środa, grudnia 07, 2011

Rozluźnienie

Podczas ostatniej wizyty u Dżamala moim podstawowym problemem było rozluźnienie się. I chociaż dużo rzeczy wyszło fajnie, np. udało mi się zrobić jedną całą ósemkę na wolności, dobrze działa jeż do tyłu za ogon i chody boczne do mnie, ulepszyliśmy stick to me, lepiej wychodzi zmiana kierunku przy okrążaniu oraz przejścia w dół, to ogólne odczucie po takim spotkaniu mam zawsze negatywne. Bo to przecież nie chodzi o to, żeby nauczyć konia konkretnych ruchów czy odpowiedzi (choć oczywiście jest to ważne), ale żeby dobrze się bawić, rozumieć, miło spędzić czas, pracować nad sobą. Dlatego kwestia rozluźnienia jest tak kluczowa - kiedy jestem spięta, trudno mi cieszyć się tym, co robię i koń też nie myśli o rozluźnieniu. Pomyślałam sobie, że może inne osoby mają podobny problem, więc postanowiłam wrzucić tutaj kilka ćwiczeń, które pomagają w relaksacji - ja je wykonywałam ostatnio podczas undemanding time z Dżamalem i całkiem pomogły (niestety później przyjechał kowal, więc nie zdążyłam pobawić się z koniem w wersji bardziej rozluźnionej).

Relaksacja mięśni wg. Jacobsona
Prostą i skuteczną metodą relaksacji jest trening Jacobsona, który polega na nauce rozluźniania wszystkich partii ciała poprzez naprzemienne napinanie i rozluźnianie poszczególnych grup mięśni. Trening Jacobsona obejmuje napinanie i rozluźnianie mięśni rąk, relaksację (także poprzez lekkie napinanie i rozluźnianie) mięśni głowy i twarzy, mięśni języka, mięśni barkowych, następnie mięśni pleców i brzucha, a na końcu mięśni palców u rąk i nóg. Tradycyjnie zatem trening Jacobsona podzielony jest na 6 części - rozpoczynamy od nauki rozluźnianie mięśni rąk i nóg, a kończymy na nauce rozluźnianiu palców

Za każdym razem napięcie mięśni powinno trwać ok. 5 sekund, a rozluźnienie ok. 10 sekund. W czasie rozluźnienia się staramy się skupić nad tym, że dana partia ciała jest rozluźniona i jakie to przyjemne uczucie - dzięki temu nasz umysł nauczy się, że jest to pożądany stan dla mięśni.

Oto przykładowe zastosowanie metody Jacobsona:

  • ·        Zaciśnij obie pięści - zwróć uwagę na napięcie dłoni i przedramion - rozluźnij się.
  • ·        Dotknij palcami barków i podnieś ramiona - odnotuj napięcie bicepsów i ramion - rozluźnij się.
  • ·        Wzrusz ramionami, podnieś je jak najwyżej - zwróć uwagę na napięcie barków - rozluźnij się.
  • ·        Zmarszcz czoło - zwróć uwagę na napięcie czoła i okolicy oczu - rozluźnij się.
  • ·        Zaciśnij powieki - odnotuj napięcie - rozluźnij mięśnie z lekko przymkniętymi oczami.
  • ·        Przyciśnij język do podniebienia - zwróć uwagę na napięcie w jamie ustnej - rozluźnij się.
  • ·        Zaciśnij zęby - odnotuj napięcie w jamie ustnej i szczęce - odpocznij.
  • ·        Odrzuć głowę do tyłu - zauważ napięcie karku i górnej partii pleców - odpocznij.
  • ·        Opuść głowę, przyciśnij brodę do piersi - zauważ napięcie karku i barków - rozluźnij się.
  • ·    Wygnij plecy w łuk odsuwając się od oparcia krzesła i cofnij ramiona do tyłu - zauważ napięcie pleców i barków - odpocznij.
  • ·       Weź głęboki oddech i zatrzymaj powietrze - odnotuj napięcie klatki piersiowej i pleców - odpocznij.
  • ·      Zrób dwa głębokie oddechy, zatrzymaj i wydychaj powietrze - zauważ, że oddech staje się wolniejszy i spokojniejszy - odpocznij.
  • ·    Wciągnij brzuch, staraj się docisnąć go do kręgosłupa - odnotuj uczucie napięcia brzucha - rozluźnij się, oddychaj regularnie.
  • ·         Napnij mięśnie brzucha - zauważ naprężenie w brzuchu - odpocznij.
  • ·         Napnij pośladki tak, aby się na nich lekko podnieść - zauważ napięcie - odpocznij.
  • ·         Ściągnij uda wyprostowując nogi - zauważ napięcie - odpocznij.
  • ·         Skieruj palce u nóg do góry, ku twarzy - odnotuj napięcie stóp i łydek - odpocznij.
  • ·      Podkurcz palce u nóg tak, jakbyś chciał je zagrzebać w piasku - zauważ napięcie w podbiciu stóp - odpocznij.
Innym wariantem treningu jest pracowanie przez jakiś czas z wybranymi partiami ciała, aż nauczymy się je rozluźniać. Wtedy przechodzimy do kolejnych partii, z którymi ćwiczymy przez pewien czas. Np. pracujemy z mięśniami rąk (mięśnie przedramienia i ramienia): napinamy ten rejon ciała i obserwujemy doznania kiedy mięśnie rąk gdy są napięte, a następnie rozluźniamy wszystkie mięśnie tej okolicy i obserwujemy wrażenia ,jakie mamy, gdy mięśnie są rozluźnione. W ten sposób rozwijamy w sobie świadomość, co to znaczy (jakie jest doznanie) że dany rejon jest rozluźniony. Wykonujemy takie naprzemienne napinanie i rozluźnianie kilka razy podczas ćwiczenia formalnego, a następnie powtarzamy podobne ćwiczenia w życiu codziennym. Np. idąc chodnikiem, jadąc autobusem, oglądając telewizję, czy słuchając muzyki lub wykładu - napinany na chwilę mięśnie ręki - obserwujemy doznania podczas tego napięcia, a następnie rozluźniamy zupełnie mięśnie tej okolicy i znowu obserwujemy wrażenia, gdy mięśnie są rozluźnione. Dzięki temu dochodzimy do etapu, że w każdych okolicznościach potrafimy dosyć głęboko rozluźniać mięśnie swoich rąk. Wtedy możemy przez jakiś czas kontynuować analogiczne ćwiczenia z mięśniami nóg. Następnie w ten sposób ćwiczymy mięśnie twarzy, potem języka, potem pleców i brzucha, potem palców i rąk i nóg.

wtorek, listopada 29, 2011

Jazda na Grotesce

Dziś postanowiłam potrenować trochę moje umiejętności jeździeckie i świeżo nabytą podczas lekcji z Kasią wiedzę. Dlatego Dżamal bawił się dziś z Marcinem, a ja jeździłam na Grotesce.

Na początek oczywiście zaczęłam od pracy z ziemi. Groteska ma 19 lat i od dawna jest "szkółkowym" koniem u Anki - dzieci uczą się na niej PNH. Dlatego jest przyzwyczajona do tego, że ludzie mówią do niej prostym językiem typu "A... B... C...". Miała bardzo zdziwiony wyraz pyska, kiedy ja zaczęłam wymagać od niej więcej i mówić pełnymi zdaniami :) Prawie non stop przez całą zabawę mlaskała. Jej koniobowość oceniam jako RBE, zresztą jęzor przy ciamkaniu wywalała niemal na całą długość. 

Zabawa w "dotknij nosem" była dużym wyzwaniem, Groteska nie za bardzo rozumiała co ma robić. Kiedy podeszłam z nią do kłody drewna, w końcu wykombinowała, żeby wejść na nią nogami. Pochwaliłam ją i widziałam, że zapaliło jej się w głowie światełko "A, to o to chodziło, już łapię." Od tego momentu szło łatwiej, coraz żwawiej chodziła od punktu do punktu i wąchała albo próbowała wejść na coś nogami. Nie wiem, co ja takiego wyzwalam w koniach, ale po chwili ona również nabrała tego samego zwyczaju, co Dżamal, czyli "dryfowania" w kierunku jakichś interesujących opon czy innych obiektów i parkowania przy nich, kombinowania jak je rozebrać na części pierwsze i włażenia w nie nogami :P

Później bawiłyśmy się w "stick to me", czyli koń ma się mnie trzymać i naładować moją szybkość, zmiany tempa itp. Dość szybko udało nam się zgrać, więc przeszłam do okrążania (wokół opon, które niedługo miały posłużyć do schematu ósemki). Kiedy podniosłam energię i poprosiłam o kłus, koniowi włączyła się trochę adrenalina i było trochę fikania, co potraktowałam jako dobry znak - nigdy nie widziałam, żeby reagowała tak przy dzieciach, więc widać jednak nawiązałyśmy jakiś kontakt i uzyskałam trochę szacunku. Przy travelling circles weszła trochę w prawą półkulę i zaczęła furkotać, więc pochodziłam z nią trochę w stępie i kłusie i powoli się uspokoiła. Później zrobiłam z nią schemat S-ki oraz ósemki w stępie - wychodziło całkiem nieźle. Uznałam, że jestem gotowa na wsiadanie.

Jazda przebiegła spokojnie, dużo stępa i trochę kłusa. Najpierw ćwiczyłyśmy schemat podążania wzdłuż ściany, kilka razy zastosowałam widzę stabilizującą (nowy pomysł Lindy - Steady Rein, opisany w ostatnim numerze Savvy Times) i całkiem nieźle działało. Przez większość czasu korygowałam jednak carrot stickiem (oczywiście po zastosowaniu wcześniejszych faz). Do tego schemat miliona przejść, czyli zmiany tempa, zatrzymania, cofania. Najgorzej szło cofanie. Bez problemu mogłam zrobić 9-cio stopniowe cofanie (na krótkich wodzach), ale przy użyciu samych nóg + energii, tak jak z Saperem, było sporym wyzwaniem. Będziemy nad tym jeszcze pracować.

Potem chciałam spróbować schematu koniczynki, ale szedł bardzo słabo, więc sobie darowałam - zostawimy to na później. W związku z tym przeszłyśmy do schematu ósemki - ćwiczyłam to z ziemi, więc miałam nadzieję, że z siodła pójdzie dzięki temu łatwiej. Byłam dość zadowolona - skręcanie w jedną stronę szło lepiej niż w drugą (bo było w kierunku stajni jak sądzę), ale pod koniec miałam wrazenie, że Groteska zaczyna łapać o co chodzi. Wydaje mi się, że ciamkała parę razy, ale z siodła jest to bardzo trudno zauważyć.

Później spróbowałam trochę pokłusować. Początkowo szło opornie, zresztą czwarta faza w postaci stukania po zacznie nie działała w ogóle. Może to kwestia przyzwyczajenia do tej fazy w stylu uderzania stringiem po sobie, a potem po koniu, a może brak szacunku - trudno mi powiedzieć. Po pewnym czasie udało nam się uzyskać  miarę stabilny kłus i po jednym okrążeniu, kiedy udało mi się (jak sądzę) dobrze usadzić, Groteska się nagle bardzo rozluźniła, spuściła nos do ziemi, rozciągnęła się, zaczęła najpierw mlaskać, a potem ziewać. Byłam zachwycona! Postanowiłam w związku z tym przejść do stępa, koń był nadal rozluźniony, więc przeszłam do lekcji pasażera. Pochodziłyśmy sobie trochę, koń poziewał, został poczochrany przeze mnie i skończyłyśmy na tym zabawę.

czwartek, listopada 24, 2011

Energia i skupienie

We wtorek był właśnie ten lepszy dzień :) Dżamal zobaczył mnie z daleka i podszedł bez pośpiechu, patrząc na mnie z uszami do przodu - jak ja lubię ten widok! Ostatnio robi tak, że się witamy, chwilę pieszczotek, potem koń patrzy na mnie i rusza w kierunku bramy. No to ja grzecznie idę z nim, skoro zarządził, że idziemy się bawić :) Dopiero przy bramie nakładam mu halter - tym razem postanowiłam zrobić to, klęcząc (tzw. haltering from knees). Dżamal uprzejmie pochylił łeb, dał sobie w ten sposób nałożyć i zawiązać halterek, choć robiłam tak pierwszy raz. Gdzie te czasy, kiedy musiałam go dłuższy czas prosić, żeby w ogóle przysunął do mnie nos na czas "halterowania."

W drodze na padok spotkała nas niespodzianka - ponieważ Anka robi drobne przeróbki w obejściu (może niedługo będzie hala!), wokół placu został wykopany głęboki rów. Dżamal oczywiście furkotał, ale bez przesadnej paniki. Po chwili namawiania przeskoczył rów, jakby to była wysoka przeszkoda.

W ramach rozgrzewki trochę połaziliśmy po padoku, starałam się ćwiczyć to, czego uczyła mnie Kasia z siodła, czyli przyspieszać i zwalniać stępa własną energią. Na początku Dżamal nie zwracał na to większej uwagi, ale po chwili jakby "załapał" i od tego momentu już cały czas świetnie się dostosowywał do mojej energii - tak, jakby pomyślał "aha, rozumiem, teraz muszę się bardziej skupić, bo zaczęłaś jakoś ciszej mówić". Oczywiście dużo przeżuwał. Później urozmaiciliśmy zabawę o fragmenty "stick to me" - koń ma za zadanie iść blisko mnie, tak, żebym cały czas pozostawała w tej samej jego strefie. Kiedy skręcam w jego kierunku, powinien ustąpić, a kiedy odchodzę od niego, ma przyspieszyć, żeby na zakręcie nie zostać w tyle. Kasia pokazała mi, jak konia pospieszać, jeśli jest bardziej z tyłu, niż powinien - należy odwrócić się przez ramię w kierunku zadu, jednocześnie zmieniając kierunek, a jeśli koń nie przyspieszy, popędzić go carrotem. Działało idealnie, po kilku zwrotach Dżamal sam ruszał kłusem, żeby nadążyć. Kiedyś próbowałam to robić po swojemu i nie miałam aż tak dobrych efektów.

Cały czas starałam się pamiętać o tym, czego uczyła mnie Kasia - żeby być rozluźnionym i skupionym jednocześnie. Nawet mi się to trochę udawało, z Dżamalem jestem bardziej zgrana niż z Saperem, dlatego pewnie jest mi łatwiej. Muszę powiedzieć, że nawet taka mała zmiana zrobiła dużą różnicę - koń wydawał się bardziej na mnie wyczulony i jakby zadowolony - nie wiem, jak to dokładnie określić, jakby chętniej robił to, o co go prosiłam. W związku z tym postanowiłam poćwiczyć zmiany kierunku i przyciąganie konia. Ogólnie ważną koncepcją jest to, żeby konia angażować, a nie odangażowywać. Na pierwszym poziomie uczymy się przede wszystkim odangażowania, ponieważ chcemy być bezpieczni, chcemy móc w każdej chwili konia uspokoić i "wyłączyć", oduczyć go automatycznego ruchu na przód, osiągnąć kontrolę. Jednak na późniejszych etapach znacznie bardziej interesuje nas zaangażowany koń, którego energią moglibyśmy odpowiednio kierować. Do tego potrzebne jest m.in. dobre przyciąganie, a także ustawianie konia w taki sposób, żeby zaangażował zad (np. cofanie). Spróbowałam zrobić zmiany kierunku i przywoływanie konia na kole tak, jak pokazywała mi Kasia. Było lepiej niż dotychczas, ale musimy nad tym jeszcze popracować.

Kolejną rzeczą, której chciałam spróbować, były chody boczne w moim kierunku. Zawsze uważałam to za najbardziej cool rzecz, jaką można robić z koniem, ale kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Po prezentacji przez Kasię okazało się to zupełnie łatwe - udało mi się to zrobić z Dżamalem już za pierwszym razem - nie były to może bardzo równe chody boczne, ale byłam bardzo zadowolona. Oczywiście wcześniej uczyłam go podchodzić do pieńka w celu wsiadania, ale tam przestawiałam tylko zad, w dodatku stałam w miejscu.

Mam taką refleksję, jak chyba już kiedyś wcześniej, że najlepszym dowodem na to, że PNH to nie żadna tresura czy nauka sztuczek, ale prawdziwy język, są takie sytuacje, kiedy przychodzę do konia, żeby zrobić z nim coś zupełnie nowego, a on od razu to łapie i po prostu wykonuje. Ważne jest, żeby i koń, i człowiek byli do tego gotowi, ale jeśli tak jest, takie rzeczy wychodzą bez wysiłku. Ja mówię, a koń myśli "ach, rozumiem, mam postawić nogi tak i tak, teraz mam podejść, a teraz się odsunąć". I już :)

Jako, że tak dobrze nam szło i zgraliśmy się, postanowiłam wziąć Dżamala do roundpenu i pobawić się na wolności. Zrobiłam chwilę okrążania i nie próbował wyskoczyć ani nie zatrzymywał się w kierunku "do stada", spokojnie sobie chodził. Później było trochę stick to me oraz przyciągania - to drugie zdecydowanie wychodzi gorzej. Sprawdziłam, czy działa jeż na ogonie bez halterka - działa, choć trochę musiałam sobie pomóc carrotem.

Podczas tego spotkania Dżamal bardzo często ziewał, zresztą ostatnio notorycznie się to zdarza. Bardzo mnie to cieszy, bo to znaczy, że coraz bardziej się rozluźnia i nawet, jeśli produkuje trochę adrenaliny, to zaraz się jej pozbywa. Zawsze, jak ustawiam go przy pieńku do wsiadania i zaczynam się przewieszać, to ziewa :)

Na koniec tego udanego dnia wybraliśmy się na miły spacer z wieloma przerwami na pasienie się.

Ciąganie za ogon

Nie pisałam jeszcze o dwóch ostatnich spotkaniach z Dżamalem. Za każdym razem przychodzi do mnie z większej odległości na pastwisku, co bardzo mnie cieszy - chyba chce być ze mną :) W niedzielę nie był chyba jednak do końca w nastroju na zabawy, a może ja byłam bardziej spięta niż zwykle, w każdym razie jakoś nie mogliśmy się dogadać. Chciałam poćwiczyć z nim okrążanie i million transitions, ale chociaż w stępie szło nieźle, nawet przeskakiwał bez problemu opony po drodze, miałam luz na linie, to przy wyższych chodach zaczynał wariować. Pierwszy raz się zdarzyło, żeby galopował tak szybko, żebym nie była za nim w stanie nadążyć, przewrócił nawet stojak na przeszkody, o który zahaczyła się lina, a zazwyczaj zatrzymuje się, kiedy czuje opór tego typu. W związku z tym szybko przerodziło się to w szarpaninę, tak że jeszcze przez dwa dni potem bolały mnie ręce.

W pewnym momencie poczułam rosnącą frustrację i zdecydowałam, że to najlepszy sygnał, żeby darować sobie zabawy tego typu i przejść do czegoś spokojniejszego - to najwyraźniej nie był nasz dzień. Kiedy tylko poprosiłam Dżamala, żeby stał spokojnie, kompletnie zeszły z niego emocje i zaparkował na ujeżdżalni bez żadnego problemu. Czasem nie rozumiem tego konia :) To pewnie oznacza, że ja sama coś robię, co powoduje przynajmniej część tych zachować (tak się zazwyczaj okazuje). W każdym razie postanowiłam nauczyć go ustępowania od jeża na ogonie, czyli cofania się, kiedy go ciągnę za ogon. Dzięki temu, że przećwiczyłam to z Saperem, miałam więcej odwagi, żeby stanąć bezpośredni za koniem, w "strefie zagrożenia". Kiedyś Dżamal był bardzo niepewny w okolicach tylnych nóg i reagował panicznie, kiedy coś się z nimi działo, więc bałam się tak ustawiać, ale to już chyba minęło. W każdym razie nic mi się nie stało, koń był bardzo spokojny i skupiony. Brałam w dłoń kilka włosków u nasady ogona i, stosując fazy, ciągnęłam do siebie, robiąc jednocześnie pół kroku w tył. Jeśli koń nie szedł, robiłam delikatne jojo liną - za każdym razem skutkowało. Nagradzałam nawet najmniejszą próbę, przeniesienie ciężaru. Po kilku próbach Dżamal w miarę załapał o co chodzi, a kiedy później chciałam się pochwalić Marcinowi, zrobił piękne3 kroki w tył na lekką fazę :) Niestety prowadzenie za grzywę nie idzie nam tak dobrze, ale to tylko kwestia czasu jak sądzę.

Nie była to najbardziej udana z naszych zabaw, ale myślę, że nie zawsze może być idealnie. Udało nam się zrobić trochę rzeczy, ale nie czułam takiego kontaktu, jak zazwyczaj - teraz bez tego już nie jest tak fajnie :)

Natural Power of Focus - jazda na Saperze nr 3

W zeszłym tygodniu miałam przyjemność uczestniczyć w kolejnej lekcji z Kasią i Saperem - było jak zwykle wspaniale. Zaczęliśmy z ziemi, Kasia pokazywała mi jak efektywnie robić rozgrzewkę, a później ćwiczyłyśmy ósemki i zmiany kierunku. Oczywiście wszystkie te rzeczy robiłam już wiele razy, ale tym razem poprzeczka była podniesiona o jedno oczko do góry i okazało się, że jest to dla mnie duże wyzwanie. Przede wszystkim skupienie, focus. Muszę być z jednej strony skupiona, sterować swoją energią i intencją, a z drugiej strony muszę się rozluźnić. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Kiedy proszę konia o coś, to się "zbieram w sobie", ale jednocześnie spinam. Kasia twierdzi, że być może dlatego mam czasem problem z tym, że Dżamal wariuje mi na linie, bo też nie może się rozluźnić, kiedy ja mam cały czas napięcie w sobie. Druga sprawa to pozycja neutralna - też niby wiem o co chodzi, ale kiedy pracuje się z koniem na wyższych poziomach, to wszystko powinno mieć coraz lepszą jakość. W końcu jeśli staramy się komunikować jak najsubtelniejszymi sygnałami, to nasza mowa ciała też musi być coraz bardziej subtelna. Kiedy uczymy konia nowych rzeczy, to nasze gesty muszą siłą rzeczy być przerysowane, ale potem trzeba dążyć do przekazywania sygnałów energią i intencją. Np. kiedy chcę, żeby koń cofnął, muszę również myśleć o cofaniu. Trudny orzech do zgryzienia.

Później przeszłyśmy do jazdy. Przez całą lekcję ćwiczyłam schemat koniczyny. Polega to na tym, że na środku każdej ściany skręcamy zawsze w lewo lub zawsze w prawo, dojeżdżamy do końca ściany i znów skręt. W ten sposób wykonujemy serię wolt, pomiędzy którymi są odcinki prostej. Jest to idealne dla wszystkich koni: krótkie konie wydłużają się na prostych odcinkach, a długie konie skracają się przy zakrętach. Dodatkowo na środku, w miejscu przecięcia wszystkich "listków" koniczyny, znajduje się punkt X. To jedyne miejsce, gdzie można dokonywać jakichkolwiek zmian, np. zatrzymać się, zmienić chód, zmienić kierunek wykonywania koniczyny.

No i oczywiście zaczęły się schody. Jako, że nie jestem stworzona do wykonywania schematów i zawsze mi się wydaje, że konia one nudzą (to pewnie projekcja mojego podejścia), trochę zajęło, zanim "wczułam się" w podążanie cały czas tym samym śladem. Najpierw musiałam sama nauczyć się schematu, co przy osobie notorycznie mylącej prawo z lewo wyglądało momentami komicznie. Kiedy zaczynałam się skupiać na swojej energii i dosiadzie, zapominałam o skręcaniu w odpowiednim miejscu. Kiedy skręcałam w dobrym miejscu, to później wykręcałam w złym kierunku. Czasem nie udawało mi się przejechać dokładnie przez środek, czasem nie dogadywałam się z koniem co do kierunku skrętu i on szedł w prawo, a ja w lewo, więc traciłam równowagę. Było wesoło :) Kiedy udało mi się opanować siebie, konia i schemat w stępie, przeszliśmy do kłusa. Później poprzeczka znów została podniesiona - miałam dodawać w kłusie na długich ścianach, a skracać na woltach. Co jakiś czas zatrzymywałam się w środku, ale niekoniecznie wtedy, kiedy Kasia chciała, bo przy szybkiej jeździe na skrzypiącym Wintecu nie było jej zawsze słychać. Udało mi się zrobić jedno naprawdę dobre zatrzymanie, bo myślałam, że będziemy przyspieszać, a tymczasem Kasia nagle dała komendę "stop" i zrobiliśmy z Saperem piękne zatrzymanie z podstawieniem zadu. Potem mi się już nie udało tego powtórzyć, bo przy przejeździe przez środek cały czas się zastanawiałam, "czy teraz się zatrzymamy" - zupełnie jak koń :P

Po jeździe byłam zupełnie mokra, Saper też się trochę spocił. Mam dużo rzeczy do przemyślenia.

środa, listopada 23, 2011

Zakupy w sklepie Parelli

Od dłuższego czasu przymierzam się do tego, żeby zrobić zakupy u Parellich. Po pierwsze, chcę nabyć płyty na poziom 3, żeby kontynuować naukę. Poza tym chciałabym mieć oryginalne liny - jednak są lepsze od tych moich (ale też oczywiście droższe...). Ostatnio Parelli wprowadzili nowe kolory zarówno halterków, jak i lin, co spowodowało mój głęboki dylemat. Kolorowy halter to rozumiem - podoba mi się bardzo kolor burgund, myślę, że Dżamal by w nim fajnie wyglądał. Ale lina... Niby te kolorowe są ładne, ale jakoś tak się przyzwyczaiłam do białej i mam wrażenie, że wszystkim właśnie taka lina kojarzy się z PNH. Jakbym miała taką np. burgund łączony z czerwonym, to czułabym się tak, jakbym miała właśnie nieoryginalną, homemade. Może to się z czasem zmieni, jak wszyscy łącznie z Lindą i Patem będą używać tych nowych linek. Na razie mam wewnętrzny dysonans, bo z drugiej strony białe się potwornie brudzą...

Jest także nowość w postaci carrot sticków w różnych kolorach z gumową (zamiast skórzanej) końcówką. Nie wiem, jak to się sprawdza, ale być może jest bardziej trwałe. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że nie ma już 7 m lin z karabińczykiem żeglarskim, a jedynie z tym podstawowym (takim samym jak w krótkiej linie).



Zakupy zbliżają się wielkimi krokami, ponieważ 1. zbliża się Gwiazdka 2. mam trochę oszczędzonych pieniędzy 3. jest przez kilka dni super przecena i wysyłka za darmo!

A oto nowe kolory halterów (podoba mi się czwarty od prawej, czyli burgund):


oraz linek (hmm, do uwzględnienia biała, czarna i jedna z burgundowych, czyli trzecia albo szósta od prawej):



czwartek, listopada 10, 2011

Jazda na Saperze bez halterka

W środę miałam kolejną jazdę na Saperze - zamierzam wykorzystać okazję, że instruktorka Parelli stacjonuje w miarę blisko Warszawy i jak najwięcej się nauczyć. Tym razem również było świetnie, Kasia to naprawdę dobra nauczycielka. Ja jestem typem osoby, która szybko się uczy i szybko nudzi (LBE) i do tej pory nie spotkałam właściwie nauczyciela, który umiałby dostosować tempo nauki do moich potrzeb. Kasia to potrafi doskonale, balansuje na granicy moich możliwości, daje mi na tyle dużo wolnej ręki, żebym mogła się poczuć swobodnie i eksperymentować, ale jednak cały czas daje mi wskazówki i ćwiczenia do wykonania. Jestem zachwycona :)

Najpierw zaczęliśmy od rozgrzewki z ziemi. Saper nie chodził przez 4 dni, więc miał więcej energii niż poprzednio. Musiałam bardzo uważać na poziom energii, bo więcej myślał o kłusie i galopie niż stępie :) Kasia pokazała mi fajny sposób odsyłania na koło. Najpierw pokazuję kierunek, biorąc odpowiednią do chodu ilość energii. Jeśli koń nie rusza, zaczynam powoli unosić sticka z wyraźną intencją użycia go - rośnie napięcie. W końcu mocno pacam stringiem za zadem konia. To powinno w zupełności wystarczyć, żeby wystartował jak rakieta. Udało mi się chyba dobrze to zrobić, bo przy następnym odesłaniu Saper ruszył na sam wzrost napięcia, a przy kolejnym już na samo pokazanie kierunku. Bardzo mi się to spodobało, naprawdę zrobiła się z tego gra i niemal chciałam, żeby tym razem nie ruszył wystarczająco szybko, żeby móc pobawić się w "suspense" ;)

Później Kasia zaproponowała, żebym spróbowała cofania poprzez jeża na ogonie (ciągnie się za kilka włosków do tyłu). I tu znów fajnie, że dała mi czas, żebym sama wymyśliła jak to zrobić, a kiedy coś szło nie tak, delikatnie korygowała. Było to dla mnie pewne wyzwanie, ponieważ trochę boję się stać z tyłu za koniem, ale postanowiłam zaufać Saperowi. Reagował na bardzo delikatną fazę. Potem tylko cofałam, bez ciągnięcia za ogon i też za mną tyłem podążał. Fajne, muszę to zrobić z Dżamalem :)

Na koniec próbowałam chodów bocznych w kłusie, teraz będę lepiej wiedziała jak to pokazać mojemu arabkowi. Kluczowe jest odpowiednie ustawienie - wtedy nie trzeba używać za dużo sticka. Co prawda kiedy oglądam Lindę, to ona właściwie zawsze przy chodach bocznych macha lekko stickiem, ale może to na potrzeby publiczności, żeby było lepiej widać co robi.

Sama jazda wyszła znacznie lepiej niż poprzednio. Chyba udało mi się zapamiętać właściwą postawę i choć oczywiście sporo jeszcze brakuje do doskonałości, to Kasia mówiła, że stanowimy z Saperem znacznie ładniejszy obrazek :) Od razu widać to było po reakcjach konia. Właściwie nie miałam problemu z jechaniem wzdłuż ściany, nie zatrzymywał się też przy Kasi. Drobne korekty wychodziły lekko i nie było ich dużo. Oczywiście za chwilę poziom wymagań się zwiększył :)

Miałam ćwiczyć "million transitions", czyli przejścia ze stępa do kłusa i znów do stępa, zatrzymania i cofania, ale również wydłużenie i skrócenie kroku w ramach tego samego chodu. W dodatku chodziło o to, żeby do wykonania przejść używać tylko energii. Nie szło mi zbyt fenomenalnie, przyspieszanie ogólnie było łatwiejsze niż zwalnianie. Po jakimś czasie jednak udało mi się zaobserwować takie momenty, kiedy koń na chwilę się na mnie skupiał i zadawał pytanie: "czy teraz zwalniamy, czy przyspieszamy? Mówisz coś do mnie właściwie?". Pierwszy raz coś takiego poczułam z siodła, było fajne i bardziej subtelne niż z ziemi. Oznaczało to, że zaczynamy się zgrywać. Przejścia do kłusa zaczęły być bardziej płynne, bo przestałam po paru razach zostawać za ruchem, osiągnęliśmy też naprawdę szybki kłus (anglezowanie nie było bardzo łatwe). Wtedy Kasia doszła do wniosku, że jesteśmy gotowi na... zdjęcie halterka.

Nigdy wcześniej nie jechałam na "gołym" koniu, ale zupełnie się nie bałam - Saper jest bardzo zrównoważony i naprawdę zachowuje się jak partner. W dodatku wiedziałam, że w razie kłopotów Kasia na pewno mi pomoże. Okazało się, że właściwie bez wodzy jeździ mi się łatwiej i wygodniej niż z nimi (rzecz jasna nie byłoby tak bez wcześniejszego zgrania, tak jak z Liberty)! Nie trzeba myśleć ciągle o linkach i się w nich plątać, dzięki temu można się bardziej skupić na działaniu energią i dosiadem (oczywiście miałam carrot sticka jako pomoc w sterowaniu). Mam tendencję do używania zbyt dużo wodzy (nawyk klasyczny) i kiedy ich nie ma, to nagle nie mam problemu ze stosowaniem innych pomocy. Powtórzyłam wszystkie ćwiczenia tym razem w wersji bezhalterowej, szło nam zupełnie nieźle. Przeszliśmy później do zagalopowania - Saper był bardzo chętny. Chciałam najpierw poćwiczyć odstawienie zadu od ściany jako przygotowanie, ale kiedy tylko dałam taki sygnał, poczułam w nim entuzjazm: "Galop? Czy masz na myśli galop?". No to pogalopowaliśmy :) Kasia twierdzi, że Saper ma niezbyt wygodny galop i duże foule, ale mi się siedziało bardzo dobrze - może po prostu tez lubię galopować :) Zdarzało się nam co prawda zatrzymywać w narożnikach - ponoć efekt uboczny gry w narożniki - ale było naprawdę fajnie.

Później trochę już się zmęczyłam, więc poćwiczyłam robienie różnych figur na ujeżdżalni typu wolty, półwolty, wężyki, zmiany kierunku. Czułam, że coraz lepiej się dogadujemy z Saperem, wyczuwał nawet przeniesienie środka ciężkości. Dzięki temu zyskiwałam coraz większą świadomość tego, jak mam ułożone nogi, jak siedzę i co robię w swoim ciele. Najtrudniejsze jest dla mnie odstawianie zadu, bo ramiona trzeba mieć prosto i skręcić się tylko w biodrach tak, jak koń ma to zrobić w swoich. Ciężka sprawa! Zrobiłam też trochę chodów bocznych - chyba już wiem, gdzie ma być łydka przy skręcaniu, gdzie przy ustępowaniu, a gdzie przy odangażowaniu zadu. Na koniec pobawiłam się jeszcze w stick to me z ziemi (nadal bez halterka). W porównaniu z Dżamalem Saper trzymał się dalej ode mnie - ale trudno się dziwić, nie znamy się aż tak dobrze.

Przy odrobinie szczęścia w przyszłym tygodniu znów się wybiorę do Rzęszyc. Gdyby Kasia została tu jeszcze z miesiąc-dwa, mogłabym może zdawać L2 Freestyle na Saperze :)

środa, listopada 09, 2011

Powitalne rżenie

W niedzielę Dżamal zrobił mi wspaniałą niespodziankę. Najpierw podszedł do mnie na pastwisku ze znacznie większej niż zwykle odległości (przeskoczył nawet w tym celu rów), a potem cicho zarżał - pierwszy raz zrobił coś takiego :) Byłam naprawdę szczęśliwa - to chyba znaczy, że idę w dobrym kierunku. Poszliśmy sobie wspólnie bez halterka do bramy, a później już z halterkiem do czyszczenia i na plac.

Zaczęłam od sprawdzenia, jak działają wszystkie gry i było wyjątkowo dobrze, nawet jeż, który często idzie z oporami (zwłaszcza przy odangażowaniu zadu) wychodził leciutko, od 1 fazy. Zaczęliśmy od okrążania, po drodze były przeszkody w postaci drąga i opon. Na początku zaparkował przy oponach, ale pozwoliłam mu przy nich trochę postać i wysłałam ponownie. Tym razem z pewnym wahaniem przeskoczył przeszkodę. Bardzo go pochwaliłam i wysłałam jeszcze dwa razy - za każdym razem coraz pewniej skakał. Uznałam, że na tym skończę to ćwiczenie, żeby mu się dobrze kojarzyło.

Później ćwiczyliśmy chody boczne kłusem - podpatrzyłam to podczas wizyty u Kasi. Najpierw wysyłałam Dżamala na koło kłusem, a kiedy dobiegał do płotu od razu prosiłam o chody boczne z wysoką energią i sama też biegłam kłusem. Zostawał mocno zadem, ale szedł kłusem, więc chyba ogólna koncepcja do niego dotarła - będziemy to jeszcze ćwiczyć.

Byłam bardzo zadowolona z jego postępów, więc postanowiłam dać mu trochę swobody i pokazałam, że teraz jest czas na jego pomysły - robimy to, co on chce. Podczas wcześniejszych zabaw ciągle miał swoje pomysły, ale tym razem oczywiście nie chciał niczego proponować - konie zawsze robią wszystko odwrotnie :) Tak więc przeszliśmy do schematu spadającego liścia i "S"-ek, z przewagą tych drugich - chcę popracować trochę nad przyciąganiem, bo prowadzenia idzie nam już nieźle. Dlatego ćwiczyłam też przywoływanie go do mnie na różne sposoby, np. cofając się coraz szybciej albo przywołując go do mnie na kole cofając się zamiast odangażowując zad. Bawiliśmy się też przez chwilę w wysyłanie konia wokół słupka - kiedy lina się napina, koń ma za zadanie wyczuć to i zawrócić. Wtedy wysyłamy go w drugą stronę za inny słupek i tak "odbijamy konia", ucząc go wyczulenia na nacisk halterka.

Jako, że przekazywanie Dżamalowi inicjatywy niezbyt wyszło, a chciałam dać mu trochę luzu, zdjęłam mu halter i puściłam na dużym placu. Sama siedziałam sobie w jednym miejscu i przyglądałam mu się spod oka. Jak na niego przystało, Dżamal snuł się po placu - to się zatrzymał przy bramie, to zerkał na stado, parę razy przeszedł koło mnie, ale ani razu nie podszedł bliżej. Po jakichś 15-20 minutach postanowiłam go przywołać. Chwilę bawiliśmy się w catching game - wychodzi nam teraz o wiele subtelniej niż kiedyś, ja robię krok w jedną, on w drugą, więc ja się cofam, więc on robi krok do przodu - fajnie widać, jak na mnie reaguje. W końcu ruszył żwawo w moim kierunku, ja zaczęłam się cofać i podkusiło mnie, żeby zrobić "mini S-ki", czyli bardzo delikatnie prosiłam go o dwa kroki trochę w lewo, dwa trochę w prawo - wyszło super! Te zmiany były mimnimalne, ale wyraźne dla mnie - widziałam kiedyś, jak Pat bawił się podobnie z koniem, prosząc go o jedynie drobną zmianę kierunku. Byłam z nas obojga bardzo zadowolona.

Spotkanie zakończyliśmy jak zwykle spacerem - niezbyt długim, bo wiał bardzo silny wiatr.

niedziela, listopada 06, 2011

Okrążanie

Ostatnie spotkanie z Dżamalem było diametralnie różne od poprzedniego. Sam podszedł do mnie na pastwisku - tylko parę kroków, ale bez zabawy w catching game - dla mnie to spora różnica. Założyłam na niego siodło z nowo dopasowanym łękiem - wydaje mi się, że lepiej leży, ale jeśli Dżamal się jeszcze rozbuduje mięśniowo (co mam nadzieję w końcu nastąpi), to będę musiała kupić większy. Postanowiłam całą lekcję zrobić z siodłem na grzbiecie konia, żeby się powoli przyzwyczajał. 

Na początek ćwiczyliśmy okrążanie. Na kole leżały dwie przeszkody - drąg i ułożone w niską przeszkodę opony. Dżamal stosował swoją standardową strategię, czyli parkował przy oponach i wkładał w nie nogi, rozmontowując przy okazji przeszkodę. Spróbowałam poradzić sobie z tym metodą: kiedy stoisz przy oponach, musisz coś robić, jeśli od nich odejdziesz, zostawiam cię w spokoju, ale nie pomogło - najwyraźniej przeszkody budzą w nim naprawdę sporą fascynację. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że muszę być stanowcza - nie może być tak, że koń mnie kompletnie ignoruje, kiedy proszę go o odejście od opon. Odsyłałam go, używając wyraźnie 4 faz. Po użyciu czwartej, wracałam znów do pierwszej (widziałam kiedyś, jak Pat w ten sposób uczył nowego konia i doszłam do wniosku, że to dobra metoda w tym wypadku). Zadziałało. Koń wreszcie ruszył i znacznie lepiej nam się współpracowało podczas reszty sesji. Chyba dobrze trafiłam z momentem, kiedy powinnam być stanowcza :) Udało nam się nawet kilka razy przeskoczyć przez opony.

Później ćwiczyliśmy okrążanie, postanowiłam wymagać od Dżamala więcej niż 2-3 kółka, o które go proszę zazwyczaj. Okazało się, że po 3 kółkach koń się zaczyna nudzić i kombinować. Jakoś wcześniej nie zauważyłam, że ma problem z utrzymaniem ruchu po kole przez dłuższy czas - będziemy teraz nad tym pracować.

Później poszliśmy do roundpenu i pobawiliśmy się w trochę Liberty. Tym razem szło bardzo fajnie, mieliśmy nie najgorsze połączenie. Na razie wchodzimy do roundpenu tylko na parę minut, zresztą takie są zalecenia Lindy - od konia wymaga to dużego skupienia i jest męczące na dłuższą metę.

Na koniec poszliśmy sobie na długi, przyjemny spacer. Mam wrażenie, że Dżamal naprawdę to lubi :)

To był dosyć ogólny opis, ponieważ nie pamiętam już wszystkich szczegółów, ale dziś znów będę u Dżamala i obiecuję szybciej coś napisać.

czwartek, listopada 03, 2011

Jazda na Saperze

Nie pisałam o niedzielnych zabawach z Dżamalem z braku czasu, ale dziś będzie o czym innym, ponieważ  miałam po raz pierwszy lekcję jeździecką u Kasi Jasińskiej (dla członków Parelli Connect taka lekcja jest w chwili obecnej za darmo - polecam). Wybrałam się kawałek od Warszawy, bo aż do stajni Rzęszyce. Była ładna pogoda, ale i tak zajęcia miałyśmy w hali - bardzo przestronnej i widnej, z fajnym podłożem i lustrami. Jako mój partner występował Saper - koń Kasi, bardzo sympatyczny LBE. 

Na początek zrobiliśmy rozgrzewkę, chwilę pobawiłam się z nim z ziemi, później wzięła go na chwilę Kasia. Kiedy zobaczyłam, jak się z nim bawi, doszła do wniosku, że ja jednak nic nie wymagam od Dżamala i czas przykręcić mu trochę śrubę :)

Później wsiadłam i zsiadłam z konia, prawie się przewracając - jaki on jest wysoki! Nie spodziewałam się, że ziemia jest aż tak daleko. Ponownie wsiadłam, tym razem z prawidłowymi etapami i zaczęłyśmy jazdę. Oczywiście na początku wszystko mi się plątało - lina, carrot stick oraz która łydka, gdzie i kiedy. Tak to jest, jak człowiek od małego jeździł klasycznie, a teraz musi się przestawić. Trudno zwalczyć stare nawyki... Kasia jednak była bardzo cierpliwa, Saper zresztą również, więc powolutku ogarniałam to wszystko. Okazało się rzecz jasna, że mój dosiad pozostawia wiele do życzenia (nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem), mam mało rozciągnięte nogi, ścięgna, mięśnie itp. i dlatego ciężko jest mi usadzić się w odpowiedni sposób. Czas się za siebie wziąć... Lustra na ścianach hali bardzo się przydawały - od razu widziałam, kiedy za bardzo odchylam się do tyłu. Dodatkowo miałam w stępie cały czas mocno "pedałować", unosząc pięty do góry w takt kroków tylnych nóg konia i poruszając górą ciała w takt przednich. Im mocniej pedałowałam, tym koń wydłużał wykrok. Całkiem fajnie działało :)

Saper, jak to LBE, cały czas próbował robić mnie w konia, starał się podchodzić do Kasi i jechać dokładnie odwrotnie niż to, czego ja bym chciała. Próbowałam kilku strategii, ale najlepiej mi szło, kiedy miałam wodze ułożone w "california roll" i kiedy koń odjeżdżał od ściany ujeżdżalni, przykładałam zewnętrzną łydkę, podnosiłam rękę do góry i kierowałam we właściwą stronę. Kiedy to nie pomagało, używałam sticka, kierując nos, szyję lub łopatkę do ściany. Po chwili udało nam się bez większych problemów podążać wzdłuż ścian. Dzięki temu mogłam przejść do kłusowania. Moje nawyki i tym razem stały na przeszkodzie. bo zamiast mocno wstawać przy anglezowaniu miałam tylko pozwalać się wybijać ruchowi konia i unosić się tylko odrobinę. Przy okazji miałam mieć zaokrąglone trochę plecy, żeby koń mógł w ten sam sposób zaokrąglić swoje. Po paru razach zaczęło się udawać, rozluźniłam się i zaczęłam bardziej miękko anglezować, było to całkiem przyjemne.

Po pewnym czasie Saper chyba zaczął się nudzić i próbować na mnie nowych strategii. Dwa razy prawie spadłam - nie działo się nic wielkiego, po prostu zrobił nagły skręt, którego się nie spodziewałam, a z moją równowagą jest niestety krucho. Trudno idzie mi również właściwe wypozycjonowanie łydek, a to bardzo ważne. Przy skręcaniu noga musi iść trochę do przodu, łydka na "środku" konia to sygnał do chodów bocznych, a przesunięta do tyłu przestawia zad. Żeby to lepiej zrozumieć, ćwiczyłam chody boczne przy krótkich wodzach, a potem odstawianie zadu na zewnątrz podczas ruchu do przodu. Zwłaszcza to ostatnie słabo mi szło, ponieważ nie umiałam odpowiednio ustawić bioder. Chodziło o to, żeby w swoim ciele zrobić dokładnie to samo, co koń robi w swoim. Odstawianie zadu jest ważne, ponieważ to pierwszy krok do zagalopowania. Dopiero, kiedy udało mi się to dobrze zrobić, Saper ładnie zagalopował. Jak to mówiła Kasia - Saper to koń-profesor, bo robi dokładnie to, co mu się mówi i od razu widać błędy :)

Nie wiem, czy udało mi się spamiętać wszystkie wskazówki i uwagi Kasi, bo była to dla mnie naprawdę  wymagająca lekcja - mimo wieloletniego doświadczenia jeździeckiego czułam się jak nowicjusz :) Ale bardzo mi się podobało, nawet przez chwilę się nie nudziłam (a to dla mnie istotne) i czułam, że idzie mi coraz lepiej. Wiem, że dawałam zbyt mocne pomoce, zapominałam często o pierwszej fazie i siedziałam niezbyt dobrze, ale wydaje mi się, że po paru jazdach uda mi się to ogarnąć. Muszę popracować trochę nad rozciąganiem się i nad lekcją pasażera (może uda mi się wreszcie zmobilizować i wsiąść w weekend na Groteskę...).

wtorek, października 25, 2011

Przerwa

Ostatnio byłam chora, więc nie byłam u Dżamala przez 2 tygodnie. Od razu odbiło się to na naszej relacji - zabieranie go z pastwiska trwało dłużej i nie był szczególnie chętny, żeby ze mną iść. W ogóle nastrój mu nie dopisywał, wydawał się niespokojny, cały czas się rozglądał i był niepewny siebie. 

Na początek zaczęliśmy od okrążania. Na kole leżał drąg oraz niska przeszkoda z opon. Całkiem nieźle wychodziło nawet pokonywanie tych przeszkód podczas okrążania, Dżamal co prawda zatrzymywał się przy oponach, ale po chwili przez nie przechodził. Później jednak zaczął uskuteczniać swoją zwykłą strategię, czyli parkowanie przy oponach. W związku z tym odangażowałam mu zad i prosiłam o chody boczne przodem do nich. Zaczął machać głową i widać było, że jest gotowy do zaczepki. W związku z tym trochę pobiegaliśmy, koń ewidentnie miał nadmiar energii. Jednak nie byliśmy w takiej fajnej harmonii jak poprzedni, było dużo nieporozumień. Dwa razy zaplątał mi się w linę i odbiegł. Podczas okrążania przez większość czasu lina była napięta, Dżamal cały czas próbuje dryfować w kierunku różnych zabawek i zajmować się niemi, zamiast myśleć o środku koła. W dodatku traci równowagę i nie idzie równym rytmem. Były momenty, kiedy się trochę rozluźniał i miałam luz na linie, ale to raczej wyjątki. Robiliśmy tez schemat spadającego liścia i "s-ki", wychodziły dla odmiany bardzo dobrze.

Później wzięłam go do roundpenu i zdjęłam halter. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że jeśli na linie nie ma między nami porozumienia, to tym bardziej nie zadziała ono na wolności, ale chciałam zobaczyć różnicę. Po prostu kiedy mi coś wychodzi, nie potrafię tego tak do końca docenić, wydaje mi się, że może tak po prostu jest i właściwie każdy mógłby się tak pobawić z Dżamalem, nie czuję w tym mojej zasługi. Chciałam więc sobie udowodnić, że tak nie jest i że to, co udaje mi się czasem osiągnąć, jest wyjątkowe. Tak, jak się spodziewałam, zabawy szły tak sobie (co prawda udało mi się uzyskać jedno kółko w stępie bez prób wyjścia z roundpenu), więc po prostu usiadłam sobie na beczce i siedziałam. Dżamal zastygł bez ruchu, tylko rozglądał się za innymi końmi. Minęło kilka minut i w końcu do mnie podszedł, powąchał moją rękę, pogłaskałam go.

Później postanowiłam spróbować zabawy, o której mówiła na jednym z filmów Linda - czyli zawiązałam linę tak, jak wodze i przełożyłam jedną rękę nad grzbietem konia, w obu dłoniach trzymając "wodze". Prosiłam do o ruch, szłam tuż koło niego i starała się sterować przy pomocy linek. Na początku Dżamal był trochę zdezorientowany, ale udało nam się trochę tak pochodzić. Później znów się trochę poprzewieszałam, a koń poziewał - nie wiem czemu, ale zawsze jak go ustawiam do przewieszania się, to ziewa. W dodatku chętnie ustawia się tylko lewą stroną do mnie, zupełnie odmawia ustawiania się drugą stroną.

Na koniec weszliśmy jeszcze na podest, żeby zakończyć sesję miłym akcentem i zabrałam go na trawę. 

Zazwyczaj nie piszę o zabawach, które słabo nam się udały, bo jestem zniechęcona i nie chce mi się pisać. Tym razem jednak postanowiłam się trochę przełamać, bo w końcu każdy z nas ma lepsze i gorsze dni. Nie chciałabym tworzyć fałszywego obrazu, że mi wszystko wychodzi i zawsze osiągamy z Dżamalem sukcesy. Z dzisiejszego spotkania wyciągnęłam jednak coś cennego - doceniłam to, jak fajnie ostatnio wychodziły nam zabawy i wiem, do czego chcę dążyć.

poniedziałek, października 10, 2011

Zabawy na wolności

Dziś Dżamal bardzo chętnie podszedł do mnie na pastwisku. Najpierw go wyczyściłam, a później poszliśmy na padok. Po krótkiej rozgrzewce zabrałam go do roundpenu, gdzie zdjęłam halter. Zaczęliśmy od prostych rzeczy typu odangażowanie przodu i tyłu, cofanie itp., a potem wysłałam go na koło. Jak zwykle do tej pory nie szło to zbyt dobrze, bo koń co kawałek się zatrzymywał i kombinował, jakby tu wyjść z roundpenu, najlepiej w kierunku stada. Jednak przez większość czasu miał ucho skierowane na mnie i było trochę lepiej niż do tej pory. Mam nadzieję, że z czasem będzie bardziej skupiony na środku koła. Zresztą w okrążaniu na linie też nie wychodzi to idealnie - musimy nad tym jeszcze popracować, ale myślę, że to jedna z tych rzeczy, która poprawiają się, kiedy idą lepiej inne sprawy - czyli szacunek i ogólna relacja.

Dzisiejszym planem było nauczenie konia prowadzenia za grzywę. Oglądałam ostatnio filmik z Lindą, która uczyła tego Allure'a, więc spróbowałam tej samej metody. Założyłam mu na szyję savvy stringa (halterek zdjęty), żeby mieć jakąś "siatkę bezpieczeństwa" i złapałam kosmyk grzywy. Stosując fazy ciągnęłam go coraz mocniej za grzywę do przodu, a kiedy nie ruszał, wspomagałam carrot stickiem. Oczywiście oprócz tego podnosiłam energię. To samo z zatrzymywaniem się: energia + grzywa, potem carrot stick. Ogólnie zatrzymywanie wychodziło łatwiej niż ruszanie, poprzestałam na kilku próbach, kiedy wydawało mi się, że koń w miarę załapał o co chodzi - będziemy to powoli udoskonalać. Było dużo ziewania i przeżuwania. Zauważyłam, że właściwie zawsze, jak bawimy się w roundpenie, Dżamal bardzo dużo ziewa. Z jednej strony to dobrze - oznacza to, że się rozluźnia. Z drugiej jednak strony jest sygnałem, że zabawa tam powoduje w nim napięcie. Może wywieram za dużą presję?

Po zabawie w roundpenie pochodziliśmy jeszcze chwilę po placu, chwilę travelling circles z plandeką, wchodzenie na podest. Chciałabym nauczyć Dżamala wchodzenia na niego czterema nogami, ale póki co nie zrobiliśmy zbyt wielkich postępów. To samo tyczy się chodów bocznych nad beczką i skakania przez beczki - to takie sprawy, nad którymi chcę sukcesywnie pracować. I tak jest już znacznie lepiej jeśli chodzi jego o równowagę i świadomość własnych nóg, ale chciałabym mu jeszcze bardziej pomóc w tej kwestii.

Potem znów porobiliśmy trochę przewieszania się, tym razem z pomocą Anki położyłam się wzdłuż na grzbiecie Dżamala. Za pierwszym razem ześlizgnęłam się na jego drugi bok, ale nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Za drugim razem udało mi się chwilkę poleżeć. Było fajnie :) Sprawdziłam również jak jest z podskakiwaniem po obu stronach (w pozycji, z której będę kiedyś wsiadać) i nie było problemu. Powoli szykujemy się do wsiadania.

Na koniec poszliśmy na spacer. Zdecydowanie przyjemniej się "terenuje", kiedy odbywa się to po zabawach. Koń jest wtedy na mnie bardziej skupiony i zdyscyplinowany. Dziś w ogóle szedł bardzo dziarsko i dopiero w drodze powrotnej zaczął się paść - miałam wrażenie, że wcale nie chciał wracać. Kiedy odstawiłam go na padok, wrócił ze mną do bramy i patrzył za mną, aż zniknęłam za rogiem. Chyba podobało mu się dzisiejsze spotkanie :)

Na przyszłość postaram się mieć lepszy plan na całą sesję, dziś było trochę chaotycznie i to nie jest na dłuższą metę dobre. Pracuję w zasadzie już w trzech savvy, czyli z ziemi, z siodła i na wolności. Dlatego muszę wprowadzić w to jakiś porządek, bo inaczej się pogubię w tym, co właściwie robimy, na jakim jestem etapie i co chcę osiągnąć. Takie usystematyzowanie nie leży w mojej naturze, więc nie jest łatwo - co nie zwalnia mnie z obowiązku nieustającego samodoskonalenia :)

niedziela, października 02, 2011

Dobry kierunek

Zaliczenie L2 zmieniło dla mnie więcej, niż się spodziewałam - nie tylko jest dowodem na to, że idę we właściwym kierunku, ale również przywróciło mi wiarę w siebie. Poczułam, że naprawdę nauczyłam się czegoś przez ostatnie 3 lata i że udało mi się coś osiągnąć. Dało mi to dużo pozytywnej energii i chęci działania. W związku z tym postaram się nieco więcej pisać o naszych zabawach.

Na początek opowiem może o zabawie, którą proponuje mi Dżamal, ale której zasad do końca nie rozumiem. Zaczął to robić stosunkowo niedawno, być może nasza relacja już do tego dojrzała, może on jest już wystarczająco pewny siebie. W każdym razie kiedy bawimy się jakimś obiektem - np. beczki, drągi, pianki, podest - koń odczuwa magnetyczne przyciąganie w kierunku tego obiektu. Przyciąganie jest tym mocniejsze, im większą trudność sprawia mu wejście/przeskoczenie/dotknięcie obiektu. Na przykład kiedyś duży problem stanowiło przejście przez plandekę. Teraz, kiedy robimy sobie okrążanie i ja chodzę po całym padoku, Dżamala "ściąga" w pobliże plandeki i sam przez nią przebiega kłusem, bez żadnej mojej sugestii. To samo z beczkami - ma trudności ze skakaniem przez nie, parę razy mu się udało, ale to nadal duże wyzwanie. Kiedy tylko ma okazję, podchodzi do nich i "parkuje", nie chce za nic odejść, obwąchuje je, kopie nogą, turla, robi masę rzeczy, najwyraźniej próbując rozszyfrować tę przeszkodę i wykombinować jak by sobie z tym fantem poradzić. Nie chcę go w tym zniechęcać, to dobrze, że jest ciekawy i ma własne pomysły. Z drugiej strony nie do końca wiem, czego po mnie oczekuje w tej swojej zabawie. bo często na mnie patrzy i zadaje pytania. W dodatku kiedy proponuję żebyśmy porobili coś innego, muszę się z nim pokłócić, bo on za wszelką cenę chce stać przy tych beczkach albo turlać je po całym padoku. Muszę to jakoś rozgryźć.

Dziś spotkałam Dżamala przy samej bramie, ponieważ przyszedł do wodopoju. Otworzyłam bramę i zaprosiłam go do wyjścia, on przez chwilę popatrzył na mnie, a potem podszedł. Dopiero, kiedy zamknęłam bramę, nałożyłam mu halter. W ramach świętowania zaliczenia L2 koń dostał dużo marchewek i jabłek, a ja usiłowałam go doczyścić - już się boję jak to będzie wyglądać, kiedy wysiwieje do końca...

Potem poszliśmy pobawić się w przyczepą do przewozu koni. Okazało się, że Dżamal bardzo dobrze pamięta tę zabawę z lekcji z Kasią i wchodził do przyczepy bez większych problemów, był w stanie w niej parę minut zostać i wyjść nie zabijając się po drodze. Przyczepa nie stała zbyt stabilnie, więc póki co na tym poprzestałam.

Później udaliśmy się do roundpenu, do którego wrzuciłam 2 beczki. Próbowałam zrobić "projekt", jak to pokazywał Mikey na ostatniej płycie z Savvy Clubu (teraz to się chyba już oficjalnie nazywa Parelli Connect). Niestety, Dżamal zaparkował przy beczce i odmówił współpracy - za nic nie chciał od niej odejść. W związku z tym postanowiłam zastosować odwrotną psychologię - ok, możemy stać przy beczkach, ale w takim razie będziesz odangażowywał zad wokół niej. Wyszło to nawet dobrze, ponieważ koń nie chciał nawet na odrobinę odsunąć swojego nosa od beczek i ustępował znacznie dalej niż zwykle i bez dryfu. Robiłam też chody boczne od jednej beczki do drugiej (wtedy parkował przy tej, przy której kończyliśmy). Ale po kilku razach ostatecznie udało nam się odejść i porobić trochę okrążania.

Potem postanowiłam zdjąć halter i popróbować trochę Liberty. Robiłam to już parę razy, ale bez spektakularnych efektów. Dziś zaś wyszło nam to bardzo dobrze! Koń podążał za mną, miał lekko dominującą minę, ale był też bardzo na mnie skupiony. Wysyłałam go raz do jednaj, raz do drugiej beczki i tym razem nie miałam problemu, żeby się od nich "odlepił". Ustępowanie przodem i tyłem szło super, zrobiłam nawet dwa razy pełne kółko, czyli odangażowałam zad, kiedy głowa konia znalazła się koło mnie odangażowałm przód - ja stałam w miejscu, a koń obrócił się o 360 st. Po wykonaniu tego ćwiczenia przez dłuższy czas ziewał. Potem pobiegaliśmy razem po roundpenie, ja w jego 2/3 strefie, stępem i kłusem, trzymał się blisko mnie, nawet, kiedy robiłam zakręty a on musiał biec trochę szybciej. Bardzo dobrze działało też "przyciąganie", czyli np. wysyłałam go do beczki, a potem prosiłam go, żeby do mnie znów podszedł. Było super! Czułam, że naprawdę jest między nami więź i harmonia, że Dżamal jest na mnie skupiony, wyczulony i chętny do współpracy. Na tym fajnym uczuciu skończyłam zabawę, żeby Liberty i roundpen jak najlepiej mu się kojarzyły.

Później ustawiłam Dżamala przy drzewie - podchodzenie bokiem i ustawianie się jak do wsiadanie idzie nam coraz lepiej. Potem się przewieszałam przez jego grzbiet, a kiedy ruszał, zatrzymywałam go, cofałam i znów się przewieszałam. To ważne, żeby się nauczył stać w miejscu, zanim poproszę go o ruch. Przyda się podczas jazdy.

Na koniec poszliśmy jeszcze na spacer. Koń nauczył się już jak spacerować i jeść trawę jednocześnie, także nie muszę się ciągle zatrzymywać lub go poganiać :) Nasze dzisiejsze spotkanie było naprawdę fajne, czułam się super z tym, że mam takiego mądrego konia i nasza relacja działa tak dobrze.

środa, września 28, 2011

L2++ Passed!

Dostałam dziś świetną wiadomość - zaliczyłam audition L2 On Line na 2++! Część kryteriów mam nawet na 3, a chody boczne nawet na 3+. Dżamalkowi należy się wiadro marchewki (może tez jedną zjem z radości).

Poniżej dokładna rozpiska z ocenami różnych aspektów mojego savvy oraz komentarz oceniającego:

Dla osób nieznających angielskiego tłumaczę komentarz:
Świetna robota, Katarzyno! Ty i Dżamal mieliście fantastyczny początek. Jesteś naprawdę blisko poziomu 3. Jedyne, co zostało do pokazania, to galop. Bardzo podoba mi się to, że wspierasz jego pomysły i masz podejście "To ja też!" . Potrafisz również dać mu czas do namysłu, żeby domyślił się, co sugerujesz! Chętnie obejrzę twoje kolejne dokonania!

wtorek, sierpnia 30, 2011

Zaliczenie L2 On line podejście drugie

Dziś nagrywałam kolejny raz zaliczenie, tym razem długość jest dobra i wydaje mi się, że w ogóle wyszło lepiej. Co prawda Dżamalowi włączyło się LBE i zaczął mieć własną opinię na temat tego, co robimy oraz własny plan nagrywania zaliczenia ;) Ale to chyba znaczy, że poczuł się na tyle pewnie, żeby mieć ochotę na droczenie się ze mną. Powiedzcie, czy to się nadaje do wysłania Parellim (EDIT: wrzuciłam nową wersję filmu, lekko wyedytowaną i z dobrze działającym dźwiękiem)):



A po filmie bawiłam się w przygotowanie do wsiadania (to już drugi raz), tym razem doszłam do przewieszania się przez konia. Refleksja: muszę go podtuczyć, bo ma strasznie wystający kręgosłup, który wbija się (póki co) w brzuch :)

niedziela, sierpnia 21, 2011

Podejście do zaliczenia L2 On line

Dziś nagrywałam zaliczenie L2 On Line. Niestety film wyszedł za długi, następnym razem ustawimy też inaczej kamerzystę. Może koń też będzie chciał bardziej współpracować :P Wrzucam film, który udało się nagrać, jako ruchomą ilustrację naszych zabaw z Dżamalem. Oczywiście, kiedy jest obecna kamera, wszystko wychodzi trzy razy gorzej niż zwykle...


poniedziałek, lipca 04, 2011

Can You's

Wrzuciłam taki temat na forum SPNH, ale tutaj też o tym napiszę.


Właśnie przeczytałam artykuł w Savvy Times, który mnie zainspirował do stworzenia tego tematu. Każdy z nas ma różne kreatywne pomysły na nowe zabawy i urozmaicanie standardowych zabaw z koniem. Fajnym sposobem, żeby się nimi dzielić z innymi, jest robienie listy "Can you...", czyli mini zadań, które inni mogą spróbować wykonać. Można też relacjonować jak komu poszło z poszczególnymi zadaniami :)

Na początek rzucę może kilka ode mnie, do urozmaicenia przechodzenia przez różnego rodzaju bramy na pastwisko, padok itp.:

Czy możesz wyprowadzić konia przez bramę przy pomocy Sideways?
Czy możesz przeprowadzić konia przez bramę, będąc w 3 strefie, zatrzymać i cofnąć (cały czas w 3 strefie)?
Czy możesz przeprowadzić konia przez bramę tyłem poprzez jeża na nosie?

Czekam na Wasze propozycje i relacje jak Wam poszło :)

Wakacje z Dżamalem, cz. 2

W poniedziałek znów pomagałam w prowadzeniu lekcji. Muszę powiedzieć, że uczenie dzieci PNH jest bardzo satysfakcjonujące, czuję, że mam u nich autorytet, naprawdę słuchają, co do nich mówię i że to się na nich odciska. W dodatku mam wrażenie, że konie inaczej reagują na młode drapieżniki ;), są jakby bardziej wyrozumiałe i cierpliwe. Gdybym kiedyś miała zostać instruktorką PNH (kto wie, gdzieś mi się po głowie snują takie odległe plany), to chętnie uczyłabym właśnie takie nastolatki.

Później wsiadłam na oklep na Groteskę - 19-letnią kasztankę z dużym doświadczeniem, z którą Anka bawiła się dużo w 7 gier. Poprzedniego wieczora oglądałam filmy z Patem o jeździe na jednej linie i próbowałam wprowadzić to w życie. Czułam, że idzie mi coraz lepiej, nie byłam pewna kilku szczegółów technicznych, ale o to zamierzam pomęczyć Kasię Jasińską, kiedy znowu do mnie przyjedzie - może załapię się na lekcję Freestyle.

Po południu wzięłam Dżamala na padok, ale zaczęło mocno padać, więc wstawiłam go do boksu i siedziałam tam chyba ze 2 godziny, nic nie robiąc. Było mi miło, bo koń co chwila podchodził, dotykał mnie nosem, po czym wracał do jedzenia. Czułam, że spędzamy sobie razem czas i że jest zadowolony z mojego towarzystwa. Później przyjechała weterynarz i robiła szczepienia, Dżamal był bardzo grzeczny. Zresztą dawno już temu ćwiczyłam Friendly Game z wykałaczką, więc może to trochę pomogło.

Po kolacji włączyłam dzieciakom płytę L1 i tłumaczyłam to, co mówił Pat. Były całkiem zainteresowane - niesamowite, że nawet w tłumaczeniu Pat potrafi zrozumiale i przekonywająco opowiadać.

We wtorek zachorowała córka Ani i musiały pojechać do szpitala, więc poniekąd przejęłam prowadzenie obozu. Wzięłam Dżamala, nie wiedząc, że mam poprowadzić zajęcia, w związku z czym służył za modela. Pokazywałam im Circling Game na krótkim i długim dystansie oraz Sideways. Oczywiście ucząc cały czas powtarzałam zdania i techniki, które zapamiętałam z filmów Parelli (czasem nawet cytując dosłownie całe frazy). Naśladowałam też to, co robi Kasia na swoich lekcjach - mam nadzieję, że mi wybaczy :) 

Z Dżamalem udoskonalaliśmy przechodzenie przez plandekę, tym razem zatrzymywaliśmy się na środku. Na początku budziło to w nim pewne obawy, ale później stał spokojnie. Ćwiczyłam też okręcanie konia liną za zadem (potem musi się odkręcić, podążając za naciskiem). Dżamal okręcał się bez problemu, ale widać było, że jest tym trochę zaniepokojony i zaczynał się odwijać, zanim poprosiłam. To mamy jeszcze do dopracowania.

Później postanowiłam go wykąpać, bo było bardzo gorąco. Przy okazji, ponieważ miałam dużo czasu, chciałam zrobić porządne friendly z wodą. Zajęło nam to trochę czasu, ale przy spłukiwaniu szamponu stał grzecznie i nie uciekał przed wodą - mam nadzieję, że tak już zostanie. W nagrodę wzięłam go na dłuższy czas na trawę.

Wieczorem postanowiłam wyrównać trochę podłoże w naszym nowym roundpenie. Okazało się to dosyć ciężką pracą - taka mała górka piachu, a tak trudno się to przerzuca! Zrobiłam sobie odcisk na ręku, więc w następnych dniach bawiłam się z koniem w rękawiczkach. Później wsiadłam znów na Groteskę, tym razem w siodle i z liną zawiązaną w formie wodzy. Robiłam te same ćwiczenia co poprzednio, dodałam tylko kłus i 9 step backup (cofanie w 9-ciu krokach). Tym razem zaczęło mi iść zupełnie dobrze, byłam w stanie jechać tam, gdzie chciała i takim tempem, jak chciałam. Pewnie robiłam masę błędów, ale tak to jest, jak się człowiek uczy sam i nie widzi tego, co robi.

Po kolacji znów robiłam za tłumacza płyty L1. Czułam, że ma to sens, ponieważ widziałam, że dziewczynki po południu z własnej inwencji robiły symulacje i ćwiczenia, które widziały na płycie :)

Wakacje z Dżamalem, cz. 1

Przez ostatni tydzień mieszkałam sobie na Anka Rancho i codziennie bawiłam się z Dżamalem oraz jeździłam na jednym z koni Anki, żeby poćwiczyć dosiad i nauczyć się parellowego "sterowania". Przy okazji oglądałam codziennie filmy i jak zwykle za każdym razem odkrywałam coś nowego (mimo, że wszystkie już wcześniej widziałam). 

Pierwszego dnia wzięłam na warsztat skakanie przez beczki, ale nie odnotowałam tu wielkich sukcesów. Postępowałam podobnie, jak z plandeką, udało mi się uzyskać tyle, że było widać, że Dżamal się stara, ale nie czuje się wystarczająco pewnie, żeby skoczyć. Najlepsze jest to, że zrobiłam mu przerwę między beczkami i mógł przez nią spokojnie przejść, to tego nie zrobił, tylko dalej próbował jakoś wykombinować, jak to przeskoczyć. Kiedy w końcu pokazałam mu, żeby sobie przeszedł przez przerwę, miał minę pod tytułem "Ale to by było oszukiwanie, przecież wiem, że trzeba to przeskoczyć" i nawet jak już przeszedł to tak chyłkiem :) Zresztą przez drzewo skacze bez problemów, najwyraźniej beczki budzą w nim niepewność. No cóż, będę cierpliwie nad tym pracować, a raczej nad pewnością siebie Dżamala.

Następnego dnia wzięłam Dżamala na długi, półtoragodzinny spacer. Było bardzo przyjemnie, szedł pewnie i był zainteresowany otoczeniem. Kiedy szliśmy wzdłuż łąki, często robiliśmy postoje na pasienie się. Koń bardzo się ożywił, kiedy weszliśmy do lasu, szedł energicznie i widać było, że cieszy go wycieczka. Spłoszył się tylko raz, jak wypadł na nas pies - na szczęście był za siatką, ale taki atak znienacka przestraszył Dżamala, Szybko się jednak uspokoił i popaśliśmy się chwilę w okolicy, żeby to miejsce mu się dobrze skojarzyło.

Później pomagałam Ance prowadzić zajęcia z dziewczynkami, które przyjechały do niej na obóz i uczyły się PNH. Prowadzałam też małą Anię na Romku - kucu, który nie ma do ludzi za grosz szacunku. Udało mi się skłonić go do kłusa :) Sama też wsiadłam na konia, 8-letnią kasztankę imieniem Genewa. Jako, że dosyć rzadko chodzi ona pod siodłem, a ja nie mam wprawy w jeździe z jedną liną, szło nam opornie. Ale zaczynam powoli się uczyć i to jest najważniejsze.

Wieczorem poszłam na pastwisko do koni i chwilę później stajenni zaczęli je zwoływać na kolację. Stado przybiegło galopem i Dżamal wraz z nimi, ale kiedy mnie zobaczył, podbiegł, zatrzymał się, przywitał i pobiegł dalej. To było bardzo miłe - chociaż ze mną nie został, to jednak podbiegł, żeby zobaczyć co u mnie. Potem, kiedy konie czekały na otwarcie bramy, podszedł do mnie ponownie, tym razem na dłużej.

Następnego dnia rano jeździłam na Imbirze. Z nim szło mi nieco lepiej, chociaż cały czas próbował podchodzić do Anki i innych koni. Ćwiczyłam wodzę pośrednią i bezpośrednią oraz cofanie poprzez potrząsanie liną.

Po południu bawiłam się z Dżamalem i założyłam mu owijki, które kupiłam razem z padem - wyglądał bardzo ładnie, chociaż muszę jeszcze sporo poćwiczyć, zanim będę umiała je zawijać choćby znośnie... Wprowadzanie na plandekę zajęło tylko kilka minut, a od początku bardziej pewnie do niej podchodził. Najwyraźniej moja strategia przyniosła rezultaty :) Bawiliśmy się dość energicznie, koń miał dużo energii i ochotę na bieganie. Jako, że ósemki idą nam całkiem nieźle, zaczęliśmy ćwiczyć je w galopie. Potem biegaliśmy sobie trochę po padoku, Dżamal strzelał baranki i było widać, że dobrze się bawi. W pewnym momencie mocniej pociągnął, ja się nie zorientowałam i przeciągną mi liną po ręce, tak, że zabolało. Cicho krzyknęłam, a on wtedy od razu przestał biegać, podszedł do mnie z zatroskanym wyrazem pyska, jakby mówił "Przepraszam, nie chcałem tak mocno" i obejrzał moją rękę. Czułam, że jesteśmy naprawdę bawiącymi się kumplami - wiadomo, czasem zdarzają się wypadki, kiedy nie chcący zrobisz coś za mocno. To było naprawdę fajne :)

Później poszliśmy do naszego nowego roundpenu, gdzie zaczęliśmy nasze pierwsze Liberty (poza tym na pastwisku). Trochę jeża, driving, nawet jojo nam wyszło. Przy okrążaniu koń stracił trochę pewność siebie, więc się z tego wycofałam - to temat na później, jak udoskonalimy tę grę na linie.

Na koniec zabrałam go na długie pasienie.

c.d.n.


poniedziałek, czerwca 20, 2011

Ta straszna plandeka

Ostatnio zabawy dobrze nam idą, jest więcej energii i zrozumienia między nami, czuję też, że Dżamal ma do mnie większy szacunek niż kiedyś. W związku z tym zaczęłam myśleć o nagraniu zaliczenia L2 z ziemi. W czwartek ustawiłam sporo zabawek na padoku (w tym plandekę) i chciałam poćwiczyć wykonanie obowiązkowych elementów i zastanowić się, jakie zabawy chcę pokazać na filmie. Okazało się, że jak zwykle musiałam zmodyfikować moje plany ze względu na relację z koniem :)

Dżamal, jak za każdym razem do tej pory, zachowywał się, jakby widział plandekę pierwszy raz na oczy. Ani myślał na nią wchodzić, a nawet dotykanie nosem było zbyt przerażające. Jak raz niechcący dotknął jej kopytem i zaszeleściła, to wykonał dziki skok, wyrwał mi się i pogalopował przed siebie. Okazało się, że lina, ciągnąca się po ziemi, jest również koniożerna. Tak więc po tym, jak go złapałam, prosiłam go o przechodzenie nad liną, żeby się z nią oswoił (przecież wcale nie bawimy się od roku przy użyciu sznurków...). Zajęło mi to z 10 minut, zanim zaczął jako tako spokojnie robić przeciskanie nad liną, leżącą na ziemi. Nie wiem, co się stało, że tak bardzo stracił pewność siebie, ale mam nadzieję, że udało mi się mu w pomóc w odzyskaniu jej.

Potem wróciliśmy do plandeki. Postanowiłam wykorzystać moją nową "strzałę w kołczanie", czyli traktować Dżamala jak 100-procentowego RBI, który wymaga czasu, cierpliwości i wycofywania się. Poza tym starałam się moją mową ciała dawać mu wsparcie i pokazywać, kiedy robi coś dobrze. Na plandekę wchodziliśmy przez ponad godzinę. Po 30 minutach przywlokłam beczkę, żeby sobie usiąść (mam krzywy kręgosłup i stanie przez dłuższy czas jest dla mnie dość bolesne). Była to dla mnie trudna próba cierpliwości, ale wiedziałam, że Dżamal tego potrzebuje. Przy okazji poćwiczyłam sobie wysyłanie konia na plandekę na siedząco :) W pewnym momencie Dżamal stał czterema nogami na plandece chyba przez 10 minut, aż w końcu zadał mi pytanie. Wtedy delikatnie poprosiłam go o ruch do przodu i przeszedł przez plandekę do końca.

Ważnym elementem było też nauczenie go cofania po plandece, która szeleściła, kiedy powłóczył po niej kopytami. Czyli ciągle schemat - wysłanie, przyzwolenie, jeśli koń się stara to czekam, jeśli utknął, to go cofam i od razu wysyłam ponownie. Co jakiś czas zostawiałam go na dłużej, aż zadał mi pytanie albo przestał zamykać się w sobie. Dużo przeżuwał, więc myślę, że było to dla niego ważne. Nie wiem, czy moja cierpliwość zostanie nagrodzona - mam nadzieję, że następnym razem pójdzie nam łatwiej z plandeką, a Dżamal doceni to, że potrafię wyczuć jego nastrój i potrzeby oraz się do nich dostosować (na tyle, na ile umeim). 

Horse doesn't care how much you know, before he knows how much you care. 
Koniowi nie zależy na tym, ile wiesz, dopóki nie wie, jak bardzo ci zależy.


W piątek zaczynają się moje 10-dniowe wakacje na Anka Rancho, nie mogę się doczekać!

A tu jeszcze trochę starszych zdjęć z kwietnia:











niedziela, maja 22, 2011

Telepatia

Dziś byłam u Dżamala z moimi rodzicami, więc mam parę zdjęć, dokumentujących nasze postępy. Bawiliśmy się na placu w potwornym upale, ale Dżamal jako koń pustynny nic sobie z tego nie robił, a ja się dodatkowo opaliłam. Na zdjęciach widać, że mój piękny koń zamienia się w jednorożca - z nieznanych przyczyn ma rozwalone czoło.

Po krótkiej rozgrzewce powtórzyliśmy sobie chody boczne przy pomocy jeża i całkiem dobrze nam wyszły jak na drugi raz. Potem zrobiliśmy trochę okrążania w kłusie ze zmianami kierunku, a potem w galopie. Koń był chętny do przodu, ale nie świrował, spokojnie sobie biegał. Ja za to ćwiczyłam telepatię - przy pierwszych kilku okrążeniach Dżamal był dosyć rozproszony i miał uwagę zdecydowanie na zewnątrz koła. Doszłam do wniosku, że zależy mi na tym, żeby myślał o środku koła i wyobraziłam sobie taki stan umysłu. Reakcja była natychmiastowa - koń wszedł do środka okręgu i do mnie podszedł z uszkami do przodu: wołałaś mnie? Wow, to było zaskakujące. Telepatia z koniem! Wysłałam go znowu i tym razem trochę mniej intensywnie myślałam o tym środku, koń biegł z jednym uchem na mnie i z głową odrobinę do środka, zamiast na zewnątrz.

Potem zmieniliśmy zwykłe okrążanie w travelling circles i podróżowaliśmy sobie po całym padoku, nadziewając się na różne przeszkody. Cały czas utrzymywał na mnie uwagę i nie ciągnął właściwie liny, pozycjonował się względem mnie, co było bardzo pożądane. Dotarliśmy wkrótce do przewróconego drzewa i poćwiczyliśmy skakanie - wychodziło bardzo dobrze. 

Później pobawiliśmy się w spadający liść i S Patters - tu Dżamal trochę się podekscytował, ciągłe zmienianie kierunku i duża dynamika tej zabawy podnoszą my trochę ciśnienie :) Ale po pewnym czasie zaczął bardzo ładnie reagować na sygnał do zmiany kierunku i gra szła dosyć płynnie. Bardzo dobrze wpłynęło to na nasz schemat ósemki - kiedy podeszliśmy do beczek, Dżamal wykonał całe ćwiczenie na bardzo delikatną sugestię.

Później podeszliśmy na chwilę do podestu (wcześniej dałam go tylko Dżamalowi obwąchać) i koń postawił na nim jedno kopyto na delikatną sugestię. Pochwaliłam, podrapałam i dałam się chwilę popaść. Przy następnym podejściu wszedł oboma nogami na podest bez szczególnych problemów. Mam genialnego konia :)

Na koniec zabaw wprowadziłam jeszcze nowy element, czyli przechodzenie przodem i tyłem przez drąga, który udało mi się gdzieś wreszcie upolować. Wbrew pozorom nie było to dla Dżamala łatwe zadanie, nawet przechodzenie nad nim do przodu już stanowiło pewne wyzwanie i koniowi włączył się prawopółkulowy introwertyk W związku z tym zwolniłam, dałam mu przemyśleć sprawę, wycofałam go i poprosiłam ponownie. Koń zrobił kilka kroków, jedna nogą przeszedł nad drągiem i się zatrzymał, przymykając oczy. Za drugim wysłaniem przeszedł dwiema i tak jakby "zgasł". Przypomniałam sobie, że coś podobnego działo się, kiedy wprowadzałam go do przyczepy i kierowałam energię do konia, zamiast w kierunku przyczepy. Postanowiłam spróbować zmienić ten element i wesprzeć konia swoją energią przy przechodzeniu przez drąg - kiedy tak zrobiłam, Dżamal prawie przefrunął na drugą stronę drąga :) Potem cofałam go przez drąg i to było jeszcze trudniejsze. Znów wszedł w prawą półkulę, opierał nos na mojej dłoni i na nią oddychał, tak, jakby chciał się u mnie schować. Dałam mu dużo czasu, póki się nie rozluźnił i nie zaczął obgryzać carrota. Po kilku próbach udało nam się przejść przez drąg tyłem dwa razy i za drugim razem koń był pewny siebie i zadawał mi pytania. Na koniec poszliśmy na trawę, założyłam mu też na chwilę siodło, żeby zaprezentować je rodzicom. Poniżej fotorelacja.

Na specjalne życzenie Kasi Jasińskiej - Dżamal na podeście :)














sobota, maja 21, 2011

Lekcja cierpliwości

Dziś miałam kolejną lekcję z Kasią, bardzo pouczającą, ale przy tym męczącą, bo musiałam wykazać się dużą cierpliwością, co jest dla mnie trudne. Przez pierwszą część lekcji pracowaliśmy nad wchodzeniem na podest. Wcześniej kilka razy udało mi się Dżamala na niego wprowadzić, ale z dużymi oporami. Problem polega na tym, że podest jest dość wysoki, ma trochę wystające ranty, więc jest raczej trudny dla konia, a Dżamal nie orientuje się do końca gdzie ma nogi (wiele wskazuje na to, że wydaje mu się, że ma tylko jedną nogę ;) ), więc wstawianie ich gdziekolwiek to dla niego duże wyzwanie. 

Najpierw spróbowałam swoich sił, a Kasia przeprowadzała mnie krok po kroku przez proces zachęcania konia do wejścia na podest. Potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia, że w sytuacji, w której Dżamal traci pewność siebie, np. uczy się czegoś nowego, nie do końca wie, czego się od niego oczekuje albo coś sprawia mu trudność, zmienia się w Prawopółkulowego Introwertyka. Na skali koniobowości to dokładnie przeciwna ćwiartka niż Lewopółkulowy Ekstrawertyk, którym jest na co dzień i wymaga dokładnie odwrotnego traktowania. Kasia wyczuliła mnie na szczegóły jego zachowania, które wskazują na to w której półkuli właśnie się znajduje. Kiedy zamyka się w sobie i traci pewność siebie, muszę zwolnić, zmniejszyć presję, prosić bardzo delikatnie. Kiedy wraca mu pewność siebie i zaczyna się nudzić powolnymi postępami, należy zwiększyć wymagania i dynamikę zabaw. Kiedy jest w takim nastroju i skupia się na mnie, jest to moment, kiedy błyskawicznie się uczy i należy to wykorzystać. 

Przy wprowadzaniu na podest Dżamal przeobraził się w RBI, więc musiałam bardzo cierpliwie i delikatnie z nim postępować, czekać, aż przeżuje, zastanowi się nad sytuacją itp. Widać było, że on rozumie, że trzeba coś zrobić z nogami, ale nie za bardzo umie. W końcu Kasia przejęła linę, żeby przyspieszyć nieco proces i nauczyć mnie jak postępować w takich przypadkach. Koń wykorzystał sytuację, żeby od razu przetestować nowego człowieka i sprawdzić, kto właściwie jest wyżej w hierarchii. Przy okazji bardzo się ożywił i przeszedł znów w lewą półkulę. Kasia była bardzo stanowcza w jednej kwestii - koń ma stać na przeciwko podestu, nie może go okrążać ani ustawiać się w jakimś innym miejscu. Kiedy tylko przekraczał wyznaczoną linię, machała liną i carrotem, pokazując mu, że to miejsce jest bardzo niefajne i trzeba z niego pójść. Jak tylko wracał w "bezpieczną strefę", wszystko się uspokajało. 

Nauczyłam się przy okazji, że muszę zacząć bardziej różnicować moją mowę ciała i ewentualnie dodać głos, żeby w ten sposób nagradzać konia. Kiedy bawimy się na coraz dłuższych linach, bardzo trudno za każdym razem podchodzić i głaskać konia za dobrze wykonane zadanie.  Do tej pory korzystałam głównie z postawy neutralnej, czyli odpuszczenia presji, ale Kasia pokazała mi, jak dać koniowi do zrozumienia, że jestem z niego zadowolona i że jest bardzo mądry, poprzez bardziej entuzjastyczną mowę ciała :) Oprócz tego zrozumiałam, że ważne jest to, żeby koń myślał o tym, czym się w tej chwili zajmujemy, czyli kiedy chcę go cofnąć, chcę, żeby myślał o cofaniu, jak wchodzimy na podest, to ma myśleć o podeście. W ogóle jak coś robimy, to ma myśleć też o mnie i zwracać na mnie uwagę. W dodatku jeśli chcę, żeby koń robił coś w swoim ciele, muszę to samo zrobić w moim ciele i dokładanie tak samo jest z umysłem - muszę wyobrażać sobie efekt, który chcę osiągnąć. Taka telepatia :)

Z podestem nadal nie szło zbyt dobrze, więc Kasia skorzystała ze sposobu, którego ja też wcześniej próbowałam, ale z nieco gorszym skutkiem, czyli podnosiła mu nogi i stawiała je na podeście. Na początku był bardzo nieufny i bał się przenieść ciężar ciała na tę nogę, ale po pewnym czasie udało się i wszedł oboma nogami na podest. Miał minę, jakby właśnie zdobył mistrzostwo świata albo najwyższy szczyt :) A my oczywiście chwaliłyśmy go, jakby faktycznie tego dokonał, znalazł się nawet jakiś cukierek w nagrodę. Powtórzyłyśmy to dwa razy i na tym poprzestałyśmy.

Później bawiłyśmy się we wprowadzanie konia do przyczepy. Jako nagroda była tu stosowana trawa (konkretnie: mlecze), czyli kiedy Dżamal się postarał, mógł się chwilę popaść lub dostawał garść zieleniny. Najpierw bawiłam się w siedem gier wokół przyczepy - dowiedziałam się, że Pat wymyślił te gry właśnie na potrzeby ładowania koni do transportu. Później ustawiłam się z boku trapu i prosiłam konia, żeby na niego wszedł. W zasadzie na początku on sam z siebie zainteresował się przyczepą i ją obwąchiwał. Znów ważne było ustawienie go na wprost i odpowiednie wysłanie. Tym razem nie wchodził w prawą półkulę, był podekscytowany, ale tak lewopółkulowo. Kasia pokazała mi jak wspierać konia podczas całego procesu ładowania, jak kierować swoją energię w tym samym kierunku, w którym podąża koń, kiedy pozwolić mu się wycofać, a kiedy trochę go nacisnąć, żeby poszedł dalej. Nie wiem, czy wszystkie detale udało mi się wychwycić, ale chyba ogólny sens zrozumiałam. Cała zabawa poszła bardzo gładko, poza momentem, kiedy Dżamal trącił pyskiem siatkę na siano i to go bardzo przestraszyło, tak, że właściwie wyskoczył z przyczepy. Kasia powiedziała, że w tym momencie nie należało wracał do wchodzenia po trapie krok po kroczku, tylko wykazać się przywództwem i przekonać konia, że w przyczepie nie ma nic strasznego. On na początku był niepewny i szybko się wycofywał, na co Kasia mu pozwalała, a po paru razach odzyskał rezon, zwłaszcza, że w środku czekała na niego trawa :)

Później ćwiczyłam chody boczne przy pomocy jeża, które robiłam wzdłuż naszego samochodu. Po dobrze wykonanym ćwiczeniu Dżamal mógł się chwilę popaść. Jako, że był w stanie umysłu, w którym błyskawicznie się uczył, bardzo szybko załapał o co chodzi i kiedy tylko ustawiłam go bokiem koło samochodu, zanim go jeszcze poprosiłam zaoferował piękne chody boczne wzdłuż całego samochodu i zanurkował w trawę :)

Ogólnie uważam dzisiejszą lekcję za bardzo udaną, byłam po niej bardzo zmęczona, ale czuję, że sporo się nauczyłam, muszę to teraz przetrawić i wcielić w życie. Mam poczucie, że robię postępy i za każdym razem idę krok głębiej, odkrywając kolejne warstwy prawdziwego horsemanship. Nie jest to łatwa droga, bo wymaga ciągłej pracy nad sobą i znajdowania gdzieś w środku kolejnych pokładów cierpliwości, pewności siebie i energii, ale dotychczas nigdy się na niej nie zawiodłam i mam nadzieję, że staję się nie tylko coraz lepszym koniarzem, ale też na pewnym poziomie człowiekiem. Może brzmi to górnolotnie, ale tak to właśnie widzę, jako pracę nad sobą, która nie zawsze jest łatwa, ale do czegoś prowadzi.