niedziela, grudnia 28, 2008

Drugi dzień świąt

Drugiego dnia świąt postanowiliśmy odwiedzić Fakira i zawieźć mu prezent (końskie snacki). Wszystkie konie były w boksach ze względu na świąteczny dzień, a ludzi było całkiem sporo. Córka trenerki przygotowywała się do wyjazdu na zawody, czyszcząc na błysk cały rząd. Nie zazdroszczę jej takiego spędzania świąt... W każdym razie poczęstowałam Fakira prezentem, który przypadł mu do gustu, a potem wzięłam go na halterek. Postanowiłam ten dzień przeznaczyć na ogólnie pojętą pielęgnację. Na święta dostałam książkę "Nowoczesny trening konia." autorstwa Lesley Bayley, traktującą o pracy z ziemi i różnego typu ćwiczeniach, pomagających koniowi rozwinąć mięśnie - postanowiłam wykorzystać kilka zawartych tam pomysłów. Na początek zrobiłam rozgrzewkę, czyli pooprowadzałam Fakira po podwórku, bawiąc się z nim w gry - doszłam do wniosku, że w ten sposób będzie mi go łatwiej wyczyścić i doprowadzić do tego, żeby stał spokojnie. Podczas naszych zabaw na podwórku znalazłam coś, co przypomina nieco podest, co bardzo mnie ucieszyło. Był to okrągły kwietnik, otoczony drewnianym szalunkiem, w środku wypełniony zmarzniętą ziemią, wysokość w sam raz. Poprosiłam więc Fakira, żeby postawił na nim nogi. Ku mojemu zaskoczeniu zrobił to bez najmniejszego wahania. Potem wszedł cały na podest, zszedł z niego przednimi nogami (tylne zostały) i zaczął się spokojnie paść. Najwyraźniej kwietnik, mimo miękkiej ziemi, która trochę uginała się pod cieżarem Fakira, nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Powtórzyłam ten manewr jeszcze dwa razy z podobnym skutkiem. W późniejszym terminie spróbuję nauczyć go zatrzymywania się we wszystkich fazach wchodzenia na podest.

Niestety, nadal mam straszny problem z jego uwagą, gdy w okolicy jest cokolwiek do jedzenia. Próbowałam metody, którą pokazuje Linda na L2, czyli postawy skradającego się ogiera i delikatnego smagniącia stringiem w jakąć wrażliwą część ciała. To go oczywiście podrywa, ale natychmiast znów zaczyna jeść. Kiedy przyjmuję ponownie grożącą postawę, zaczyna się odsuwać, ale nie odrywa pyska od trawy. Kiedy nie ma jedzenia, zwraca na mnie nieporównywalnie więcej uwagi. Cóż... To pewnie kwestia jeszcze wielu, wielu godzin, spędzonych na uzyskiwaniu jego szacunku.

Później bardzo się ucieszyłam, ponieważ znalazłam taki fragment podwórka, który jest pochyły i całkiem nieźle nadaje się do przynajmniej wstępnego etapu terapii pagórkowej. Uważam, że nad umięśnieniem Fakira trzeba popracować (w końcu bardzo długo stał ze względu na kontuzję i stracił mocno formę), dlatego pobawiłam się z nim w okrążanie w tamtym miejscu. Szło o dziwo całkiem nieźle, może nowe otoczenie zadziałało na konia stymulująco. Ciekawe jest to, że raz zdarzyło mu się nieco bryknąć na pierwszą fazę przy zmianie chodu na kłus. Traktuję to jako wyraz energii :) Nie robiłam ćwiczenia zbyt długo, ponieważ ziemia była zamarznięta i nie chciałam, żeby sobie odbił kopyta.

Potem zabrałam go do feralnego miejsca koło myjki. Tym razem szło nieco lepiej, już się tak cały czas nie cofał i nie kręcił w kółko. Zrobiłam kilka przeciśnięć między mną a myjką, trochę pobawiłam się z nim w tamtym miejscu, a potem przystąpiłam do czyszczenia. Tym razem stał znacznie spokojniej niż zwykle, prawie się nie ruszał. Wyjątkiem było, kiedy stajenny postawił w okolicy taczkę z sianem. Ech... W każdym razie wyczyściłam go bez większych przeszkód, a potem przystąpiłam do zabiegów pielęgnacyjnych. Zgodnie z instrukcjami zawartymi w książce zrobiłam mu prosty masaż całego ciała, masowałam jego nogi i mięśnie wokół zadu. Faktycznie rozluźnił wtedy ogon. Mam wrażenie, że ma on słabo rozwinięte lędźwie, w każdym razie mięśnie w zadniej części grzbietu, stąd pewnie ta lekka łękowatość. Potem podnosiłam mu przednie nogi i wykonywałam nimi krążenia, żeby je uelastycznić i rozciągnąć. Z prawą nogą poszło dobrze, ale lewą (tę po kontuzji) zaraz mi wyrwał. Pewnie trzeba z nią pracować ostrożniej i delikatniej, ale myślę, że takie rozciąganie jej się bardzo przyda.

Później postanowiłam zobaczyć, jak daleko sięga łopatka Fakira w stanie spoczynku i przy ruchu, zgodnie z zaleceniami Parellich. W tym celu jeszcze w domu przygotowałam sobie pudełeczko kremu Nivea, zmieszanego ze startą kredą, żeby móc zaznaczać odpowiednie miejsca na ciele konia. Okazało się, że całkiem nieźle to zadziałało, kreski były wyraźne i trwałe. Wymacałam krawędź łopatki w spoczynku i zaznaczyłam kremem, potem podniosłam koniowi nogę i zaznaczyłam krawędź łopatki w tej pozycji. Różnica była całkiem spora. Nałożyłam siodło i cofnęłam je tak, żeby łopatka nawet w skrajnym położeniu nie mogła w nie uderzyć. Oczywiście łęk tylni był w tej pozycji za wysoko. Przy użyciu koca, wkładanego pod tybinki udało mi się wypoziomować siodło. Teraz zamierzam zrobił podkładki pod obie tybinki z karimaty (pomysł z fomum SPNH) i połączyć je tasiemką. Dopasuję grubość (pewnie będzie potrzebne kilka warstw podkładek) i będę mogła jeździć na dobrze dopasowanym do konia siodle, gdzie łatwo jest znaleźć punkt równowagi. Jestem bardzo ciekawa jaka będzie różnica.

Po tych wszystkich zabiegach zdjęłam z Fakira siodło. Wyglądał na bardzo zaskoczonego, że na niego nie wsiadam ani nic, tylko zdejmuję siodło. Punkt dla mnie :) Odprowadziłam go do boksu. Poniewczasie przypomniałam sobie, że zapomniałam zmyć kredowe kreski. Niestety, koń dostał już siano i bardzo niechętnie odnosił się do mojej obecności w boksie. Trenerka pocieszyła mnie, że jej konie też się tak zachowują. Bedę jednak musiała popracować nad jego szacunkiem do mnie w boksie.

wtorek, grudnia 23, 2008

Wietrzny dzień

Dziś postanowiłam zrobić coś innego niż zwykle i po wzięciu Fakira z padoku poszłam z nim na spacer. Wiało potwornie, ale postanowiłam się nie zrażać. Podczas spaceru przyglądałam mu się pod kątem "tresholds", czyli granic, które stanowią dla niego jakąś emocjonalną przeszkodę. Wyszłam ze stajni, potem dalej drogą między pastwiskami, aż do samej szosy. W kilku miejscach wyraźnie się denerwował, więc zatrzymywaliśmy się, bawiliśmy chwilę w gry, konik jadł trochę zeschłej trawy i szliśmy dalej. Uskutecznialiśmy chody boczne w trakcie spaceru i prowadzenie z trzeciej strefy (czyli z tego miejsca, gdzie się siedzi, jak się jest na koniu). To takie przygotowanie do prowadzenia konia z siodła.

Przy samej szosie jakieś ciężarówki i traktory coś robiły i Fakir najbardziej się w tym miejscu stresował. Dlatego postanowiłam nie iść dalej, pobawiłam się z nim tam chwilę, aż się uspokoił i później wróciliśmy, pasąc się po drodze. Byłam zadowolona, ponieważ w drodze powrotnej zachowywał się znacznie pewniej i był bardziej zrelaksowany. Po drodze do ogrodzenia podeszło kilka koni i jako alfa je odganiałam, co spowodowało dziką galopadę na kilku sąsiadujących padokach ;)

Kiedy wróciliśmy w pobliże stajni, postanowiłam pobawić się z nim koło myjki, ponieważ wydaje mi się, że on się boi tego miejsca. Faktycznie, Squeeze wychodził tylko, jak dawałam mu naprawdę dużo miejsca. Po kwadransie mogliśmy się już tam zbliżyć z mniejszymi problemami niż ostatnio. Myślę, że kilka takich prób i uda się go oswoić z myjką - mam nadzieję, że to pomoże przy czyszczeniu go w tamtym miejscu. Zazwyczaj nie potrafi tam ustać spokojnie.

Później poszliśmy na halę. Udało mi się namówić Fakira, żeby wszedł do niej tyłem! Wcześniej nie chciał tego robić. Circling szedł dziś średnio, więc spróbowałam tylko pierwszego podejścia do zmiany kierunków - jak się cofam, to Fakir podbiega do mnie, jak powinien, nie za bardzo idzie nam tylko później zmiana kierunku i powrót na koło. No ale od czegoś trzeba zacząć. Zauważyłam, że znacznie chętniej okrąża w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. W odrotną stronę idzie mu gorzej, dziś prawie w ogóle nie udało mu się chodzić w tę stronę.

Później ustawiłam dla niego cavaletti i robiłam Squeeze Game (czyli przechodzenie przez cavaletti). Przez chwilę bawiłam się z nim w okrążanie z przeszkodą, ale później zmieniłam to na zabawę w prowadzenie w trzeciej strefie. Najpierw chodziliśmy razem, przechodząc przez cavaletti (uznałam, że mi też się przyda trening, a co ;) ), potem kłusowaliśmy. Bardzo ładnie to wychodziło, cały czas byłam w trzeciej strefie, robiliśmy skręty i zwroty bez problemu. Postanowiłam więc spróbować czegoć nowego - zmieniłam rytm biegu tak, jakbym galopowała. I Fakir też zagalopował! Byłam zachwycona, ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiliśmy, nie użyłam carrot sticka, nic, tylko zmieniłam rytm. Mam poczucie, że Fakir jest na mnie coraz bardziej wyczulony. Mogę np. puścić go z liną przewieszoną przez szyję na hali i chodzi wszędzie za mną, sam z siebie.

poniedziałek, grudnia 08, 2008

Patterns

Dzięki uprzejmości Beaty obejrzałam ostatnio płyty Parelli Patterns, które pod pewnymi względami zupełnie mi się nie podobały, ale z drugiej strony zainspirowały mnie do nowych zabaw z Fakirem. Wczoraj postanowiłam wrócić do pracy z ziemi, ponieważ wydaje mi się, że sam widok siodła sprawia, że koń ma ochotę wracać do stajni, więc nie chcę, żeby się zniechęcił. Na ujeżdżalni ustawiłam dwa plastikowe iksy, które służą do wsiadania i uczyłam Fakira wzoru ósemki. Na początku szło opornie, ale potem szybko załapał o co chodzi (a ja złapałam koordynację pomiędzy przyciąganiem a kierowaniem w odpowiednim momencie) i ósemki zaczęły wychodzić całkiem nieźle.

Potem przyniosłam hula hop. Fakir nie bał się go szczególnie, ale za to inne konie strasznie świrowały, przechodząc koło nas. Trenerka uznała, że to dobrze, bo na zawodach też będą nowe dla nich rzeczy i jeźdźcy się muszą przyzwyczajać. Cóż, ja bym raczej popracowała nad pewnością siebie tych koni, ale to w końcu nie moja sprawa. W każdym razie zabawa z hula hop była znakomita. Postanowiłam nauczyć Fakira, żeby wchodził do leżącego na ziemi kółka obiema przednimi nogami i się zatrzymywał. Osiągnięcie tego celu wymagało mnóstwa approach & retreat, koń grzebał nogą w ziemi koło hula hop, potem deptał po nim, obracał je na różne strony i zachowywał się bardzo zabawnie. Ale ciągle nie chciał wejść do środka. W końcu postanowiłam zdjąć z niego presję, odeszłam na całą długośc liny, między mną a Fakirem leżało hula hop. Zaczęłam potem przyzywać go przy użyciu jojo i po chwili wahania Fakir wstawił jedną nogę do środka. Sukces! Pochwaliłam i bawiliśmy się dalej. Szło nam coraz lepiej, Fakir wsadzał jedną nogę do kółka, drugą je trącał i hula hop obracało się wokół jego pęciny. Prawdziwy akrobata! Niestety jedyną osobą na ujeżdżalni, której podobały się nasze wyczyny, była mała dziewczynka, jeżdżąca na swoim kucu. Nie chciała wyjść z hali, dopóki nie skończyliśmy zabawy, śmiała się razem ze mną z tego, jak Fakir bawił się hula hop, podrzucając je i grzebiąc wokół nogami.

To była naprawdę udana sesja. Miałam poczucie, że Fakir był zainteresowany nowymi zabawami, że się już nieźle rozumiemy. Mam masę pozytywnej energii do dalszych zabaw. Boję się tylko, że z jazdą nie będzie tak różowo. Ale zobaczymy.

sobota, grudnia 06, 2008

Jazd ciąg dalszy

W środę byłam znów u Fakira i kontynuowałam jeżdżenie na nim. Na początku wzięłam go na ujeżdżalnię, bo była nienajgorsza pogoda. Niestety, podłoże przypominało bagnisko, a w dodatku Fakir miał zamiar jak najszybciej się stamtąd ewakuować, więc w końcu dałam za wygraną i poszliśmy na halę. Tu niestety nie szło nam wiele lepiej. Koń słabo reagował na moje pomoce (direct i indirect rein) i ogólnie robił co chciał.(co było problematyczne, ponieważ na hali było poza mną 5 koni) Ponieważ nie udawało mi się zbyt dobrze jeździć wzdłuż ściany i Fakir ciągle zmieniał kierunki, zsiadłam z niego i podwiązałam linę w formie wodzy oraz wzięłam ze sobą carrot sticka. Nie pomogło to szczególnie, a dodatkowo sprawiło, że plątały mi się ręce, carrot, lina i wszystko... Byłam coraz bardziej sfrustrowana i nasza jazda coraz bardziej przypominała szarpaninę, więc w końcu stwierdziłam, że chyba po prostu zsiądę i pobawię się z nim z ziemi i tak właśnie zrobiłam. Potrenowałam z nim driving z trzeciej strefy przy pomocy carrota - może to coś poprawi i następnym razem będzie lepiej. Jak zwykle ładnie szło również chodzenie bokiem.

Dopiero kiedy trochę ochłonęłam po tych niepowodzeniach, doszłam do wniosku, że tak naprawdę kilka rzeczy nam wcale nieźle wyszło. Chyba udało mi się nauczyć Fakira o co chodzi w indirect rein, ustępował zadem nawet kiedy stał (a może zwłaszcza, bo on sygnał do zgięcia głowy traktuje jak zatrzymanie). W dodatku odało mi się zrobić sideways w siodle, może nie idealnie kanonicznie trzymałam wodze, ale Fakir szedł bokiem i to było najważniejsze. Zrobiło to spore wrażenie na innych osobach na ujeżdżalni, które od razu zaczęły szpanować umiejętnościami swoich koni ;P Tak naprawdę najsłabiej wychodziła mi direct line, muszę nad tym jeszcze popracować, najlepiej z pomocą carrot sticka. Nie wychodziło nam zupełnie cofanie poprzez potrącanie liną, ale cofanie w 9 krokach działało całkiem nieźle. Ech, czasem są takie gorsze dni, kiedy nic nie wychodzi, ale nie można się łamać.

poniedziałek, grudnia 01, 2008

Po przerwie

Ostatnio nie miałam za bardzo czasu, żeby pisać na bloga, co nie znaczy oczywiście, że zaprzestałam jazd do Fakira. Doszliśmy do etapu jazdy i muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tego nowego stylu dosiadu oraz kierowania koniem. Dosiad po parellowemu jest bardzo wygodny, pozwala pewniej siedzieć w siodle i łatwiej utrzymywać równowagę. Nareszcie przestałam mieć problem przy przejściach (do wyższego i niższego chodu), nie odczuwam takiego szarpnięcia i przechyłu do przodu czy do tyłu, siedzę w siodle głęboko i pewnie. W dodatku nie muszę się skupiać na trzymaniu nóg w odpowiedniej pozycji, bo po parellowemu trzyma się nogi luźno, palce lekko od konia, nie trzeba mieć kolan przyłożonych do siodła, pełen luz.

To, co jest nieco trudniejsze w tym stylu jazdy, to kierowanie koniem. Póki co nie mam hackamore, więc jeżdżę na kantarku z liną i kiedy koń skręca nie tam gdzie trzeba, muszę szybko przerzucać mu linę nad głową. Fakir na szczęście w ogóle nie boi się liny, ale czasem jest to uciążliwe, zwłaszcza, że przy tej pogodzie muszę jeździć na hali z kilkoma innymi końmi do towarzystwa. Myślę jednak, że robimy postępy i z czasem kierowanie stanie się znacznie prostsze. Z powodu warunków mam niestety mało okazji do jazdy na pasażera, gdzie koń sam decyduje o kierunku, ponieważ od razu włazi na jakichś ludzi albo inne konie na ujeżdżalni, dlatego przeszłam do ćwiczenia direct i indirect rein. Co prawda Fakir nie do końca rozumie, kiedy chcę go zatrzymać przez zgięcie, a kiedy skręcić indirect rein, ale pewnie to ja coś robię źle, muszę jeszcze raz obejrzeć jak to robi Linda na płytce L1.

Poza tym kupiliśmy dla Fakira piłkę (taką do skakania dla dzieci) i hula-hop. Na razie Marcin bawił się z nim piłką i największy problem to znowu były inne konie, które zupełnie świrowały na widok przerażającej, koniożernej piłki. Fakir podobno też czuje się przy niej niezbyt pewnie, ale pracujemy nad tym. Hula-hop pójdzie na drugi rzut.

niedziela, listopada 09, 2008

Pierwsza jazda

No więc wczoraj postanowiłam pierwszy raz pojeździć na Fakirze po parellowemu. W czwartek przerobiłam z nim siodłanie - na widok siodła dosyć się spiął, ale po zabawie we friendly zaakceptował fakt, że poza zabawą z ziemi będę też na niego wsiadać. Wczoraj podczas siodłania był spokojny, popręg zapinałam na 3 razy, zgodnie z zaleceniami Lindy. Zabrałam go na ujeżdżalnię i najpierw chwilę bawiłam się w gry, a potem zaczęłam wsiadanie. Niestety, Fakir jest wielkim koniem (174 cm w kłębie) i nie jest tak łatwo na niego wskoczyć. Mimo dopiętego popręgu siodło się nieco przekręcało, kiedy się na nie wspinałam - samego wybicia nie wystarczyło mi na wylądowanie w siodle. Za pierwszym razem kiedy udało mi się wsiąść, Fakir ruszył, więc od razu zsiadłam i rozpoczęłam procedurę wsiadania na nowo. Oczywiście starałam się przestrzegać prawideł sztuki: najpierw noga w strzemię i w podskokach przestawienie się przodem do końskiego łba. Potem kilka próbnych wybić i podciągnięcie się, ale jeszcze bez przekładania nogi na drugą stronę. Pogłaskałam go po szyi, stał spokojnie, więc miękko przełożyłam nogę i usiadłam w siedzisku. Za drugim razem stał spokojnie, więc postaliśmy tak z pół minuty, zanim dałam sygnał do ruszenia.

Pushing passenger bardzo mi się podobał, myślę, że dla Fakira był również ciekawym przeżyciem. Oprócz nas na ujeżdżalni był tylko jeden koń oraz dwie dziewczyny na ziemi. Jedna z nich dała Fakirowi marchewkę, w związku z tym ciągle do nich podchodził. Ale nie musiałam go zbyt często prosić o ruszanie, chodził chętnie i całkiem energicznie. Byłam zaskoczona, ponieważ podczas normalnej jazdy był bardzo powolny i niechętny. Być może fakt, że nie ma wędzidła, a poza tym nikt go ciągle nie pospiesza i nie nakazuje kierunku, sprawił, że jazda była dla niego ciekawsze i przyjemniejsza. Udało nam się też kilka razy zakłusować, ale Fakir biegł wtedy zawsze do tych dziewczyn, stojących na ziemi, więc zaprzestałam kolejnych prób - nie chciałam ich stratować!

Po około pół godzinie zsiadłam i poszliśmy na halę - zrobiło się ciemno i zimno. Na hali były jeszcze dwa inne konie, więc darowałam sobie jeżdżenie i pobawiliśmy się trochę z ziemi. Ćwiczyliśmy squeeze przez kilka drągów i szedł bardzo dobrze. Poprzednim razem ustawiłam dla Fakira wyższą przeszkodę z kilku plastikowych "iksów" do wsiadania i krótkiego pieńka i koń miał różne niezwykle kreatywne pomysły co zrobić z przeszkodą. Zahaczał nogą o dalszą krawędź iksa i przewracał go na inny bok albo tupał w niego nóżką. Wsadzał też pysk w dziury, które powstały między iksami. Robił wszystko poza oczywiście skakaniem przez nie. Muszę wymyślić bardziej stabliną przeszkodę, której nie da się rozmontować fakirową nóżką :)


środa, października 29, 2008

Choróbsko

W tym tygodniu oboje z Marcinem jesteśmy chorzy nie jeździmy niestety do Fakira. Ja już ze 2 tygodnie się kiepsko czuję i podejrzewam, że częste i intensywne zabawy w 7 gier nie pomogły przy doleczaniu choroby ;)

sobota, października 25, 2008

Praca u podstaw

Wczoraj znów ja pracowałam z Fakirem, bo Marcin musiał wymyślić przygodę na dzisiejszą sesję w Gasnące Słońca. Przyszłam po niego na padok (znów stał z kilkoma końmi), a on nie palił się, żeby do mnie podejśc. Zaczęłam stukać carrotem w ziemię (widziałam, jak robiła to Sylwia, żeby przywołać swojego konia), zauważył mnie i po chwili podszedł. Przywitaliśmy się, ale potem wrócił do innych koni. Znów postukałam carrotem, podeszłam trochę bliżej i Fakir do mnie przyszedł. Zdjęłam mu kantar, ale nie chciał włożyć pyska w halterek, dlatego postanowiłam opuścić mu głowę. Szło bardzo opornie, chociaż do niedawna umiał to robić. Co jakiś czas podchodził inny koń i nam przeszkadzał.

Po 15 minutach udawało mi się opuszczanie głowy w miarę płynnie, ale tylko od nacisku liny na potylicę, palcami jakoś nie szło. Najtrudniej było, żeby koń nie podnosił głowy, jak przekładam mu rękę nad szyją. Muszę jeszcze to z nim przećwiczyć. W każdym razie byłam już przygotowana na to, że tym razem nie będzie tak łatwo, bo Fakir ma inny niż zazwyczaj nastrój.

Poszliśmy na ujeżdżalnię i zaczęłam bawić się z nim w jeża palcami. Okazało się, że koń zupełnie wszystko zapomniał, o ustępowaniu od nacisku nigdy nie słyszał i w ogóle czego ja od niego chcę. Musiałam dojść kilka razy do fazy czwartej przy przesuwaniu zadu i powtórzyć z nim wszystko od początku, ale po pewnym czasie nagle koniowi się wszystko przypomniało i ustępował nawet ładniej niż kiedyś, bo prawie nie przesuwał przednich nóg i robił wokół nich ładne kółko. Przesuwanie przodu poszło nieco mniej opornie. Potem robiliśmy driving przy użyciu rąk i tu Fakir się odblokował, ustępuje całkiem ładnie, zwłaszcza tył się poprawił. Nad przodem jeszcze pracuję, bo zdarza mu się pójść kilka kroków w przód.

Podczas tych ćwiczeń zauważyłam, że Fakir jakoś utracił do mnie szacunek, zaczął na mnie włazić i ogólnie olewać. Ponieważ do tej pory słabo mi szły "bloki ciałem", to znaczy koń dokładnie ignorował moje pajacyki i inne sposoby dbania o moją "bańkę", więc doszłam do wniosku, że to idealny moment, żeby coś z tym zrobić. Nie było łatwo, podczas pajacyków koń oberwał parę razy w pysk, kiedy machałam wokół siebie rękami, zanim zrozumiał, że nie warto włazić w moją prywatną przestrzeń. I nagle zaczęło nam wychodzić ćwiczenie, które wcześniej nie szło, czyli cofanie poprzez bloki ciałem :) .

Po tym wstępnym etapie Fakir widocznie nabrał do mnie szacunku i wszystko zaczęło iśc łatwiej. Jednak to prawda, że konie ciągle testują nasze przywództwo! Zrobiliśmy trochę circlingu, próbowałam kłusa, ale szło bardzo słabo, więc sobie odpuściłam. Potem postanowiłam poćwiczyć chody boczne i byłam zaskoczona, bo Fakir zdawał się świetnie rozumieć, że ma chodzić bokiem, nie zawsze robił to równo no i zdarzało mu się podjadać trawę, ale byłam z niego bardzo zadowolona.

Na koniec spróbowałam Squeeze Game. Kiedy Fakir miał się przeciskać między mną a ogrodzeniem, to ze dwa razy przeszedł, a potem zatrzymywał się w samym środku squeezu, czyli między mną a ogrodzeniem i nie szedł dalej. Nie wiem, czy interpreować takie zachowanie jako obawę, bo przecież zatrzymywał się w najtrudniejszym miejscu, czy też raczej jako niezrozumienie idei przechodzenia przez wąskie gardło? Za to potem znalazłam parę drągów ułożonych razem i robiłam squeeze przez nie i wychodził bardzo ładnie. Koń wąchał przeszkodę, tupał w nią nogą, a potem przechodził. Muszę znaleźć jakiś pieniek albo coś innego do skakania, podobno bardzo to lubi.

Mam wrażenie, że moja komunikacja z Fakirem jest coraz lepsza, on wykazuje mnóstwo dobrej woli i wyraźnie stara się zrozumieć o co mi chodzi. Ja chyba też coraz klarowniej potrafię przekazywac różne sygnały, nie plącze mi się już lina i carrot. Mam zamiar wybrac się do Sylwi na lekcję wsiadania i jeżdżenia, bo myślę, że niedługo dojdziemy do tego etapu. Trochę się boję wsiadania na tego giganta, bo ledwo dosięgam noga do strzemienia, a tu trzeba podskakiwać, trzy razy się wspinac na siodło itp. Cóż, trzeba ćwiczyć :)

środa, października 22, 2008

Chody boczne

Dziś postanowiłam poćwiczyć z Fakirem chody boczne. Na początek wzięłam go z padoku, stał tam z trzema innymi końmi. Nie przejawiał zbyt dużego szacunku (przeszukiwał mnie w poszukiwaniu jabłek), a kiedy chciałam go wyczyścić, nie mógł ustać w miejscu. W związku z tym poprzestawiałam go przy użyciu jeża rękami, a potem trochę drivingu i chyba przypomniał sobie co i jak, bo potem było znacznie lepiej. W trakcie czyszczenia pobawiłam się z nim chwilę w podnoszenie przednich nóg, ale niezbyt intensywnie. Potem zabrałam go na ujeżdżalnię.

Postanowiłam tym razem zacząć od okrążania, żeby nie było zawsze tego samego schematu gier. Mam wrażenie, że Fakir jest bardzo mądrym koniem i szybko się uczy, ale później sam wie lepiej co mamy robić. Np. ostatnie kilka razy zaczynałam od okrążania w prawo, a dziś chciałam w lewo. Wyciągnęłam rękę w lewo, a koń ruszył... w prawo. Dopiero po dłuższym pokazywaniu dał się namówić, żeby jednak iść w tę stronę, którą mu pokazuję. Natomiast samo okrążanie było nie najgorsze, robił duże kółko i nie wpadał do środka, tylko dwa czy trzy razy się zatrzymał i nawet wkładał w chodzenie energię :) Może następnym razem spróbuję kłusa.

Potem przeszliśmy do chodów bocznych. Na ujeżdżalni udało mi się uzyskać kilka pojedynczych kroków bokiem, ale koń po drugiej stronie barierki i trawa skutecznie odciągały uwagę Fakira. Dlatego zabrałam go na krytą halę. Budzi ona zawsze jego zaniepokojenie, ale przynajmniej nie ma dodatkowych bodźców. Po pewnym czasie chody boczne zaczęły jako tako wychodzić, to znaczy z ładnym krzyżowaniem nóg było różnie, ale załapał chyba, że chodzi o ruch w bok. Coraz lepiej reaguje również na DG, bez tego pewnie Sideways by nie wyszło zresztą.

Na koniec zabrałam go znów na ujeżdżalnię. Ponieważ wyjście z hali mocno go niepokoi, poćwiczyłam jojo przez nie, tzn. ja stałam na zewnątrz, koń w środku i Fakir chodził w przód i w tył, a ja za każdym razem robiłam krok do tyłu. Jest to dla niego duże wyzwanie, ale to dobrze - w tak niewielu momentach dochodzą do głosu jego emocje, że dobrze jest czasem postawić go w takiej sytuacji, żebym nauczyła siebie i jego kontroli w takiej chwili.

Na ujeżdżalni ćwiczyliśmy jeszcze zgięcia boczne. Fakir bardzo ładnie i miękko oddaje głowę i sam ją trzyma, dopiero jak pozwolę to wraca głową do przodu. Co jakiś czas zdarzało nam się niezrozumienie i wtedy koń cofał, ale ja wtedy nie odpuszczałam, aż się zatrzymywał. Bardzo to obiecujące.

Ogólnie mam wrażenie, że zrobiliśmy duży krok do przodu, mam już u niego sporo szacunku i coraz lepiej się dogadujemy. Jeszcze 2-3 tygodnie i może dojdziemy do wsiadania i "jazdy na pasażera"? Już się nie mogę doczekać :)

wtorek, października 21, 2008

Spacerek

Wczoraj był dzień Marcina. Kiedy przyszliśmy na padok po Fakira, stał on bardzo daleko od wejścia. Marcin poszedł po niego, przywitali się, a potem Fakir grzecznie szedł za Marcinem do bramy, chociaż nie miał założonego kantara z liną! Zatrzymywał się razem z Marcinem, skręcał i ruszał. To chyba oznacza, że jest naprawdę zadowolony ze wspólnych zabaw, skoro chętnie przychodzi i nauczył się już pewnego szacunku. Super! Byłam pod wrażeniem.

Podczas zabaw próbowali trochę ćwiczyć chody boczne, ale szło dosyć opornie. Za to później postanowiliśmy wziąć Fakira na mały spacerek po lesie, połączony z pasieniem się na trawie. Poza stajnią był znacznie bardziej czujny i łatwiej uciekał w prawą półkulę, ale byliśmy w stanie sobie z tym poradzić. W pewnym momencie czegoś się przestraszył i pogalopował, ale nei szarpnął liny, tylko zrobił kawałek koła i się zatrzymał. Zaczęłam go cofać i po dwóch krokach wypuścił powietrze - to działa! Uspokoił się i wrócił do prawej półkuli. Myślę, że takie spacerki są dobre, żeby poćwiczyć także w trudniejszym dla konia terenie, gdzie jest więcej "strachów" i nowych rzeczy.

Potem wróciliśmy na padok i Fakir dostał jabłka, takie duże i soczyste, że kapało mu z pyska ;)

sobota, października 18, 2008

Nici z terenu

Dziś jednak nie pojadę w teren, bo jestem chora, mam kaszel i kiepsko się czuję. Ale za to napiszę kilka słów o poniedziałku, bo wtedy Marcin bawił się z Fakirem i zapomniałam o tym wspomnieć. Oglądałam to z pewnej odległości i znam przebieg głównie z jego opowieści, więc w razie czego to on musi sprawę uściślić :)

Tego dnia Fakir stał na padoku z innym koniem i chyba nie za bardzo przypadły sobie do gustu, gryzły się i straszyły nawzajem. Podobno Fakir niemal wyskoczył z padoku, kiedy Marcin go stamtąd zabierał, a potem w drodze na ujeżdżalnię potknął się tak mocno, że prawie się wywrócił. Marcin wziął go na trawkę, żeby nieco ukoić jego nerwy, ale koń był cały czas niespokojny.

Podczas zabaw Fakir nie mógł się skupić, cały czas wypatrywał zagrożeń i zaczął przytulać się do Marcina, co mu się wcześniej nie zdarzało. W związku z jego nastrojem bawili się bardziej na luzie, z mniejszymi wymaganiami. Nigdy wcześniej nie widziałam Fakira tak bardzo prawopółkulowego, to pouczająca lekcja o końskiej osobowości - nawet najspokojniejszy lewopółkulowiec ma w sobie pokłady strachu i niepokoju, które trzeba umieć opanować, jeśli zachodzi taka potrzeba.

Po zabawach była znowu chwila pasienia i koń zachowywał się znacznie spokojniej, chodził grzecznie za Marcinem i już się nie potykał i nie podrywał na każdy szelest. Jak widać 7 gier skutkuje w większym zaufaniu i pewności siebie konia.

czwartek, października 16, 2008

Zakwasy

No i po wczorajszych zabawach z Fakirem mam potworne zakwasy. Ciekawa jestem, czy on też się trochę zmęczył? Przydałoby mu się wyrobić trochę mięśni i zgubić sadełka ;)

Przy zabieraniu go z padoku nie mam już żadnych problemów, daje podejść, pogłaskać, nałożyć kantar. Tym razem wzięłam go na chwilę na halę, ponieważ na padoku stał inny koń i nie mogłam tam wygodnie ćwiczyć. Przed wejściem Fakir obwąchał dokładnie wszystkie sprzęty, stojące w pobliżu drzwi, potem zrobiłam mu Squeeze Game (nie tak na poważnie, tylko ze względu na wymagania chwili), czyli przeciskanie przez drzwi. Chwilę się wahał, ale przeszedł bez objawów paniki.

Na hali był dość podenerwowany, widziałam go pierwszy raz w takim nastroju. Co jakiś czas rżał i rozglądał się intensywnie. Trochę przestawiania przy użyciu jeża i driving troszkę pomogło, jojo już szło gorzej. Jego uwagę udało mi się odzyskać, kiedy zaczęłam robić prowadzenie ukierunkowane, czyli do określonego celu. Koń bardzo szybko łapał, na czym ma położyć nos, kiedy podeszliśmy do kartki z dużą literą F, przypiętą na ściance, to najpierw dokumentnie ją oblizał, a potem usiłował oderwać ;)

Po kilkunastu minutach wyszliśmy z hali i odaliśmy się w pobliże stajni. Jest tam taka barierka, gdzie się czyści konie i myjka zewnętrzna. Zawczasu przyniosłam tam wszystkie szczotki Fakira , ponieważ postanowiłam go wyczyścić w ramach FG i nauczyć podnoszenia nóg po parellowemu. Zgodnie z PNH nie przywiązałam go, tylko przerzuciłam linę przez szyję (kiedy zmieniałam strony konia, przewieszłam linę, żeby móc zawsze ściągnąć głowę konia na siebie). Na początku Fakir łaził i oglądał okolicę, ale w końcu stał spokojnie i bez problemów wyczyściłam go we wszystkich istotnych miejscach (właścicielka zazwyczaj wiąże go z dwóch stron, widocznie do tej pory nie umiał grzecznie ustać). Podszedł do nas jeden z pensjonariuszy stajni i wypytywał o PNH - mam wrażenie, że ludzie w stajni są nastawieni raczej sceptycznie, ale nie kpią ze mnie i dają mi robić swoje - to mi wystarcza.

Potem przeszłam do nauki podnoszenia nóg. Z przednimi poszło nienajgorzej, po pewnym czasie Fakir załapał o co chodzi z tym naciskaniem kasztana. Podnosił nogę raczej od 4-tej fazy, czyli ściskania kasztana, ale unosił nogę wysoko i mi ją podawał - czyli bardzo dobrze. Nie udało mi się podnieść nóg z przeciwnej strony konia ( w sensie lewej nogi stojąc z prawego boku i na odwrót), ale to postanowiłam zostawić na później. Niestety, z tylnymi nogami poniosłam kompletną porażkę. Podniósł nogę tylko raz, jak podeszłam zaraz po podniesieniu przedniej, po prostu zna ten schemat. Choćbym nie wiem jak mocno ściskała "cap of the hock" (jak to jest po polsku?), to on nie reagował. Próbowałam się o niego opierać, żeby zasugerować zdjęcie ciężaru z tej nogi i kiedy to robił, odpuszczałam i głaskałam, ale nic to nie dało. Trudno, może uda się następnym razem.

Potem poszliśmy na ujeżdżalnię. Ćwiczyłam trochę jeża (cofanie zaczęło wychodzić od 2-3 fazy, hurra!), driving (przesuwanie przodu coraz bardziej przypomina przesuwanie przodu), jojo oraz circling. Ta ostatnia wymaga jeszcze sporo ćwiczeń, ale chyba spodobała się Fakirowi, bo ma tendencję do oferowania jej w różnych dziwnych momentach. Potem postanowiłam zobaczyć jak pójdzie Sideways... No cóż, żeby ta gra nam wyszła, musimy poszukać jakiegoś padoku, gdzie na obrzeżach nie rośnie trawa. Fakirowi udało się przejść parę kroków bokiem (lepiej mu szło na długim zasięgu), ale kompletnie nie mógł się oderwać od trawy. Cóż, wszystko jeszcze przed nami. Na zakończenie pobiegaliśmy sobie jeszcze kłusem na długiej linie, Fakir ładnie zmienia chody w dół i w górę, zatrzymuje się, mamy też początki cofania.

A ja dziś mam zakwasy od tego wszystkiego :) Na sobotę jestem umówiona z panem Jackiem w teren. Oczywiście klasycznie, bo po parellowemu jeszcze nie umiem. Zobaczymy jak pójdzie.

sobota, października 11, 2008

Umacnianie fundamentów

Dziś poświęciłam całe nasze spotkanie na umacnianie fundamentów pracy z ziemi, czyli jeż, DG i jojo. Kiedy przyszłam na pastwisko, Fakir patrzył na mnie z dużą uwagą: zatrzymałam się i poczekałam. Po chwili jakby się zdecydował, podszedł do mnie i przywitał. Nie próbował mnie zjeść ani wyszabrować marchewkę - to duży krok naprzód! Dał sobie również spokojnie nałożyć halter, powiem więcej: sam pochylił głowę i włożył do niego pysk. Mogłam go również pogłaskać nawet zanim wzięłam go na linę - robimy postępy :)

Potem przez chwilę bawiliśmy się w jeża i przesuwanie przodu zaczęło wychodzić od mniej więcej 2-giej fazy, przy czym było znacznie mniej kroków do przodu niż ostatnio. Przesuwanie tyłu szło równie dobrze jak przedtem, natomiast nadal mam duży problem z cofaniem go przy użyciu jeża. Jest to tym bardziej zastanawiające, że driving i jojo idą bardzo dobrze.

Po jakimś kwadransie stajenni zaczęli ściągać konie z sąsiednich padoków - o 13 miało być karmienie, a oni już o 12.15 zabierali konie. Fakir był tym nieco zaniepokojony i przez resztę ćwiczeń było mu się znacznie trudniej skupić. Poświczyliśmy jeszcze Driving i zaczęło nam wychodzić cofanie, kiedy uderzałam w linę. Yoyo wychodziło nawet od 1-szej fazy!

Potem postanowiłam nauczyć go cofania przez bramę zgodnie ze wskazówkami z Pocket Guide'a. Otworzyłam wejście na padok, odsuwając belki. W międzyczasie Fakir oczywiście przyszedł obejrzeć moje poczynania i wklinował sobie linę tuż przy pysku pomiędzy dwie belki. Nie miałam jak go wyplątać, bo trzymałam jedną z tych belek i przestraszyłam się, że jak poczuje, że jest uwięziony, to szarpnie głową i będzie niefajnie. Więc zaczęłam rękami robić rytmiczną presję i koń ładnie się odsunął, wyplątując przy okazji linkę. Jakie to przyjemne uczucie jak coś działa w praktyce :)

Cofanie przez bramę przy użyciu jojo szło całkiem dobrze. Robiłam tak, że stałam w bramie, cofałam go i przywoływałam, potem robiłam krok w tył i znowu. Fakir obwąchiwał uważnie przejście, a potem ładnie przechodził. Problemem była tylko trawa, rosnąca tuż za bramą, bo koń zaczynał zachłannie się paść i zapominał o wszystkim. Ale jakoś udało nam się dogadać. Natomiast jak byliśmy na padoku i chciałam go ustawić tyłem do bramy, to nie chciał, widać było, że się niepokoi, więc mu odpuściłam. Zrobiliśmy jeszcze Circling na krótki zasięg, a ponieważ poszło bardzo dobrze, to spróbowałam kliku kółek na długim zasięgu i było nieźle.

Potem odprowadziłam go do stajni, żeby mógł zjeść obiad. Nie miał jeszcze nic nasypanego w żłobie, więc sama dałam mu obrok - w końcu dobrze się spisał :)

czwartek, października 09, 2008

Zdjęcia

A oto obiecane zdjęcia z wczorajszej wizyty u Fakira (autorstwa mojej Mamy i Marcina):

Ja i moi rodzice.


Gra w jeża w wykonaniu Marcina.





Odrobina przyjaźni.


No i Circling na krótkim zasięgu.


Gra w jeża w moim wykonaniu.


Friendly game w wykonaniu Fakira ;)


Driving game na krótki zasięg:


Prowadzenie konia do celu:


Oraz prowadzenie na długiej linie (w kłusie):

środa, października 08, 2008

Wizyta rodziców

Dziś do stajni przyjechali z wizytą moi rodzice. Fakir bardzo im się spodobał, ale zgodnie z postanowieniami nie pozwoliliśmy na karmienie go marchewką. Tak, jak ustaliliśmy, dziś Marcin dostał konika w swoje łapki i ćwiczył z nim ok. 1 h. Podobno początkowo w boksie Fakir go straszył i usiłował odpędzić, ale na padoku był bardzo grzeczny. To był chyba jakiś przełomowy dzień, bo wszystko wychodziło dobrze: FG (Marcin znalazł jego "itchy spot"), PG - koń chodził od 1-2 fazy, nawet w tył, DG tak samo 1-2 faza i po raz pierwszy wyszło ładne cofanie. Jojo wychodziło równiez od 1-2 fazy, a przecież jeszcze podczas ostatniej wizyty Fakir dopiero zaczął łapać, że machanie paluszkiem i liną oznacza ruch w tył. W końcu wykonał przed Marcinem coś w rodzaju ukłonu, łeb do ziemi i lizanie warg. Mam wrażenie, że uznał jego przywództwo, przynajmniej na razie. Na koniec Marcin postanowił zacząć Circling Game, ponieważ wszystko tak ładnie poszło. Dziś tylko na krótki zasięg, z carrotem położonym na grzbiecie. Szło trochę opornie, Fakir robił 2 kroki i się zatrzymywał, ale potem chyba zaczął rozumieć o co chodzi.

Później ja się z nim trochę pobawiłam, ale szło mi chyba trochę gorzej niż ostatnio. Wniosek jest taki - przy każdej wizycie tylko jedna osoba się z nim bawi, bo to znacznie bardziej skuteczne i satysfakcjonujące. Ale postanowiłam wprowadzić coś nowego, więc zrobiłam long range driving, czyli chodziłam po ujeżdżalni z długą liną, koń łaził za mną i zatrzymywał się wtedy, kiedy ja. Udało nam się też zrobić to w kłusie, ładnie biegł i zatrzymywał się kiedy trzeba. Z innych rzeczy, dziś podczas zabaw Fakir się do mnie trochę tulił, czego nie robił nigdy przedtem, przytulał do mnie pysk i mnie wąchał, nie próbując wydostać marchewki z kieszeni. Moi rodzice orzekli, że on ma do Marcina większy szacunek (w końcu to duży facet, traktuje go trochę rywalizacyjnie), a mnie bardziej lubi, ale za to mniej szanuje. Pewnie coś w tym jest.

Dopiero po zabawie, kiedy poszłam Fakira trochę popaść, daliśmy mu marchewkę. To chyba znacznie lepsza metoda. Kiedy poszłam do stajni po dziegieć do kopyt, linę przejął Marcin. Kiedy szli razem do stajni, Fakir zaoferował mu okrążanie, zrobił sam z siebie 3 okrążenia, patrząc co jakiś czas na niego, jakby mówił "Przemyślałem to i chyba już wiem o co ci chodziło. Mam rację?". Później robił to równiez na prośbę Marcina. Co za mądry koń! Tak sobie myślę, że on pomiędzy sesjami trawi to, czego się uczymy i sam sobie to rozpracowuje, dlatego tak dobrze mu idzie.

Jutro wrzucę zdjęcia, które zostały dzisiaj zrobione (a jest ich sporo).

poniedziałek, października 06, 2008

Dziecko we mgle

No więc metodą prób i błędów próbujemy ustalić co właściwie powinniśmy robić z Fakirem i w jaki sposób :) Dzięki wsparciu ludzi z forum SPNH chyba powolutku zaczynam coś widzieć w tej mgle, jaką jest dla mnie budowanie naturalnej relacji z koniem. Ale przede mną jeszcze długa droga...
No więc póki co mam kilka wniosków i postanowień:
  1. Nie dajemy koniowi smakołyków, marchewek itp. Możemy wrzucić je do żłoba, żeby sobie przekąsił w wolnej chwili, ale na pastwisku i na powitanie nic nie dostaje.
  2. Nie próbujemy za wszelką cenę bawić się we Friendly Game na wolności. Zaczynamy od uprzejmego założenia koniowi kantara, a później przechodzimy do 7 zabaw.
  3. Nie przesadzamy z Friendly Game. Budowanie zaufania musi iść w parze z budowaniem szacunku, a do tego służy wszystkie 7 gier.
  4. Podczas zabaw z koniem ja i Marcin mamy po conajmniej 45 min - 1 h czasu sam na sam z koniem. Krótsze zabawy nie mają zbytniego sensu.
To na razie chyba tyle. W środę przyjeżdżają z wizytą moi rodzice, zobaczymy jak pójdzie. Ostatnio przyjechali znajomi i Fakir koniecznie chciał zjeść Sylwii futrzasty kołnierz, był również przede wszystkim skupiony na wyłudzaniu od nich jedzenia.

A tutaj wykres koniobowości Fakira. Zobaczymy jak się zmieni za jakiś czas (w sensie, że go poznam i pewnie się okaże, że w wielu punktach się myliłam ;) ).

czwartek, października 02, 2008

Gra w przyjaźń

Dziś postanowiliśmy cały dostępny czas przeznaczyć na Friendly Game i mam poczucie, że był to krok w dobrym kierunku. Wcześniej wydawało mi się, że Fakir jest spokojny i akceptuje nasze poczynania, ale chyba byłam w błędzie. Teraz myślę, że on jest cały czas bardzo nieufny w stosunku do nas (w końcu praktycznie nas nie zna) i okazało się, że kiedy jest na wolności (w sensie chodzi po padoku), to nie daje się właściwie dotknąć ręką. Dlatego wzięliśmy ze sobą carrot sticki i zaczęliśmy zabawę.

Fakir carrota akceptował w większym stopniu, po krótkiej chwili mogłam go masować po szyi, karku i boku, a on stał spokojnie. Co jakiś czas obgryzał carrota, ale przez większość czasu wydawał się skupiony na tym, co robię. Okazało się że obecność Marcina stanowi dla niego większy problem (jest większy no i w końcu też samiec ;) ), ale po kilkunastu/dziesięciu minutach zabawy chyba udało się przełamać pierwsze lody. Niestety z dotykaniem ręką nadal było słabo. Ale bardzo nas ucieszyło, że poszliśmy w dobrą stronę i w końcu zrozumieliśmy w czym leżał problem (to pewnie dosyć oczywiste, ale czasem na takie rzeczy najtrudniej jest wpaść).

Po dłuższym spacerze po pięknej, jesiennej okolicy postanowiłam jeszcze chwilę poprzyjaźnić się z Fakirem. Szło nam całkiem dobrze, zaczęłam bawić się we FG dłonią, czyli "głaskałam" najpierw powietrze koło konia, potem coraz bliżej, wreszcie głaskałam go parę razy i znów cofałam się do machania w powietrzu. Udało mi się doprowadzić do tego, że mogłam go głaskać w okolicy szyi i stał spokojnie.

Później z drzewa za płotem spadło kilka jabłek, co bardzo zainteresowało Fakira. Postanowiłam mu je przynieść, żeby poczuł, że jego człowiek do czegoś się przydaje ;) Nie wiem, czy nie był to błąd, ponieważ od tej chwili koń nieustannie prosił mnie o jedzenie, tupał nogą i cicho piskał. Nie mógł się już skupić na FG, usiłował pożreć carrota i w ogóle było kiepsko. Wniosek jest taki - nie dajemy mu więcej jedzenia. To dla niego zbyt emocjonujące przeżycie, traci nad sobą kontrolę w dużym stopniu. Można mu wrzucać smakołyki do żłoba, niech sobie zje na kolację, ale nie będziemy mu nic dawać na padoku.

W niedzielę kolejna wizyta i więcej FG. Mój cel: żeby dało się go dotknąć carrotem, dłonią i liną po całym ciele. Najlepiej kiedy oboje z Marcinem robimy to na raz (dwóch drapieżników trudniej zaakceptować niż jednego).

środa, października 01, 2008

Trudne początki

Byliśmy wczoraj znów u Fakira, opatuliłam się w bluzę i kurtkę, bo było strasznie zimno. Przywitaliśmy zwierzaka kilkoma marchewkami, potem wzięliśmy halterek z liną i carroty. Marcin wszedł na padok i zaczął bawić się w catching game. Fakiar robił to samo co przy pierwszym naszym spotkaniu - niby pozwalał do siebie podejść, wąchał linę, ale nie dawał się dotknąć, od razu odchodził (wtedy Marcin robił krok w tył, żeby zdjąć z niego presję). Parę razy straszył (skulone uszy i kilka takich groźnych kroków w kierunku Marcina), ale głównie odchodził. Co jakiś czas wracał do ogrodzenia, gdzie stałam ja i Dorota (przyjechała do towarzystwa) i usiłował wyżebrać marchewki. Kiedy brałam carrota do ręki, bez problemu dawał się nim dotykać, obgryzał jego końcówkę, a jak położyłam go na ziemi, to usiłował się do niego dostać przez płot.

Po 10 minutach takiej zabawy zamieniliśmy się i tym razem ja zaczęłam taniec po padoku. Szło mi podobnie. Próbowałam go zainteresować, stukałam karabińczykiem w płot, chlapałam wodą w wannie itp. Koń podchodził, oglądał, obgryzał linę/karabińczyk, a potem znowu odchodził. W końcu Marcin wpadł na to, że może trzeba trochę więcej FG z liną. Zaczął nią machać, coraz bliżej Fakira, potem zarzucał ją na jego przednie nogi. Koń stał spokojnie w miejscu, chyba podziałało. Potem znów odszedł i tak jakiś czas. W końcu Marcin zaczął się z nim bawić tak, jak z naszym kotem - pacał go końcówką liny po pysku, a Fakir usiłował ją chwycić wargami. Strasznie mu się ta zabawa spodobała, to była taka ciekawa odmiana friendly game :) Jak Marcin od niego odszedł, to Fakir podreptał za nim. Ale nadal nie dał się pogłaskać liną ani ręką za bardzo, zabierał głowę albo odchodził.

Wtedy znów ja weszłam na padok (to już 30-sta minuta zabawy). Marcin z Dorotą poszli się przejść, a ja wykorzystałam patent Marcina z liną. Zaczęłam robić więcej friendly, machałam liną i jak Fakir ruszał, to szłam równo z nim machając tak długo, aż się zatrzymał - wtedy przestawałam. Kiedy odchodził sam z siebie stałam w miejscu i on po chwili do mnie wracał. Ale nadal nie chciał się za bardzo głaskać, tylko badał mnie wargami, kiedy wyciągałam rękę. W końcu stanął sobie przy wyjściu z padoku, zarzuciłam mu na szyję linę, stał spokojnie. Zdjęłam mu kantar, a on zaczął szaleńczo ziewać. Takie zachowanie widziałam u niego za każdym razem, jak miał nakładane ogłowie - mam wrażenie, że on się spodziewa, że zaraz zostanie mu zapięty nachrapnik i nie będzie mógł otwierać pyska, dlatego ziewa na zapas.

W każdym razie udało mi się bez problemu założyć mu halter. Zaprowadziłam go na ujeżdżalnię. Po drodze koń rzucał się na każdą napotkaną kępkę trawy - ma prawdziwą obsesję na tym punkcie. Kiedy go pukałam carrotem po grzbiecie ruszał dwa kroki, po czym znów się pasł. Ale w końcu dotarliśmy do celu.

Oprócz nas były tam dwa inne konie, a tuż obok weterynarz badał co chwilę innego konia - Fakir jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Był skoncentrowany na mnie oraz na kilku kępach trawy w okolicy ;) Przed całą zabawą porozkładałam w różnych miejscach ujeżdżalni rekwizyty. Planowałam robić "driving with purpose" do tych rzeczy, a potem nimi bawić się we friendly game. Okazało się, że to chyba jeszcze zbyt skomplikowane ćwiczenie na początek - może to dobre urozmaicenie w późniejszej fazie, na początek pewnie warto skupić się na friendly carrotem, liną i ręką. Dlatego szybko zrezygnowałam z pomysłu i tylko prowadziłam konia w odpowiednie miejsce i starałam się, żeby jego nos znalazł się np. na czapraku. Szło całkiem dobrze, tylko w okolicach naszego "celu" była zazwyczaj kępa trawy, która nieco rozpraszała Fakira ;)

Porobiłam z nim trochę jeża, ładnie chodził od 2-giej fazy. Potem wrócił Marcin i też się chwilę bawił, ale podczas jeża na przód koń ładnie ustępował, po czym robił kroczek do przodu... oczywiście w kierunku trawy! On jest niemożliwy...! Udało mi się zrobić nawet malutkie postępy w jojo, koń chyba zaczyna łapać, że chodzi o cofanie, a nie uciekanie w bok. Jak robię pierwszą fazę, to odwraca całkiem głowę - rozumie, że ma się usunąć, tylko jeszcze nie wie dokładnie jak.

W drodze powrotnej do boksu pozwoliłam mu się trochę popaść w nagrodę. Nie wiem, czy to jego łakomstwo to po prostu cecha lewopółkulowego introwertyka i nie należy się tym przejmować, czy też to coś nerwowego/whatever i trzeba coś z tym robić...?

niedziela, września 28, 2008

Pierwsza lekcja PNH

Dziś mieliśmy z Fakirem pierwszą lekcję PNH. Jechaliśmy trochę niepewni jak to wszystko wyjdzie, bo poprzednim razem mieliśmy z nim trochę trudności. Okazało się jednak, że nasze obawy były płonne :)

Koń przywitał nas w boksie cichym rżeniem (podejrzewam, że ono oznacza "Marchewka?"), ale to znaczy, że nas poznał, a to już coś. Dostał od nas mały poczęstunek na powitanie, a potem przynieśliśmy do boksu halterek z linką. Pozwoliłam mu dokładnie je obwąchać i obejrzeć, zajęło mu to dłuższy czas. Potem bawiłam się we Friendly Game, Marcin stał w drzwiach otwartego boksu, na wypadek, gdyby Fakir postanowił się ulotnić. Co chwila musiałam znów pozwalać koniowi na dokładne oglądanie liny, bardzo go to interesowało. W końcu zdjęłam mu kantar i zaczęłam się bawić w jeża z liną przerzuconą przez jego potylicę, żeby opuścił głowę. Szło mu całkiem nieźle, dosyć szybko zaczął łapać o co chodzi, większe problemy miał z utrzymaniem głowy w dole przez pewien czas. W końcu nałożyłam mu halter, który ledwie zmieścił się na jego wielkim łbie i poszliśmy na padok.

Na padoku koń musiał najpierw obwąchać cały teren i odchody koni, które tam wcześniej były. Marcin próbował się z nim bawić we FG liną, ale Fakir nie mógł ustać w miejscu, łaził i oglądał teren. W końcu zdecydowaliśmy się zacząć od FG z carrot stickiem. Wzięłam linę i pozwoliłam mu łazić naokoło mnie, sama nie ruszałam się z miejsca. W końcu koń się zatrzymał i zaczęłam machać carrotem za sobą, stopniowo coraz bliżej niego. Marcin w tym czasie machał z drugiej strony. Fakir był spokojny, nie bał się, po chwili pobawiliśmy się w głaskanie go carrotami i zarzucanie savvy stringa na grzbiet i nogi, wszystko znosił bardzo spokojnie. Co jakiś czas próbował obgryzać carroty.

Po tym, jak poszło nam tak dobrze, postanowiliśmy spróbowac jeża. Marcin zaczął od jeża carrotem na przód i Fakir dosyć szybko załapał o co chodzi. Ja ćwiczyłam później z drugiej strony. PG na tył zadziałał już od drugiej fazy! Kiedy ja próbowałam tego samego, koń odwrócił się i zaczął bardzo uważnie przyglądać się carrotowi, naciskającemu na jego bok. Zastanowił się, po czym ustąpił zadem. Sukces!

Przerobiliśmy z nim jeszcze driving na przód i na tył, szło nienajgorzej. W międzyczasie sporo FG i marchewki w formie nagrody. Mam wrażenie, że Fakir był cały czas bardzo zafrapowany tym, co robimy, że naprawdę chciał wykombinować, o co chodzi w tej grze i co powinien zrobić, żeby wygrać. Chyba zaczął też traktować marchewkę jako nagrodę, a nie jako smakołyk, który należy od nas wymusić. Oczywiście, nasze sygnały były często zbyt mało wyraźne i pogmatwane, ale chyba udało nam się nienajgorzej dogadać. Problemy miałam z cofaniem przy jeżu, ponieważ koń gryzł cały czas carrota i słabo to działało. Tak samo driving do tyłu nam słabo wychodził, musimy to jeszcze poćwiczyć.

Przy grze w jojo okazało się, że nasza linka (nieoryginalna) jest do kitu, za lekka i trochę rozciągliwa. Udało się parę razy odrobinkę cofnąć Fakira, ale nie do końca rozumiał co ma robić. Z przywoływaniem było znacznie lepiej. Jednak widziałam, że on naprawdę stara się zrozumieć czego chcemy, kiedy przyjmowałam pozycję i zaczynałam machać palcem, patrzył na mnie i widać było, że kombinuje "Ok, wiem, że coś mam zrobić, o co może chodzić..."

Potem przyszła właścicielka Fakira i to go bardzo rozproszyło, dlatego zakończyliśmy lekcję. Było bardzo sympatycznie, znacznie lepiej nam szło niż przypuszczałam. To bardzo mądry koń, szybko łapie o co chodzi i jest zainteresowany zabawą z nami. Jestem strasznie zadowolona :)

piątek, września 26, 2008

Pierwszy raz u Fakira

Dziś po raz pierwszy byliśmy u Fakira. Trochę się denerwowałam jak to będzie, w końcu to był mój pierwszy raz sam na sam z prawie moim koniem. Przyjechaliśmy do stajni k. 14, bardzo sympatyczny stajenny pomógł nam odszukać Fakira na pastwisku. Stał tam razem ze swoim sąsiadem z boksu obok i widać było, że nie ustalili jeszcze między sobą hierarchii, bo stale się podgryzali. Podeszliśmy do Fakira, a ten dał się spokojnie wziąć na uwiąz (dostał marchewkę na zachętę) i zaprowadziliśmy go na niewielki padok w głębi. Po drodze nasz konik musiał zatrzymywać się co dwa kroki, żeby poskubać trawkę, ale poza tym szedł grzecznie. Znaleźliśmy sobie coś wygodnego do siedzenia i postanowiliśmy posiedzieć trochę na padoku ("undemanding time with your horse"). Koń podszedł, obwąchał nas i wziął się za jedzenie siana, rozrzuconego po padoku. Siedzieliśmy sobie i rozmawialiśmy, starając się na niego nie gapić, on zaś przyglądał nam się kątem oka podczas jedzenia. Marcin rzucił w pobliże niego kawałek marchewki, zjadł od razu. Po drugim kawałku podszedł do nas i dostał resztę marchewki, po czym dokładnie nas obszukał, czy nie mamy więcej. Potem sobie poszedł.

Po jakiejś pół godzinie postanowiłam przynieść na padok nasz sprzęt, czyli carrot sticki i linę z halterem. Postawiłam go przy płocie i wróciłam do Marcina. Fakir udawał, że go to w ogł,e nie interesuje, ale po kroczku zbliżał się w kierunku carrota. W końcu trącił go głową i przewrócił, po czym dokładnie obwąchał i zbadał pyskiem. Potem podszedł do nas, jakby się pytał "No dobra, o co w tym właściwie chodzi?", powąchał nas, ale w końcu wrócił do jedzenia.

Prawdziwy problem zaczął się, kiedy postanowiliśmy odprowadzić go z powrotem na pastwisko. Marcin podszedł do niego, powoli, z boku, nie gapiąc się, czyli tak jak trzeba. Wyciągnął do niego uwiąz. Fakir powąchał, wyciągając łeb, ale kiedy Marcin chciał go pogłaskać, położył uczy po sobie. I tak za każdym razem, straszył, że ugryzie. Ja spróbowałam swoich sił i było tak samo, zaczęłam od niego odchodzić (approach & retreat), poszłam w końcu na drugi koniec pastwiska, kombinowałam i nic, nadal najpierw nas wąchał, a potem straszył. W końcu Marcin jeszcze raz do niego podszedł i pokazał mu dokładnie uwiąz, jak działa zapięcie i w ogóle i to go bardzo zainteresowało i w końcu dał się zapiąć bez negatywnych emocji. Doszliśmy do wniosku, że on po prostu oczekiwał, że damy mu marchewkę (tak został chyba nauczony) i dlatego wściekał się, że jej nie dostaje.

Prowadziliśmy go na pastwisko metodą "idź ze mną, ja wiem gdzie jest smaczniejsza trawa" i to całkiem działało, zaczął chętniej z nami iść. Lewopółkulowy introwertyk to prawdziwe wyzwanie!

Później wybraliśmy się na spacer po okolicy, a po powrocie Marcin postanowił pojeździć. Tym razem zabieranie Fakira z pastwiska poszło gładko, przywiązaliśmy go do koniowiązu przed stajnią (uznaliśmy, że na dziś ma dosyć Parellowych metod). Nie stał zbyt spokojnie, cały czas łaził, głównie do tyłu, ale dał się wyczyścić i osiodłać bez większych problemów.


Jazda była dla Marcina sporym szokiem, Fakir jest naprawdę wielkim koniem i w dodatku niełatwym do ruszenia. Właściwie od roku nikt na nim nie jeździ, więc jest niewygimnastykowany i niezbyt czuły na łydkę. Prawie w ogóle się nie zgina, kiepsko mu idą wolty itp. W imię stosowania "odwrotnej psychologii" Marcin kilka razy go zatrzymał i cofnął i później Fakir chodził bardziej energicznie do przodu. Kłusować za bardzo nie chciał. Później na chwilę ja na niego zsiadłam i powyginałam trochę, po gimnastyce szło mu troszkę lepiej. Będziemy musieli nad tym mocno popracować, żeby konik wrócił do formy.


Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o miłą knajpkę "Weranda" w pobliżu stajni. Ponoć niektórzy przyjeżdżają tam na koniach! Musimy kiedyś spróbować. Następna wizyta u Fakira pewnie w niedzielę - już się nie mogę doczekać!





Fakir

Od miesiąca szukałam konia do dzierżawy - doszłam do wniosku, że jeżdżenie w szkółkach niewiele mi daje, a poza tym chcę się rozwijać w kierunku naturalnego jeździectwa. Zresztą przeliczyłam koszty i wyszło mi, że dzierżawa kosztuje mniej więcej tyle, co jazda 2 razy w tygodniu, a można do konia przyjeżdżać nawet codziennie i robić z nim różne fajne rzeczy. Mój mąż bardzo mnie wspierał w tej decyzji i sam też bardzo się zapalił do pomysłu.

Zaczęłam od przeglądania ofert w Internecie, najwięcej znalazłam o dziwo na gronie i w portalu stadniny.pl, zamieściłam też kilka własnych ogłoszeń. Zaczęłam wysyłać e-maile do właścicieli i umawiać się na spotkania. Niestety, większość z koni była zdecydowanie za mała gabarytowo dla mojego męża, który ma 183 cm wzrostu, więc wybór miałam ograniczony.

Pierwszy koń, którego oglądaliśmy, był 11-letnim, wielkopolskim wałachem, który niegdyś startował w zawodach sportowych, ale potem nabawił się kontuzji i został sprzedany w prywatne ręce. Z powodu problemów z nogami nie mógł skakać, ale jeździło się na nim całkiem przyjemnie, reagował na delikatne pomoce, tylko miał potwornie twarde chody. Nie zdecydowaliśmy się na tę ofertę z powodu odległości do stajni (ponad 40 km).

Drugi koń stał w bliższej stajni, miał również 11 lat i był folblutem. Dopiero na miejscu okazało się, że jest za niski i za drobny dla Marcina, poza tym też był kontuzjowany i mógł chodzić nie więcej niż godzinę dziennie, dlatego w końcu zrezygnowaliśmy. Na tym etapie byłam już mocno podłamana, ogłoszeń robiło się coraz mniej i bałam się, że nic dla siebie nie znajdziemy. Na szczęście okazało się, że moje obawy były bezpodstawne.

Tego samego dnia udało mi się znaleźć ogłoszenie o dzierżawie wałacha rasy SP, 6-letniego, który miał 174 cm w kłębie, czyli odpowiednie dla nas gabaryty. Umówiłam się na spotkanie. Następnego dnia dostałam też wiadomość od właścicielki równie wielkiego, 11-letniego wałacha rasy wielkopolskiej, która była zainteresowana naszym ogłoszeniem i technikami PNH. Czułam, że zbliżamy się powoli do celu.

Spotkanie z 6-latkiem pokazało, że nie jest to koń zrównoważony. Przy dopinaniu popręgu pogryzł właścicielkę, kiedy go prowadziłam na kryty lonżownik b ył bardzo niespokojny. Dlatego nie zdecydowałam się na niego wsiąść. Na szczęście mieliśmy ze sobią sprzęt do PNH, więc uznałam, że spróbuję się pobawić z ziemi. Muszę przyznać, że koń zrobił na mnie wrażenie, był gigantyczny, górował nade mną, tochę się go bałam. Już na ringu założyłam mu halter (zastanawiałam się, czy nie ucieknie, ale stał spokojnie, tylko kiedy Marcin za mocno złapał linę wokół jego szyi, to się trochę odsadził) i zaczęłam zabawę. Koń był niespokojny, cały czas próbował wyjrzeć poza ściany ringu, ale udało mi się trochę z nim pobawić. Nie bał się carrota. kiepsko mu szło przesuwanie przodu, zarówno przy jeżu, jak i drivingu. Ale po pewnym czasie robił jojo już od 3-ciej fazy. Marcin też się chwilę z nim pobawił i na tym zakończyliśmy wizytę. Właścicielki były bardzo zainteresowane naszymi metodami, więc staraliśmy się pokrótce wytłumaczyć o co chodzi.

Po tej wizycie mieliśmy duży dylemat. Z jednej strony koń bardzo nam się podobał i czuliśmy, że to dla nas duże i ciekawe wyzwanie. Z drugiej strony baliśmy się, że sobie z nim nie poradzimy, alebo co gorsza popsujemy. Drugim dużym minusem była stajnia (bez hali i niezbyt ładna) oraz fakt, że znalazłam w Internecie ogłoszenie o sprzedaży tego konia. Nie chcieliśmy sytuacji, w której się przywiążemy, włożymy masę pracy w konia, a on nagle zostanie sprzedany. Ale i tak rozważaliśmy jego kandydaturę.

Dwa dni później pojechaliśmy odwiedzić czwartego kandydata, Fakira. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Przemiła właścicielka, ewidentnie zakochana w swoim koniu, zwierzak spokojny, ciekawski, bardzo przyjazny. Jedyna wada to jego lekka powolność, trzeba go trochę popędzać, ale myślę, że przy pomocy PNH da się to naprawić. Ma miękkie chody, chętnie galopuje i skacze, trochę opornie reaguje na łydkę. Ale czułam się na nim bardzo bezpiecznie. Dodatkowym plusem jest fajna stajnia (Iskierka), w rozsądnej odległości, z dużą halą i fajnymi terenami. Po godzinie już wiedzieliśmy, że to ten koń! I od tamtego dnia współdzierżawimy Fakira, wielkiego łakomczucha i miłośnika marchewek :)