Dziś postanowiliśmy cały dostępny czas przeznaczyć na Friendly Game i mam poczucie, że był to krok w dobrym kierunku. Wcześniej wydawało mi się, że Fakir jest spokojny i akceptuje nasze poczynania, ale chyba byłam w błędzie. Teraz myślę, że on jest cały czas bardzo nieufny w stosunku do nas (w końcu praktycznie nas nie zna) i okazało się, że kiedy jest na wolności (w sensie chodzi po padoku), to nie daje się właściwie dotknąć ręką. Dlatego wzięliśmy ze sobą carrot sticki i zaczęliśmy zabawę.
Fakir carrota akceptował w większym stopniu, po krótkiej chwili mogłam go masować po szyi, karku i boku, a on stał spokojnie. Co jakiś czas obgryzał carrota, ale przez większość czasu wydawał się skupiony na tym, co robię. Okazało się że obecność Marcina stanowi dla niego większy problem (jest większy no i w końcu też samiec ;) ), ale po kilkunastu/dziesięciu minutach zabawy chyba udało się przełamać pierwsze lody. Niestety z dotykaniem ręką nadal było słabo. Ale bardzo nas ucieszyło, że poszliśmy w dobrą stronę i w końcu zrozumieliśmy w czym leżał problem (to pewnie dosyć oczywiste, ale czasem na takie rzeczy najtrudniej jest wpaść).
Po dłuższym spacerze po pięknej, jesiennej okolicy postanowiłam jeszcze chwilę poprzyjaźnić się z Fakirem. Szło nam całkiem dobrze, zaczęłam bawić się we FG dłonią, czyli "głaskałam" najpierw powietrze koło konia, potem coraz bliżej, wreszcie głaskałam go parę razy i znów cofałam się do machania w powietrzu. Udało mi się doprowadzić do tego, że mogłam go głaskać w okolicy szyi i stał spokojnie.
Później z drzewa za płotem spadło kilka jabłek, co bardzo zainteresowało Fakira. Postanowiłam mu je przynieść, żeby poczuł, że jego człowiek do czegoś się przydaje ;) Nie wiem, czy nie był to błąd, ponieważ od tej chwili koń nieustannie prosił mnie o jedzenie, tupał nogą i cicho piskał. Nie mógł się już skupić na FG, usiłował pożreć carrota i w ogóle było kiepsko. Wniosek jest taki - nie dajemy mu więcej jedzenia. To dla niego zbyt emocjonujące przeżycie, traci nad sobą kontrolę w dużym stopniu. Można mu wrzucać smakołyki do żłoba, niech sobie zje na kolację, ale nie będziemy mu nic dawać na padoku.
W niedzielę kolejna wizyta i więcej FG. Mój cel: żeby dało się go dotknąć carrotem, dłonią i liną po całym ciele. Najlepiej kiedy oboje z Marcinem robimy to na raz (dwóch drapieżników trudniej zaakceptować niż jednego).
Fakir carrota akceptował w większym stopniu, po krótkiej chwili mogłam go masować po szyi, karku i boku, a on stał spokojnie. Co jakiś czas obgryzał carrota, ale przez większość czasu wydawał się skupiony na tym, co robię. Okazało się że obecność Marcina stanowi dla niego większy problem (jest większy no i w końcu też samiec ;) ), ale po kilkunastu/dziesięciu minutach zabawy chyba udało się przełamać pierwsze lody. Niestety z dotykaniem ręką nadal było słabo. Ale bardzo nas ucieszyło, że poszliśmy w dobrą stronę i w końcu zrozumieliśmy w czym leżał problem (to pewnie dosyć oczywiste, ale czasem na takie rzeczy najtrudniej jest wpaść).
Po dłuższym spacerze po pięknej, jesiennej okolicy postanowiłam jeszcze chwilę poprzyjaźnić się z Fakirem. Szło nam całkiem dobrze, zaczęłam bawić się we FG dłonią, czyli "głaskałam" najpierw powietrze koło konia, potem coraz bliżej, wreszcie głaskałam go parę razy i znów cofałam się do machania w powietrzu. Udało mi się doprowadzić do tego, że mogłam go głaskać w okolicy szyi i stał spokojnie.
Później z drzewa za płotem spadło kilka jabłek, co bardzo zainteresowało Fakira. Postanowiłam mu je przynieść, żeby poczuł, że jego człowiek do czegoś się przydaje ;) Nie wiem, czy nie był to błąd, ponieważ od tej chwili koń nieustannie prosił mnie o jedzenie, tupał nogą i cicho piskał. Nie mógł się już skupić na FG, usiłował pożreć carrota i w ogóle było kiepsko. Wniosek jest taki - nie dajemy mu więcej jedzenia. To dla niego zbyt emocjonujące przeżycie, traci nad sobą kontrolę w dużym stopniu. Można mu wrzucać smakołyki do żłoba, niech sobie zje na kolację, ale nie będziemy mu nic dawać na padoku.
W niedzielę kolejna wizyta i więcej FG. Mój cel: żeby dało się go dotknąć carrotem, dłonią i liną po całym ciele. Najlepiej kiedy oboje z Marcinem robimy to na raz (dwóch drapieżników trudniej zaakceptować niż jednego).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz