Kolejny dowód na to, że warto być członkiem Savvy Club, a właściwie nawet dwa powody. Pierwszy jest taki, że w niedzielę oboje z Marcinem mamy bezpłatną lekcję z naszym pierwszym polskim instruktorem PNH, czyli Kasią Jasińską. Nie mogę się doczekać! Drugi to inspiracja, którą mogę czerpać z płyt i artykułów, które dostaję co miesiąc. Podzielę się z Wami moją ostatnią inspiracją, mianowicie koncepcją "Bycia na tak". W sumie słyszałam to już nie raz, ale tym razem zrozumiałam, jak mogę tego użyć w praktyce.
W PNH najważniejsze jest stworzenie partnerskiej relacji z koniem i robienie rzeczy "dla konia", a nie "koniowi". Dlatego tak ważne jest, żeby konia nie krytykować, nie karać, nie mówić mu, że tego czy tamtego mu nie wolno, nie dawać mu negatywnych informacji. Zamiast tego należy budować pozytywne emocje i używać końskiej psychologii, żaby osiągnąć zamierzony efekt. W pewnym sensie trochę manipuluje się koniem, że by rzeczy przez nas pożądane były dla niego przyjemne i chciał je robić, a pozostałe, żeby były niewygodne i niefajne. Chodzi o to, żeby koń sam doszedł do wniosku, co mu się opłaca robić i żeby miał poczucie, że to jego pomysł i w zasadzie to on nas podszedł, a nie my jego :P
Jednym ze sposobów, aby to osiągnąć, jest zasada "Bycia na tak" (Ambassador of Yes) zamiast "Bycia na nie" (Minister of No). Kiedy dochodzi do nieporozumienia między tobą a koniem, zamiast wchodzić w nim w kłótnię i forsować swój pomysł na wykonanie danej rzeczy (np. stój w miejscu, kiedy cię czyszczę), należy zachęcić konia, żeby robił to, na co ma ochotę... tylko trochę bardziej. W naszym przykładzie koń zaczyna łazić, więc zachęcamy go do tego, popędzając go i zachęcając do ruchu wokół siebie, szybciej, niż koń miał zamiar ("Chcesz chodzić? Świetny pomysł, pomogę ci!"). Kiedy dociera w miejsce, gdzie chcemy go czyścić, prosimy o zatrzymanie. Jeśli znów się rusza, powtarzamy operację. (Dżamal po kilku takich rundkach stał spokojnie w miejscu przez 15 minut!). Bez kłótni, bez szarpania się, po prostu koń dochodzi do wniosku, że po co ma się ruszać, skoro w końcu i tak ląduje w poprzednim miejscu. Kwestia stania przestaje być grą dominacyjną "kto kogo" i nagle wszyscy są zadowoleni.
Ten sposób rozumowania wykorzystałam też do catching game, czyli łapania konia na pastwisku. Kiedy do niego podchodziłam, a on się odwracał i odchodził, podnosiłam energię i machałam carrotem ("Chesz tam iść? Pomogę ci!") - w efekcie Dżamal odbiegał kłusem lub galopem i kawałek dalej wracał dopasienia się. Po 4 czy 5 razach okazało się, że koń stoi, patrząc na mnie, z nastawionymi uszkami, a kiedy się przemieszczam, obraca się za mną! Byłam zachwycona :)
Chciałam się też pochwalić chwilą Libetry, czyli zabawy bez liny. Któregoś dnia w ramach przerwy w grach puściłam Dżamala luzem na placu zabaw. Na pastwisku obok był ogier i mój arabek poszedł go denerwować (co uwielbia). Bałam się trochę, że ogier w końcu przeskoczy ogrodzenie, więc poszłam zabrać stamtąd Dżamala, mając przy sobie tylko carrota. Obróciłam go jeżem na przodzie i poszedł za mną, prowadziłam go w 2 strefie. Kiedy przechodziłam koło pniaczka, wskazałam go palcem, a Dżamal go przeskoczył! A potem znów się do mnie podłączył i podeszliśmy do miejsca, gdzie zostawiłam linę. W dodatku miał znacznie mniej "crabby" wyraz pyska niż zazwyczaj. Chyba lubi zabawy na wolności :)
Z innych ciekawostek Marcin odkrył, że konie bardzo lubią dźwięk saksofonu - puszczał im muzykę na pastwisku i całe stado przyszło oglądać jego komórkę :DDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz