wtorek, lutego 21, 2012

Co tam w śniegu piszczy

Nie mam ostatnio weny do pisania, ale to nie znaczy, że nie mam weny do zabaw z Dżamalem. Napiszę więc może kilka słów o tym, co ostatnio robiliśmy, a później o naszym spotkaniu w niedzielę.

Jestem bardzo zadowolona, ponieważ mój kochany mąż wrócił do zabaw z Dżamalem. Ja występuję w roli instruktorki i wymyślam dla nich obu ciekawe zadania. Marcinowi bardzo dobrze idzie, myślę, że zdanie poziomu 1 nie byłoby dla niego żadnym problemem. Dlatego chciałabym, żeby zaczął bawić się na długiej linie i robić bardziej wymagające ćwiczenia. 

Podczas drugiej lekcji zaczęliśmy robić okrążanie i Dżamal zaproponował bardziej energiczne zabawy, co Marcinowi bardzo się spodobało. Było trochę kłusa, spontanicznych oraz kontrolowanych zmian kierunku, ogólnie dobrze się bawili. Później ja wzięłam linę (bo po lekcji też się trochę bawię z arabkiem) i w koniu nastąpiła przemiana. Zaczął galopować po placu jak wariat, strzelać baranki, robić zwroty na zadzie i inne sztuki, które zdarza mu się wyprawiać, kiedy się wspólnie bawimy. To był moment z gatunku "how interesting". Kiedy był z Marcinem, zachowywał się znacznie delikatniej - proponował bieganie, ale ponieważ Marcin najwyraźniej nie miał ochoty szaleć z nim po padoku, tylko prosił o zmiany kierunków, koń uznał, że nie ma sensu zaczynać galopów. Ja go jednak nauczyłam, że ze mną można pobiegać i często się tak wspólnie bawimy, więc kiedy przejęłam linę, zaproponował znacznie dynamiczniejszą zabawę :) Konie to jednak bardzo mądre stworzenia.

Nasze spotkania przez ostatni miesiąc nie były bardzo długie, ponieważ nie chciałam spędzać kilku godzin na dużym mrozie. Dżamal był zdecydowanie niewybiegany, więc po 10 minutach robiło mi się ciepło, a wręcz gorąco, jednak nie chciałam się przeziębić. W związku z tym skupialiśmy się raczej na udoskonalaniu tego, co już umiemy i nie wprowadzałam za bardzo nowych rzeczy. To zresztą nie był taki zły pomysł - Pat twierdzi, że idealna proporcja to 80% powtarzania, 20% nowych rzeczy. U mnie zazwyczaj jest to bardziej 60% - 40%... Dzięki tym kilku sesjom doceniłam wagę powtarzania. 

W niedzielę Dżamal przybiegł do mnie na padoku kłusem - pierwszy raz :) Oczywiście częściowo wynika to z faktu, że się bardzo nudzi na małym wybiegu (w lecie nie przychodzi tak chętnie), ale i tak jest to duży postęp. Postanowiłam popracować nad cofaniem, ponieważ po obejrzeniu kilku inspirujących filmów doszłam do wniosku, że pozwalam Dżamalowi na zdecydowanie niskiej jakości cofanie. A podobno im lepiej koń chodzi do tyłu i w bok, tym lepiej robi wszystko inne. Znalazłam na padoku trochę siana, więc położyłam go w miejscu, przy którym kończyłam cofanie. Dzięki temu, kiedy udawało nam się dotrzeć do tego punktu, koń otrzymywał nagrodę. Nie zrobiłam tego ćwiczenia wystarczająco wiele razy, żeby mieć faktycznie jakieś efekty, ale padał deszcz ze śniegiem i było paskudnie, więc jestem usprawiedliwiona :)

Druga rzecz, nad którą od jakiegoś czasu pracowaliśmy, a w niedzielę pierwszy raz wyszła jak należy, była gra w "przyklejenie", czyli "stick to me". Przypomina to chodzenie z psem przy nodze - koń ma się trzymać człowieka i jeśli przy zakręcie znajduje się po zewnętrznej stronie, powinien przyspieszyć, żeby nie zostać z tyłu. W stępie i kłusie wychodzi nam to już bardzo dobrze, w dodatku mogę iść szybszym lub wolniejszym stępem i koń się do tego dopasowuje. Tym razem jednak udało mi się to zrobić w galopie! Za każdym razem prosiłam tylko o 2-3 foule i przechodziliśmy do zatrzymania i chwalenia :) Raz dostałam galop na samą zmianę tempa biegu (a raczej rytmu, czyli też zaczęłam "galopować"). Lepiej wychodzi to lewą niż w prawą stronę, tak jak większość ćwiczeń. 

Kolejna rzecz, na której się ostatnio skupiałam, to zmiana kierunku przy okrążaniu (zwłaszcza w wyższych chodach) oraz - co się wiąże - ładne wykonanie ósemki w kłusie. To było duże wyzwanie, ponieważ w wyższych chodach Dżamal się często nakręca i trudno mu odangażować zad, nie mówiąc już o przyciąganiu i zmianie kierunku. Jeśli dam mu się mocno wybiegać, zanim cokolwiek zaczniemy robić, to on jest już zmęczony i nie chce mu się kłusować czy galopować. Dlatego okrążanie stało się moim priorytetem. W tej chwili jest już znacznie lepiej, ale nadal potrafi mi się wyrwać lub mocno pociągnąć w kierunku bramy, ponieważ jest ona póki co zamykana tylko małym sznureczkiem lub w ogóle i już się przekonał, że można przez nią zwiać (uważa to za doskonałą zabawę). W każdym razie w niedzielę odniosłam sukces - udało nam się zrobić piękną, idealną wręcz ósemkę w kłusie - byłam bardzo zadowolona. Przy okrążaniu, nawet podczas dzikiego galopu, udało mi się zmieniać kierunki - moja cierpliwość się opłaciła :)

Później poszliśmy do roundpenu. Właściwie za każdym razem staram się choć trochę pobawić na wolności. Na początku bywało kiepsko, zwłaszcza z okrążaniem, ale teraz Dżamal jest z stanie zrobić kilka kółek bez próby wyjścia na zewnątrz :P Udało nam się zrobić stick to me w galopie również bez halterka. W dodatku za którymś razem "zagalopowałam" na złą nogą i Dżamal również. Dodam, że nie widziałam chyba nigdy, żeby w innym przypadku galopował na złą nogę (nie ma w tym żadnej mojej zasługi - on po prostu sam wie, jak trzeba biegać, jest najwyraźniej dobrze zrównoważony), więc zakładam, że starał się mnie naśladować. Muszę się pilnować na przyszłość, żeby nie nauczyć go niewłaściwych odruchów.

Zmiany kierunków na wolności są znacznie trudniejsze niż na linie, na razie staram się poprawić "przyciąganie", czyli, żeby nawet z drugiego końca roundpenu koń do mnie podchodził.

Później poszliśmy na rozczyszczanie kopyt. Zdaje się, że suplementy od p. Podkowy przynoszą efekty. Podaję je zmieszane z olejem, ponieważ w innym wypadku Dżamal odmawiał ich jedzenia. Ogólnie z kopytami jest zupełnie nieźle. Zbyszek powiedział, że woli, kiedy jestem podczas robienia kopyt, ponieważ przy mnie mój arabek jest grzeczny, a beze mnie ma wiele ciekawych pomysłów. Z jednej strony to miło, że w mojej obecności dobrze się zachowuje, ale z drugiej strony wolałabym, żeby nabrał szacunku do wszystkich ludzi, nie tylko do mnie. No cóż, ostrzegano mnie, że araby przywiązują się do jednej osoby - być może to tego kwestia. Chciałam araba, to teraz muszę marznąć podczas wizyty kowala :P