czwartek, grudnia 16, 2010

Zimowe zabawy

Okazuje się, że zima to świetny czas na zabawy z końmi :) Dziś było super, śnieg, mróz, ale nie zmarzłam. Dżamal bardzo ucieszył się na mój widok, sam podszedł i wsadził łeb w kantar - nudzi się chyba na małym padoku, jak zresztą reszta stada, która miała ochotę również pójść się pobawić. 

Poszliśmy sobie na pokryte śniegiem pastwisko, wzięłam z nami piłkę - Dżamal umie ją już nieźle kopać. Miejscami pod śniegiem były zamarznięte kałuże, więc koń szedł trochę niepewnie, ale wyraźnie podobała mu się wycieczka. Na bardziej pewnym gruncie postanowiłam go trochę poruszać, bawiliśmy się w travelling circles w kłusie (ja idę, a koń mnie okrąża), co jakiś czas zmiana kierunku - nad tym musimy jeszcze popracować, bo wychodzi bardzo różnie. 

Doszliśmy do końca pastwiska i się zaczęło... Nie wiem czemu, ale w tamtej okolicy Dżamal zawsze dostaje małpiego rozumu, nakręca się, ma masę adrenaliny, zaczyna biegać i szarpać linę. Wystarczy niewiele, żeby wszedł w prawą półkulę, ale nie wydaje mi się, żeby cała sprawa wynikała ze strachu, może raczej lekkiej niepewności, która skutkuje takimi zachowaniami, zresztą sama nie wiem. Jakiś czas temu mi się w takiej sytuacji wyrwał, a potem galopował przez pięć minut jak szalony, szukając stada. Dziś jednak udało mi się go opanować (w głębokim śniegu trudniej szybko biegać), trochę go uspokoiłam, ale o okrążaniu nie było mowy. Dopiero, jak przeszliśmy bliżej stajni, uspokoił się i nie było już problemów. Poćwiczyliśmy trochę chody boczne bez płotu - wychodziły zaskakująco dobrze.

Potem znów bawiliśmy się piłką, chciałam, żeby Dżamal nauczył się kopać ją do mnie. Parę razy się udało, ale raczej przez przypadek :) Potem turlałam piłkę po koniu i nie robiło to na nim szczególnego wrażenia. W końcu wpadłam na pomysł, żeby go nauczyć przesuwania piłki tylnymi nogami, ale udało mi się tylko nakłonić go do lekkiego dotknięcia. Staram się robić różne ćwiczenia, które będą zwiększały jego pewność siebie wokół tylnych nóg i jest coraz lepiej. Później wpadłam na pomysł, żeby poprosić Dżamala o chody boczne nad piłką. Raz prawie się udało - mam wrażenie, że koń doskonale rozumiał o co proszę, ale nie był wystarczająco pewny siebie, żeby to zrobić. Za to, kiedy prosiłam o chody boczne, zaczął naprawdę pięknie kopać piłkę! Podnosił wysoko nogę i kopał ją daleko i w prostej linii :) Zainteresował się nią też bardziej, zaczął ją ugniatać pyskiem i obwąchiwać.

Na koniec ćwiczyliśmy jeża na potylicy oraz na nosie. To drugie wychodziło tak sobie, bo głowa Dżamala wykonywała dużo efektownych manewrów, skrętów i tańców, żeby tylko nogi się nie cofnęły. Przez cały czas międlił jęzorem, trochę podobnie jak przy przeżuwaniu, ale jednak inaczej. Udało się go parę razy cofnąć - kiedyś wychodziło to bez problemu, teraz Dżamal bardziej kombinuje - może to w ramach testowania mnie :)

Przed odprowadzeniem na padok wyczyściłam mu jeszcze kopyta - podaje ładnie wszystkie cztery i grzecznie stoi, jestem z niego bardzo dumna (i z siebie też, bo boję się robienia czegokolwiek przy końskich nogach).

piątek, listopada 19, 2010

Puchaty Dżamal

Jedno zdjęcie na szybko - Dżamal jest znacznie bardziej puchaty niż zimą zeszłego roku, kiedy było -30 stopni. Co nas czeka w tym roku?!


Od Skrzynka

niedziela, listopada 14, 2010

Piłka i zabawy w ulewnym deszczu

Pogoda nie sprzyja ostatnio zabawom, ale cóż począć – do maja nie spodziewam się szczególnej poprawy. Dlatego, niezrażona ulewnym deszczem i błotem po kolana, uzbrojona w walonki oraz nieprzemakalną kurtkę i spodnie, ruszyłam po Dżamala na pastwisko.

Koń jak zwykle udawał, że mnie nie widzi, ale pasł się akurat przez przypadek w moim kierunku (zazwyczaj przez przypadek pasie się w dokładnie przeciwnym kierunku). Kiedy podeszłam bliżej, podniósł nawet głowę i na mnie popatrzył. Zrobiłam wtedy parę kroków w tył. Wrócił do jedzenia, więc zaczęłam go obchodzić półkolem. Obrócił się do mnie pyskiem i podszedł, ja się cofałam, aż dotknął mojej wyciągniętej dłoni. Pogłaskałam go i zaproponowałam założenie haltera, ale nie był zainteresowany, odszedł ode mnie. No więc ja poszłam za nim, ale tak, że byłam za jego zadem. Przybrałam pozę „przyczajony tygrys, ukryty smok” i kiedy koń nadal nie zwracał na mnie uwagi, został pacnięty stringiem (czyli z jego punktu widzenia ugryziony w zadek). Podbiegł szybko parę kroków, więc ruszyłam za nim. Moja poza podziałała tym razem w ten sposób, że Dżamal ruszył kłusem, a potem galopem (od samego mojego przyczajenia się :P ). Zatrzymał się kawałek ode mnie, ale dla odmiany bokiem. Widać było, że kombinuje jak wyjść z tej sytuacji. Kiedy byłam bliżej, zaczęłam znów zachodzić go od zadu, ale on szybko się obrócił do mnie pyskiem. Uśmiechnęłam się, zmieniłam kierunek i zaczęłam iść łukiem z drugiej strony. Znów się obrócił. Po paru takich manewrach podszedł do mnie, znów się przywitaliśmy, byłam bardzo zadowolona. Jednak przy próbie założenia halterka znów były dąsy. Doszłam do wniosku, że w takim razie nie będę go na razie zakładać i po prostu ruszyłam przed siebie. Dżamal poszedł za mną. Oddaliliśmy się od stada, on szedł parę metrów za mną, co jakiś czas się zatrzymywał, wtedy na niego zerkałam i znów za mną podążał. Byłam zachwycona! W końcu ponownie zaproponowałam halter. Cofnął się o krok, więc ja też cofnęłam się o krok. To chyba dużo dla niego znaczyło, bo bardzo długo porzeżuwał. Poczekałam, aż przemyśli sprawę i znów podeszłam z halterkiem. Tym razem bez problemu udało się go nałożyć, koń nie wyrażał sprzeciwu i miękko oddał głowę.

Po drodze na plac zabaw ćwiczyliśmy trochę chody boczne, które w jedną stronę wychodzą lepiej bez płotu niż z płotem, a w drugą stronę nie wychodzą w ogóle. Na padoku nie było zbyt pięknie – błoto i woda, lina nasiąkła momentalnie i była potwornie ciężka, a w związku z tym słabo reagująca. W dodatku walonki wsysało mi błoto, raz nawet na tyle skutecznie, że but został w błocie, a ja poszłam stopą w skarpetce dalej... Ale czego się nie robi dla swojej pasji :P Miałam jednak do zabawy nową atrakcję – piłkę (kupiłam fioletową, pod kolor halterka), a także płachtę (niestety nie pod kolor).

Zaczęliśmy od krótkiego sprawdzenia stanu psychicznego konia (zgodnie z radą Kasi). Okazało się, że jeż na przód i tył działa od pierwszej fazy, koń jest bardzo leciutki, czyli – jak sądzę – skupiony na mnie. Przeszłam w takim razie do bardziej energicznych zabaw, Dżamal nie miał wielkiej ochoty na bnieganie po tym błocie, ale szybko się rozgrzał i było nieźle. Bardzo mi się podoba to, że kiedy lina zaplątuje się na jakiejś przeszkodzie, Dżamal to czuje i zmienia kierunek, ustępuje od presji, zamiast na nią napierać. Widziałam to na filmach z Lindą, która wysyłała konia na około drzewa i kiedy on czuł opór na linie, zmieniał kierunek i wracał. Mój arabek też tak umie :) Co prawda na razie taka sytuacja wprowadza go w konsternację i patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami i nastawia uszy, pytając czy dobrze zrobił. Bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy zadaje mi pytanie, bo to świadczy o naszym kontakcie i jego podejściu do mnie jako do lidera.

Piłka na początku nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia. Obwąchał ją, po czym oparł na niej pysk i poszedł spać... Robiłam nią Friendly i po chwili mogłam nią turlać po jego grzbiecie bez większych problemów. Trochę był niepewny, ale w sumie ją akceptował. Nie był jednak jakoś szczególnie nią zainteresowany. Stanęłam przed dylematem co z tym fantem zrobić. Przy zabawie w zaprzyjaźnianie koń wyraźnie się nudził, a nie chciał dotknąć piłki nogą. Hmm.Pamiętając słowa Kasi, postanowiłam więcej od niego wymagać i wprowadzić dynamikę. Bardziej stanowczo poprosiłam go o dotknięcie piki nogą, chciałam go nauczyć kopania jej. Na początku nie chciał, przechodził obok niej, więc konsekwentnie go do niej doprowadzałam i prosiłam, żeby się bardziej postarał. Na początku mnie olewał, ale potem się zainteresował widząc, że chyba naprawdę czegoś chcę. Kiedy już skupił się na mnie, wszystko poszło łatwo. Już po chwili kopał piłkę raz jedną, raz drugą nogą, pytając mnie, czy dobrze zrobił i co teraz. Nie była to może dzika zabawa, ale mój arabek wreszcie zaczął się ze mną bawić.

Potem biegaliśmy sobie po placu zabaw, wpadając na różne przedmioty. Dżamal z własnej inicjatywy przeskoczył przeszkodę z opon, więc potem parę razy do niej wracaliśmy i nauczyć się ładnie przez nią przechodzić. Ćwiczyliśmy znów płacht, tym razem dosyć szybko Dżamal zdecydował się po niej przejść, ale tylko w jedną stronę. Bawiliśmy się też w energiczne chody boczne, z różnym skutkiem, ale chyba koń zaczyna powoli łapać o co w tym chodzi. Kiedy już kończyliśmy, podeszłam z nim znów do płachty, prosząc o przejście w drugą stronę. Miał z tym spory problem, ale mu się udało. Dostał ode mnie przysmak w nagrodę, a po chwili sam z siebie przeszedł znów przez płachtę i podszedł zapytać, czy może należy się za to ciasteczko?

Ogólnie byłam bardzo zadowolona z zabawy, mam wrażenie, że Dżamal zwraca na mnie rochę więcej uwagi i zaczynamy łapać kontakt.

piątek, października 29, 2010

Wchodzenia na płachtę

W czwartek bawiłam się z Dżamalem pierwszy raz po naszej lekcji. Postanowiłam powtórzyć to, co robiłam wspólnie z Kasią. Najpierw poszłam na pastwisko. Koń zachowywał się znacznie lepiej niż zwykle, obracał się za mną i w końcu podszedł. Kiedy jednak chciałam mu założyć halter, odmaszerował. W związku z tym stanęłam w jego 5 strefie (za zadem), zrobiłam pozę "przyczajony tygrys, ukryty smok" i pacnęłam go stringiem w zadek. Ruszył kłusem i poszedł sobie na drugi koniec pastwiska, do drugiej części stada. Niezrażona, poszłam za nim. Przy okazji trenowałam sobie celność machania carrot stickiem oboma rękami, wybierałam sobie jakiś cel i starałam się w niego trafić. Na początku miałam spory rozrzut, ale dość szybko osiągnęłam niezłą celność :) Warto jednak czasem wracać do takich podstaw i sprawdzać, czy coś się nie popsuło.

Kiedy dotarłam do Dżamala, bardzo ładnie wychodziło nam "face and turn", czyli obracanie się do mnie pyskiem, kiedy krążyłam wokół niego. Tym razem nałożenie halterka nie było problemem, może też dlatego, że znacznie dłużej bawiłam się w łapanie i wymagałam od niego dużej ilości okręcania się za mną. Ruszyliśmy do stajni. Po drodze zauważyłam torebkę foliową i postanowiłam wykorzystać ją do zabawy. Poprosiłam Dżamala, żeby jej dotknął. On, jak to często bywa, totalnie mnie zignorował, oglądając sobie chmury na horyzoncie. To znaczy przesuwał się na sugestię, ale udawał, że nie widzi torby. Postanowiłam jednak być bardziej stanowcza i nacisnęłam na niego mocniej. Okazało się, że on doskonale wie, o co mi chodzi i jak go bardziej poprzestawiałam wokół tej torebki, to podszedł i dotknął jej nosem. Score! :)

Przy wejściu na plac zabaw znajduje się wąski rowek melioracyjny. Postanowiłam cofnąć konia przez niego, w ramach uświadamiania mu gdzie ma nogi. Okazało się to nie lada wyzwaniem. Dżamal zadawał mi pytania, bał się wsadzić nogę do rowka i w ogóle czuł się niepewnie. Spróbowaliśmy więc najpierw przejść przeszkodę przodem, a potem znów tyłem. Tym razem udało się lepiej i po kilku powtórzeniach  przestało być to problemem. 

Później poćwiczyłam trochę jeża. Na początku szło słabo, koń ustępował dopiero od 4 fazy. W pewnym momencie się zablokował i nie chciał ustąpić, stał ze zgiętym łbem, ja na fazie 4, ale poczekałam chwilę i w końcu się odsunął, po czym zaczął ziewać. Chyba coś tam do niego trafiło. Jeż na przód działał lepiej, choć zdarzało mu się pójść do przodu, co zaraz korygowałam. Koń dużo przeżuwał - najwyraźniej jednak robiłam coś inaczej niż zwykle :)

Potem przeszłam do budzenia i ruszania arabka. Chodziłam po całym placu zabaw, prosząc go o kłus wokół mnie. Okazało się, że Dżamal naprawdę uczy się błyskawicznie - ani razu nie potknął się na  żadnej oponie, choć kiedyś zdarzało mu się to notorycznie. Takie bieganie przestało być dla niego jakimś wielkim wyzwaniem. Nadal jednak nie miał ochoty chodzić przez płachtę. Powtórzyłam jak mogłam najwierniej to, co robiła z nim Kasia i w końcu się udało. Za pierwszym razem też zeskoczył z niej jak oparzony, ale po kilku(nastu) powtórzeniach ładnie i spokojnie przez nią przechodził.

Czuję, że jakość naszych zabaw podskoczyła tak o jedno oczko i mam masę pomysłów na nowe, ciekawe zabawy. Nadal jednak Dżamal zwraca na mnie bardzo mało uwagi (zwłaszcza w porównaniu z tym, jak bawił się z Kasią), przez co nie nawiązuje się między nami zbyt duży kontakt. Bardzo mnie to martwi, bo taki kontakt jest dla mnie najważniejszą rzeczą w PNH i bardzo mi tego brakuje z Dżamalem - udawało mi się to z wszystkimi końmi poza nim... Ale jestem dobrej myśli, mam nadzieję, że kiedy poprawię mój leadership i poziom naszych zabaw, koń stanie się bardziej zaciekawiony i będzie miał do mnie więcej szacunku. trzymajcie kciuki za nas :)

czwartek, października 28, 2010

Lekcja z Kasią

W niedzielę miałam moją pierwszą w życiu, profesjonalną lekcją PNH! :) Dla niezorientowanych: mamy pierwszego w Polsce licencjonowanego instruktora, Kasię Jasińską (link do jej strony znajduje się w moich linkach po prawej stronie). Oboje z Marcinem skorzystaliśmy z promocji - 2 h lekcja dla członków Savvy Club za darmo - zdecydowanie było warto!

Pogoda była idealna - ciepło, słonecznie, bez wiatru. Poszłam razem z Kasią na pastwisko po Dżamala i dostałam kilka wskazówek odnośnie catching game. Proces łapania przeszedł dość sprawnie i udałyśmy się na playground. Rozłożyłam tam płachtę, gdyż przechodzenie przez nią stanowiło dla nas problem i prosiłam Kasię, żeby mi z tym pomogła.

Na początku zrobiliśmy rozgrzewkę, pokazałam instruktorce co zazwyczaj robię z Dżamalem. Od razu okazało się, że mogę znacznie poprawić moją grę w jeża - kilka wskazówek odnośnie ustawienia ręki z liną od razu pomogło. Okazało się też, że zupełnie niewłaściwie macham liną, kiedy koń idzie do przodu - kiedyś to wiedziałam, ale później gdzieś mi to umknęło i nawet sama nie zauważyłam, że robię to źle. Jak jednak przydaje się ktoś z boku, kto zwraca uwagę na takie szczegóły :)

Z obserwacji Kasi wynikało również, że jestem zbyt mało stanowcza i za mało wymagam od Dżamala. Ponieważ bałam się zbyt mocno naciskać i wymagać, stałam się dla niego zbyt nudna, bo nie stawiałam przed nim żadnych wyzwań i nagradzałam nawet za byle jakie wykonanie ćwiczenia. Będę o tym pamiętać na przyszłość.

Potem Kasia wzięła ode mnie konia, żeby pokazać mi jak bawić się z nim bardziej energicznie. Ponieważ Dżamal zupełnie nie wie, gdzie są jego nogi i ciągle się potyka, postanowiła poruszać go trochę po padoku i pozwolić mu powpadać na różne rzeczy, żeby nauczył się patrzeć pod nogi. Co jakiś czas podchodziła z nim do płachty i zachęcała go do wejścia na nią. Dżamal nie wykazywał chęci współpracy, boczył się na płachtę i nie chciał na nią wejść. W końcu jednak dotknął jej nosem, potem nad płachtę weszła szyja, a na końcu nogi. Pytałam Kasię o to, co robi, czemu i starałam się jak najwięcej nauczyć z obserwacji ich zabawy. Coraz lepiej widziałam, an czym polega różnica między jej podejściem, a moim - więcej ruchu, wymaganie więcej, odpuszczanie, kiedy koń się stara, nagradzanie, jeśli robi postępy. Czasem trzeba go mocniej przycisnąć, żeby sam się przekonał, że potrafi coś zrobić. 

Kiedy pierwszy raz przeszedł przez płachtę, strzelił takiego baranka, że przestraszyłam się, że kopnie Kasię. Na szczęście nic się nie stało. Potem po kilku panicznych przejściach w końcu się uspokoił i pewnie przeszedł. Wykonanie tego zadania zajęło sporo czasu, ale w końcu udało się osiągnąć sukces. Potem ja przejęłam linę i poprosiłam go o wejście na płachtę. Udało się to zrobić bez większych problemów.

Następny w kolejce był Marcin. Bardzo ciekawe było dla mnie obserwowanie jego lekcji, ponieważ wyglądała zupełnie inaczej niż moja. Jak na dobrego instruktora przystało, Kasia dopasowała poziom zadań do poziomu ucznia, tłumaczyła różne pojęcia, pokazywała jak wykonać różne rzeczy. W kilkanaście minut Marcin zaczął wyglądać jak prawdziwy Horseman, było to bardzo budujące :)

Mam nadzieję, że uda nam się raz na miesiąc - dwa brać lekcje z Kasią. Dużo mi to spotkanie rozjaśniło, czuję, że wiem, w jakim kierunku powinnam teraz iść. Choć koszty są dosyć duże, wydaje mi się, że warto zdecydować się na takie lekcje, żeby nie popełniać prostych błędów i być lepszym człowiekiem dla swojego konia :)

środa, października 20, 2010

Ambassador of Yes

Kolejny dowód na to, że warto być członkiem Savvy Club, a właściwie nawet dwa powody. Pierwszy jest taki, że w niedzielę oboje z Marcinem mamy bezpłatną lekcję z naszym pierwszym polskim instruktorem PNH, czyli Kasią Jasińską. Nie mogę się doczekać! Drugi to inspiracja, którą mogę czerpać z płyt i artykułów, które dostaję co miesiąc. Podzielę się z Wami moją ostatnią inspiracją, mianowicie koncepcją "Bycia na tak". W sumie słyszałam to już nie raz, ale tym razem zrozumiałam, jak mogę tego użyć w praktyce.

W PNH najważniejsze jest stworzenie partnerskiej relacji z koniem i robienie rzeczy "dla konia", a nie "koniowi". Dlatego tak ważne jest, żeby konia nie krytykować, nie karać, nie mówić mu, że tego czy tamtego mu nie wolno, nie dawać mu negatywnych informacji. Zamiast tego należy budować pozytywne emocje i używać końskiej psychologii, żaby osiągnąć zamierzony efekt. W pewnym sensie trochę manipuluje się koniem, że  by rzeczy przez nas pożądane były dla niego przyjemne i chciał je robić, a pozostałe, żeby były niewygodne i niefajne. Chodzi o to, żeby koń sam doszedł do wniosku, co mu się opłaca robić i żeby miał poczucie, że to jego pomysł i w zasadzie to on nas podszedł, a nie my jego :P

Jednym ze sposobów, aby to osiągnąć, jest zasada "Bycia na tak" (Ambassador of Yes) zamiast "Bycia na nie" (Minister of No). Kiedy dochodzi do nieporozumienia między tobą a koniem, zamiast wchodzić w nim w kłótnię i forsować swój pomysł na wykonanie danej rzeczy (np. stój w miejscu, kiedy cię czyszczę), należy zachęcić konia, żeby robił to, na co ma ochotę... tylko trochę bardziej. W naszym przykładzie koń zaczyna łazić, więc zachęcamy go do tego, popędzając go i zachęcając do ruchu wokół siebie, szybciej, niż koń miał zamiar ("Chcesz chodzić? Świetny pomysł, pomogę ci!"). Kiedy dociera w miejsce, gdzie chcemy go czyścić, prosimy o zatrzymanie. Jeśli znów się rusza, powtarzamy operację. (Dżamal po kilku takich rundkach stał spokojnie w miejscu przez 15 minut!). Bez kłótni, bez szarpania się, po prostu koń dochodzi do wniosku, że po co ma się ruszać, skoro w końcu i tak ląduje w poprzednim miejscu. Kwestia stania przestaje być grą dominacyjną "kto kogo" i nagle wszyscy są zadowoleni. 

Ten sposób rozumowania wykorzystałam też do catching game, czyli łapania konia na pastwisku. Kiedy do niego podchodziłam, a on się odwracał i odchodził, podnosiłam energię i machałam carrotem ("Chesz tam iść? Pomogę ci!") - w efekcie Dżamal odbiegał kłusem lub galopem i kawałek dalej wracał dopasienia się. Po 4 czy 5 razach okazało się, że koń stoi, patrząc na mnie, z nastawionymi uszkami, a kiedy się przemieszczam, obraca się za mną! Byłam zachwycona :)

Chciałam się też pochwalić chwilą Libetry, czyli zabawy bez liny. Któregoś dnia w ramach przerwy w grach puściłam Dżamala luzem na placu zabaw. Na pastwisku obok był ogier i mój arabek poszedł go denerwować (co uwielbia). Bałam się trochę, że ogier w końcu przeskoczy ogrodzenie, więc poszłam zabrać stamtąd  Dżamala, mając przy sobie tylko carrota. Obróciłam go jeżem na przodzie i poszedł za mną, prowadziłam go w 2 strefie. Kiedy przechodziłam koło pniaczka, wskazałam go palcem, a Dżamal go przeskoczył! A potem znów się do mnie podłączył i podeszliśmy do miejsca, gdzie zostawiłam linę. W dodatku miał znacznie mniej "crabby" wyraz pyska niż zazwyczaj. Chyba lubi zabawy na wolności :)

Z innych ciekawostek Marcin odkrył, że konie bardzo lubią dźwięk saksofonu - puszczał im muzykę na pastwisku i całe stado przyszło oglądać jego komórkę :DDD




wtorek, września 28, 2010

Paskudztwo naskórne

Dżamal niestety nadal ma paskudztwo na skórze, weterynarz nie wie co to jest. Leczymy mikroorganizmami, na razie nie ma poprawy, ale też choroba się nie rozprzestrzenia. Jest podejrzenie, że to uczulenie na jakieś zioła (np. dziurawiec w połączeniu ze słońcem). No cóż, póki co go to nie swędzi, więc chyba mu nie przeszkadza za bardzo, zobaczymy co będzie dalej.

Ostatnio byłam u konia z rodzicami i poszliśmy na spacer. W porównaniu z poprzednimi wyjściami Dżamal był spokojniejszy i bardziej mi ufał. Nawet, kiedy przechodziliśmy blisko krów, na chwilę się zatrzymał, cofnął, ale kiedy poprosiłam o ruch naprzód, poszedł bez dalszych dyskusji. Kiedy wracaliśmy tą samą drogą prawie nie zwrócił na krowy uwagi. Widzę, że robimy postępy :) Poza tym usłyszałam od stajennego, że przy nas Dżamal jest znacznie grzeczniejszy niż kiedy nas nie ma i potrafi pokazać różki. Wiem, że to wredne, ale ucieszyłam się, że koń ma do nas jednak jakiś szacunek :P

Zaczęłam ostatnio trochę eksperymentować ze smakołykami. Poprzednio miałam Winter Lobs St. Hippolyta, ale one smakowały Dżamalowi tak średnio. Teraz kupiła jabłkowe przysmaki Eggersmanna i koń oszalał na ich punkcie. Daję mu nagrodę, kiedy wyjątkowo się postara. Jako, że to sprytna bestia, bardzo szybko załapał tę zasadę. Kiedy robi coś byle jak, nie prosi o smakołyk, ale kiedy się postara, od razu wyciąga pysk :D Przy wypuszczaniu też go dokarmiam, bo chcę, żeby się nauczył przez chwilę zostawać przy bramie, zamiast odbiegać galopem, jak mu się parę razy zdarzyło. Bawię się z nim przy okazji, podając smakołyk np. pomiędzy jego przednimi nogami, żeby musiał się trochę postarać.

Uznaliśmy z Marcinem, że spróbujemy z Dżamalem wprowadzić w życie ideę "zero brace", czyli postępowania z koniem w taki sposób, żeby nie było w nim żadnego napięcia czy sprzeciwu. Oznacza to np. zakładanie haltera przez pół godziny, czekając, aż koń naprawdę chętnie włoży w niego głowę. Mi to zajęło jeszcze dłużej, bo po chwili takiej zabawy Dżamal się znudził i poszedł sobie. Więc poćwiczyłam przy okazji catching game na kilkuhektarowym pastwisku - doznania niezapomniane :) Ale w końcu udało mi się osiągnąć przynajmniej częściowy sukces, bo Dżamal poszedł ze mną bez takiej zmarszczki na nosie, którą zazwyczaj ma i z uszkami do przodu, zamiast do tyłu, jak najczęściej. Następnym razem Marcin bawił się z nim w grę, gdzie koń wygrywał, wsadzając łeb do haltera. Kiedy przyszłam po niego w niedzielę, sam niemal założył sobie halter - widać zapamiętał grę :)

Bardzo się cieszę, że Marcin też się bawi z Dżamalem. Mam wrażenie, że dobrze się dogadują. Marcin ma swoje własne metody, które nie są kanonicznym PNH, ale obaj dobrze się bawią i to chyba najważniejsze.

sobota, września 18, 2010

Update

Wiem, wiem, ostatnio nic nie piszę i w ogóle się obijam. Ale na szczęście tylko w kwestii pisania, bo u Dżamala bywam regularnie. Ostatnio nawet Marcin zaczął się z nim bawić, więc dzielnie pracujemy nad wychowaniem młodzieńca (w sensie Dżamala). 

Mam wrażenie, że z szacunkiem u Dżamala jest coraz lepiej, przestał na mnie tak często włazić, trochę bardziej szanuje moją przestrzeń. Ciągle ma trochę problemów ze skupieniem się na człowieku, buja myślami w obłokach. Przez jakiś czas przechodził okres buntu, nie chciał podejść na pastwisku, uciekał, a po zdjęciu halterka puszczał się galopem w kierunku stada, ale teraz mu to już na szczęście przeszło. 

Uczę go schematu "touch it" w wersji dotykania czegoś nogą i wchodzenia na różne rzeczy. Mamy w stajni taką deskę z równoważnią i Dżamal chętnie już na niej staje. Marcin nauczył go nawet wspólnego bujania się, czyli człowiek stoi na jednej stronie huśtawki, koń na drugiej i robi krok do przodu - krok do tyłu, huśtając człowieka :) Pracujemy też nad okrążaniem - Dżamal ma już 2,5 roku i myślę, że trochę pracy na okręgu mu nie zaszkodzi. Zabawa w "tag", czyli dotknięcie stringiem, jeśli koń nie wystartuje wystarczająco szybko do okrążania, bardzo mu się podoba i ostatnio zaczął wygrywać :) Faza allow i bring back również działają dobrze. Ładnie robi przejścia do kłusa, gorzej idzie z przejściem do stępa, bo na carrota przed nosem reaguje przyspieszeniem. Ćwiczę z nim cofanie z trzeciej strefy na ruch carrotem przed pyskiem, żeby zrozumiał o co chodzi.

Poza tym szlifujemy jeża i driving, bawimy się we Friendly Game z różnymi rzeczami, jojo wychodzi coraz lepiej, czyli koń chodzi w coraz równiejszej linii w obie strony. Pozwala już dotykać wszystkich nóg, przednie podnosi na dotyk kasztana, nad tylnymi nadal pracuję. Ogólnie się chłopak cywilizuje :)

Od tygodnia niestety nasze wizyty upływają pod hasłem weterynarii, ponieważ koń złapał jakieś skórne paskudztwo, ma takie jakby strupki na całym grzbiecie i zadzie i coś innego na nosie. Najpierw smarowałam to Manusanem, Polleną JK i zdrapywałam strupki, ale nic to nie dało. Wczoraj była weterynarz i powiedziała, że nie wie, co to może być :/ To na nosie to prawdopodobnie uczulenie na słońce (Dżamal ma tam odmianę, więc skóra jest delikatniejsza), od którego zrobiły się ranki i wlazł w to jakiś grzyb. Musiałam mu to namoczyć Manusanem i zdrapać - jak się pewnie domyślacie nie było to dla niego zbyt przyjemne. Ale postanowiłam się nie zrażać i potraktowałam to jako ekstremalne Friendly Game. Tarłam nos gąbką rytmicznie tak długo, aż czułam w koniu jakąś zmianę, odpuszczenie i wtedy przestawałam. Młody się bardzo starał, przeżuwał i w kółko ziewał, starał się wykombinować, jak należy sobie poradzić z tą sytuacją. Co jakiś czas zdrapywałam mu kolejnego strupa, co go bolało, w dodatku w tym celu musiałam go trochę łapać za nos a'la drapieżnik, co też było dla niego z pewnością nieprzyjemne. Ale byłam z niego bardzo dumna, bo szybko schodził z adrenaliny i starał się współpracować.

Potem popsikałam go efektywnymi mikroorganizmami w sprayu (od razu zaliczyliśmy odczulanie na spray), a na koniec posmarowałam pysk i grzbiet Mastijetem. Jedziemy jutro zobaczyć, czy te zabiegi przyniosły jakiś skutek. W poniedziałek ma być znowu wet. Postanowiłam, że poza wszystkim zrobię mu badania krwi i włosa, żeby zobaczyć, czy nie brakuje mu jakichś minerałów czy witamin, albo, czy nie ma czegoś za dużo. Może na przykład brakuje mu wapnia, bo ostatnio wsadził pysk do wiadra z wapnem i musiałam mu płukać język szlauchem... :P 

niedziela, sierpnia 15, 2010

Powoli do przodu

Dziś było tak potwornie gorąco, że postanowiliśmy zrobić Dżamalowi chłodny prysznic - przy okazji to okazja do Friendly z wodą i szlauchem. Marcin polewał konia po kawałku, przestając, kiedy pojawiały się oznaki rozluźnienia. W sumie arabek stał spokojnie, mam wrażenie, że całkiem mu się podobało. Pod koniec na tyle się ośmielił, że zaczął pić wodę prosto z węża, biorąc końcówkę do pyska :)

Podczas ostatnich zabaw uzbroiłam się w większą cierpliwość, powtarzamy wiele razy każdy element, ćwiczymy przede wszystkim trzy pierwsze gry, czyli Przyjaźń, Jeż i Prowadzenie. Staram się uzyskać ładne odangażowanie zadu, ponieważ Dżamal wprawdzie błyskawicznie ustępuje, kiedy proszę o przestawienie tyłu, ale robi taką "dostawiankę", zamiast skrzyżować nogi. Idzie nam to powoli, ale widzę pewne postępy. 

Jeśli chodzi o jeża na zad, to robię tak, że najpierw proszę o zgięcie głowy (poprzez 9 kroków), a potem dokładam nacisk palców w tym miejscu, gdzie będzie kiedyś moja łydka przy wykonywaniu tego manewru. Podczas dzisiejszych zabaw Dżamal nie do końca to rozumiał, to znaczy albo zginał głowę i nie ustępował zadem, albo zginał głowę i zabierał zad zanim dałam sygnał. W końcu zrobił to dobrze i dłuższy czas ciamkał, a potem zaczął ziewać - byłam zadowolona, bo to oznacza, że się rozluźnił i zrozumiał o co chodziło w ćwiczeniu.

Później zaczęliśmy chodzić po placu zabaw i dotykać różnych rzeczy nosem. Dżami najbardziej lubi wkładać głowę do kilku ustawionych na sobie oponach tak, że widać mu tylko uszy - wygląda to bardzo zabawnie. Zresztą w ogóle w porównaniu do naszych początków jest już bardziej pewny siebie i znacznie chętniej dotyka różnych przedmiotów. Dziś osiągnęliśmy nawet duży sukces, bo koń postawił obie przednie nogi na desce, która jest częścią pochylni.Najpierw przez 5 minut walił w nią oboma kopytami z takim ferworem, myślałam, że ją rozwali. W końcu jednak się udało. Zastanawiam się skąd on wie kiedy proszę go o przeskoczenie przeszkody, a kiedy o postawienie na niej nogi. Nie wiem w jaki sposób powinnam dawać sygnały. Ale być może mową ciała jakoś daję mu to do zrozumienia, bo zazwyczaj Dżami doskonale mnie rozumie. To kolejny dowód na jego niezwykłą inteligencję :)

Na placu zabaw powstały dwie nowe zabawki: dwie wbite pionowo duże opony do robienia ósemek i dwie większe opony, bliżej siebie, do przeciskania. Dziś postanowiłam wypróbować tę pierwszą i robiliśmy ósemki. Za cel postawiłam sobie jak najmniej ruszać się z miejsca. Przez chwilę pracowaliśmy nad sygnałem, który oznacza "przejdź za oponą a nie przed oponą". W końcu okazało się, że wystarczy mój wystawiony do przodu palec i Dżami rozumie o co chodzi. Zrobił raz całkiem nieźle ósemkę i długo po niej przeżuwał. Zastanawiałam się, czy zostawić w tym momencie zabawę - najwyraźniej coś tam zrozumiał, więc może nie powinnam wymagać więcej? Doszłam jednak do wniosku, że to nie było jeszcze to, że stać go na więcej. Poprosiłam więc o ponowne wykonanie ćwiczenia. Dżamal rozluźniony, z miną "co za nuda, umiem to zrobić na pamięć" przeszedł świetnie całą ósemkę. Potem długo przeżuwał i zaczął ziewać. Trwało to chyba z pięć minut. Byłam zachwycona, podjęłam jednak dobrą decyzję :) 

To był już idealny moment na zakończenie zabawy. Zabrałam Dżamala na pastwisko, zdjęłam mu halter, zginając głowę. Od tego razu, kiedy nie mógł znaleźć stada i panicznie galopował, za każdym razem po zsunięciu haltera puszcza się dzikim galopem w kierunku stada :/ Dziś przetrzymałam go dłużej, zginając mu głowę, zanim całkiem zdjęłam halter. Przeszedł trzy kroki i wtedy dał długą. Powiedzmy, że to jakiś postęp... Chyba jeszcze trochę potrwa, zanim będziemy mieć na tyle dobrą relację, żeby sam z siebie przy mnie zostawał. Teraz ma nowego ulubionego konia w stadzie, a właściwie źrebaczka, niedawno odsadzonego od matki. Ponoć są nierozłączni. Myślę, że Dżamal bardziej poczuwa się do tej grupy wiekowej ;)

A właśnie, zapomniałam powiedzieć. Dżamal zaczął gubić zęby! Jest szczerbaty :))))

sobota, sierpnia 07, 2010

Wchodzenie do przyczepy

Postanowiłam wrzucić trochę zaległych zdjęć z lipca. To już drugie podejście do wprowadzania Dżamala do przyczepy, poprzednio dotykał jej nosem (i językiem ;) ) oraz ustawiałam jego trzecią strefę blisko przyczepy. Tym razem postawił trzy nogi na trapie. Powolutku uda nam się oswoić go z klatką na kółkach :)

Powiedzcie, zmienił się trochę i urósł, czy tylko mi się tak wydaje?

Pełen album jest tutaj.













czwartek, sierpnia 05, 2010

Lato

Ostatnio nie mam za bardzo czasu pisać, więc tylko szybki update na temat moich zabaw z Dżamalem.

Ogólnie rzecz biorąc, postanowiliśmy wrócić do korzeni. W zabawy zaangażował się też Marcin, co bardzo mnie cieszy :) Postanowiliśmy popracować przede wszystkim nad pewnością siebie Dżamiego, bo jest on jeszcze bardzo zagubiony w świecie. Poza tym ważne jest respektowanie przestrzeni osobistej i powolne budowanie przywództwa. A więc dużo Friendly Game, z nami, z różnymi obiektami (dziś na przykład była to folia, leżąca na ziemi - koń najpierw się jej bał, ale pod koniec sesji memłał ją w paszczy). Poza tym prosty jeż i driving game (okazało się, że po przerwie wakacyjnej wszystko arabkowi wyleciało z głowy ;P ).

Dziś starałam się wprowadzić ten pomysł w życie, udało mi się uzyskać ładne ustępowanie od nacisku i sugestii. Dżamal w własnej inicjatywy przeskoczył też duży pień drzewa (to nasza nowa zabawka na padoku), był to chyba największy skok w jego życiu :) Pod koniec zabaw miałam wrażenie, jakby nieco wzrósł jego szacunek do mnie, bardziej się skupiał na mnie i zadawał pytania. 

Podczas naszej poprzedniej wizyty, po skończonej zabawie, odprowadziłam go na pastwisko. Jak już wcześniej pisałam, pastwiska na Anka Rancho są ogromne. Najpierw jest jeden pas zieleni, który kończy się zakrętem o 180 st. i w drugą stronę ciągnie się kolejny pas trawy. Na zakręcie jest mały wąwozik i lasek. Stado Dżamala było już za zakrętem i widział je przez pastucha. Galopował wzdłuż ogrodzenia, ale bał się wejść w lasek, żeby dołączyć do stada, bardzo się denerwował. W końcu poszliśmy do niego z Marcinem i zachęciliśmy, żeby poszedł z nami. Pokazaliśmy mu przejście, trochę się bał, ale udało się go przeprowadzić. Radośnie popędził do stada :)

W ogóle Dżamal dorasta, trochę urósł, zaokrąglił się i zaczyna powoli przypominać konia. Pysk mu jeszcze bardziej wysiwiał, robi się coraz ładniejszy - ma już przecież prawie 2,5 roku!

czwartek, czerwca 17, 2010

Zabawy na długiej linie

Kiedy byłam poprzednio u Dżamala, udało mi się zrobić duży krok do przodu, czyli nauczyć go, żeby nie machał nogami przy dotykaniu tylnych nóg. Nie obyło się bez cennej pomocy Anki, która dała mi kilka wskazówek, a w dodatku asystowała podczas całej operacji (za co jestem jej bardzo wdzięczna, bo ja boję się końskich nóg - kiedyś zostałam kopnięta i pozostał mi uraz - dlatego samej trudno mi było się tym zająć). Wyglądało to tak - Anka zaczynała zdzierać grudę, Dżamal machał nogą, próbował kopnąć. Wtedy ja robiłam mocny "bump" liną, żeby stworzyć mu niewygodę. Chodziło o to, żeby koń skojarzył, że jak robi coś niepożądanego, to jest mu nieprzyjemnie, a jak robi to o co go prosimy, to dostaje wygodę. Wystarczyły dwie takie akcje i koń stoi jak anioł przy oporządzaniu nóg. Magia!

Dziś była przepiękna pogoda, mocne słońce, ziemia nareszcie podeschła i było bardzo przyjemnie. Postanowiłam pobawić się z Dżamalem na długiej linie. Zrobiłabym to już wcześniej, ale udało mi się zgubić karabińczyk :( Dziś wpadłam na to, żeby przewlec kółko przez pętelkę w halterku, a następnie przewlec całą linę przez kółko. Nie jest to może idealne rozwiązanie, ale tymczasowo musi wystarczyć. 

Na początek bawiliśmy się w "Stick to me". Polega to na tym, że koń ma się synchronizować z naszym tempem i zakrętami, chodzić koło nas tak, jak źrebak koło matki. Klacz napomina malucha, żeby się jej trzymał, chlastając go ogonem. W tym wypadku za "ogon" służą nam carrot i string. Oglądałam wczoraj filmik z Patem, który zajmuje się w ten sposób pięknym fryzem Zeusem i natchnęło mnie, żeby zrobić to samo z Dżamalem. Bardzo się cieszę, że jestem w Savvy Clubie i mam dostęp do masy materiałów szkoleniowych, zawsze dają mi jakąś inspirację.

W każdym razie na początku Dżamal niezbyt miał ochotę się ze mną synchronizować, musiałam często machać moim "ogonem", wtedy mocno przyspieszał i chciał mnie wyprzedzać, więc falowałam liną albo wystawiałam carrota przed jego nos. Lepiej wychodził nam zakręty w kierunku konia, umie już ładnie ustępować, gorzej było, kiedy on był po zewnętrznej, bo żeby nadążyć musiał przyspieszać kroku i zajarzył to dopiero po jakimś czasie. Pod koniec jednak udało nam się uzyskać coś na kształt "stick to me" :)

Później Dżamalka zaczęły mocno gryźć bąki, więc postanowiłam trochę go poruszać. Robiliśmy wędrujące kółka (travelling circles), czyli koń mnie okrążał, a ja sobie chodziłam po placu zabaw. Ładnie kłusował wokół mnie, właściwie na całą długość liny, a sporadycznie galopował, co jednak powstrzymywałam. Trudność całej zabawy polega nie tylko na tym, że koń musi utrzymywać chód i kierunek, biorąc poprawkę na przemieszczającego się człowieka, ale musi również patrzeć pod nogi. Z tym drugim elementem Dżamal ma niejakie problemy, przy przechodzeniu przez pieńki zdarza mu się potykać o własne nogi :) Tym bardziej jednak ta zabawa mu się przyda. W każdym razie szedł śmiało, przeskakiwał z własnej inicjatywy opony (może po prostu zauważał je w ostatniej chwili) i pniaki. Było bardzo fajnie, czułam, że w naszych zabawach jest wreszcie dynamika i coś ciekawego, arabek często przeżuwał i wyglądał na zadowolonego. Jak widać potrzebowaliśmy tej długiej liny.

Zauważyłam, że Dżamalowi spodobał się "touch it pattern", czyli dotykanie nosem. Dziś jak tylko go gdzieś parkowałam, rozglądał się za jakimś przedmiotem i dotykał go nosem. Raz nawet puknął kopytkiem równoważnię (to taka deska, podparta na środku). Kiedy go poprosiłam o ponowne postawienie tam nogi, pomyślał chwilę i przeszedł nad nią. Nie umiem jeszcze być precyzyjna w moich prośbach. 

Potem zrobiliśmy trochę chodów bocznych. Kiedy jest do mnie lewą stroną ciała, wychodzą idealnie, pod kątem 90 stopni, ładnie krzyżuje nogi, super. W drugą stronę za to nie idą prawie w ogóle. Zresztą przy okrążaniu też jest mu łatwiej chodzić w lewo. Teraz to jeszcze nie takie ważne, ale z czasem postaram się wyrównać mu obie strony.

Po mniej więcej godzinie zabaw puściłam Dżamala luzem (nie można zapominać o undemanding time, czyli czasie bez wymagań). Najpierw stał koło mnie i obgryzał pieniek, na którym siedziałam, a potem zaczął spokojnie paść się koło mnie. Ja się opalałam i cieszyłam spokojem :)

Kusi mnie, żeby kupić mu drugi halterek, w innym kolorze. Anka twierdzi, że obecny jest na niego trochę za duży, więc zamówiłabym ciut mniejszy. Ale nie mam pomysłu jaki kolor byłby najlepszy, jak myślicie? Kilka osób już twierdziło, że Dżamal trochę urósł i zmężniał, ja tez widzę, że jakby nabrał mięśni - to pewnie przez to łażenie po pastwisku. Robi się coraz ładniejszy :) Może namówię Marcina, żeby następnym razem zrobił trochę zdjęć.

wtorek, czerwca 01, 2010

Jaś Wędrowniczek

Dziś był chyba najcudowniejszy dzień, odkąd mam Dżamala! Przywiozłam mu worek marchewki z okazji Dnia Dziecka. Planowałam jak zwykle przyprowadzić go z pastwiska, wyczyścić, przemyć nogi manusanem (znów ma grudę przez tę cudowną pogodę), może pójść na spacer. Kiedy już udało mi się przeprawić przez błocko przy wejściu, przeszłam caaaaałą drogę aż na koniec pastwiska (to naprawdę spory kawałek, bo teraz Dżamal ze stadem pasie się na największym, trawiastym wybiegu), w poszukiwaniu koni, których nie było widać aż po horyzont. W końcu zobaczyłam Dżamala, który sobie wędrował w okolicy kępki brzózek. Nawet mnie zauważył, ale nie zwrócił szczególnej uwagi i kontynuował obchód. Poszłam za nim i trafiłam wreszcie na stado, które pasło się już za brzózkami. Mój koń podszedł tylko kawałek, zarżał do nich, one mu odpowiedziały. Upewniwszy się w ten sposób, że wszystko w porządku, zawrócił. Przechodząc koło mnie przywitał się, a potem ruszył dalej. 

Zaciekawiona przyglądałam się temu co robi - pozostałe konie spokojnie się pasły, tylko Dżamal tak wędrował.Ominął znów zagajnik i doszedł do granicy drugiego pastwiska, gdzie pasło się drugie stado. Zarżał, chwilę pogalopował koło ogrodzenia, wreszcie podbiegła do niego żwawym kłusem srokata klacz (a może był to ten wałach, który stoi w boksie koło niego? Nie wiem, tam jest sporo srokaczy...), przywitali się i poszczypali po pyskach. Za nią/nim przyszła reszta tamtego stada. Dżamal wydawał się usatysfakcjonowany i przez chwilę pojadł trawę.

Nie trwało to jednak długo. Już po chwili wędrował dalej, do starej klaczy Damaszki, która ma zupełnie rozwalone nogi i pasła się sama na drugim krańcu pastwiska. Najwyraźniej mój arab uznał, że musi sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Potem znów zawrócił, węsząc po drodze i oglądając uważnie wszystkie końskie kupy. W końcu dotarł do mnie, pogłaskałam go, a on zaczął się paść. Trzeba przyznać, że zachowuje się dość oryginalnie, wszystkie konie się pasą, a on robi obchód pastwiska :)

Potem na pastwisko dotarł Marcin, trochę poprzestawialiśmy Dżamala, który zaczął się na nas pchać. Później poszliśmy popatrzeć, co robi stado, a Dżamal dalej wędrował. Oglądaliśmy dwa mniej więcej 3-letnie ogierki, z którymi kiedyś planowałam postawić Dżamala, kiedy myślałam, że przywiozę go na Anka Rancho przed kastracją. Wyrosły i wyładniały bardzo od zimy, prezentowały się klaczom przez ogrodzenie i były bardzo podekscytowane. Zwłaszcza jeden z nich bardzo wpadł mi w oko, ciemny kasztan z bardzo jasną grzywą, cztery białe skarpetki i łysina, lekko garbaty pysk - cudo! W pewnym momencie stado poderwało się do galopu (Marcin twierdził, że od pewnego czasu rosło napięcie między końmi - z niewiadomego powodu - jeden w końcu nerwowo nie wytrzymał i odgalopował, a reszta oczywiście za nim). 

Wróciłam do Dżamala, który dał sobie bez problemu założyć halter. Chciałam go wziąć na trawiasty roundpen w okolicy, ale po drodze zmieniłam zdanie i skierowałam się do brzozowego zagajnika. Bawiliśmy się w przeciskanie, Dżamalowi chyba się to podobało, bo dużo przeżuwał. W ogóle ostatnio bawię się z nim z założeniem, że wykonuję ćwiczenie tak długo, aż przeżuje, niezależnie od tego, czy wcześniej wykona ćwiczenie poprawnie. Poprzednio, kiedy byłam u niego, przez 2 h go pasłam, a co jakiś czas bawiłam się chwilę w jeża albo driving (aż przeżuł) i znów wracaliśmy na trawkę. Myślę, że dzięki temu dziś lepiej nam szło dogadywanie się.

W każdym razie przeciskanie między drzewami szło fajnie, Dżamal obgryzał korę, wąchał wszystko bardzo dokładnie. Raz doszłam do 4 fazy przy odangażowaniu zadu, przywołało go to szybko do rzeczywistości i zwróciło na mnie jego uwagę. Od tego momentu błyskawicznie chował zadek na sugestię. Przechodzenie między brzózkami nie było dla niego dużym problemem, ale chyba udało mi się znaleźć coś dla niego nowego i interesującego - nareszcie! Potem robiliśmy jojo między drzewami. Później robiłam okrążanie i kiedy koń wbiegał za drzewo i czuł nacisk, miał zawrócić i okrążać mnie w drugą stronę. Wyszło tak sobie, ale to głównie dlatego, że lina się plątała w różnych gałązkach, więc zrezygnowałam. Robiliśmy za to przygotowania do zmiany kierunku podczas okrążania i ze dwa razy wyszła nam całkiem ładna zmiana.

W międzyczasie stado postanowił zmienić miejsce pasienia się i konie przeszły koło nas. Ja zrobiłam minę teściowej, najwyraźniej bardzo przekonująco, ponieważ kilka z nich aż podkłusowało, żeby wyjść z zasięgu moich "zębów" :) Miałam wrażenie, że Dżamalowi to bardzo zaimponowało, ponieważ miał taką śmieszną, trochę zdziwioną minę. No chyba, że myślał sobie: "Nie wiedziałem, że mam w sobie taką charyzmę. Całe stado z szacunkiem mi ustępuje!" :D

Na koniec porobiłam trochę friendly z carrotem i stringiem, machałam nim wokół konia i uderzałam w ziemię. Na początku trochę się tym przejmował, ale potem udało mi się osiągnąć jego rozluźnienie. Wyczochrałam go, potem jeszcze ze dwa przeciskania, żeby zakończyć czymś dla niego ciekawym i zdjęłam mu halterek.

I wtedy Dżamal zrobił mi cudowną niespodziankę. Kiedy ruszyłam w kierunku wyjścia z pastwiska, poszedł za mną! Na początku tak trochę niezdecydowanie, jakby się zastanawiał, czy będziemy się dalej bawić. Ale kiedy zorientował się, że idę do stajni, pewnie ruszył za mną. Szliśmy tak sobie spory kawałek drogi, ja miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Potem dotarliśmy do potwornego błocka, którego Dżami strasznie nie lubi. Ja wlazłam w to bagnisko, on się zawahał. Kiedy byłam gdzieś w połowie drogi do bramy, w końcu podjął decyzję i podbiegł do mnie kłusem, rozchlapując błoto. Czy on nie jest kochany? W tej sytuacji nie miałam innego wyjścia, jak wziąć go ze sobą do stajni (choć w zasadzie nie miałam już czasu i powinnam była się zbierać). Zaprowadziłam go do worka marchewek (ładnie pociętych wzdłuż, żeby się nie zadławił), poczęstowałam i wygłaskałam. To była naprawdę cudowna chwila, poczułam, że naprawdę zaczyna nas łączyć mocna więź, że już coś osiągnęłam z tym koniem...

niedziela, maja 16, 2010

Spacer

Wczoraj przyjechali moi rodzice i poszliśmy razem z Dżamalem na spacer - nic innego nie dało się za bardzo zrobić, ponieważ padoki wyglądały jak nadbiebrzańskie rozlewiska. Najpierw wspólnymi siłami udało nam się go względnie wyczyścić i zaczął wyglądać jak koń. Nałożyłam mu na podeszwy przednich kopyt pastę leovetu na wzmocnienie - nie wiem, czy to coś pomoże, ale mam taką nadzieję. 

Później wyruszyliśmy na spacer po okolicy. Na początku Dżami był mniej spokojny niż podczas podczas ostatniej wyprawy, zwłaszcza, kiedy zobaczył na pastwisku krowy. Stanął z łbem do góry i nie chciał ruszyć ani kroku dalej. Wycofałam więc go kilka razy, odangażowałam zad. Najgorzej było, kiedy jedna z krów zamuczała, koń potraktował to jako ostateczny argument, że należy się stąd zabierać. Na szczęście szybko go opanowałam. Podczas kolejnych "porcji" uspokajania (cofanie, chody boczne - wychodzą nam już bez płotu) Dżamal zaplątał się nieco w linę, ja ją upuściłam. Na szczęście nie uciekał, nadepnęłam linę butem, cofnęłam go, on się w ten sposób wyplątał i wszystko poszło dobrze.

Kiedy udało nam się przezwyciężyć strach przed krowami, cała reszta spaceru poszła jak z płatka. Samochody, psy, ludzie, nowe otoczenie - nie robiło na nim szczególnego wrażenia. Jednak Pat ma rację, mówiąc "Lepiej poświęcić więcej czasu, żeby poświęcić mniej czasu." Jedyne, co koniowi się ewidentnie nie podobało, to kałuże, które skrzętnie omijał. Nie mogę mu się w sumie dziwić - po tym, co ma na padoku, też bym chyba nie chciała włożyć nogi do wody.

Po drodze Dżamal zjadł chyba z 10 kilo trawy. Zwłaszcza w jednym miejscu zaparkował na dłużej, była tam masa mleczy - to chyba jego ulubiona roślinka. Zauważyłam, że woli trawę niż jakiekolwiek smakołyki, marchewki itp. Może tylko jabłka wzbudzają w nim pewne pożądanie. Inne rzeczy owszem, przyjmuje, ale bez szczególnego entuzjazmu. Za to na trawę się rzuca i nie można go oderwać :)

A tu trochę zdjęć, autorstwa moich Rodziców (tutaj pełen album):










czwartek, maja 13, 2010

Wzloty i upadki

W zeszłym tygodniu były raczej wzloty. Była piękna pogoda (choć przez poprzedni tydzień padało, więc padoki znów wyglądają jak jezioro), więc postanowiłam wziąć Dżamala na spacer. Najpierw go dokładnie wyczyściłam - stał całkiem grzecznie, a potem wspólnie z Marcinem wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy. Koń był spokojny i rozluźniony, zajmował się przede wszystkim rosnącą wzdłuż drogi trawą. Co jakiś czas podnosił łeb i rozglądał się uważnie, a potem wracał do jedzenia. Szedł ładnie koło mnie, kiedy trochę wyprzedzał, lekka fala liną przywracała go do porządku. Myślę, że będzie świetnym koniem na przejażdżki w terenie :)

Po powrocie ze spaceru postanowiłam wyczyścić mu kopyta i nauczyć go podawania nogi na naciśnięcie kasztana. Szło to dosyć opornie, ale udało mi się wyczyścić przednie nogi. Zauważyłam przy okazji, że jego "mroczne kopytko" (jedyne ciemne) chyba go boli, wyglądało, jakby miał lekko zranioną strzałkę. Następnego dnia była weterynarz, żeby go zaszczepić, przyjrzała się nodze i stwierdziła, że to nic poważnego. Kupiłam na wszelki wypadek preparat leovetu na wzmocnienie strzałek i podeszwy, jak jest tak mokro to kopyta się robią za miękkie.

Dziś z kolei był dzień z kategorii upadków. Z każdym koniem, z którym się do tej pory bawiłam, przychodziły takie dni, kiedy wszystko idzie nie tak i przeżywam totalną frustrację, Zazwyczaj zdarza się to wtedy, kiedy ja mam jakieś stresy życiowe, ale sądzę, że od nastroju konia też tu dużo zależy. W dodatku pogoda była bez sensu, cały czas krążyła wokół burza i owady kąsały jak szalone - a więc warunki były nad wyraz niesprzyjające.

Chciałam dziś popracować znów nad podawaniem nóg, tym razem przy pomocy liny, ale musiałam zacząć od uspokajania konie i udowadniania, że jestem bardziej godna przywództwa w tym stadzie niż on.
Na początku zaczęliśmy od ustępowania zadem od sugestii - ostatnio słabo to szło, a dziś Dżamal biegał wokół mnie zdenerwowany, więc starałam się odangażować zad. Musiałam wykorzystać całą długość carrota i stringa, żeby mu udowodnić, że potrafię go "ugryźć w tyłek" nawet na odległość. Koń jednak nie dawał za wygraną. Co mi się udało ustawić go przodem do mnie, to on zmieniał kierunek i ruszał w drugą stronę. W końcu zaczął mocno szaleć, ale pomogły dwa stanowcze "bumpy" halterem. Trochę się uspokoił i zaczął kombinować jak tu inaczej załatwić sprawę. W międzyczasie upuściłam linę, a on to wykorzystał, żeby zwiać do boksu (bawiliśmy się na placyku przed stajnią). Potem za nic nie chciał z tego boksu wyjść, dopiero jak podszedł Marcin, koń z radością do niego podszedł. Zresztą później zrobił ten sam numer, gdy Marcin się z nim bawił i opuścił boks dopiero, kiedy ja podeszłam. Mam wrażenie, że on najbardziej lubi, jak jesteśmy we trójkę. Takie "Herd of Three".

Kiedy się trochę uspokoił, zaczęłam się bawić linami. Owinęłam długą linę wokół przedniej nogi, najpierw poniżej nadgarstków, trochę friendly game, potem wokół pęciny, znów trochę friendly. Potem starałam się podnieść jego nogę. Szło mi lepiej niż poprzednio, kiedy próbowałam tej zabawy. Kiedy Dżamal podnosił trochę nogą, przesuwałam ją kawałek. Chodziło o to, żeby szedł w tę stronę, gdzie go prowadzę za nogę. Z lewą szło lepiej, z prawą nieco gorzej, w kółko plątałam się w obie liny (czyli tę przypiętą do haltera i tę owiniętą wokół nogi).

Potem z ociąganiem przeszłam do tylnych nóg. Muszę przyznać, że do tej pory w ogóle mu ich nie czyściłam, ponieważ zwyczajnie się boję. Zdarzyło mi się kilka nieprzyjemnych wypadków z końmi, które kopały przy czyszczeniu i czuję się bardzo niepewnie w tej strefie konia.  A przy okazji Dżamal nie lubi, żeby dotykać jego nóg w ogóle, a tyłów w szczególności. Ponoć miał złe doświadczenia z kowalem, który go kiedyś zaciął przy werkowaniu. Przy leczeniu grudy odważyłam się trochę przy tyłach zrobić, machał nimi strasznie, ale się powoli przyzwyczaiłam, a on też jest coraz spokojniejszy. Przody już podaje nie najgorzej, chyba nawet zapamiętał sygnał z naciskaniem kasztana. Głaskanie i masaż wszystkich nóg to nie problem. Kiedy jednak owinęłam tylną nogę liną, poczuł się niepewnie i zaczął się kręcić. Z podnoszeniem było jeszcze gorzej. Zaczął machać i kopać nogą, próbując się uwolnić, a ja starałam się tę nogę utrzymać, co nie było zbyt proste. Udało mi się parę razy osiągnąć nieco spokojniejszą reakcję, ale ogólnie zaliczam to raczej do nieudanych prób. Z drugą nogą nawet nie próbowałam, bo byłam już zdenerwowana i przestraszona. 

Na szczęście wtedy przyszedł Marcin i zaczął bawić się z Dżamalkiem. Podniósł mu jedną tylną nogę bez większych sprzeciwów (ręcznie, bez liny). Koń próbował go jednak parę razy szczypnąć zębami - najwyraźniej przechodzi młodzieńczy bunt. Marcin go trochę poprzestawiał, zrobił parę kółek okrążania i było lepiej. Potem ja też się jeszcze z nim chwilę pobawiłam i zabrałam na trawę - uznałam, że lepiej już dziś nie będzie.

Doszliśmy do wniosku, że wczorajsza wizyta kowala mogła go dodatkowo zdenerwować. Z nogą jest już ok, ale pewnie musieli się z nim trochę naszarpać, żeby stał spokojnie. Cały czas myślę o tym, żeby werkować go naturalnie, ale najpierw chcę uporać się z tym podawaniem nóg, żeby się nie wstydzić przed naturalsami :P
 -----------------
A przy okazji  postanowiłam ułatwić czytanie bloga i dodałam do wszystkich wpisów etykiety. Na górze w prawym panelu znajduje się lista wszystkich etykiet, można każdą kliknąć i obejrzeć listę postów na dany temat.

wtorek, maja 04, 2010

Co tam ostatnio się dzieje

Nie mam ostatnio weny do pisania, więc tylko krótko co tam się u nas dzieje. Bawię się z Dżamalem mniej więcej dwa razy w tygodniu, za to przyjeżdżam na dłużej. Mam wrażenie, że nie jestem w stanie postawić przed nim prawdziwego wyzwania, nauczenie go ósemki w stępie i kłusie zajęło mi jakieś 5 minut, podczas następnej sesji robiłam w nim przeplatankę między czterema oponami i zrobił to za pierwszym razem bezbłędnie, od delikatnych faz. Bawiliśmy się chwilę w okrążanie, w stępie i kłusie nie ma problemu, chodzi w kółko dopóki go nie przywołam. Tak naprawdę właśnie odangażowanie zadu to najsłabsze ogniwo w tej zabawie, ale i tak wychodzi całkiem nieźle. Okrążanie robię z nim tylko po kilka kółek, bo nie chcę przeciążać nóg. Próbowałam też chodów bocznych, również malutko (z tych samych względów) i szły zupełnie dobrze. Bawimy się też w przeciskanie, na Anka Rancho jest sporo pieńków, drągów i opon. Początkowo Dżamal nie chciał przez nie przechodzić albo potykał się o nie wszystkimi czterema nogami, teraz jednak idzie mu coraz lepiej. Jojo robi od pierwszej fazy na całą niemal długość 7-metrowej liny i już potrafi tam zostać, aż go przywołam. Jestem ogólnie pod wrażeniem jego inteligencji i szybkości uczenia się.

Jedyna rzecz, która jest dla niego dosyć trudna, to szeroko pojęta Friendly Game. Mogę go dotykać po całym ciele, ostatnio nawet przestał zaciskać ogon i kiedy robię mu masaż w tych okolicach, to podnosi ogon i odchyla go na bok, więc mam wygodny dostęp do mycia. Ostatnio podczas takiego czochrania zaczął ziewać na potęgę, więc chyba to lubi. Jednak zabawa w dotykanie folią na końcu carrota jest dla niego trudniejsza, nie panikuje, ale odnosi się do tych zabiegów z lekkim spięciem i niepewnością. Nie lubi podnoszenia i zabiegów wokół nóg, chociaż i tak jest nieco lepiej. Muszę jeszcze raz obejrzeć płytę Savvy Clubu, gdzie Pat pokazuje zabawę z linami i przyzwyczajaniem do zabiegów kowalskich, może mnie natchnie ;) Tak samo postawienie nogi na podeście czy czymkolwiek innym na razie nie wchodzi w grę, on rozumie, o co go proszę, ale nie czuje się na tyle pewny siebie, żeby to zrobić. Myślę o zabawach z płachtą, może to się uda.

W ogóle czuję, że aby nasza relacja była naprawdę udana, muszę pomóc Dżamalowi być bardziej pewnym siebie. To z pewnością przyjedzie również z wiekiem, przecież to jeszcze dzieciak, ale jeśli będę dla niego dobrym liderem, powinno mu być łatwiej.

Dżamal ma też nową przyjaciółkę w stadzie, ładną kasztankę (nie pamiętam jej imienia). Z obserwacji Marcina wynika, że to klacz alfa, także chyba jego pozycja w stadzie jest nienajgorsza. Ostatnio widziałam, jak stali koło siebie i czochrali sobie grzywy w okolicach kłębu. Chyba będę zazdrosna :P Ale widzę, że się już zaaklimatyzował na Anka Rancho i jest mu tam naprawdę dobrze.

Ostatnio odwiedziła nas Marysia i zabraliśmy Dżamala na spacer. Był bardzo grzeczny do momentu, gdy wypuściłam go na roundpen, który jest na końcu pastwiska. W oddali zobaczył konie i zaczął wariować. Biegał w kółko ile fabryka dała, brykał w powietrzu i ewidentnie szukał miejsca, żeby wyskoczyć (wyglądało to bardzo efektownie, Dżamal ma naprawdę niezły ruch). Odezwała się w nim chyba arabska krew. Bałam się, że faktycznie wyskoczy i zawadzi o coś nogą, więc zaczęłam go zawracać, czyli zastępowałam mu drogę. On robił błyskawiczny zwrot (będzie się nadawał do westu!) i leciał w drugą stronę. Ma na szczęście na tyle szacunku do człowieka, że nie próbował mnie stratować, tylko zmieniał kierunek. Po paru takich zwrotach trochę się uspokoił, więc zaczęłam stosować inną strategię. Chodziłam koło niego i go naśladowałam. Miałam tak samo wysoki poziom energii, rozglądałam się, stawałam z nim i zawracałam, kiedy on zawracał. To podziałało, uspokoił się i pozwolił przypiąć sobie linę. Wtedy od razy się wyluzował i zaczął jeść trawę. Byłam z siebie zadowolona - nie spanikowałam w nowej sytuacji, nawet się za bardzo nie zdenerwowałam, wiedziałam, co robić, miałam wystarczająco ilość "strzał w kołczanie", jak mawia Linda. To bardzo przyjemne uczucie. Potem wróciliśmy spokojnie do stajni i kontynuowaliśmy przyzwyczajanie konia do myjki.

Poniżej zdjęcia z tego wydarzenia:












sobota, kwietnia 24, 2010

Zabawy w trudnych warunkach

Ostatnie zabawy z Dżamalem wyglądały inaczej niż do tej pory i mam nadzieję, że oznacza to mały przełom w naszej relacji. Na początek nie podszedł do mnie na pastwisku. Czekałam na to już od jakiegoś czasu - Dżamal z natury jest ciekawski i towarzyski, dlatego podchodzi do każdego człowieka, który zjawi się w okolicy. Wiedziałam więc, że nie wynika to z naszej relacji, a tylko z jego usposobienia. Zastanawiałam się, kiedy koń uzna, że w zasadzie to po co on ma do mnie przyłazić i dawać sobie znów czyścić nogi z grudy czy coś w tym guście. Ale zamiast "Oh no" uznałam, że to świetny moment, żeby popracować nad naszą relacją i wprowadzić ją na nowy poziom. Pobawiliśmy się w "catching game", za pierwszym razem koń podszełd do mnie z położonymi uszami i "miną teściowej". Po raz pierwszy naprawdę ujawniła się jego lewopółkulowość i spróbował na mnie gier dominacyjnych. To też mnie ucieszyło - do tej pory raczej potulnie robił to, co chciałam, ale bez szczególnego zaangażowania, na zasadzie "dobrze, zrobię to, ale właściwie to o co ci chodzi?". Oznaki chęci zdominowania pokazują, że zaczął traktować mnie na poważnie oraz, że jest bardziej pewny siebie (nad czym ostatnio pracowałam). W każdym razie trochę go przegoniłam, z taką miną nie będzie do mnie podchodził. Za drugim razem uszka były już do przodu, założyłam mu halter i zabrałam na plac zabaw.

Trzeba przyznać, że warunki były wyjątkowo niesprzyjające - wiał porywisty wiatr, co chwila padał lodowaty deszcz, a nawet śnieg. Co jakiś czas wychodziło słońce, a potem znów padało. Ale postanowiłam się nie zrażać, ubrana w ciepłą kurtkę i rękawiczki. Dżami nie był zachwycony pogodą, ale chyba rozgrywka między nami rozgrzała go podobnie jak mnie :) Przez pierwsze 10 minut ustalaliśmy przywództwo. Dżami miał cały czas "minę teściowej", łypał na mnie i próbował mnie odpychać nosem, w sensie zrobić mi driving przy użyciu przodu ciała, nie było to włażenie ze strachu, a świadoma próba przestawienia mnie. Ja oczywiście próbowałam zrobić to samo, skupiłam się na jego pierwszej strefie (nos i to co przed nosem), bo pamiętam, że Linda mówiła, że działanie w tej strefie podnosi szacunek u konia. Przez dłuższy czas Dżamal nie chciał ustępować przodem, kilka razy zrobiłam mu "bump" liną, czyli szarpnęłam ją w dół, żeby zadziałać na jego nos, kiedy się zbyt mocno do mnie zbliżał. Kiedy się cofał, odpuszczałam. Potem znów przestawiałam przód. W końcu się udało i zaczął odchodzić w bok od carrota, parę razy przeżuł i przestał robić miny (a przynajmniej je ograniczył).

Od tego momentu czułam, że znacznie bardziej się na mnie skupia i, że emocjonalnie się zaangażował w całą sytuację. Na dłuższą metę dało to też taki efekt, że wzrosła jego pewność siebie i nie ma już takiego problemu z przebywaniem dalej ode mnie, kiedy się bawimy. Podczas "touch it" z własnej inicjatywy odszedł na całą długość liny, a przedtem trzymał się bardzo blisko i przy jojo od razu chciał wracać, jak tylko cofnęłam go parę kroków od siebie. Bardzo mnie cieszy ta zmiana, bo oznacza, że idziemy we właściwym kierunku. Poza tym koń podczas zabaw baaardzo dużo przeżuwał, właściwie co chwila. Myślę, że coś mu tam w głowie przeskoczyło, ja zapewne też się zaczęłam inaczej zachowywać (tak przynajmniej sądzę) i zabawa z nim zaczęła być znacznie bardziej podobna do zabaw z innymi końmi. Do tej pory nie mogłam znaleźć do niego klucza, cały czas nie rozumiał, że z człowiekiem można mieć jakąś relację, wykonywał polecenia, rozumiał coraz lepiej moje gesty, ale nie przekładało się to na nasze stosunki. Mam wrażenie, że to się właśnie zmieniło.

Po skończonych zabawach (Firendly z torebką, spróbowaliśmy trochę Sideways, dosłownie kilka kroków oraz Circling Game, w sumie 4 kółka w stępie - obie zabawy szły bardzo dobrze) zabrałam go na trawkę, a przy okazji znów zajęłam się grudą. Marcin go trzymał, ja zdrapywałam strupy, myłam Manusanem i smarowałam maścią. Nie wiem, czy to wynik zabaw, poprzednich zabiegów czy obecności trawy, ale szło znacznie lepiej niż poprzednio, Dżamal mniej machał nogami i stał spokojnie. Po zabiegach zabrałam go na naprawdę bujną trawę, po drodze musieliśmy przejść przez rów i Dżamal bez problemu go przeskoczył. Po drugiej stronie płotu stało stado (póki co na piachu) i wszystkie konie przyszły oglądać Dżamiego. Miałam wrażenie, że z zazdrością patrząyły na to, jak obżera się zieloną trawką :)

piątek, kwietnia 16, 2010

Love, Language and...

Leadership. No właśnie... Okazało się, że tego ostatniego elementu nam trochę zabrakło. Tak to jest - kiedy bawiłam się z cudzymi końmi, nie miałam problemów z egzekwowaniem posłuszeństwa i stawianiem siebie w roli przywódcy. A z własnym jakoś mi to słabiej wychodzi. Myślę, że wynika to w dużym stopniu z tego, że z Dżamalem idealnie działa drugi ze składników, czyli Language - język, komunikacja, porozumienie. Nigdy jeszcze z żadnym koniem nie udało mi się nawiązać tak subtelnego dialogu i to jeszcze w tak krókim czasie. I właśnie dlatego, że on rozumie bardzo delikatne gesty, starałam się robić przy nim wszystko bardzo "cichutko", szeptać do niego, zamiast krzyczeć. Z drugiej strony widziałam, że często zachowuje się bardzo niepewnie, zwłaszcza, kiedy nie ma w pobliżu innych koni i, że nie mogę tak do końca rozbudzić w nim ciekawości i "play drive", chęci zabawy. Dopiero Marcin zwrócił mi uwagę, że muszę stać się dla Dżamala w większym stopniu liderem, że on ciągle nie odnalazł się jeszcze w nowej sytuacji, jest niepewny i czuje się zdany sam na siebie. Powinnam stać się dla niego oparciem i źródłem poczucia bezpieczeństwa, wtedy wszystko inne zacznie działać. I rzeczywiście, kiedy spróbowałam pójść w tym kierunku, od razu było widać poprawę. Ciekawa jestem ile jeszcze razy przy tym koniu doznam tzw. OBOP-u (Olśniewającego Błysku Oczywistej Prawdy).

Wczorajsza wizyta zaczęła się od przykrego odkrycia, że myszy zeżarły moją piłkę! Chciałam pobawić się nią z Dżamalem, a tu w gumie widnieją spore, powygryzane dziury. Kot stajenny stanowczo za bardzo próżnuje... Pogoda była piękna, więc wzięłam Dżamala na plac zabaw. Prowadziłam go z trzeciej strefy i oglądaliśmy po kolei różne opony i pniaki. Nie był nimi jakoś ekstremalnie zainteresowany. Potem robiłam dużo friendly z nogami, ponieważ odkryłam ostatnio na jego nogach grudę, a on sobie nie daje za bardzo dotykać tyłów. Szło nieźle, zwłaszcza, że na padoku było sporo świeżej trawy, która bardzo konia zajmowała. Potem wzięłam carrota ze stringiem i zaczepiłam o jego nogę, to znaczy jedną ręką trzymałam carrota, linka szła wokół nogi, a jej koniec trzymałam drugą ręką. Chciałam go nauczyć podążania za naciskiem. Nie do końca rozumiał o co chodzi, ale trochę się ruszał, kiedy ciągnęłam za linkę. W końcu postawiłam jego kopytko na pniaku, a on bardzo uważnie je obejrzał. Nie udało się jednak zrobić, żeby przeniósł na tę nogę ciężar ciała.

Potem postanowiłam nauczyć go czwartej gry, czyli jojo. Cofał się nawet ładnie, ale po paru krokach od razu chciał do mnie wracać. Widziałam, że czuje się niepewnie, kiedy stoi dalej ode mnie. Jak można się domyślić, jojo w moim kierunku wychodziło najlepiej :)

Później bawiliśmy się w coś na kształt okrążania, połączonego z przeciskaniem między dwoma leżącymi pniakami. Dżamal nie palił się do skakania i wykorzystywał tę przerwę, żeby ominąć przeszkodę. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo takie przeciskanie jest pierwszym krokiem do czegoś więcej. Robiliśmy to nawet w kłusie. Dżamal rusza się chętnie i z energią, ale nie nakręca się podczas biegania, ma dość regularny krok, ogólnie jego chody mi się podobają. Gdyby jeszcze przy zakrętach i pokonywaniu trudniejszego terenu tak mu sie nogi nie plątały, to byłby całkiem eleganckim koniem. Nie zdawałam sobie sprawy, że młode konie tak zupełnie nie radzą sobie ze swoim długim ciałem i czterema kończynami. Mam wrażenie, że mój arabek nie do końca wie, gdzie się kończy, jaki ma zakres ruchu i ciągle potyka się o własne nogi. Cóż, koordynacja przyjdzie z czasem. Tym bardziej nie rozumiem jak można jeździć na tak młodych koniach? Jak one mogą łapać równowagę pod jeźdźcem, jak same jej jeszcze do końca nie czują?

Ćwiczyliśmy też ruszanie, kłusowanie, zatrzymywanie i cofanie z pierwszej i trzeciej/drugiej strefy (czyli przed koniem i koło konia w miejscu, gdzie siedzi jeździec/ koło łopatki), w zależności jak wyszło. Zmiany chodów szły lepiej, kiedy koń był za mną, byłam bardzo zadowolona z kłusa z trzeciej strefy, ponieważ Dżamal mnie nie wyprzedzał i biegł równym tempem. Kiedy kłusował za mną i ja skakałam przez opony czy pniaki, to szedł za mną i też skakał. Zaprzestałam jednak tego eksperymentu, bo prawie się zabijał na przeszkodach, nie umiał wymierzyć susa i potykał się ciągle. Potem prowadziłam go koło siebie i wybierałam taką trasę, żeby mógł znaleźć przejścia między oponami, starałam się ją urozmaicać, żeby była dla niego ciekawa. Za każdym razem, kiedy omijał przeszkodę w jakiś sposób, łypał na mnie, jakby sprawdzał, czy zauważyłam, że oszukuje i nie próbuje skoczyć :P Było bardzo sympatycznie.

Potem przyszedł Marcin i też się chwilę bawił z Dżamalkiem. Udało mu się nakłonić go do przejścia przez parę przeszkód, ale arabek ciągle za nisko podnosił nogi i pukał w pniaki. Dopiero, kiedy Marcin zaczął wysoko unosić nogi, koń zaczął go naśladować i w ten sposób nauczyć się przechodzić przez drągi.

Później zabraliśmy go przed stajnię, żeby umyć mu nogi. Nigdy jeszcze nie korzystałam z myjki, więc postanowiłam go odczulić na szlauch. Podczas tej zabawy jego koleżanka z pastwiska. Indiana, została zabrana za stajnię na podkuwanie i robiła przy tym trochę hałasu. Dżami doszedł do wiosku, że ją mordują i bardzo się denerwował, latał jak szalony i rżał rozdzierająco. W dodatku konie na padoku zaczęły galopować, co nie polepszało sytuacji. Starałam się go uspokoić, ale nie szło to zbyt dobrze. Wtedy właśnie Marcin zasugerował mi mocniejsze działanie przywódcze i to rzeczywiście zdało egzamin. Zaczęłam konia energicznie cofać, za kazdym razem, kiedy zwracał na mnie uwagę, przestawałam. Za czwilę znów się rozglądał za końmi, to znów go cofałam, na tyle szybko i energicznie, żeby musiał się choć na chwilę skupić. Trwało to z 5 minut, ale w końcu udało się - rozluźnił się, uspokoił i zwracał na mnie większą uwagę niż na otoczenie.

Potem wznowiłam friendly z myjką, ale byłam bardziej stanowcza. Zamiast machać szlauchem w nieskończoność, zaczęłam delikatnie polewać mu kopyta wodą i przytrzymałam go, kiedy chciał się odsunąć. Nie panikował - gdyby bardzo się bał, to oczywiście pozwoliłabym mu się wycofać, ale poprzednio parę razy powąchał węża, więc już był trochę odczulony. W każdym razie przestałam go polewać dopiero, kiedy trochę odpuścił. Zrobiłam tak ze 3 razy i już stał spokojnie. To samo z tylnymi nogami, niezbyt mu się to podobało i stał w pozycji "słonika na piłce", ale się nie wyrywał i bez problemu umyłam mu nogi. Poszliśmy na trawkę trochę wyschnąć.

Później przeszliśmy do przemywania nóg Manusanem (to taki odkażający środek, dobrze działa na grudę). Przednie nogi poszły łatwo, gorzej było z tylnymi. Marcin trzymał Dżamala, a ja się starałam jakoś opanować jego machające na wszystkie strony kopyta. W końcu jednak przejęłam linę i zaczęłam go cofać za każdym razem, kiedy się wiercił i wyrywał nogę. Potem głaskałam, robiłam trochę friendly z tą nogą i próbowałam dalej. Udało mi się w końcu trochę przemyć pęcinę i posmarować maścią, z drugą było trochę gorzej, ale tam prawie nie ma grudy, więc zaliczam ten dzień do udanych.

wtorek, kwietnia 13, 2010

Wizyta moich rodziców

W trakcie świąt Wielkanocnych do Dżamala zawitali też moi rodzice oraz siostra, a więc koń stał się już oficjalnie członkiem rodziny. Byłam z niego bardzo dumna, ponieważ stał bardzo spokojnie nawet wtedy, gdy jednocześnie czyściły go trzy osoby - tata z jednej strony włosianą szczotką, siostra z drugiej gumowym zgrzebłem, a mama czesała mu grzywę. Dostał cały worek marchewek (co prawda Marcin kilka mu zabrał, ale Dżamal o tak wyglądał na zadowolonego). Potem trochę się z nim bawiłam w "touch it", zaczyna coraz lepiej rozumieć, że mi o coś chodzi i prowadzam go po podwórku w jakimś celu. Przez dłuższy czas obwąchiwał duży kosz na śmieci, odkrył jego pokrywkę i próbował ją podnieść. Kiedy ona stukotała, odskakiwał, ale za chwilę znów ją badał. Zachowywał się zupełnie jak mój kot. Z jednej strony był ciekawy, ale z drugiej strony wyraźnie się bał tego kosza. Zastanawiam się czego to kwestia - choć udaje mi się z nim nawiązać pewien dialog, nie potrafię ciągle rozbudzić jego chęci zabawy, nie wiem, czy to kwestia braku pewności siebie, zaufania do mnie, czy też jestem zbyt mało prowokująca...

A tu trochę zdjęć autorstwa mojego taty i siostry (po kliknięciu pojawi się większa wersja):
Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców

Od Wizyta rodziców



czwartek, kwietnia 08, 2010

Wizyta teściów

Dziś trochę nowych zdjęć Dżamala, autorstwa mojego Teścia. Odwiedziny rodziców Marcina wypadły bardzo dobrze, konik im się bardzo podobał. Może jutro wrzucę zdjęcia z wizyty moich rodziców - tak, tak, Dżami stał się oficjalnie członkiem rodziny :) A póki co został wcielony do większego stada, integracja idzie powoli, bo arabek nie daje się łatwo podporządkować. Na szczęście ma przy boku Castaminę (srokatą klaczkę), więc ma kogo w razie czego ugryźć w zadek.

Uczymy się podnosić nogi na pukanie carrotem, Dżamal podnosi na ja pierwszą fazę, ale nie umie póki co utrzymać ich w górze, raz, że traci trochę równowagę, a dwa, że nimi macha strasznie i boczy się na carrota, co jakiś czas próbuje kopnąć go tylną nogą. W ogóle podnoszenie przodów idzie znacznie lepiej, nad tyłami ciągle pracujemy. Za to przestawianie przodu i tyłu na sugestię idzie nam bardzo dobrze, tak samo prowadzenie z trzeciej strefy, czyli "chodzenie przy nodze", jak to nazywa Beata od Leo. Nauczyłam go nawet zatrzymywania się i cofania od drivingu carrotem przed klatką piersiową, kiedy prowadzę go z trzeciej strefy - to pierwszy koń, z którym mi się to udało. W ogóle mój arabek łapie wszystko w lot, jest bardzo inteligentny i kontaktowy (i to nie tylko moja opinia, żeby nie było :P Nawet Anka ostatnio tak powiedziała).

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od


Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów

Od Wizyta teściów