piątek, września 26, 2008

Fakir

Od miesiąca szukałam konia do dzierżawy - doszłam do wniosku, że jeżdżenie w szkółkach niewiele mi daje, a poza tym chcę się rozwijać w kierunku naturalnego jeździectwa. Zresztą przeliczyłam koszty i wyszło mi, że dzierżawa kosztuje mniej więcej tyle, co jazda 2 razy w tygodniu, a można do konia przyjeżdżać nawet codziennie i robić z nim różne fajne rzeczy. Mój mąż bardzo mnie wspierał w tej decyzji i sam też bardzo się zapalił do pomysłu.

Zaczęłam od przeglądania ofert w Internecie, najwięcej znalazłam o dziwo na gronie i w portalu stadniny.pl, zamieściłam też kilka własnych ogłoszeń. Zaczęłam wysyłać e-maile do właścicieli i umawiać się na spotkania. Niestety, większość z koni była zdecydowanie za mała gabarytowo dla mojego męża, który ma 183 cm wzrostu, więc wybór miałam ograniczony.

Pierwszy koń, którego oglądaliśmy, był 11-letnim, wielkopolskim wałachem, który niegdyś startował w zawodach sportowych, ale potem nabawił się kontuzji i został sprzedany w prywatne ręce. Z powodu problemów z nogami nie mógł skakać, ale jeździło się na nim całkiem przyjemnie, reagował na delikatne pomoce, tylko miał potwornie twarde chody. Nie zdecydowaliśmy się na tę ofertę z powodu odległości do stajni (ponad 40 km).

Drugi koń stał w bliższej stajni, miał również 11 lat i był folblutem. Dopiero na miejscu okazało się, że jest za niski i za drobny dla Marcina, poza tym też był kontuzjowany i mógł chodzić nie więcej niż godzinę dziennie, dlatego w końcu zrezygnowaliśmy. Na tym etapie byłam już mocno podłamana, ogłoszeń robiło się coraz mniej i bałam się, że nic dla siebie nie znajdziemy. Na szczęście okazało się, że moje obawy były bezpodstawne.

Tego samego dnia udało mi się znaleźć ogłoszenie o dzierżawie wałacha rasy SP, 6-letniego, który miał 174 cm w kłębie, czyli odpowiednie dla nas gabaryty. Umówiłam się na spotkanie. Następnego dnia dostałam też wiadomość od właścicielki równie wielkiego, 11-letniego wałacha rasy wielkopolskiej, która była zainteresowana naszym ogłoszeniem i technikami PNH. Czułam, że zbliżamy się powoli do celu.

Spotkanie z 6-latkiem pokazało, że nie jest to koń zrównoważony. Przy dopinaniu popręgu pogryzł właścicielkę, kiedy go prowadziłam na kryty lonżownik b ył bardzo niespokojny. Dlatego nie zdecydowałam się na niego wsiąść. Na szczęście mieliśmy ze sobią sprzęt do PNH, więc uznałam, że spróbuję się pobawić z ziemi. Muszę przyznać, że koń zrobił na mnie wrażenie, był gigantyczny, górował nade mną, tochę się go bałam. Już na ringu założyłam mu halter (zastanawiałam się, czy nie ucieknie, ale stał spokojnie, tylko kiedy Marcin za mocno złapał linę wokół jego szyi, to się trochę odsadził) i zaczęłam zabawę. Koń był niespokojny, cały czas próbował wyjrzeć poza ściany ringu, ale udało mi się trochę z nim pobawić. Nie bał się carrota. kiepsko mu szło przesuwanie przodu, zarówno przy jeżu, jak i drivingu. Ale po pewnym czasie robił jojo już od 3-ciej fazy. Marcin też się chwilę z nim pobawił i na tym zakończyliśmy wizytę. Właścicielki były bardzo zainteresowane naszymi metodami, więc staraliśmy się pokrótce wytłumaczyć o co chodzi.

Po tej wizycie mieliśmy duży dylemat. Z jednej strony koń bardzo nam się podobał i czuliśmy, że to dla nas duże i ciekawe wyzwanie. Z drugiej strony baliśmy się, że sobie z nim nie poradzimy, alebo co gorsza popsujemy. Drugim dużym minusem była stajnia (bez hali i niezbyt ładna) oraz fakt, że znalazłam w Internecie ogłoszenie o sprzedaży tego konia. Nie chcieliśmy sytuacji, w której się przywiążemy, włożymy masę pracy w konia, a on nagle zostanie sprzedany. Ale i tak rozważaliśmy jego kandydaturę.

Dwa dni później pojechaliśmy odwiedzić czwartego kandydata, Fakira. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Przemiła właścicielka, ewidentnie zakochana w swoim koniu, zwierzak spokojny, ciekawski, bardzo przyjazny. Jedyna wada to jego lekka powolność, trzeba go trochę popędzać, ale myślę, że przy pomocy PNH da się to naprawić. Ma miękkie chody, chętnie galopuje i skacze, trochę opornie reaguje na łydkę. Ale czułam się na nim bardzo bezpiecznie. Dodatkowym plusem jest fajna stajnia (Iskierka), w rozsądnej odległości, z dużą halą i fajnymi terenami. Po godzinie już wiedzieliśmy, że to ten koń! I od tamtego dnia współdzierżawimy Fakira, wielkiego łakomczucha i miłośnika marchewek :)

Brak komentarzy: