem, który boi się mnie oraz świata i który gdzieś w środku cierpi... Nie za ciekawa perspektywa.

Dlatego właśnie jest mi bardzo trudno podejść do tego tematu obiektywnie i na spokojnie, powiedzieć sobie albo, że trzeba odpuścić i to nie ma sensu, albo, że w zasadzie mogę spróbować i zobaczymy co będzie. Ech...

Od Romina, 19.04.09


piątek, września 04, 2009

I co dalej?

Przez ostatnie dwa tygodnie uzbierałam sporą listę koni do obejrzenia, ale większość z nich jest gdzieś daleko i muszę wyskrobać trochę czasu, żeby pojechać i obejrzeć. Mam nowy system eliminacji koni o koniobowości, która mi nie do końca odpowiada - w mailach do właścicieli opisuję wszystkie 4 koniobowości w taki sposób, że piszę przy każdej dużo pozytywnych cech (wiadomo, właściciel chce, żeby jego koń wypadł dobrze) i pytam, do której koń najbardziej pasuje. Zobaczymy, jak to się sprawdzi w praktyce, ale wydaje mi się, że w ten sposób będę jednak oglądać konie przynajmniej bardziej zbliżone do tego, o co chodzi.

Jest jedna klacz, która ze zdjęć mi się bardzo podoba i właścicielka twierdzi, że to wesoły rozrabiaka. Ma 4 lata i jest już wstępnie zajeżdżona, co jest pewnym minusem, ale gdyby koń mi odpowiadał pod innymi względami i był zajeżdżony w sensowny sposób, to nie miałabym nic przeciwko. Niestety, stoi 275 km od Warszawy. Z jednej strony gdyby to był TEN koń to warto jechać taki kawał, ale jeśli to nie ten, to jestem 500 km w plecy. Ech...

Jest też 2,5-letni wałaszek, tu po rozmowach z właścicielką nie mam żadnych wątpliwości, że to LBE. 220 km, ale mieszka niedaleko stajni, gdzie stoją klacze z Opyp, więc obejrzę wszystkie konie za jednym zamachem.

Jest też klacz wielkopolska, która stoi blisko, bo niedaleko Wołomina, 3 lata, wydaje się trochę mała, ledwo 160 cm. Z opisu brzmi sympatycznie, na zdjęciach też, jest blisko, więc można się przejechać i obejrzeć.

Ze zdjęć i filmiku podobał mi się też kary ogier małopolski, 2,5 roku, surowy. 95 km ode mnie, więc nie tak źle. Z opisu brzmi na LBE/RBE - czasem trudno odróżnić LBE na adrenalinie od RBE, jak sądzę. Dziewczyna kupiła go do skoków i hołubiła, ale potem jej wyszło, że nie ma czasu dla jeszcze jednego konia i teraz chce go sprzedać.

No i jest jeszcze 3-letnia klacz małopolska, która mi się kiedyś bardzo podobała, pracowana z ziemi metodami naturalnymi, teraz już wstępnie zajeżdżona. Wtedy jej cena była dla mnie dużo za wysoka, teraz właścicielka zdecydowała się sporo opuścić, więc można by się przyjrzeć. 170 km.

Jak widać koni jest sporo, wreszcie mam w czym wybierać. Na pierwszy ogień idą klacze z Opyp i ten wałaszek, trzy konie w jednym miejscu to spora oszczędność czasu. Później może ten kary ogier, bo niezbyt daleko. W międzyczasie klacz z Wołomina, bo to już zupełnie blisko. A później, jeśli się okaże, że żaden z tych koni mi nie pasuje, będziemy jeździć dalej, może nawet te 500 km pojadę, choć bardzo mi się nie chce. Naszła mnie taka refleksja, że mój mąż jest kochany, że mnie wozi cierpliwie po tych wszystkich stajniach :)

poniedziałek, sierpnia 31, 2009

Gax i Panny z Opyp

Dziś znów podjęłam moje końsko-poszukiwawcze wojaże. Tym razem niedaleko, bo w okolice Nieporętu. Oglądałam 2,5 letniego ogierka po Maximusie od matki małopolskiej, ładnego i sympatycznego srokacza. Z opisu właścicieli brzmiał na Lewopółkulowego Ekstrawertyka, dlatego postanowiłam go obejrzeć.
Od Gax

Koń okazał się całkiem kontaktowy, ustępował bez problemu od nacisku na pysku, na przodzie i tyle, podchodził i mnie oglądał, generalnie zrobił na mnie niezłe wrażenie. Niestety, był przy tym zupełnym dzikuskiem. Na widok uwiązu, przypiętego do kantara, wpadł w lekką panikę, biegał po padoku, a wstrętna lina go wszędzie ganiała. Nie był to amok, a jedynie niepewność spowodowana zupełnie nowym dla niego przedmiotem. Właściciel przyznał, że do tej pory koń nie chodził na uwiązie, a kowala widział raz w życiu. Stan kopyt w żaden sposób nie podważał tego stwierdzenia. Jeśli chodzi o budowę i ruch ogierka też nie było szału.
Od Gax

Od Gax

Biorąc pod uwagę powyższe kwestie uważam, że cena za tego konia jest nieco wygórowana. Mimo, że zrobił na mnie miłe wrażenie, chyba się na niego nie zdecyduję.

Dostałam dziś również film ze stadniny Opypy, przedstawiający ich dwie 3-lenie klacze na sprzedaż. Obie wydały mi się bardzo obiecujące, jedna jest siwa i widać na filmie duży temperament, rusza się pięknie, jakby płynęła nad ziemią. Druga jest kasztanowata, chwytająca za oko, widać w niej większe opanowanie, ruch też super. Chyba się wybiorę na Mazury, żeby je obejrzeć. Są dosyć drogie, ale coraz bardziej dochodzę do wniosku, że warto zapłacić trochę więcej za konia wysokiej klasy, dobrze wychowanego i zadbanego.

niedziela, sierpnia 30, 2009

SK Żabno

Podczas wakacji odwiedziliśmy również SK Żabno w okolicach Sandomierza. Było bardzo sympatycznie, stadnina zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, oprowadzała nas koleżanka z forum Re-volta.pl, więc atmosfera była bardzo miła.

Przyjechałam obejrzeć Jacka Danielsa, 2-letniego ogierka rasy małopolskiej. Koń bardzo mi się podobał z wyglądu, ruszał się bardzo ładnie, niestety nie miałam wątpliwości, że to typowy Prawopółkulowy Introwertyk. Wrażliwy, nieśmiały, cały czas chował się w stadzie i unikał przerażających drapieżników, które najwyraźniej obrały go sobie na ofiarę. Jack był spokojny, pozwolił się zabrać na padok z daleka od stada i polonżować, zachowywał się jak anioł. Nawet przez chwilę biłam się z myślami, ale doszłam do wniosku, że to koniobowość nie dla mnie. Wymaga mnóstwo cierpliwości, powtórzeń tych samych rzeczy (przerabiałam to z Rominą) i wiem, że potrafię to zrobić, ale dużo mnie to kosztuje.

Jack usiłuje udawać, że go nie ma:
Od Sk Żabno

Pełne nieufności spojrzenie:
Od Sk Żabno

Może stado mnie ochroni...
Od Sk Żabno

Od nacisku ustępował bez problemu:
Od Sk Żabno

Jack w towarzystwie szefa stada:
Od Sk Żabno

Ach, to spojrzenie spod długich rzęs...
Od Sk Żabno

Postawa prawie że weterynaryjna:
Od Sk Żabno


poniedziałek, sierpnia 24, 2009

Małe Raczki

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy w te wakacje, była stadnina w małych Raczkach niedaleko Augustowa. Stajnia zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie, widać, że właściciele mają super kontakt z końmi, stosują metody naturalne w połączeniu z klasyką, zwierzaki ufne, pewne siebie, spokojne - czyli tak, jak być powinno. Oglądaliśmy kilka koni, właściciele nie robili problemów jeśli chodzi o zabawy z końmi i tak wzięłam po kolei w sumie 3 konie na linę i sprawdzałam je przy użyciu siedmiu gier, a właściwie pierwszych trzech.
Od Małe Raczki

Na pierwszy ogień poszedł Chaber, o którym pisałam już wcześniej. Bardzo miły konik, ruch nienajgorszy, z budową trochę gorzej, zwłaszcza długi grzbiet rzucał się trochę w oczy. Przy tak dobrze wychowanym i zrównoważonym koniu musiałam czas dłuższy trudność w określeniu koniobowości. W końcu wyszło mi, że to Prawopółkulowy Ekstrawertyk, ale bardzo umiarkowany. To znaczy miał temperament, zdecydowanie, kiedy biegał, było widać arabski bukiet i energię. Ale zatrzymanie go nie było trudne, podążał z szacunkiem i zaufaniem za człowiekiem, ustępował od nacisku (łatwiej przodem) i w ogóle się nie płoszył.
Od Małe Raczki

Od Małe Raczki


Podczas zabaw przyglądały nam się pozostałe konie:
Od Małe Raczki


Chaber miał w stadzie przyjaciela, rocznego ogierka Banditę (cóż za trafne imię), który był z kolei typowym LBE. Cały czas próbował zjeść aparat, wetknąć wszędzie swoje czekoladowe chrapki i był bardzo słodki.
Od Małe Raczki

Od Małe Raczki


Później przez chwilę bawiłam się z Cekinem, 3-letnim angloarabem, też LBE jak na mój gust. Doszłam jednak do wniosku, że z jednej strony jest dla mnie za elektryczny (ach ta arabska krew...), z drugiej jednak trochę za niski.
Od Małe Raczki

Od Małe Raczki

Od Małe Raczki


Później wzięłam jeszcze ja chwilę jednego konia, Chryma. Był to kompletnie wyluzowany i niezmotywowany LBI:
Od Małe Raczki

Od Małe Raczki


Oglądaliśmy też klacze, jedna z nich, Delicja, bardzo mi się podobała, pewnie dlatego, że była LBE. Miała jednak dopiero 1,5 roku, więc dla mnie za młoda.

Nie zdecydowałam się na żadnego konia, ale uważam, że jest to stadnina godna polecenia, z fajnym, zdrowym podejściem do koni.

sobota, sierpnia 15, 2009

Druga wizyta w stajni Nad Wigrami

Niecałe 2 tygodnie po naszej pierwszej wizycie w stadninie nad Wigrami zadzwonił do nas ponownie pan, który pokazywał nam konie. Okazało się, że stadnina zmieniła politykę i postanowiła sprzedać część stada. Umówiliśmy się na wizytę i pojechaliśmy oglądać tym razem tylko młode, surowe konie.

Pierwszy z nich nazywał się Achilles. Oglądaliśmy jego rodziców, a później jego samego, biegającego na hali. Ruszał się nie najgorzej, ale miał olbrzymie brzuszysko, co wynikało pewnie z braku pracy, bo koń spędzał całe dnie na pastwisku. Po przyjrzeniu mu się bliżej doszliśmy do wniosku, że to Lewopółkulowy Introwertyk, całkiem sympatyczny, ale mnie nie zachwycił. Oczywiście, to koń wysokiej klasy, ze świetnym rodowodem, ale nie miał w sobie "tego czegoś" :)
Od Stadnina Nad Wigrami

Od Stadnina Nad Wigrami


Następnym koniem, którego oglądaliśmy również na hali, był Erol. Ten z wyglądu znacznie bardziej mi się podobał, świetnie się ruszał, miał w sobie niesamowitą grację. Trochę mniejszy niż Archilles, z bardzo szlachetną głową. Niestety, ewidentny Prawopółkulowy Introwertyk, nieśmiały, trochę niepewny, zastygał, próbując schować głowę w piasek.
Od Stadnina Nad Wigrami

Od Stadnina Nad Wigrami


Następnie przenieśliśmy się z Mikołajewa do stajni w Czerwonym Krzyżu, gdzie obejrzeliśmy jeszcze dwie klacze. Pierwsza, 5-letnia, zajeżdżona, ze świetnym ruchem, pasła się w stadzie razem ze swoim źrebaczkiem i nie zwracała na nas szczególnej uwagi. Nie udało mi się nawet za bardzo określić jej koniobowości.
Od Stadnina Nad Wigrami


Później poszliśmy obejrzeć Pacynkę, 4-letnią klacz po ogierze arabskim, matka SP. Od razu wpadła mi w oko, niezbyt duża, ale jednak nie tak filigranowa jak większość arabów, siwa hreczkowata, charyzmatyczna. Pobawiłam się z nią chwilę i od razu złapałam z nią świetny kontakt. Oceniłam ją jako Lewopółkulowego Ekstrawertyka, elektrycznego i z temperamentem, co jest zdecydowanie spuścizną krwi arabskiej. Do tej pory żaden z koni tak mi nie przypadł do gustu, czułam, że ona się mną również zainteresowała. Pozwoliłam sobie nawet na maleńką myśl, że to może właśnie ten... Co prawda klacz chodziła już w zaprzęgu i była kiedyś zajeżdżana, ale od jakiegoś czasu nikt na niej nie jeździł, miałam też wątpliwości odnośnie tego temperamentu, ale klacz naprawdę mi się spodobała.
Od Stadnina Nad Wigrami

Od Stadnina Nad Wigrami

Od Stadnina Nad Wigrami

Od Stadnina Nad Wigrami


Niestety, następnego dnia okazało się, że klacz jednak nie jest na sprzedaż (wcześniej nie było to do końca pewne), więc chyba lepiej, że się na nią za bardzo nie nastawiłam. Ta wizyta uświadomiła mi jednak jedną rzecz - że chcę znaleźć konia, z którym złapię tak dobry kontakt, jak z tą klaczą i, że najprawdopodobniej będzie to Lewopółkulowy Ekstrawertyk. Do tej pory tylko Hawana miała ten właśnie charakter, wszystkie inne konie to albo LBI albo RBI.

Inna refleksja to taka, że najlepszych koni nikt nie sprzedaje. Stadniny, nastawione na hodowlę koni sportowych, chętnie pozbywają się gorszych sztuk i są to zazwyczaj konie introwertyczne, które nie idą zbyt chętnie do przodu i przez to będą miały gorsze wyniki w sporcie. W mniejszych hodowlach zostawia się m.in. te konie, które są "ukochane" i "ulubione", a z tego co widziałam LBE potrafią trafić do ludzkich serc jak żadne inne. A więc nie będzie łatwo znaleźć takiego konia, który spełni moje oczekiwania. Ale doszłam do wniosku, że nie będę zadowalać się półśrodkami, czekałam na konia 20-kilka lat życia, mogę poczekać jeszcze trochę i kupić takiego, który stanie się moim prawdziwym partnerem i przyjacielem.



niedziela, lipca 26, 2009

Wakacyjny leń

Jak w tytule - są wakacje, staram się wypoczywać i nic mi się nie chce pisać na blogu :) A działo się trochę w temacie końskim, a konkretnie poszukiwania konia.

Guty Rożyńskie i Impet
Pod koniec czerwca udałam się do stadniny w Gutach Rożyńskich, aby obejrzeć Impeta. To 2-letni tarantowaty ogierek rasy wielkopolskiej.

Pierwszy rzut oka na stajnię i właścicieli nie nastawił mnie zbyt przychylnie, jednak już drugi rzut oka pokazał, że jest to porządna hodowla z nienajgorzej wyposażoną stajnią, pastwiska za budynkami ciągnęły się po horyzont - słowem, bardzo sympatyczne miejsce. Właściciel okazał się ciekawym rozmówcą, wiedział dużo o koniach, było widać, że hodowla jest jego prawdziwą pasją.

Impet został wypuszczony na niewielki wybieg przed stajnię i głównie interesował się małymi okienkami, prowadzącymi do boksów klaczy. Hormony w chłopaku buzowały ;) Pobiegał sobie, ruch nie wybitny, ale w porządku, ogierek trochę chuderlawy, ale 2-latki rzadko bywają szczególnie atletyczne. Bardzo mi się podoba jego ciapkowata maść. Zdjęć niestety nie zrobiliśmy, więc wkleję to ze strony stadniny (za zgodą właścicieli):



Pan wziął go na chwilę na linkę, widać było, że ogierkowi nie brakuje werwy i temperamentu. Potem ja na chwilkę przejęłam linę, koń mnie obwąchał, wydawał się całkiem zainteresowany. Spróbowałam go cofnąć, szybko mi ustąpił. Chwilę się z nim pobawiłam, potem się obrócił i wyszarpnął mi linę. Został po chwili złapany, ale widać, że ma charakterek.



Obejrzeliśmy poza tym dwa inne konie, pasące się na wielkim pastwisku, Ikrę i Apolę. Pierwsza z nich ma 3 lata, jest niezajeżdżona. Do niedawna była skarogniada, ale ostatnio zaczęła wychodzić jej tarantowatość, zad przyprószył się siwizną i ogon zbielał. Impet mi się jednak bardziej podobał, klaczka była bardzo drobna i smukła, żeby nie powiedzieć wątła. Druga klacz miała 6 lat i nadal nigdy nie nosiła jeźdźca, właściciel mi ją sam odradzał ze względu na "złośliwy charakter". Z tego, co widziałam, była szefową stada, stąd pewnie ten problem. Ale 6-cioletni surowy koń to chyba jednak nie dla mnie.

Stadnina Nad Wigrami

W lipcu odwiedziliśmy stadninę w Mikołajewie, niedaleko jeziora Wigry. Jest to naprawdę duża, profesjonalna stadnina, zajmująca się hodowlą koni sportowych. Dowiedziałam się o niej właściwie przypadkiem, ponieważ niedaleko moi rodzice mają działkę i jadąc kiedyś na wycieczkę, znaleźliśmy piękną, krytą gontem stajnię, otoczoną rozległymi pastwiskami. Doszłam do wniosku, że nie zawadzi zapytać o konie na sprzedaż i tak trafiliśmy do pobliskiego Mikołajewa, gdzie znajduje się stajnia treningowa dla koni, wyhodowanych w stadninie.

Bardzo sympatyczny szef stajni oprowadził nas po obiekcie i pokazał dwa konie, przeznaczone na sprzedaż (z ponad setki, które tam mieszkają). Pierwszym z nich była klacz Casiopea, rasy sp z krwią holsztyńską, 6-cio letnia, skarogniada. Jeśli chodzi o ruch to miała ładny, harmonijny, ale nie wybitny, zwłaszcza galop nie zachwycał (jak na konia o takim rodowodzie). Postanowiłam na niej pojeździć, byłam ciekawa, czy jest duża różnica między koniem rekreacyjnym a takim właściwie sportowym. Z trudem w ogóle na nią wsiadłam, bo kobyła ma ponad 170 cm w kłębie. Bardzo czułam to w kłusie, bo żeby dostosować się do jej obszernego kroku, musiałam anglezować "aż do przesady". Przypomniały mi się słowa Lindy, która opisywała swoje uczucie, kiedy jeździła w ten sposób na Remmerze. Mówiła, że czuła się jak idiotka, tak mocno wybijając się z siodła przy kazdym kroku, jednak widziowie twierdzili, że widać było jej pełną harmonię z koniem. No więc wiem już jakie to uczucie :)

Trochę potrwało, zanim zgrałam się z klaczą. Czułam jej niezwykłą siłę i energię, miałam poczucie, jakbym siedziała na rakiecie. Po pierwszym galopie musiałam wjechać na ciasne koło, żeby ją zatrzymać. Klacz nie była spłoszona czy coś w tym guście, po prostu chciała dalej biegać. Oceniam ją jako dość spokojnego, ale jednak RBE. Drugie zagalopowanie było już lepsze, ja lepiej jechałam, a ona bardziej mnie słuchała. Jednak nie był to koń bardzo wyczulony na pomoce. Myślę, że to kwestia sposobu ujeżdżania w stajni, nastawionej w 100% na skoki. Koń ma umieć przede wszystkim galopować i to Casiopea robiła świetnie.

Koń mi się całkiem podobał, ale kiedy usłyszałam cenę, to podziękowałam. Poszliśmy obejrzeć jeszcze 3-letniego wałaszka Erudytę sp, niezajeżdżonego i biegającego większośc czasu po pastwiskach. Koń był ślicznie umaszczony (malowany kasztan) i sympatyczny, od pierwszego wejrzenia rozpoznałam w nim LBI. Marcin był nim zachwycony, bawili się chwilę w przestawianie i obaj wyglądali na zaciekawionych (ach, te spotkania dwóch LBI :) ). Gdyby nie również dość wysoka cena, chyba bym rozważała jego zakup, bo bardzo mi się spodobał. Może to ze względu na charakter mojego męża, ale mam jakąś słabość do LBI :)

To tyle jeśli chodzi o moje końskie przygody w wakacje. Nie miałam czasu na zabawy z końmi, bo jestem ciągle w rozjazdach. Jak dobrze pójdzie, to w piątek, po drodze w Bieszczady, uda się wstąpić do Żabna i obejrzeć ich małopolaki. Jestem bardzo ciekawa zwłaszcza jednego, 2-letniego ogierka o imieniu Jack Daniels. Mam jego kilka zdjęć i jest naprawdę piękny, skarogniady, ładnie zbudowany, super! Spodobał mi się ostatnio jeszcze jeden koń, wyszukałam go w ogłoszeniach na Re-volcie, jest to siwy wałach małopolski, 3-letni, niezajeżdżony, o ładnym, siwym umaszczeniu. Nazywa się Chaber. Stoi w okolicach Suwałk, czyli k. 50 km od działki rodziców, na którą wybieram się znów po Bieszczadach, także również postaram się tam wstąpić.

piątek, czerwca 19, 2009

Hawana i Roskoszna

Byłam dziś obejrzeć konie p. Kanarka w Budach Michałowskich. Jest to kawałek drogi od Warszawy, w okolicach Żyrardowa. Zapomniałam wziąć aparatu, ale biorąc pod uwagę pogodę i tak nic nie byłoby widać. W stajni stoi kilkanaście koni, część z nich należy do p. Kanarka (dwie młode klacze, które oglądałam, klacz hodowlana Rosterka ze źrebakiem, dwa konie na emeryturze, jeden odpoczywa, 2 hucuły, z czego jeden to syn sawankowej Werny), a reszta to konie odebrane przez państwo jakiemuś pseudohodowcy, który o nie nie dbał, w większości małopolaki po walewickiej klaczy i arabku.

Obejrzeliśmy sobie stajnię, obejście zadbane, świeżo ogrodzone pastwiska, bardzo przyjemnie. Sympatyczna pani, która opiekuje się wspólnie z mężem końmi, wyczerpująco odpowiadała na nasze pytania. Miłym zaskoczeniem był fakt, że potrafiła dużo powiedzieć na temat charakteru koni, w innych miejscach, do których jeździliśmy, udawało się uzyskać jedynie informacje typu "charakter ma dobry, niezłośliwy". Tutaj było widać, że pani zajmuje się zwierzakami z sercem i oddaniem, co zresztą było też widać po ich zachowaniu.

Koniki "państwowe" nie były na sprzedaż, ponieważ nadal nie są uregulowane kwestie formalne, związane z ich własnością, ale obejrzałam je sobie w boksach. Bardzo mi się podobały, arabskie w typie, szczupacze, orientalne głowy z dużymi oczami, dość drobna budowa. Ale może lepiej, że nie były do kupienia, przynajmniej nie miałam dylematu, czy to nie za drobne dla mnie zwierzaki :)

Hawanę i Roskoszną obejrzeliśmy najpierw w boksach, a potem na padoku. Muszę powiedzieć, że obie klacze miały dużo uroku i w każdej coś mi się podobało - jeśli uznam, że biorę którąś z nich, będzie się ciężko zdecydować...

Hawana, lat 4, rasa sp, niezajeżdżona, matka Haga, ojciec to któryś z koni z Opypów, ale nie wiem który

Wygląd: skarogniada, dość duża (myślę, że niecałe 170 cm w kłębie), z wielką głową i długimi uszami - jak to określiła opiekunka, "przypomina osiołka" ;) Bardzo ładna maść, bardziej gniada niż kara, w okolicach słabizny złocista, leciutkie jabłka, dłuuuugi ogon, ciągnący się niemal po ziemi. Koścista, nieco ścięty zad, nie ma mięśni (to pewnie kwestia braku treningu), dość chuda, choć kręgosłupa nie ma na wierzchu, nie najgorzej się rusza, dość szeroka klatka piersiowa, nogi w sam raz (nie za cienkie). Na początku jak pani je trochę przeganiała, to chodziła tak sztywno, kiedy sobie wyobraziłam, że siedzę na jej grzbiecie, to poczułam, że miałabym odbity kręgosłup - tak jakby amortyzowała grzbietem przy każdym kroku. Po chwili galopu się jakby rozluźniła i było trochę lepiej. Nie wiem, czy to oznacza twarde chody w przyszłości, czy też przy rozluźnieniu, zaokrąglonym grzbiecie i wyrobionych mięśniach będzie to wygodny koń do jazdy. Zadziera głowę, szyja ma tendencję do jeleniowatości (chociaż nie jest jelenia). Gwiazdka na czole.

Charakter: ewidentnie lewopółkulowy ekstrawertyk. Ciekawska, cały czas się rozgląda, ma ciągle masę pomysłów, wszystko bierze do pyska. Podobno jako jedyny koń wychodziła kiedyś z pastwiska, w dodatku tak, że linki pozostawały nietknięte. Towarzyska, wymieniała uprzejmości z innymi końmi w stadzie, bawiła się często w gry dominacyjne, była dość aktywna Podczas galopów liczne baranki i stawanie dęba. Widać, że klacz zdecydowanie ma charakterek!

Roskoszna, lat 4, rasa sp, niezajeżdżona, matka Rosterka, ojciec j.w.

Wygląd: gniada, nie za duża (myślę, że ma jakieś 160 cm w kłębie), smuklejsza od Hawany, śliczna, zgrabna, sucha głowa, gęsta grzywa, ładny ogon. Dość cienkie nogi, niewielkie kopyta, trochę zbyt pękaty jak na mój gust brzuch, ale ogólne wrażenie bardzo dobre. Ruszała się ładnie, płynniej niż Hawana, choć ma trochę mniejszy wykrok, głowę nosiła niżej, bez zadzierania. Strzałka na czole.

Zachowanie: największą jej wadą jest tkanie, kiedy stoi w boksie (jak rozumiem to oznacza, że jest wrażliwa). Poza tym mam wrażenie, że to raczej introwertyczka, ale trudno to powiedzieć podczas pobieżnej obserwacji. Trzymała się raczej z daleka od innych koni, biegała wraz z nimi, ale szybko się zatrzymywała, startujący z pola obok bażant jej nie przestraszył. Niezbyt zaciekawiona człowiekiem i innymi końmi.

Po wakacjach, jeśli nadal będę myśleć o tych koniach, zamierzam się z nimi chociaż pół godzinki pobawić w 7 gier (myślę, że p. Kanarek nie będzie miał nic przeciwko). Wygląd to jedna sprawa (chyba bardziej podobała mi się Roskoszna, choć Hawana mimo niezbyt zgrabnego pyska też była ładna), ale najważniejszy jest charakter. A to można ocenić najlepiej podczas zabaw.

środa, czerwca 17, 2009

Choroba

Niestety przez ostatnie 2 tygodnie byłam chora, nawet dziś jeszcze ciągle mam problem z kaszlem i chrypką, chociaż wzięłam w końcu antybiotyk i przez tydzień leżałam w łóżku :( Przez ten czas oczywiście nie było mowy ani o jeździe konnej, ani o zabawach z ziemi, ani o oglądaniu koni. W sobotę wyjeżdżam już na obóz językowy dla dzieci jako lektorka, więc czasu zostało niewiele, ale najprawdopodobniej w piątek uda się wybrać do Bud Michałowskich, aby obejrzeć Hawanę i Roskoszną. W sobotę udamy się też na oględziny Impeta, ponieważ hodowla jest bardzo blisko miejsca, gdzie jedziemy na obóz.

W tym czasie spodobał mi się bardzo jeszcze jeden koń. Nazywa się Jack Daniels i jest z hodowli koni małopolskich w Żabnie. Ma 2 lata, jest skarogniady i ma ok. 163 cm w kłębie, pewnie jeszcze urośnie. Cena jest w miarę, mam nadzieję, że uda się coś tam wynegocjować, zwłaszcza w kwestii kastracji i transportu.

W międzyczasie dotarł do mnie certyfikat zaliczenia 1 poziomu PNH i czerwony string! Doszłam do wniosku, że chcę używać tego stringa w praktyce, zamiast wieszać go na ścianie. W końcu w PNH to koń jest najważniejszy i praktyka, a nie "zaszczyty". A jako dowód do powieszenia na ścianie mam zawsze jeszcze certyfikat, zresztą bardzo ładny.

piątek, maja 29, 2009

Impet

Mam na oku jeszcze jednego konia, jeszcze go nie widziałam, oglądałam tylko zdjęcia i film. Jest w dość przystępnej cenie, ma 2 lata i nazywa się Impet. Wiem, że to dość młody koń i gdybym go kupiła, to wsiądę na niego nie wcześniej niż za rok, ale w sumie to nie ma aż takiego znaczenia, jeśli koń jest fajny. Można z nim dużo z ziemi zrobić przez ten czas, poznać się dobrze, rozwinąć fajną relację. Oto link do jego opisu: http://www.skgutyrozynskie.com/IMPET.html

Patrząc na filmik myślę, że jest to LBI. Podczas przeganiania przebiega ledwie kilka kroków, po czym zaczyna jeść trawę :) Bardzo podoba mi się jego maść i ma fajne, rezolutne spojrzenie. Jest w każdym razie na mojej liście potencjalnych koni do kupienia.

Wczoraj rozmawialiśmy też z p. Kanarkiem ze stajni Sawanka. Ma on dwie czteroletnie, niezajeżdżone klacze do sprzedania. Jedna jest gniada, nazywa się Roskoszna, ponoć dośc elektryczna i trochę nerwowa, tka. Druga nazywa się Hawana, jest skarogniada i ponoć niewiele rzeczy ją rusza. W przyszłym tygodniu jedziemy je obejrzeć i jeśli nam się spodobają, porozmawiamy o cenie. Przyznam, że wolałabym kupić konia od zaufanej osoby, wiem, że krzywda im się tam napewno nie dzieje i że dowiem się o ich ewentualnym mankamentach przed zakupem, a nie po.

Jeździłam sobie wczoraj w Sawance konno i musze powiedzieć, że taka zwykła, klasyczna jazda strasznie mnie nudzi. w zeszłym tygodniu jeździłam na oklep, wcześniej westernowo i to było ciekawe i fajne. A takie zwykłe klepanie się po małej hali w zastępie to jednak mało inspirujące. No ale postanowiłam poprawić moją kondycję jeździecką, więc się dzielnie trzymam :) Nie muszę dodawać, że wszystko mnie boli jak nie wiem co... :P

wtorek, maja 26, 2009

Alhambra

Dziś oglądałam kolejnego konia, tym razem była to srokata, 11-letnia klacz Alhambra rasy sp, po ogierze lusitano i matce wielkopolskiej, 160 cm w kłębie, świetnie ujeżdżona westowo. Pojechaliśmy w okolice Serocka do bardzo sympatycznych państwa, Marcinowi niesamowicie spodobała się okolica i marzy teraz o kupieniu tam działki na dom :)
Od Alhambra

Od Alhambra

Koń bardzo mi się spodobał z wyglądu, kocham srokacze! Najpierw właścicielka (Kasia) pokazała nam ją na roundpenie, klacz reagowała na bardzo subtelne komendy i ładnie się ruszała. Potem została osiodłana, stała spokojnie, tylko nadymała się przy zapinaniu popręgu. Kasia wsiadła na nią, żeby zaprezentować jej umiejętności - rzeczywiście klacz dużo potrafi, lotne zmiany nogi, trawersy, zatrzymuje się w miejscu, podstawia zad. Potem ja wsiadłam na westowe siodło (drugi raz w życiu) i starałam się złapać sterowność na wędzidle z czankami, co szło mi różnie...
Od Alhambra

Od Alhambra

Od Alhambra

Potem udało mi się w miarę z nią dogadać, trochę pogalopowałyśmy, ale w każdej chwili koń stawał w miejscu na komendę "whoa!" i wysunięcie nóg do przodu. W stępie na luźnej wodzy od razu przyspieszała do kłusa, w kłusie do galopu. Robiłam głównie kółka, na prostych znów przyszpieszała. Właścicielka twierdziła, że za mocno pcham ją dosiadem, co pewnie jest u mnie nawykiem po szkółkowych koniach, które bez takiego pchania w ogóle nie idą do przodu.
Od Alhambra

Od Alhambra

Od Alhambra

Od Alhambra

Potem przez chwilę bawiłam się z nią z ziemi, jeż wychodził nieźle, gorzej z drivingiem na przód, bo koń wszelkie próby nacisku interpretował jako prośbę o cofanie, zresztą wyraźnie się bał, zadzierał głowę i błyskał białkami. Później za to, nawet po tak krótkiej chwili zabaw, zwracała na mnie znacznie większą uwagą i patrzyła na mnie, kiedy przechodziłam. Niesamowite, że PNH tak dobrze działa, nieodmiennie mnie to fascynuje.

Ogólnie uważam, że Alhambra jest prawopółkulowym ekstrawertykiem, dobrze ułożonym i spokojnym, ale nadal. Jej cena trochę przerasta nasze możliwości, ale mamy jeszcze czas do namysłu. Właścicielce bardzo spodobało się że pracujemy naturalnymi metodami (mam czasem wrażenie, że to słowo otwiera wiele drzwi), zaoferowała, że udzieli mi kilku lekcji w charakterze "instrukcji obsługi" do konia, żebym wiedziała, jakich pomocy i sygnałów jest nauczona. Było bardzo sympatycznie, teraz muszę przemyśleć sprawę. Nie zakochałam się w tym koni, nie poczułam "tego czegoś". Ale nadal klacz mi się podobała, choć Marcin twierdzi, że nie pasuje do mnie charakterem. pewnie coś w tym jest, ja uważam się za LBE, a to był (na pierwszy rzut oka) RBE.