sobota, lutego 27, 2010

Inicjatywa na rzecz zakazu zabijania koni!

Już niedługo we włoskim parlamencie odbędzie się głosowanie nad projektem ustawy, która ma zakazywać zabijania koni na mięso. Taka ustawa mogłaby w znaczący sposób zmniejszyć ilość koni rzeźnych w Polsce, w końcu to właśnie Włochy są naszym głównym rynkiem zbytu na koninę. Na stronie Fundacji Viva! wszystko jest dokładnie opisane, można też wysłać list poparcia dla ustawy (link poniżej). Ja już wysłałam, mam nadzieję, że się uda.

Wyraź poparcie!



niedziela, lutego 21, 2010

Wszystko na dobrej drodze

Dżamal czuje się coraz lepiej, nie ma opuchlizny, chodzi na spacerki, a od jutra lonża. Jest jak zwykle towarzyski i ciekawski, tylko ciągle głodny, bo dostaje teraz zmniejszone dawki jedzenia, żeby za bardzo nie szalał. Ja tymczasem liczę dni :)

Zdecydowałam się w końcu na pasze niemieckiej firmy St. Hippolyt, kupuję SemperMin, czyli suplement ze wszystkimi potrzebnymi witaminami i minerałami, podaje się tego 100 g dziennie mniej więcej, zastanawiam się ile to jest w przeliczeniu na szklanki? Pewnie "garść" będzie dobrym miernikiem. Chcę też kupić Irish Mash, zanim sama nauczę się robić mesz będzie jak znalazł, podobno jest bardzo dobry i smaczny, jak czytałam skład to wyglądał faktycznie nienajgorzej. Pasze do tanich nie należą, ale słyszałam opinie, że są świetnej jakości, wydaje mi się, że zwłaszcza w zimie i podczas linienia to ważne, żeby koń miał dobre jedzonko. Póki mnie stać niech sobie je :)

Zresztą okazało się, że właścicielka sklepu, z którego zamawiam karmę, zajmuje się naturalem i znamy się z forum - od razu milej się rozmawia, zresztą obsługa jest fachowa, bo dostałam wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie pytania. Tu adres sklepu, jakby ktoś był zainteresowany: http://www.hippolyt.waw.pl/

piątek, lutego 19, 2010

Mam wałacha!

Przed chwilą dostałam maila, że weterynarzowi udało się dotrzeć mimo wcześniejszego wezwania do kolki i przed zmrokiem zdążył wykastrować Dżamala. A ja się już przestałam denerwować i ta wiadomość wzięła mnie z zaskoczenia ;) Na szczęście wszystko poszło dobrze, koń się już wybudził i stoi sobie w boksie. Nie czuje się najlepiej i dochodzi do siebie, jutro pierwszy spacerek w ręku. Mam nadzieję, że wszystko szybko się zagoi i nie będzie żadnych problemów. Asia i Paweł z Niewierza mają do niego zaglądać co 2 godziny przez całą noc, jestem spokojna, że jest w dobrych rękach. Dżamal to oczko w głowie Pawła, więc z pewnością będzie nad nim czuwał jak nad własnym koniem.

A, byłabym zapomniała! Dotarł do mnie dziś "szczęśliwy" halterek, podarowany mi przez Marcina Podkowę, jest piękny, w kolorze fioletowym. Mam nadzieję, że będzie się pięknie prezentował na Dżamalu.

czwartek, lutego 18, 2010

Jutro trudny dzień

Jutro Dżamal zostanie wałachem... Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, ale bardzo się stresuję, czy nie będzie jakiś problemów i powikłań. W sumie cieszę się, że mnie przy tym nie będzie, bo przynajmniej nie będę oglądać zabiegu, ale z drugiej strony pozostaje mi tylko obgryzanie palców. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło gładko!

Jeśli rana będzie się ładnie goić, to za jakieś 2 tygodnie mogłabym go przywieźć, czyli w okolicy 5-10 marca. Może ktoś chciałby w tym czasie zawieźć konia z Warszawy do Poznania albo w drugą stronę? :)

* * *

Edit: trudny dzień jednak w poniedziałek, bo wet pojechał do kolki. Znów się będę denerwować...

środa, lutego 17, 2010

Zabawy na pierwszy rok znajomości

Dziś o planach na bliższą przyszłość, czyli co będę robić przez ten pierwszy rok. Postanowiłam wypisać sobie kilka pomysłów, które w tej chwili chodzą mi po głowie, żeby później sięgać do nich w ramach inspiracji, bo mój koń jest Lewopułkulowym Ekstrawertykiem i będzie wymagał całej masy kreatywności :)

Undemanding time – bardzo ważny element parellowania, zwłaszcza z młodym koniem trzeba spędzać dużo czasu bez żadnej pracy/zabaw, po prostu przebywać w swoim towarzystwie. Tu chyba nie potrzebuję żadnych pomysłów, zastanawiam się tylko, czy undemanding time w towarzystwie stada zda egzamin, chyba jednak lepiej byłoby zabierać konia na inny wybieg, żeby pamiętał, że jesteśmy „dwuosobowym stadem”.

Friendly Game - to na pewno gra numer jeden dla młodego konia. Najpierw same podstawy, czyli dotyk carrotem, liną, ręką na całym ciele, w tym kopyta, uszy. Potem mogą dojść bardzie wyrafinowane zabawy, firendly z pyskiem, wyciąganie jęzora, przyzwyczajanie do podawania pasty na odrobaczanie i innych leków "dopaszczowych" czy też tarnikowania zębów. Friendly z liną owiniętą wokół nóg i owijkami, ewentualnie z derką, z piłką, folią, parasolem, płachtą, hula-hop, sprayem i co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy.

Jeż - oczywiście podstawy ustępowania od nacisku, ale bez mocnych zwrotów na przodach i tyłach, żeby za bardzo nie obciążać nóg. Opuszczanie głowy, podnoszenie nóg na nacisk kasztana, podnoszenie ogona, cofanie od carrota i od nacisku na pysku. Chciałabym dojść do dużej lekkości, w końcu będę miała na to dużo czasu. Później dalsze gry - prowadzenie za linę owiniętą wokół nogi, przyzwyczajanie do zastrzyków.

Driving Game - przy pomocy tej gry chciałabym przede wszystkim osiągnąć grzeczne chodzenie konia "przy nodze" (z drugiej strefy), za mną oraz z trzeciej strefy, zatrzymywanie, cofanie i kłusowanie razem ze mną (a później nawet galopowanie). Na początku oczywiście dużo schematu "touch it", czyli dotykania nosem, a potem kopytkiem różnych ciekawych przedmiotów (tu oczywiście występuje też element FG), wchodzenie na płachtę, podest (jak mi Marcin zrobi) przednimi nogami, tylnymi i wszystkimi czterema. Podnoszenie nóg na pukanie carrotem, ustępowanie od nacisku na przód i tył, cofanie i ruszanie, wysyłanie konia do różnych miejsc na coraz dłuższej linie, "stick to me", czyli koń się przykleja do człowieka i dotrzymuje mu kroku przy różnych zwrotach i zmianach kierunku. Kiedy uda się nam tego sensownie nauczyć, będziemy mogli zacząć chodzić na spacerki do lasu!

Jojo - cofanie konia od machania paluszkiem i przywoływanie go do siebie, to samo, ale przez drąg, między pachołkami, do boksu, przez bramkę, pod górkę, z górki, przez płachtę.

Circling Game – przez pierwszy rok odpuszczamy.

Squeeze Game – przeciskanie między mną a płotem, między beczkami, drzewami, w wąskich przejściach. Wchodzenie do przyczepy (może uda się skombinować), „myjnia”, czyli przeciskanie pod wiszącymi frędzelkami. Przeciskanie nad drągiem. Na późniejszym etapie skoki nad niskimi przeszkodami.

Chody boczne - przez pierwszy rok odpuszczamy.

Zastanawiam się też nad zabawami na wolności. Roundpen przez pierwszy rok nie bardzo wchodzi w grę, bo koń jeszcze za młody na bieganie po kole. Może uda się skombinować mały kwadratowy padok, bo zabawy na wolności są bardzo fajnym elementem i chciałabym też jak najszybciej go wprowadzić (jak tylko nasza relacja do tego dojrzeje).

Jak widać jest masa rzeczy, które możemy robić z ziemi, z pewnością przyjdzie mi jeszcze masa innych zabaw do głowy, a im więcej ja będę umiała/wiedziała, tym wyższy będzie poziom tych zabaw.

wtorek, lutego 16, 2010

Przygotowania i plany na przyszłość

Jako, że Niewierz jest zupełnie zasypany i pewnie koń przyjedzie do mnie nie wcześniej niż za miesiąc, staram się przez ten czas przygotować jak najlepiej i, oczywiście, snuję plany na przyszłość.

Jeśli chodzi o przygotowania, to zamówiłam u p. Podkowy śliwkowy halterek i okazało się, że nie muszę nic za niego płacić, bo to prezent na szczęście dla nowego konika. Zrobiło mi się strasznie miło! Poczułam się po raz pierwszy od dawna częścią koniarskiej rodziny, również dzięki bardzo miły postom na Re-volcie i SPNH, no i oczywiście dzięki komentarzom na moim blogu :) Dziękuję za to wszystkim.

Poza tym przeglądam pasze dla koni i studiuję wielką księgę autorstwa W. Pruskiego "Hodowla koni", czytam o żywieniu, pielęgnacji, rozwoju koni i innych ważnych rzeczach (w czym bardzo pomaga mój kot, turlając się po książce...) Zamierzam w związku z tym wypytać w pensjonacie o wszystkie szczegóły odnośnie żywienia, czyli ile kilogramów owsa i siana koń dostaje itp. Jeśli chodzi o pasze to chyba zdecyduję się na Dodson & Horrel Suregrow, będę dodawać garść rano i wieczorem do owsa, bo to koncentrat i dużo go nie trzeba. Prócz tego planuję raz w tygodniu robić mesz, może spróbuję sama go wyprodukować (podejrzewam, że w Makro można kupić siemię lniane i otręby po rozsądnej cenie), ale nie wiem, czy podołam i w takim wypadku kupię mesz EquiFirsta chyba. Nie wiem, czy potrzebuję jeszcze czegoś ważnego, rozważam zakup derki polarowej (na przyszłe treningi, jakby koń się spocił albo zmókł), ale nie wiem, czy to ma sens w tej chwili, bo będę jeszcze długo na Dżamalu jeździć. Szczotki mam (bardzo rozbudowany zestaw :) ), halterek już do mnie jedzie, liny i carrot są... Na wiosnę przydałoby się zainwestować w plac zabaw na Anka Rancho, ale najpierw muszę się przyjrzeć, jak to tam w ogóle wygląda.

Jeśli chodzi o plany na przyszłość to najważniejsze wydaje mi się określenie różnych "kamieni milowych". Dżamal ma w tej chwili 2 lata, czyli na wiosnę 2011 będzie miał 3 lata. Wydaje mi się, że to pierwszy moment, kiedy można zacząć przygotowania do pracy pod siodłem, czyli zakładanie siodła (chcę kupić bezterlicowe, leciutkie i wygodne dla konia) z dużą ilością Friendly Game, potem część zabaw robiona z siodłem na grzbiecie. Poza tym zacznę wprowadzać okrążanie i chody boczne (bo wcześniej to zbyt duże obciążenie dla nóg). W międzyczasie chciałabym zacząć ćwiczenia na wzmocnienie mięśni grzbietu, żeby koń mógł bez problemu unieść jeźdźca. Nie wiem jeszcze dokładnie jakie to ćwiczenia, ale się dowiem :) Ostatnio na forum czytałam o "czambonowaniu bez czambonu", zdaje się, że Karen Rohlf pisze o tym w swojej książce i pokazuje na płycie - trzeba będzie się dokładnie przyjrzeć. Wiem, że cavaletti też są niezłe, ale z tak młodym koniem trzeba to ostrożnie stosować. W każdym razie temat do zgłębienia.

Później mogłabym zacząć Friendly Game z jeźdźcem, czyli kolejne etapy wsiadania, aż do przewieszania się i siedzenia w stój, bez ruszania. Widziałam na płytce z Savvy Clubu jak wygląda cały proces. Potem spacerki z trzeciej strefy, trzymając linę jak wodze i sterowanie koniem w ten sposób (pokazane na tej samej płytce), taka symulacja jazdy. Powinno bardzo pomóc w późniejszym zajeżdżaniu.

W wakacje 2011 Dżamal będzie miał 3,5 roku i myślałam o tym, żeby na 2-3 miesiące oddać go jakiemuś doświadczonemu naturalsowi do zajeżdżenia. Oczywiście zobaczę, czy to nie będzie za wcześnie, jeśli koń będzie wtedy jeszcze zupełnym dzieciakiem, to poczekam kolejne pół roku czy rok. Po zajeżdżeniu zamierzam pracować z nim bardzo delikatnie, nie więcej niż 1-2 h jazdy tygodniowo, bez dużych obciążeń typu skoki czy praca ujeżdżeniowa. Raczej jazda na pasażera i proste elementy z L1-L2.

O planach na pierwszy rok naszych zabaw napiszę w kolejnym poście, bo ten już i tak zrobił się dosyć długi :)

wtorek, lutego 09, 2010

Mam własnego konia!

Dżamal Ad-Din stał się dziś moim pierwszym, własnym koniem. Spełniło się marzenie, które snułam, odkąd pamiętam. Najpierw był koń na biegunach i konie dla Barbie, potem jazdy w szkółkach, na które moi rodzice niestrudzenie mnie wozili, obozy jeździeckie. Nauczyłam się podstaw, równowagi w siodle, uwielbiałam jazdy w tereny i skoki. Później na kilka lat zarzuciłam jeździectwo – wiadomo, matura, chłopak, nie było zbyt dużo czasu, a poza tym kopiące i gryzące, niechętne ludziom konie w szkółkach były dalekie od mojego wyobrażenia o fajnych relacjach koń – człowiek. Kilka lat potem pasja wróciła, zapisałam się na parę jazd, ale to nadal nie było to... Dopiero PNH zmieniło moje podejście do koni i zrozumiałam, że tego zawsze szukałam, że ta metoda daje mi niesamowitą radość i satysfakcję z obcowania z końmi. Wtedy też zaczęłam znów marzyć o własnym koniu, przyjacielu na całe życie. Dziś, po roku poszukiwań, kiedy już prawie straciłam nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się znaleźć tego jedynego, właściwego konia, zdecydowałam się na zakup Dżamala. Nadal jestem jeszcze trochę w szoku...

W poniedziałek przyjechaliśmy do stadniny w Niewierzu, w okolicach Poznania - nie bez przygód, bo przez śnieżne zaspy trudno było przejechać. Stajnia mieści się w zadbanych, ceglanych budynkach, piękny stary dom zrobił na nas duże wrażenie. Zostaliśmy przyjęci bardzo życzliwie przez sympatyczną parę, która zajmuje się końmi w Niewierzu. Stadnina niestety jest w trakcie likwidacji, a szkoda, bo mają bardzo fajne konie i duże osiągnięcia hodowlane.
Od razu obejrzeliśmy Dżamala. Na pierwszy rzut oka można było poznać, że to LBE, ciekawski, kontaktowy, trochę podszczypujący. Od razu bierze wszystko do pyska, a kiedy zaczęłam ruszać gałązką, od razu przyszedł i chętnie się nią bawił. Nie jest płochliwy, podaje nogi (choć z tylnymi ma trochę problemów), umie chodzić w ręku – to pewnie dzięki temu, że w zeszłym roku był na czempionacie koni arabskich w Białce. Od razu mi się spodobał, to pierwszy z oglądanych przeze mnie koni, który miał taki charakter, o jaki mi chodziło. Na tle innych arabów ze stadniny nie ma bardzo szlachetnej urody, głowę ma mało szczupaczą, nie odrzuca ogona na plecy, ale za to sprawia wrażenie zrównoważonego, bez odpałów. Poganialiśmy go trochę na roundpenie, ruszał się chętnie, ale sam z siebie potrafił się zatrzymać, nie szalał. Ruch ma przeciętny (na tyle, na ile ja się na tym znam), kłus przyzwoity, galop bez rewelacji. Za to budowę ma fajną, szeroka i umięśniona klatka piersiowa, solidne nogi i kopyta, prosty grzbiet. Kłębu prawie nie ma, ale to chyba nie wada.
Następnego dnia przyjechał weterynarz, zbadał go dokładnie i orzekł, że koń jest zdrowy. Rzecz, która może w przyszłości wymagać uwagi, to wilcze zęby, które ponoć czasem przeszkadzają przy wędzidle, ale to kwestia na za parę lat pewnie. Podpisaliśmy umowę i koń był już nasz!
Póki co Dżamal został w Niewierzu. Po pierwsze dlatego, że drogi są niebyt przejezdne i nie dałoby rady przejechać koniowozem. Po drugie umówiłam się z Joasią i Pawłem, że zajmą się kastracją arabka. Weterynarz twierdził, że koń na pewno lepiej to zniesie w środowisku, gdzie są „znajome” bakterie, poza tym trudno by mi było codziennie dojeżdżać, żeby go lonżować, a oni na miejscu zrobią to bez problemu. Ponoć jest na tyle rozbudowany, że można spokojnie go ciąć, a dzięki temu będę miała z nim znacznie mniej kłopotów, także cieszy mnie to rozwiązanie. Mogę poczekać jeszcze ten miesiąc, skoro czekam już 28 lat :)

Zdjęcia wkrótce!

niedziela, lutego 07, 2010

Anka Rancho

Dziś byliśmy na Anka Ranczo, mróz złapał nieco większy niż do tej pory i dosyć zmarzłam, zwiedzając rozległe pastwiska wokół stajni. Oprowadził nas bardzo sympatyczny właściciel, przy okazji doradził kilka rzeczy odnośnie zakupu konia.

Jeśli chodzi o warunki to Dżamal miałby do towarzystwa dwa ogierki, 1,5 i 2,5 letnie. Mają one do dyspozycji duży, 3h padok, na którym rosną dwie jabłonki oraz biegalnię, czyli stajnię bez boksów. Wszystko to jest oddalone spory kawałek od głównych zabudowań, ale tuż przy stajni stoi domek stajennego, który ma oko na konie, jest też dojazd od tej strony (można rónież przespacerować się przez pastwisko). Przyznam, że jeśli chodzi o biegalnię to spodziewałam się czegoś większego, gdzie faktycznie koń mógłby pobiegać, ta ma wielkość powiedzmy trzech boksów. Nie jest to luksus, ale z drugiej strony koń i tak ma większość czasu spędzać na wybiegu. W pozostałych stajniach (murowanej i angielskiej) było czysto, biegalnia mogłaby wyglądać pod tym względem lepiej.

Konie dostają 3 posiłki dziennie, 2 x owies, 3 x siano (z czego obiad jedzą na padoku), wieczorem jeszcze jabłka. W lecie stoją do oporu na pastwiskach.

Socjal okazał się trochę słabszy niż myślałam, jest mały aneks kuchenny z lodówką, łazienka z prysznicem i w zasadzie tyle. Jeśli chodzi o infrastrukturę, jest duży plac do jazdy (nieoświetlony), można też jeździć po pastwiskach, które są częściowo zadrzewione. Jest też prowizoryczny lonżownik, a w planach hala (stelaż już zakupiony).

Cena bardzo sympatyczna, 600 zł za biegalnię, 650 zł za zwykłą stajnię. Pensjonat mieści się 40 km od nas, więc dość daleko, ale w weekendy można by nocować w pokojach na terenie stajni.

Jak widać Anka Rancho ma swoje plusy i minusy, ale to, co się nam obojgu najbardziej podobało, to atmosfera. Sympatycznie, życzliwie, bez zadęcia. Człowiek od razu czuje się niemal członkiem rodziny :) Anka zajmuje się naturalem, wszystkie konie na pastwiskach wyglądały na spokojne i zadowolone. Jest cisza i spokój z dala od miasta, można się wyluzować i odpocząć. Marcinowi bardzo to miejsce odpowiada, ja mam swoje wątpliwości (co prawda tyczy się to wszystkich pensjonatów, które brałam pod uwagę), ale wydaje mi się, że koniowi w tym miejscu może bycćnaprawdę dobrze. A więc decyzja podjęta - będziemy stać na Anka Rancho :)

sobota, lutego 06, 2010

Golden Horse

Byłam w czwartek w pensjonacie Golden Horse, żeby wszystkiemu się przyjrzeć i zastanowić, czy chciałabym tam trzymać konia. Muszę powiedzieć, że stajnia zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wszystko profesjonalnie, sympatycznie, infrastruktura świetna, a cena jak na takie warunki wcale nie duża (mam na myśli boks angielski, bo w murowanym już znacznie drożej). W boksach czysto, po stajni krząta się kilku stajennych i widać, że cały czas mają pełne ręce roboty. 3 stajnie, 8 myjek (nie wiem, czy wszystkie wewnętrzne, ale na pewno część), 2 siodlarnie, 2 przebieralnie z szafkami, solarium (zdaje się, że płatne dodatkowo) - generalnie full wypas :P Trochę zawiodłam się socjalem, choć nie jest taki zły w porównaniu z kilkoma stajniami, które znam. Jeden mały pokój kominkowy z dużym stołem, drugi spory pokój z kanapą, ping-pongiem i kozą, w której można palić. Bez luksusów, ale całkiem w porządku. Po prostu dla Marcina i opcji pracowania tam na komputerze mogłoby być lepiej.

Hala jest ogromna, murowana, ma wejścia z dwóch stajni i jedne duże wrota na zewnątrz. Przyglądałam się stajni z punktu widzenia przeciwpożarowego (po ostatniej tragedii w Botoi) i na szczęście stajnie mają po dwa wyjścia, a wyjście na halę jest trzecim, więc zostało to dobrze rozplanowane. Podłoże na hali takie sobie, zwykły, pylący piasek, teraz posypany śniegiem, bo za bardzo się kurzył. Mają też kryty lonżownik z dość niskimi ścianami (na plus.) Karuzela, duża ujeżdżalnia z oświetleniem, poza tym czworobok. Wyjazd do lasu zaraz przy stajni. Oczywiście padoki i pastwiska - słowem super stajnia.

Kiedy mówiłam o tym, że koń to ogierek i, że chciałabym gdzieś urządzić plac zabaw, właściciele wyrazili zgodę, ale nie wyglądali na zachwyconych. Mam wrażenie, że to stajnia skierowana do odrobinę innego klienta, niż ja - nadaje się na treningi, solidną pracę z koniem, dla naturalsa jest trochę mniej przyjazna, ale też się z pewnością nadaje.

Plusem jest też to, że w stajni trzyma konie Ewelina Zoń, która trenuje west i można brać u niej lekcje. Chętnie bym się nauczyła tego stylu jazdy, choć oczywiście to dodatkowe koszty.

Jutro wybieram się na Anka Rancho, zobaczymy, jak wypadnie porównanie.

A w poniedziałek jadę do Poznania, ale o tym cicho sza, żeby nie zapeszyć :)