czwartek, października 28, 2010

Lekcja z Kasią

W niedzielę miałam moją pierwszą w życiu, profesjonalną lekcją PNH! :) Dla niezorientowanych: mamy pierwszego w Polsce licencjonowanego instruktora, Kasię Jasińską (link do jej strony znajduje się w moich linkach po prawej stronie). Oboje z Marcinem skorzystaliśmy z promocji - 2 h lekcja dla członków Savvy Club za darmo - zdecydowanie było warto!

Pogoda była idealna - ciepło, słonecznie, bez wiatru. Poszłam razem z Kasią na pastwisko po Dżamala i dostałam kilka wskazówek odnośnie catching game. Proces łapania przeszedł dość sprawnie i udałyśmy się na playground. Rozłożyłam tam płachtę, gdyż przechodzenie przez nią stanowiło dla nas problem i prosiłam Kasię, żeby mi z tym pomogła.

Na początku zrobiliśmy rozgrzewkę, pokazałam instruktorce co zazwyczaj robię z Dżamalem. Od razu okazało się, że mogę znacznie poprawić moją grę w jeża - kilka wskazówek odnośnie ustawienia ręki z liną od razu pomogło. Okazało się też, że zupełnie niewłaściwie macham liną, kiedy koń idzie do przodu - kiedyś to wiedziałam, ale później gdzieś mi to umknęło i nawet sama nie zauważyłam, że robię to źle. Jak jednak przydaje się ktoś z boku, kto zwraca uwagę na takie szczegóły :)

Z obserwacji Kasi wynikało również, że jestem zbyt mało stanowcza i za mało wymagam od Dżamala. Ponieważ bałam się zbyt mocno naciskać i wymagać, stałam się dla niego zbyt nudna, bo nie stawiałam przed nim żadnych wyzwań i nagradzałam nawet za byle jakie wykonanie ćwiczenia. Będę o tym pamiętać na przyszłość.

Potem Kasia wzięła ode mnie konia, żeby pokazać mi jak bawić się z nim bardziej energicznie. Ponieważ Dżamal zupełnie nie wie, gdzie są jego nogi i ciągle się potyka, postanowiła poruszać go trochę po padoku i pozwolić mu powpadać na różne rzeczy, żeby nauczył się patrzeć pod nogi. Co jakiś czas podchodziła z nim do płachty i zachęcała go do wejścia na nią. Dżamal nie wykazywał chęci współpracy, boczył się na płachtę i nie chciał na nią wejść. W końcu jednak dotknął jej nosem, potem nad płachtę weszła szyja, a na końcu nogi. Pytałam Kasię o to, co robi, czemu i starałam się jak najwięcej nauczyć z obserwacji ich zabawy. Coraz lepiej widziałam, an czym polega różnica między jej podejściem, a moim - więcej ruchu, wymaganie więcej, odpuszczanie, kiedy koń się stara, nagradzanie, jeśli robi postępy. Czasem trzeba go mocniej przycisnąć, żeby sam się przekonał, że potrafi coś zrobić. 

Kiedy pierwszy raz przeszedł przez płachtę, strzelił takiego baranka, że przestraszyłam się, że kopnie Kasię. Na szczęście nic się nie stało. Potem po kilku panicznych przejściach w końcu się uspokoił i pewnie przeszedł. Wykonanie tego zadania zajęło sporo czasu, ale w końcu udało się osiągnąć sukces. Potem ja przejęłam linę i poprosiłam go o wejście na płachtę. Udało się to zrobić bez większych problemów.

Następny w kolejce był Marcin. Bardzo ciekawe było dla mnie obserwowanie jego lekcji, ponieważ wyglądała zupełnie inaczej niż moja. Jak na dobrego instruktora przystało, Kasia dopasowała poziom zadań do poziomu ucznia, tłumaczyła różne pojęcia, pokazywała jak wykonać różne rzeczy. W kilkanaście minut Marcin zaczął wyglądać jak prawdziwy Horseman, było to bardzo budujące :)

Mam nadzieję, że uda nam się raz na miesiąc - dwa brać lekcje z Kasią. Dużo mi to spotkanie rozjaśniło, czuję, że wiem, w jakim kierunku powinnam teraz iść. Choć koszty są dosyć duże, wydaje mi się, że warto zdecydować się na takie lekcje, żeby nie popełniać prostych błędów i być lepszym człowiekiem dla swojego konia :)

Brak komentarzy: