piątek, października 29, 2010

Wchodzenia na płachtę

W czwartek bawiłam się z Dżamalem pierwszy raz po naszej lekcji. Postanowiłam powtórzyć to, co robiłam wspólnie z Kasią. Najpierw poszłam na pastwisko. Koń zachowywał się znacznie lepiej niż zwykle, obracał się za mną i w końcu podszedł. Kiedy jednak chciałam mu założyć halter, odmaszerował. W związku z tym stanęłam w jego 5 strefie (za zadem), zrobiłam pozę "przyczajony tygrys, ukryty smok" i pacnęłam go stringiem w zadek. Ruszył kłusem i poszedł sobie na drugi koniec pastwiska, do drugiej części stada. Niezrażona, poszłam za nim. Przy okazji trenowałam sobie celność machania carrot stickiem oboma rękami, wybierałam sobie jakiś cel i starałam się w niego trafić. Na początku miałam spory rozrzut, ale dość szybko osiągnęłam niezłą celność :) Warto jednak czasem wracać do takich podstaw i sprawdzać, czy coś się nie popsuło.

Kiedy dotarłam do Dżamala, bardzo ładnie wychodziło nam "face and turn", czyli obracanie się do mnie pyskiem, kiedy krążyłam wokół niego. Tym razem nałożenie halterka nie było problemem, może też dlatego, że znacznie dłużej bawiłam się w łapanie i wymagałam od niego dużej ilości okręcania się za mną. Ruszyliśmy do stajni. Po drodze zauważyłam torebkę foliową i postanowiłam wykorzystać ją do zabawy. Poprosiłam Dżamala, żeby jej dotknął. On, jak to często bywa, totalnie mnie zignorował, oglądając sobie chmury na horyzoncie. To znaczy przesuwał się na sugestię, ale udawał, że nie widzi torby. Postanowiłam jednak być bardziej stanowcza i nacisnęłam na niego mocniej. Okazało się, że on doskonale wie, o co mi chodzi i jak go bardziej poprzestawiałam wokół tej torebki, to podszedł i dotknął jej nosem. Score! :)

Przy wejściu na plac zabaw znajduje się wąski rowek melioracyjny. Postanowiłam cofnąć konia przez niego, w ramach uświadamiania mu gdzie ma nogi. Okazało się to nie lada wyzwaniem. Dżamal zadawał mi pytania, bał się wsadzić nogę do rowka i w ogóle czuł się niepewnie. Spróbowaliśmy więc najpierw przejść przeszkodę przodem, a potem znów tyłem. Tym razem udało się lepiej i po kilku powtórzeniach  przestało być to problemem. 

Później poćwiczyłam trochę jeża. Na początku szło słabo, koń ustępował dopiero od 4 fazy. W pewnym momencie się zablokował i nie chciał ustąpić, stał ze zgiętym łbem, ja na fazie 4, ale poczekałam chwilę i w końcu się odsunął, po czym zaczął ziewać. Chyba coś tam do niego trafiło. Jeż na przód działał lepiej, choć zdarzało mu się pójść do przodu, co zaraz korygowałam. Koń dużo przeżuwał - najwyraźniej jednak robiłam coś inaczej niż zwykle :)

Potem przeszłam do budzenia i ruszania arabka. Chodziłam po całym placu zabaw, prosząc go o kłus wokół mnie. Okazało się, że Dżamal naprawdę uczy się błyskawicznie - ani razu nie potknął się na  żadnej oponie, choć kiedyś zdarzało mu się to notorycznie. Takie bieganie przestało być dla niego jakimś wielkim wyzwaniem. Nadal jednak nie miał ochoty chodzić przez płachtę. Powtórzyłam jak mogłam najwierniej to, co robiła z nim Kasia i w końcu się udało. Za pierwszym razem też zeskoczył z niej jak oparzony, ale po kilku(nastu) powtórzeniach ładnie i spokojnie przez nią przechodził.

Czuję, że jakość naszych zabaw podskoczyła tak o jedno oczko i mam masę pomysłów na nowe, ciekawe zabawy. Nadal jednak Dżamal zwraca na mnie bardzo mało uwagi (zwłaszcza w porównaniu z tym, jak bawił się z Kasią), przez co nie nawiązuje się między nami zbyt duży kontakt. Bardzo mnie to martwi, bo taki kontakt jest dla mnie najważniejszą rzeczą w PNH i bardzo mi tego brakuje z Dżamalem - udawało mi się to z wszystkimi końmi poza nim... Ale jestem dobrej myśli, mam nadzieję, że kiedy poprawię mój leadership i poziom naszych zabaw, koń stanie się bardziej zaciekawiony i będzie miał do mnie więcej szacunku. trzymajcie kciuki za nas :)

czwartek, października 28, 2010

Lekcja z Kasią

W niedzielę miałam moją pierwszą w życiu, profesjonalną lekcją PNH! :) Dla niezorientowanych: mamy pierwszego w Polsce licencjonowanego instruktora, Kasię Jasińską (link do jej strony znajduje się w moich linkach po prawej stronie). Oboje z Marcinem skorzystaliśmy z promocji - 2 h lekcja dla członków Savvy Club za darmo - zdecydowanie było warto!

Pogoda była idealna - ciepło, słonecznie, bez wiatru. Poszłam razem z Kasią na pastwisko po Dżamala i dostałam kilka wskazówek odnośnie catching game. Proces łapania przeszedł dość sprawnie i udałyśmy się na playground. Rozłożyłam tam płachtę, gdyż przechodzenie przez nią stanowiło dla nas problem i prosiłam Kasię, żeby mi z tym pomogła.

Na początku zrobiliśmy rozgrzewkę, pokazałam instruktorce co zazwyczaj robię z Dżamalem. Od razu okazało się, że mogę znacznie poprawić moją grę w jeża - kilka wskazówek odnośnie ustawienia ręki z liną od razu pomogło. Okazało się też, że zupełnie niewłaściwie macham liną, kiedy koń idzie do przodu - kiedyś to wiedziałam, ale później gdzieś mi to umknęło i nawet sama nie zauważyłam, że robię to źle. Jak jednak przydaje się ktoś z boku, kto zwraca uwagę na takie szczegóły :)

Z obserwacji Kasi wynikało również, że jestem zbyt mało stanowcza i za mało wymagam od Dżamala. Ponieważ bałam się zbyt mocno naciskać i wymagać, stałam się dla niego zbyt nudna, bo nie stawiałam przed nim żadnych wyzwań i nagradzałam nawet za byle jakie wykonanie ćwiczenia. Będę o tym pamiętać na przyszłość.

Potem Kasia wzięła ode mnie konia, żeby pokazać mi jak bawić się z nim bardziej energicznie. Ponieważ Dżamal zupełnie nie wie, gdzie są jego nogi i ciągle się potyka, postanowiła poruszać go trochę po padoku i pozwolić mu powpadać na różne rzeczy, żeby nauczył się patrzeć pod nogi. Co jakiś czas podchodziła z nim do płachty i zachęcała go do wejścia na nią. Dżamal nie wykazywał chęci współpracy, boczył się na płachtę i nie chciał na nią wejść. W końcu jednak dotknął jej nosem, potem nad płachtę weszła szyja, a na końcu nogi. Pytałam Kasię o to, co robi, czemu i starałam się jak najwięcej nauczyć z obserwacji ich zabawy. Coraz lepiej widziałam, an czym polega różnica między jej podejściem, a moim - więcej ruchu, wymaganie więcej, odpuszczanie, kiedy koń się stara, nagradzanie, jeśli robi postępy. Czasem trzeba go mocniej przycisnąć, żeby sam się przekonał, że potrafi coś zrobić. 

Kiedy pierwszy raz przeszedł przez płachtę, strzelił takiego baranka, że przestraszyłam się, że kopnie Kasię. Na szczęście nic się nie stało. Potem po kilku panicznych przejściach w końcu się uspokoił i pewnie przeszedł. Wykonanie tego zadania zajęło sporo czasu, ale w końcu udało się osiągnąć sukces. Potem ja przejęłam linę i poprosiłam go o wejście na płachtę. Udało się to zrobić bez większych problemów.

Następny w kolejce był Marcin. Bardzo ciekawe było dla mnie obserwowanie jego lekcji, ponieważ wyglądała zupełnie inaczej niż moja. Jak na dobrego instruktora przystało, Kasia dopasowała poziom zadań do poziomu ucznia, tłumaczyła różne pojęcia, pokazywała jak wykonać różne rzeczy. W kilkanaście minut Marcin zaczął wyglądać jak prawdziwy Horseman, było to bardzo budujące :)

Mam nadzieję, że uda nam się raz na miesiąc - dwa brać lekcje z Kasią. Dużo mi to spotkanie rozjaśniło, czuję, że wiem, w jakim kierunku powinnam teraz iść. Choć koszty są dosyć duże, wydaje mi się, że warto zdecydować się na takie lekcje, żeby nie popełniać prostych błędów i być lepszym człowiekiem dla swojego konia :)

środa, października 20, 2010

Ambassador of Yes

Kolejny dowód na to, że warto być członkiem Savvy Club, a właściwie nawet dwa powody. Pierwszy jest taki, że w niedzielę oboje z Marcinem mamy bezpłatną lekcję z naszym pierwszym polskim instruktorem PNH, czyli Kasią Jasińską. Nie mogę się doczekać! Drugi to inspiracja, którą mogę czerpać z płyt i artykułów, które dostaję co miesiąc. Podzielę się z Wami moją ostatnią inspiracją, mianowicie koncepcją "Bycia na tak". W sumie słyszałam to już nie raz, ale tym razem zrozumiałam, jak mogę tego użyć w praktyce.

W PNH najważniejsze jest stworzenie partnerskiej relacji z koniem i robienie rzeczy "dla konia", a nie "koniowi". Dlatego tak ważne jest, żeby konia nie krytykować, nie karać, nie mówić mu, że tego czy tamtego mu nie wolno, nie dawać mu negatywnych informacji. Zamiast tego należy budować pozytywne emocje i używać końskiej psychologii, żaby osiągnąć zamierzony efekt. W pewnym sensie trochę manipuluje się koniem, że  by rzeczy przez nas pożądane były dla niego przyjemne i chciał je robić, a pozostałe, żeby były niewygodne i niefajne. Chodzi o to, żeby koń sam doszedł do wniosku, co mu się opłaca robić i żeby miał poczucie, że to jego pomysł i w zasadzie to on nas podszedł, a nie my jego :P

Jednym ze sposobów, aby to osiągnąć, jest zasada "Bycia na tak" (Ambassador of Yes) zamiast "Bycia na nie" (Minister of No). Kiedy dochodzi do nieporozumienia między tobą a koniem, zamiast wchodzić w nim w kłótnię i forsować swój pomysł na wykonanie danej rzeczy (np. stój w miejscu, kiedy cię czyszczę), należy zachęcić konia, żeby robił to, na co ma ochotę... tylko trochę bardziej. W naszym przykładzie koń zaczyna łazić, więc zachęcamy go do tego, popędzając go i zachęcając do ruchu wokół siebie, szybciej, niż koń miał zamiar ("Chcesz chodzić? Świetny pomysł, pomogę ci!"). Kiedy dociera w miejsce, gdzie chcemy go czyścić, prosimy o zatrzymanie. Jeśli znów się rusza, powtarzamy operację. (Dżamal po kilku takich rundkach stał spokojnie w miejscu przez 15 minut!). Bez kłótni, bez szarpania się, po prostu koń dochodzi do wniosku, że po co ma się ruszać, skoro w końcu i tak ląduje w poprzednim miejscu. Kwestia stania przestaje być grą dominacyjną "kto kogo" i nagle wszyscy są zadowoleni. 

Ten sposób rozumowania wykorzystałam też do catching game, czyli łapania konia na pastwisku. Kiedy do niego podchodziłam, a on się odwracał i odchodził, podnosiłam energię i machałam carrotem ("Chesz tam iść? Pomogę ci!") - w efekcie Dżamal odbiegał kłusem lub galopem i kawałek dalej wracał dopasienia się. Po 4 czy 5 razach okazało się, że koń stoi, patrząc na mnie, z nastawionymi uszkami, a kiedy się przemieszczam, obraca się za mną! Byłam zachwycona :)

Chciałam się też pochwalić chwilą Libetry, czyli zabawy bez liny. Któregoś dnia w ramach przerwy w grach puściłam Dżamala luzem na placu zabaw. Na pastwisku obok był ogier i mój arabek poszedł go denerwować (co uwielbia). Bałam się trochę, że ogier w końcu przeskoczy ogrodzenie, więc poszłam zabrać stamtąd  Dżamala, mając przy sobie tylko carrota. Obróciłam go jeżem na przodzie i poszedł za mną, prowadziłam go w 2 strefie. Kiedy przechodziłam koło pniaczka, wskazałam go palcem, a Dżamal go przeskoczył! A potem znów się do mnie podłączył i podeszliśmy do miejsca, gdzie zostawiłam linę. W dodatku miał znacznie mniej "crabby" wyraz pyska niż zazwyczaj. Chyba lubi zabawy na wolności :)

Z innych ciekawostek Marcin odkrył, że konie bardzo lubią dźwięk saksofonu - puszczał im muzykę na pastwisku i całe stado przyszło oglądać jego komórkę :DDD