niedziela, września 28, 2008

Pierwsza lekcja PNH

Dziś mieliśmy z Fakirem pierwszą lekcję PNH. Jechaliśmy trochę niepewni jak to wszystko wyjdzie, bo poprzednim razem mieliśmy z nim trochę trudności. Okazało się jednak, że nasze obawy były płonne :)

Koń przywitał nas w boksie cichym rżeniem (podejrzewam, że ono oznacza "Marchewka?"), ale to znaczy, że nas poznał, a to już coś. Dostał od nas mały poczęstunek na powitanie, a potem przynieśliśmy do boksu halterek z linką. Pozwoliłam mu dokładnie je obwąchać i obejrzeć, zajęło mu to dłuższy czas. Potem bawiłam się we Friendly Game, Marcin stał w drzwiach otwartego boksu, na wypadek, gdyby Fakir postanowił się ulotnić. Co chwila musiałam znów pozwalać koniowi na dokładne oglądanie liny, bardzo go to interesowało. W końcu zdjęłam mu kantar i zaczęłam się bawić w jeża z liną przerzuconą przez jego potylicę, żeby opuścił głowę. Szło mu całkiem nieźle, dosyć szybko zaczął łapać o co chodzi, większe problemy miał z utrzymaniem głowy w dole przez pewien czas. W końcu nałożyłam mu halter, który ledwie zmieścił się na jego wielkim łbie i poszliśmy na padok.

Na padoku koń musiał najpierw obwąchać cały teren i odchody koni, które tam wcześniej były. Marcin próbował się z nim bawić we FG liną, ale Fakir nie mógł ustać w miejscu, łaził i oglądał teren. W końcu zdecydowaliśmy się zacząć od FG z carrot stickiem. Wzięłam linę i pozwoliłam mu łazić naokoło mnie, sama nie ruszałam się z miejsca. W końcu koń się zatrzymał i zaczęłam machać carrotem za sobą, stopniowo coraz bliżej niego. Marcin w tym czasie machał z drugiej strony. Fakir był spokojny, nie bał się, po chwili pobawiliśmy się w głaskanie go carrotami i zarzucanie savvy stringa na grzbiet i nogi, wszystko znosił bardzo spokojnie. Co jakiś czas próbował obgryzać carroty.

Po tym, jak poszło nam tak dobrze, postanowiliśmy spróbowac jeża. Marcin zaczął od jeża carrotem na przód i Fakir dosyć szybko załapał o co chodzi. Ja ćwiczyłam później z drugiej strony. PG na tył zadziałał już od drugiej fazy! Kiedy ja próbowałam tego samego, koń odwrócił się i zaczął bardzo uważnie przyglądać się carrotowi, naciskającemu na jego bok. Zastanowił się, po czym ustąpił zadem. Sukces!

Przerobiliśmy z nim jeszcze driving na przód i na tył, szło nienajgorzej. W międzyczasie sporo FG i marchewki w formie nagrody. Mam wrażenie, że Fakir był cały czas bardzo zafrapowany tym, co robimy, że naprawdę chciał wykombinować, o co chodzi w tej grze i co powinien zrobić, żeby wygrać. Chyba zaczął też traktować marchewkę jako nagrodę, a nie jako smakołyk, który należy od nas wymusić. Oczywiście, nasze sygnały były często zbyt mało wyraźne i pogmatwane, ale chyba udało nam się nienajgorzej dogadać. Problemy miałam z cofaniem przy jeżu, ponieważ koń gryzł cały czas carrota i słabo to działało. Tak samo driving do tyłu nam słabo wychodził, musimy to jeszcze poćwiczyć.

Przy grze w jojo okazało się, że nasza linka (nieoryginalna) jest do kitu, za lekka i trochę rozciągliwa. Udało się parę razy odrobinkę cofnąć Fakira, ale nie do końca rozumiał co ma robić. Z przywoływaniem było znacznie lepiej. Jednak widziałam, że on naprawdę stara się zrozumieć czego chcemy, kiedy przyjmowałam pozycję i zaczynałam machać palcem, patrzył na mnie i widać było, że kombinuje "Ok, wiem, że coś mam zrobić, o co może chodzić..."

Potem przyszła właścicielka Fakira i to go bardzo rozproszyło, dlatego zakończyliśmy lekcję. Było bardzo sympatycznie, znacznie lepiej nam szło niż przypuszczałam. To bardzo mądry koń, szybko łapie o co chodzi i jest zainteresowany zabawą z nami. Jestem strasznie zadowolona :)

piątek, września 26, 2008

Pierwszy raz u Fakira

Dziś po raz pierwszy byliśmy u Fakira. Trochę się denerwowałam jak to będzie, w końcu to był mój pierwszy raz sam na sam z prawie moim koniem. Przyjechaliśmy do stajni k. 14, bardzo sympatyczny stajenny pomógł nam odszukać Fakira na pastwisku. Stał tam razem ze swoim sąsiadem z boksu obok i widać było, że nie ustalili jeszcze między sobą hierarchii, bo stale się podgryzali. Podeszliśmy do Fakira, a ten dał się spokojnie wziąć na uwiąz (dostał marchewkę na zachętę) i zaprowadziliśmy go na niewielki padok w głębi. Po drodze nasz konik musiał zatrzymywać się co dwa kroki, żeby poskubać trawkę, ale poza tym szedł grzecznie. Znaleźliśmy sobie coś wygodnego do siedzenia i postanowiliśmy posiedzieć trochę na padoku ("undemanding time with your horse"). Koń podszedł, obwąchał nas i wziął się za jedzenie siana, rozrzuconego po padoku. Siedzieliśmy sobie i rozmawialiśmy, starając się na niego nie gapić, on zaś przyglądał nam się kątem oka podczas jedzenia. Marcin rzucił w pobliże niego kawałek marchewki, zjadł od razu. Po drugim kawałku podszedł do nas i dostał resztę marchewki, po czym dokładnie nas obszukał, czy nie mamy więcej. Potem sobie poszedł.

Po jakiejś pół godzinie postanowiłam przynieść na padok nasz sprzęt, czyli carrot sticki i linę z halterem. Postawiłam go przy płocie i wróciłam do Marcina. Fakir udawał, że go to w ogł,e nie interesuje, ale po kroczku zbliżał się w kierunku carrota. W końcu trącił go głową i przewrócił, po czym dokładnie obwąchał i zbadał pyskiem. Potem podszedł do nas, jakby się pytał "No dobra, o co w tym właściwie chodzi?", powąchał nas, ale w końcu wrócił do jedzenia.

Prawdziwy problem zaczął się, kiedy postanowiliśmy odprowadzić go z powrotem na pastwisko. Marcin podszedł do niego, powoli, z boku, nie gapiąc się, czyli tak jak trzeba. Wyciągnął do niego uwiąz. Fakir powąchał, wyciągając łeb, ale kiedy Marcin chciał go pogłaskać, położył uczy po sobie. I tak za każdym razem, straszył, że ugryzie. Ja spróbowałam swoich sił i było tak samo, zaczęłam od niego odchodzić (approach & retreat), poszłam w końcu na drugi koniec pastwiska, kombinowałam i nic, nadal najpierw nas wąchał, a potem straszył. W końcu Marcin jeszcze raz do niego podszedł i pokazał mu dokładnie uwiąz, jak działa zapięcie i w ogóle i to go bardzo zainteresowało i w końcu dał się zapiąć bez negatywnych emocji. Doszliśmy do wniosku, że on po prostu oczekiwał, że damy mu marchewkę (tak został chyba nauczony) i dlatego wściekał się, że jej nie dostaje.

Prowadziliśmy go na pastwisko metodą "idź ze mną, ja wiem gdzie jest smaczniejsza trawa" i to całkiem działało, zaczął chętniej z nami iść. Lewopółkulowy introwertyk to prawdziwe wyzwanie!

Później wybraliśmy się na spacer po okolicy, a po powrocie Marcin postanowił pojeździć. Tym razem zabieranie Fakira z pastwiska poszło gładko, przywiązaliśmy go do koniowiązu przed stajnią (uznaliśmy, że na dziś ma dosyć Parellowych metod). Nie stał zbyt spokojnie, cały czas łaził, głównie do tyłu, ale dał się wyczyścić i osiodłać bez większych problemów.


Jazda była dla Marcina sporym szokiem, Fakir jest naprawdę wielkim koniem i w dodatku niełatwym do ruszenia. Właściwie od roku nikt na nim nie jeździ, więc jest niewygimnastykowany i niezbyt czuły na łydkę. Prawie w ogóle się nie zgina, kiepsko mu idą wolty itp. W imię stosowania "odwrotnej psychologii" Marcin kilka razy go zatrzymał i cofnął i później Fakir chodził bardziej energicznie do przodu. Kłusować za bardzo nie chciał. Później na chwilę ja na niego zsiadłam i powyginałam trochę, po gimnastyce szło mu troszkę lepiej. Będziemy musieli nad tym mocno popracować, żeby konik wrócił do formy.


Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o miłą knajpkę "Weranda" w pobliżu stajni. Ponoć niektórzy przyjeżdżają tam na koniach! Musimy kiedyś spróbować. Następna wizyta u Fakira pewnie w niedzielę - już się nie mogę doczekać!





Fakir

Od miesiąca szukałam konia do dzierżawy - doszłam do wniosku, że jeżdżenie w szkółkach niewiele mi daje, a poza tym chcę się rozwijać w kierunku naturalnego jeździectwa. Zresztą przeliczyłam koszty i wyszło mi, że dzierżawa kosztuje mniej więcej tyle, co jazda 2 razy w tygodniu, a można do konia przyjeżdżać nawet codziennie i robić z nim różne fajne rzeczy. Mój mąż bardzo mnie wspierał w tej decyzji i sam też bardzo się zapalił do pomysłu.

Zaczęłam od przeglądania ofert w Internecie, najwięcej znalazłam o dziwo na gronie i w portalu stadniny.pl, zamieściłam też kilka własnych ogłoszeń. Zaczęłam wysyłać e-maile do właścicieli i umawiać się na spotkania. Niestety, większość z koni była zdecydowanie za mała gabarytowo dla mojego męża, który ma 183 cm wzrostu, więc wybór miałam ograniczony.

Pierwszy koń, którego oglądaliśmy, był 11-letnim, wielkopolskim wałachem, który niegdyś startował w zawodach sportowych, ale potem nabawił się kontuzji i został sprzedany w prywatne ręce. Z powodu problemów z nogami nie mógł skakać, ale jeździło się na nim całkiem przyjemnie, reagował na delikatne pomoce, tylko miał potwornie twarde chody. Nie zdecydowaliśmy się na tę ofertę z powodu odległości do stajni (ponad 40 km).

Drugi koń stał w bliższej stajni, miał również 11 lat i był folblutem. Dopiero na miejscu okazało się, że jest za niski i za drobny dla Marcina, poza tym też był kontuzjowany i mógł chodzić nie więcej niż godzinę dziennie, dlatego w końcu zrezygnowaliśmy. Na tym etapie byłam już mocno podłamana, ogłoszeń robiło się coraz mniej i bałam się, że nic dla siebie nie znajdziemy. Na szczęście okazało się, że moje obawy były bezpodstawne.

Tego samego dnia udało mi się znaleźć ogłoszenie o dzierżawie wałacha rasy SP, 6-letniego, który miał 174 cm w kłębie, czyli odpowiednie dla nas gabaryty. Umówiłam się na spotkanie. Następnego dnia dostałam też wiadomość od właścicielki równie wielkiego, 11-letniego wałacha rasy wielkopolskiej, która była zainteresowana naszym ogłoszeniem i technikami PNH. Czułam, że zbliżamy się powoli do celu.

Spotkanie z 6-latkiem pokazało, że nie jest to koń zrównoważony. Przy dopinaniu popręgu pogryzł właścicielkę, kiedy go prowadziłam na kryty lonżownik b ył bardzo niespokojny. Dlatego nie zdecydowałam się na niego wsiąść. Na szczęście mieliśmy ze sobią sprzęt do PNH, więc uznałam, że spróbuję się pobawić z ziemi. Muszę przyznać, że koń zrobił na mnie wrażenie, był gigantyczny, górował nade mną, tochę się go bałam. Już na ringu założyłam mu halter (zastanawiałam się, czy nie ucieknie, ale stał spokojnie, tylko kiedy Marcin za mocno złapał linę wokół jego szyi, to się trochę odsadził) i zaczęłam zabawę. Koń był niespokojny, cały czas próbował wyjrzeć poza ściany ringu, ale udało mi się trochę z nim pobawić. Nie bał się carrota. kiepsko mu szło przesuwanie przodu, zarówno przy jeżu, jak i drivingu. Ale po pewnym czasie robił jojo już od 3-ciej fazy. Marcin też się chwilę z nim pobawił i na tym zakończyliśmy wizytę. Właścicielki były bardzo zainteresowane naszymi metodami, więc staraliśmy się pokrótce wytłumaczyć o co chodzi.

Po tej wizycie mieliśmy duży dylemat. Z jednej strony koń bardzo nam się podobał i czuliśmy, że to dla nas duże i ciekawe wyzwanie. Z drugiej strony baliśmy się, że sobie z nim nie poradzimy, alebo co gorsza popsujemy. Drugim dużym minusem była stajnia (bez hali i niezbyt ładna) oraz fakt, że znalazłam w Internecie ogłoszenie o sprzedaży tego konia. Nie chcieliśmy sytuacji, w której się przywiążemy, włożymy masę pracy w konia, a on nagle zostanie sprzedany. Ale i tak rozważaliśmy jego kandydaturę.

Dwa dni później pojechaliśmy odwiedzić czwartego kandydata, Fakira. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Przemiła właścicielka, ewidentnie zakochana w swoim koniu, zwierzak spokojny, ciekawski, bardzo przyjazny. Jedyna wada to jego lekka powolność, trzeba go trochę popędzać, ale myślę, że przy pomocy PNH da się to naprawić. Ma miękkie chody, chętnie galopuje i skacze, trochę opornie reaguje na łydkę. Ale czułam się na nim bardzo bezpiecznie. Dodatkowym plusem jest fajna stajnia (Iskierka), w rozsądnej odległości, z dużą halą i fajnymi terenami. Po godzinie już wiedzieliśmy, że to ten koń! I od tamtego dnia współdzierżawimy Fakira, wielkiego łakomczucha i miłośnika marchewek :)