czwartek, czerwca 17, 2010

Zabawy na długiej linie

Kiedy byłam poprzednio u Dżamala, udało mi się zrobić duży krok do przodu, czyli nauczyć go, żeby nie machał nogami przy dotykaniu tylnych nóg. Nie obyło się bez cennej pomocy Anki, która dała mi kilka wskazówek, a w dodatku asystowała podczas całej operacji (za co jestem jej bardzo wdzięczna, bo ja boję się końskich nóg - kiedyś zostałam kopnięta i pozostał mi uraz - dlatego samej trudno mi było się tym zająć). Wyglądało to tak - Anka zaczynała zdzierać grudę, Dżamal machał nogą, próbował kopnąć. Wtedy ja robiłam mocny "bump" liną, żeby stworzyć mu niewygodę. Chodziło o to, żeby koń skojarzył, że jak robi coś niepożądanego, to jest mu nieprzyjemnie, a jak robi to o co go prosimy, to dostaje wygodę. Wystarczyły dwie takie akcje i koń stoi jak anioł przy oporządzaniu nóg. Magia!

Dziś była przepiękna pogoda, mocne słońce, ziemia nareszcie podeschła i było bardzo przyjemnie. Postanowiłam pobawić się z Dżamalem na długiej linie. Zrobiłabym to już wcześniej, ale udało mi się zgubić karabińczyk :( Dziś wpadłam na to, żeby przewlec kółko przez pętelkę w halterku, a następnie przewlec całą linę przez kółko. Nie jest to może idealne rozwiązanie, ale tymczasowo musi wystarczyć. 

Na początek bawiliśmy się w "Stick to me". Polega to na tym, że koń ma się synchronizować z naszym tempem i zakrętami, chodzić koło nas tak, jak źrebak koło matki. Klacz napomina malucha, żeby się jej trzymał, chlastając go ogonem. W tym wypadku za "ogon" służą nam carrot i string. Oglądałam wczoraj filmik z Patem, który zajmuje się w ten sposób pięknym fryzem Zeusem i natchnęło mnie, żeby zrobić to samo z Dżamalem. Bardzo się cieszę, że jestem w Savvy Clubie i mam dostęp do masy materiałów szkoleniowych, zawsze dają mi jakąś inspirację.

W każdym razie na początku Dżamal niezbyt miał ochotę się ze mną synchronizować, musiałam często machać moim "ogonem", wtedy mocno przyspieszał i chciał mnie wyprzedzać, więc falowałam liną albo wystawiałam carrota przed jego nos. Lepiej wychodził nam zakręty w kierunku konia, umie już ładnie ustępować, gorzej było, kiedy on był po zewnętrznej, bo żeby nadążyć musiał przyspieszać kroku i zajarzył to dopiero po jakimś czasie. Pod koniec jednak udało nam się uzyskać coś na kształt "stick to me" :)

Później Dżamalka zaczęły mocno gryźć bąki, więc postanowiłam trochę go poruszać. Robiliśmy wędrujące kółka (travelling circles), czyli koń mnie okrążał, a ja sobie chodziłam po placu zabaw. Ładnie kłusował wokół mnie, właściwie na całą długość liny, a sporadycznie galopował, co jednak powstrzymywałam. Trudność całej zabawy polega nie tylko na tym, że koń musi utrzymywać chód i kierunek, biorąc poprawkę na przemieszczającego się człowieka, ale musi również patrzeć pod nogi. Z tym drugim elementem Dżamal ma niejakie problemy, przy przechodzeniu przez pieńki zdarza mu się potykać o własne nogi :) Tym bardziej jednak ta zabawa mu się przyda. W każdym razie szedł śmiało, przeskakiwał z własnej inicjatywy opony (może po prostu zauważał je w ostatniej chwili) i pniaki. Było bardzo fajnie, czułam, że w naszych zabawach jest wreszcie dynamika i coś ciekawego, arabek często przeżuwał i wyglądał na zadowolonego. Jak widać potrzebowaliśmy tej długiej liny.

Zauważyłam, że Dżamalowi spodobał się "touch it pattern", czyli dotykanie nosem. Dziś jak tylko go gdzieś parkowałam, rozglądał się za jakimś przedmiotem i dotykał go nosem. Raz nawet puknął kopytkiem równoważnię (to taka deska, podparta na środku). Kiedy go poprosiłam o ponowne postawienie tam nogi, pomyślał chwilę i przeszedł nad nią. Nie umiem jeszcze być precyzyjna w moich prośbach. 

Potem zrobiliśmy trochę chodów bocznych. Kiedy jest do mnie lewą stroną ciała, wychodzą idealnie, pod kątem 90 stopni, ładnie krzyżuje nogi, super. W drugą stronę za to nie idą prawie w ogóle. Zresztą przy okrążaniu też jest mu łatwiej chodzić w lewo. Teraz to jeszcze nie takie ważne, ale z czasem postaram się wyrównać mu obie strony.

Po mniej więcej godzinie zabaw puściłam Dżamala luzem (nie można zapominać o undemanding time, czyli czasie bez wymagań). Najpierw stał koło mnie i obgryzał pieniek, na którym siedziałam, a potem zaczął spokojnie paść się koło mnie. Ja się opalałam i cieszyłam spokojem :)

Kusi mnie, żeby kupić mu drugi halterek, w innym kolorze. Anka twierdzi, że obecny jest na niego trochę za duży, więc zamówiłabym ciut mniejszy. Ale nie mam pomysłu jaki kolor byłby najlepszy, jak myślicie? Kilka osób już twierdziło, że Dżamal trochę urósł i zmężniał, ja tez widzę, że jakby nabrał mięśni - to pewnie przez to łażenie po pastwisku. Robi się coraz ładniejszy :) Może namówię Marcina, żeby następnym razem zrobił trochę zdjęć.

wtorek, czerwca 01, 2010

Jaś Wędrowniczek

Dziś był chyba najcudowniejszy dzień, odkąd mam Dżamala! Przywiozłam mu worek marchewki z okazji Dnia Dziecka. Planowałam jak zwykle przyprowadzić go z pastwiska, wyczyścić, przemyć nogi manusanem (znów ma grudę przez tę cudowną pogodę), może pójść na spacer. Kiedy już udało mi się przeprawić przez błocko przy wejściu, przeszłam caaaaałą drogę aż na koniec pastwiska (to naprawdę spory kawałek, bo teraz Dżamal ze stadem pasie się na największym, trawiastym wybiegu), w poszukiwaniu koni, których nie było widać aż po horyzont. W końcu zobaczyłam Dżamala, który sobie wędrował w okolicy kępki brzózek. Nawet mnie zauważył, ale nie zwrócił szczególnej uwagi i kontynuował obchód. Poszłam za nim i trafiłam wreszcie na stado, które pasło się już za brzózkami. Mój koń podszedł tylko kawałek, zarżał do nich, one mu odpowiedziały. Upewniwszy się w ten sposób, że wszystko w porządku, zawrócił. Przechodząc koło mnie przywitał się, a potem ruszył dalej. 

Zaciekawiona przyglądałam się temu co robi - pozostałe konie spokojnie się pasły, tylko Dżamal tak wędrował.Ominął znów zagajnik i doszedł do granicy drugiego pastwiska, gdzie pasło się drugie stado. Zarżał, chwilę pogalopował koło ogrodzenia, wreszcie podbiegła do niego żwawym kłusem srokata klacz (a może był to ten wałach, który stoi w boksie koło niego? Nie wiem, tam jest sporo srokaczy...), przywitali się i poszczypali po pyskach. Za nią/nim przyszła reszta tamtego stada. Dżamal wydawał się usatysfakcjonowany i przez chwilę pojadł trawę.

Nie trwało to jednak długo. Już po chwili wędrował dalej, do starej klaczy Damaszki, która ma zupełnie rozwalone nogi i pasła się sama na drugim krańcu pastwiska. Najwyraźniej mój arab uznał, że musi sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Potem znów zawrócił, węsząc po drodze i oglądając uważnie wszystkie końskie kupy. W końcu dotarł do mnie, pogłaskałam go, a on zaczął się paść. Trzeba przyznać, że zachowuje się dość oryginalnie, wszystkie konie się pasą, a on robi obchód pastwiska :)

Potem na pastwisko dotarł Marcin, trochę poprzestawialiśmy Dżamala, który zaczął się na nas pchać. Później poszliśmy popatrzeć, co robi stado, a Dżamal dalej wędrował. Oglądaliśmy dwa mniej więcej 3-letnie ogierki, z którymi kiedyś planowałam postawić Dżamala, kiedy myślałam, że przywiozę go na Anka Rancho przed kastracją. Wyrosły i wyładniały bardzo od zimy, prezentowały się klaczom przez ogrodzenie i były bardzo podekscytowane. Zwłaszcza jeden z nich bardzo wpadł mi w oko, ciemny kasztan z bardzo jasną grzywą, cztery białe skarpetki i łysina, lekko garbaty pysk - cudo! W pewnym momencie stado poderwało się do galopu (Marcin twierdził, że od pewnego czasu rosło napięcie między końmi - z niewiadomego powodu - jeden w końcu nerwowo nie wytrzymał i odgalopował, a reszta oczywiście za nim). 

Wróciłam do Dżamala, który dał sobie bez problemu założyć halter. Chciałam go wziąć na trawiasty roundpen w okolicy, ale po drodze zmieniłam zdanie i skierowałam się do brzozowego zagajnika. Bawiliśmy się w przeciskanie, Dżamalowi chyba się to podobało, bo dużo przeżuwał. W ogóle ostatnio bawię się z nim z założeniem, że wykonuję ćwiczenie tak długo, aż przeżuje, niezależnie od tego, czy wcześniej wykona ćwiczenie poprawnie. Poprzednio, kiedy byłam u niego, przez 2 h go pasłam, a co jakiś czas bawiłam się chwilę w jeża albo driving (aż przeżuł) i znów wracaliśmy na trawkę. Myślę, że dzięki temu dziś lepiej nam szło dogadywanie się.

W każdym razie przeciskanie między drzewami szło fajnie, Dżamal obgryzał korę, wąchał wszystko bardzo dokładnie. Raz doszłam do 4 fazy przy odangażowaniu zadu, przywołało go to szybko do rzeczywistości i zwróciło na mnie jego uwagę. Od tego momentu błyskawicznie chował zadek na sugestię. Przechodzenie między brzózkami nie było dla niego dużym problemem, ale chyba udało mi się znaleźć coś dla niego nowego i interesującego - nareszcie! Potem robiliśmy jojo między drzewami. Później robiłam okrążanie i kiedy koń wbiegał za drzewo i czuł nacisk, miał zawrócić i okrążać mnie w drugą stronę. Wyszło tak sobie, ale to głównie dlatego, że lina się plątała w różnych gałązkach, więc zrezygnowałam. Robiliśmy za to przygotowania do zmiany kierunku podczas okrążania i ze dwa razy wyszła nam całkiem ładna zmiana.

W międzyczasie stado postanowił zmienić miejsce pasienia się i konie przeszły koło nas. Ja zrobiłam minę teściowej, najwyraźniej bardzo przekonująco, ponieważ kilka z nich aż podkłusowało, żeby wyjść z zasięgu moich "zębów" :) Miałam wrażenie, że Dżamalowi to bardzo zaimponowało, ponieważ miał taką śmieszną, trochę zdziwioną minę. No chyba, że myślał sobie: "Nie wiedziałem, że mam w sobie taką charyzmę. Całe stado z szacunkiem mi ustępuje!" :D

Na koniec porobiłam trochę friendly z carrotem i stringiem, machałam nim wokół konia i uderzałam w ziemię. Na początku trochę się tym przejmował, ale potem udało mi się osiągnąć jego rozluźnienie. Wyczochrałam go, potem jeszcze ze dwa przeciskania, żeby zakończyć czymś dla niego ciekawym i zdjęłam mu halterek.

I wtedy Dżamal zrobił mi cudowną niespodziankę. Kiedy ruszyłam w kierunku wyjścia z pastwiska, poszedł za mną! Na początku tak trochę niezdecydowanie, jakby się zastanawiał, czy będziemy się dalej bawić. Ale kiedy zorientował się, że idę do stajni, pewnie ruszył za mną. Szliśmy tak sobie spory kawałek drogi, ja miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Potem dotarliśmy do potwornego błocka, którego Dżami strasznie nie lubi. Ja wlazłam w to bagnisko, on się zawahał. Kiedy byłam gdzieś w połowie drogi do bramy, w końcu podjął decyzję i podbiegł do mnie kłusem, rozchlapując błoto. Czy on nie jest kochany? W tej sytuacji nie miałam innego wyjścia, jak wziąć go ze sobą do stajni (choć w zasadzie nie miałam już czasu i powinnam była się zbierać). Zaprowadziłam go do worka marchewek (ładnie pociętych wzdłuż, żeby się nie zadławił), poczęstowałam i wygłaskałam. To była naprawdę cudowna chwila, poczułam, że naprawdę zaczyna nas łączyć mocna więź, że już coś osiągnęłam z tym koniem...