piątek, kwietnia 17, 2009

Nowa twarz Ejena

Zacznę od podania linka do nowej strony społecznościowej Parellich: http://www.shareparelli.com/. Założyłam tam grupę Parelli Poland, żeby Polacy mieli tam również coś dla siebie.

A teraz coś o zabawach we wtorek. Ja wzięłam Ejena, a Marcin Rominę, więc było fajnie, bo każde z nas mogło się zajmować innym koniem. Postanowiłam pobawić się z Ejenem w innym miejscu niż zwykle, bo on ewidentnie boi się dalszej części ujeżdżalni, a ponieważ było akurat miejsce, to zostaliśmy przy samym wejściu, gdzie czuł się znacznie pewniej. Kiedy nie panikował, był zupełnie innym koniem, uważnym, reagującym na sygnały, myślącym. Bardzo dobrze mi się z nim pracowało. Myślę, że to jest klucz do relacji z tym koniem, zbudować zaufanie i przywództwo w miejscu dla niego bezpiecznym, a dopiero później zabierać go dalej, w miejsca, gdzie będzie musiał polegać na mnie jako swoim liderze.

Bawiliśmy się przede wszystkim w okrążanie. Szło mi znacznie lepiej niż z Fakirem, który nie cierpiał tej gry. Uczyliśmy się przejść w górę i w dół, raz nawet zagalopował, ale jeszcze nam to słabo wychodzi. Stępem chodzi bardzo ładnie, nawet kilka kółek, w kłusie rzadko udaje mu się utrzymać chód przez całe kółko. Za to kiedy zaczęłam robić przygotowanie do zmiany kierunku (czyli podchodzenie do mnie na sygnał), to wyszło bardzo fajnie.

Mam wrażenie, że dużo daje mu to, że pozwalam mu przychodzić do środka, kiedy zada pytanie i sam chce przyjść. Nie odganiam go, tylko głaszczę, pozwalam chwilkę postać, nie robię z tego problemu. Mam poczucie, że był mi za to wdzięczny i znajdował w tym środku prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. To było bardzo fajne. Cieszę się, że Linda zawsze podkreśla ten aspekt budowania relacji, wydaje mi się to bardzo ważne.

Po zabawach zabrałam Ejena na trawkę. Podobało mi się to, że kiedy stał równolegle do mnie i czułam, że trochę na mnie włazi, poruszyłam leciutko liną w kierunku jego zadu, a on błyskawicznie schował zad, nie przerywając jedzenia (wcześniej ćwiczyliśmy "hind your hiney"). Chyba zaczynam mieć u tego konia szacunek. Ponieważ Olga prosiła, żeby mu schłodzić mocno nogi, postanowiłam wprowadzić go do stawu (hehe, takie pójście na łatwiznę), żeby się pomoczył. Na początku się trochę bał, więc pozwoliłam mu na wycofanie się, zrobiłam trochę przeciskania między mną a stawem. Moje odesłanie się bardzo poprawiło, po całej sesji CG działało naprawdę dobrze. W końcu Ejen odważył się wejść do stawu i po kilku wejściach i wyjściach bardzo mu się spodobało, wlazł aż po brzuch, chlapał nóżką, było sympatycznie.

Marcin bawił się z Rominą na wolności. Udało mu się doprowadzić do tego, że klacz chodziła za nim z własnej woli po padoku. To w jej przypadku duże osiągnięcie. Ja chyba nie jestem tak ambitna i będę z nią szła zodnie z programem, czyli będę budować naszą relację na linie. Pewnie taki początek na wolności byłby lepszy, ale nie czuję się na siłach.

sobota, kwietnia 11, 2009

Długa sesja w boksie

Dziś byliśmy u Rominy 2,5 h, z czego znakomitą większość spędziliśmy na przemian w jej boksie. Było mi strasznie przykro, kiedy patrzyłam na to zestresowane, przestraszone zwierzę, które we własnym boksie wyglądało jak w potrzasku:



W związku z tym, że najmniejsza nawet presja bardzo na nią działała (jak na razie wygląda mi na typowego RBI), spędziliśmy baaaardzo dużo czasu, bawiąc się w approach - retreat - reapproach - i jeszcze trochę retreat. Bardzo jasno było widać, że Romina nie boi się liny czy halterka, ale człowieka. Najpierw przez pewien czas starałam sie uzyskać jej rozluźnienie, kiedy byłam w boksie, ale to nie szło za dobrze, więc zaczęłam się bawić we friendly samym halterkiem, bujając nim po prostu w powietrzu. Przestawałam, widząc w niej najmniejszą oznakę rozluźnienia (jak ja żałowałam, że nie mam lustra! Jak można jednocześnie nie patrzeć na konia, bo to presja i jednocześnie zauważyć subtelne zmiany w jego zachowaniu?!). W końcu wyciągnęłam halter w jej kierunku, a ona wyyyyciągnęła szyję na całą długość i go powąchała. Szybko zabrała głowę, a ja dałam jej czas do namysłu. Było sporo przeżuwania, strząsanie adrenaliny, parskanie, a w końcu jedzenie sianka. To była dla mnie duża satysfakcja!

Te 15 - 20 początkowych minut mnie bardzo wyczerpało, więc przekazałam pałeczkę Marcinowi i poszłam powłóczyć się po stajni. W międzyczasie do boksu wprowadzono Kasię, czyli towarzyszkę Rominy. Marcin opowiadał, że to natychmiast zmieniło sytuację, Romina poczuła się pewniej, ale przestała go zupełnie akceptować. Po pewnym czasie dotarło do niego, że to kwestia Kasi, która szczurzyła się na niego, bojąc się, że zaraz weźmie ją na jazdę (to koń szkółkowy). Kasia jest alfą Rominy, więc nasza kobyła natychmiast też zaczęła traktować Marcina jak intruza. W związku z tym Kasia została ustawiona w hierarchii poprzez przesuwanie jej po boksie i przestała wyganiać Marcina z boksu. Wtedy Romina dostrzegła swoją szansę na podniesienie pozycji w stadzie i zaczęła gryźć swoją niedawną alfę. Konie są niesamowite!

Kiedy przyszła znów moja kolej, Kasia została na szczęście zabrana z boksu i miałam ułatwioną sprawę. Pobawiłam się jeszcze dłuższy czas w przybliżanie - oddalanie, Romina powąchała parę razy linę, ale każde moje pół kroku w jej stronę oznaczało odwrócenie głowy albo nawet wtulenie się w w róg boksu. Powolutku udało mi się jednak do niej podejść, nie była to pełna akceptacja, ale uznałam, że w małej przestrzeni boksu nie uda mi się osiągnąć wiele więcej - nie miałam za bardzo dokąd się wycofać. Klacz była nieco spięta, zarzuciłam jej na szyję linę i zaczęłam robić jeża na potylicy, żeby pochyliła głowę. Założyłam jej halterek i wyprowadziłam z boksu.

Zaczęłam z nią spacerować po placyku przed stajnią i uczyć, że ma iść za mną i cofać, kiedy ja cofam, robiąc "wiatrak" liną. Była dość spokojna i po chwili chyba zrozumiała ideę i podążaniem za mną. Zabrałam ją na padok, biorąc po drodze carrot sticka. Okazało się, że Romina nie ma zbyt dobrych doświadczeń z patykami, bo jakiekolwiek machnięcie carrotem traktowała jako sygnał do biegania w kółko wokół mnie z przerażeniem w oczach. Trudno było jej wytłumaczyć, że nie chodzi o lonżowanie. Kiedy stanęłam przy płocie, koń prawie się na niego nadział, po czym zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić - jak ona ma biegać w kółko, jak tu płot jest? Byłam bardzo zadowolona, bo to przerywało jej pattern.

Kiedy dawałam jej do powąchania sticka, z wahaniem, ale badała go nosem. Natomiast machania stringiem nie mogła znieść. Co jakiś czas obniżałam jej głowę, zaczęła robić to na 1-wszą fazę i nie podnosiła jej bez sygnału - szybko się uczy. Muszę powiedzieć, że nie była jakaś super czujna czy nabuzowana, wyraźnie tylko bała się bata (z czym kojarzył jej się carrot) i zaczynała biegać, ale nie było trudno ją zatrzymać, nie wyrywała się i nie płoszyła. Podążała grzecznie za mną, trochę na mnie wtedy właziła, ale nie panicznie. Nie wpadała też w katatonię, co uważam za dobry znak.

Potem podjechała do mnie jedna z pensjonariuszek sawankowych i parę minut z nią rozmawiałam (pytała, czy nie chcielibyśmy parellowo zajmować się końmi ze stajni hodowlanej, gdzie nikt z nimi nie pracuje, a one stoją i się marnują). W tym czasie ignorowałam Rominę, co chyba dobrze jej zrobiło, bo w kółko przeżuwała i stała bardzo rozluźniona. W ogóle ten koń mnóstwo ciamkał, chyba dzisiejsza sesja dużo dla niej znaczyła. Wydaje mi się, żr Romina potrzebuje dużo czasu i cierpliwości, ale nie jest to żaden potwór i koń nie do ułożenia, a po prostu bardzo wrażliwy RBI, który stracił swoją godność i bardzo boi się ludzi. Mam przeczucie, że kiedy da się jej wystarczająco miejsca, szacunku, miłości i przywództwa oraz zacznie się mówić jej językiem (i to nie za głośno), może się okazać cudownym przyjacielem i partnerem.

piątek, kwietnia 10, 2009

Undemanding time

W środę po raz pierwszy bawiliśmy się z Rominą. Może to nieco za dużo powiedziane, bo po prostu siedzieliśmy u niej na padoku i nawiązywaliśmy relację :)
Od Sawanka 08.04.09

Co chwila ktoś nam przeszkadzał. Najpierw pojawił się Czarek (miłośnik Rominy od czasu, kiedy była źrebięciem), który przyniósł jej marchewkę. Potem stajenni sprzątali wybieg i okolice. Potem przyszli Maciek i Sylwia po jeździe, żeby zobaczyć co robimy. A na koniec jedna dziewczyna przyprowadziła na wybieg Maderę (ponoć Romina jest jedynym koniem, który jest w stanie stać z Maderą na jednym padoku). Zresztą nasza kara ślązaczka przeganiała Rominę przy użyciu "wzroku teściowej" i wyraźnie pokazywała, kto tu rządzi. Rudzielec grzecznie się wycofywał i nie protestował (co potwierdza diagnozę, że może być RBI).
Od Sawanka 08.04.09

Mimo tych wszystkich rozpraszających czynników było całkiem przyjemnie. Koń podchodził do nas kilka razy i obwąchiwał, ale nie pchał się w przestrzeń osobistą, widać, że ma do człowieka szacunek. Nie było też płoszenia się ani żadnych nieprzewidywalnych ruchów. Z naszych obserwacji wynika, że Romina musi wszystko bardzo dokładnie zbadać, najlepiej nosem. Wygląda prawie, jakby miała bardzo słaby węch, bo każdą rzecz obwąchuje z bardzo bliska i niezwykle dokładnie. Myślę jednak, że to raczej kwestia charakteru niż niedostatku zmysłów. Moją rękę też bada zawsze bardzo skrupulatnie, centymetr po centymetrze. Nigdy się jeszcze nie spotkałam u konia z takim zachowaniem.

Od Sawanka 08.04.09

Po zakończeniu naszej sesji wyszliśmy z padoku, ale ja się później wróciłam, żeby zmierzyć jej pysk (zamówiłam u p. Podkowy nowy halter i chciałam, żeby był dobry na jej wielki łeb). Weszłam na wybieg i podeszłam parę kroków. Romina podniosła głowę, więc się zatrzymałam. W końcu to ona pokonała ostatni dystans, który nas dzielił, powąchała i dała sobie zmierzyć pysk. Mam poczucie, że to bardzo kontaktowy, ale również wrażliwy koń, który wymaga dużo wycofywania się, delikatności i cierpliwości, ale ma niesamowicie dużo do zaoferowania w zamian.

Odbyliśmy również rozmowę z trenerem, który ją regularnie objeżdża. Najpierw wyraził swoją zdecydowaną dezaprobatę dla naturalnych metod, czym się za bardzo nie przejęłam. Potem powiedział, że z Rominą nie ma żadnych problemów z ziemi, jest spokojna i posłuszna. Schody zaczynają się dopiero w siodle. Z jego opisu wynikało, że klacz nie akceptuje jeźdźca i wędzidła, buntuje się i bryka (ale nie na tyle, żeby go zrzucić). Zdaje się, że ktoś popełnił poważny błąd przy jej zajeżdżaniu: wsiadł na nią, spadł, uwiesił się jej na pysku, a kobyła przeciągnęła go przez dwa płoty. Podobno w tej chwili i tak jest z nią lepiej, kiedyś właściwie nie dało się na niej jeździć. Trener wspomniał też coś o tym, że Romina ma kiepską budowę, ale jest bardzo skoczna. Kiedy się jej przyjrzałam, to faktycznie dojrzałam kilka błędów budowy: krowia postawa tylnych nóg, beczkowata przednich, dość stroma łopatka. Pytanie, czy są to na tyle poważne wady, że nie ma sensu kupować takiego konia, czy też na nasze potrzeby to nie ma znaczenia.

Zdaje się, że w stajni zawiązała się już koalicja, która by chciała, żebyśmy kupili Rominę. Przyznam, że myślę o tym, żeby się na nią zdecydować, kiedy będę miała fundusze. Póki co pobawimy się z nią co najmniej miesiąc i zobaczymy, czy naturalne metody zmienią jej podejście (strach przed ludźmi i siodłem), czy też jest to na tyle poważna sprawa, że nawet wiele lat pracy nie zmieni jej urazu i zawsze już będą z nią problemy. Joasia (instruktorka) uważa, że jest to dla nas idealny koń (a my dla niej idealnymi właścicielami), bo naturalne metody to właśnie to, czego jej potrzeba. Zobaczymy...

niedziela, kwietnia 05, 2009

Romina

Zrobiliśmy dziś parę zdjęć Rominy. Wiola powiedziała, że możemy się z nią zacząć bawić i zobaczyć, jak nam idzie. Romina jest na sprzedaż i to w naszym zakresie cenowym, więc kto wie... Rozmawiałam o niej z Joasią (instruktorką) i ona twierdzi, że jest to klacz niezwykle inteligentna, uważna i skupiona, ma szacunek do człowieka, ale jest przy tym niesamowicie wrażliwa. Wiola chce ją sprzedać, ponieważ nie za bardzo da się na niej jeździć, ponosi, wariuje itp. Póki co trenuje z nią sawankowy trener (były członek kadry olimpijskiej, z tego co słyszałam) - zdaje sie, że tylko on sobie z nią jako tako radzi. Ostatnio zmienili jej ogłowie na hackamore i ponoć od razu lepiej się z nią pracuje. Jestem bardzo ciekawa, jak nam będzie z nią szło, Marcinowi Romina się strasznie podoba. Ja nie jestem pewna, czy będę potrafiła być wystarczająco delikatna i wycofana jak na jej potrzeby (wydaje mi się, że jest RBI), ale zobaczymy. Ma wrażenie, że to szalenie ciekawy koń.

Od Sawanka 05.04.09

Od Sawanka 05.04.09

Od Sawanka 05.04.09

Od Sawanka 05.04.09

Od Sawanka 05.04.09

Dziś znów rozwaliłam sobie dłoń, bawiąc się z Ejenem, tym razem na samym końcu. Przez całą sesję udało mi się powstrzymać odruch zaciskania ręki, raz nawet puściłam linę, kiedy wyrwał się wyjątkowo mocno, ale ponieważ byłam na zamkniętym padoku, to zaraz go złapałam i nie było problemu. Kiedy już wracaliśmy do stajni, zagapiłam się przy wychodzeniu z małego padoku i koń wyrwał jak strzała do przodu. Na dużej ujeżdżalni jeździł ktoś na lonży i przestraszyłam się, że koń może się spłoszyć i będzie problem, dlatego rozpaczliwie złapałam linę. Było to zupełnie bez sensu, ponieważ Ejen zdążył już nabrać pędu w galopie i nie miałam najmniejszych szans, a rękę sobie mocno przytarłam. Cóż - "learn burn", jak mawia Linda. Pozytywne było to, że zatrzymał się przed Olą, która poszła go złapać, a pędził na nią pełnym galopem. Była bardzo zaskoczona, ponoć zazwyczaj w takich sytuacjach przebiegał po człowieku.

Reszta zabaw przebiegła nieco lepiej. Ćwiczyliśmy dziś znów wchodzenie do hali i Ejen już parę razy do niej wszedł, po czym szybko wyszedł. Skończyłam zabawę, kiedy wydawał mi się względnie spokojny i poszliśmy dalej. Był dziś wyjątkowo rozproszony, bardzo łatwo tracił koncentrację i nawet nie za bardzo chciał się bawić w "dotknij nosem", co zazwyczaj lubi. Bardzo starałam się prowadzić go z zachowaniem szacunku dla jego barier, na plac dotarliśmy w lewej półkuli, było naprawdę nieźle.

Niestety potem jak zwykle zaczęła się włączać prawa półkula. Było mi trudno utrzymać jego uwagę, wciąż się wyrywał, robił "odkurzacz", intensywne cofanie nic nie pomagało. Chciałam pobawić się z nim w ósemki i to przez pewien czas skupiło jego uwagę, zaraz potem skończyłam zabawę i wtedy właśnie mi się wyrwał. Z ósemkami szło nienajgorzej, na początku kompletnie nie łapał, o co mi chodzi, ale w końcu zrobił jedną względną ósemkę i na tym zakończyłam. Niestety, on większośc sygnałów traktuje jak prośbę o ruch do tyłu (poza odesłaniem, które zazwyczaj działa nienajgorzej), to pewnie moja wina, bo bardzo często go cofam. Cóż, w obecnej sytuacji chyba nic nie potrafię na to poradzić.

Okazało się również, że straciłam friendly z savvy stringiem. Długi czas zajęło mi ponowne pokazanie Ejenowi, że zarzucanie stringa przy odpowiedniej mowie ciała nie oznacza ruchu naprzód, a prośbę o rozluźnienie. Zwłaszcza, że jak tylo szedł do przodu, to zaczynał się nakręcać... Paranoja. W każdym razie kiedy już stał spokojnie, zaczął przejawiać tendencję introwertyczną, stał blisko mnie (a kiedy go odsuwałam, to zaraz znów podchodził), ale nie chodziło o brak szacunku, tylko o niepewność. Trzymał głowę nisko, jaby chciał się we mnie wtulić i schować przed światem, ale mrugał, więc nie było bardzo źle. Potem położył mi głowę na ramieniu - mam wrażenie, że to też była chęć zbicia się w stado i ukrycia. Trochę FG pozwoliło mu się chyba z tego otrząsnąć.

Mam momentami wrażenie, że ten koń mnie przerasta. Czasem jest lewopółkulowy i ciekawski, ale bardzo szybko przechodzi w prawą półkulę i jest szalenie trudno go sprowadzić z powrotem. Potrafi się cofać, nadal nie myśląc. Jak było dziś widać, czasem z kolei zmienia się w prawopółkulowego introwertyka. Jest strasznie skomplikowany, ma duże problemy z emocjami i pewnością siebie. Coś tam mi się udało z nim zdziałać, znacznie częściej przeżuwa, jak jest w lewej półkuli to nieźle się ze mną synchronizuje - kiedy go prowadzę, cofa nogę wtedy, kiedy ja. Ale nadal mam z nim duże problemy.

piątek, kwietnia 03, 2009

Zdałam!!!

Otrzymałam dziś list o następującej treści:

Katarzyna-
Thank you very much for your Level 1 audition. The assessment team
has viewed your audition and it was a pleasure. We appreciate the
opportunity to be a part of your horsemanship journey.

Well done! Get going in to Level 2 and start having some fun with everything you have taught your horse!

Let me be the first to congratulate you on receiving a Level 1++!!! You will receive you certificate and string with-in 4-8 weeks!

Thanks again for your dedication to your horse and to the Parelli
program. We look forward to viewing your future success. Have fun
and keep it natural!

Avery Gauthier
For the Parelli Audition Team 2009

Myśli o własnym koniu

Od pewnego czasu coraz intensywniej zastanawiam się nad kupnem własnego konia. To moje marzenie z dzieciństwa, zarzucone na ładnych kilka lat, kiedy przestałam w ogóle jeździć konno i w zasadzie bałam się koni, zwłaszcza w boksie. Dopiero PNH przywróciło mi na powrót pewność siebie przy koniach i chęć do bliższego kontaktu, a nawet posiadania własnego ogona. Tylko sama chęć niestety nie wystarcza...

Od kilku miesięcy liczymy z Marcinem finanse i póki co stać nas na dzierżawę, ale nie na pełne utrzymanie konia. I nie wiadomo, kiedy to się zmieni. Dlatego podjęłam decyzję, że od września zacznę pracować (poza naszą firmą) za te 1000 - 1500 zł, które wystarczy mi na opłacenie pensjonatu, kowala itp. Mam nawet propozycję takiej pracy, będzie mi zajmowała 2 razy w tygodniu po 3 h za właśnie taką pensję. Wolałabym oczywiście nadal pracować tylko i wyłącznie w naszej firmie, ale jak się czegoś chce, to trzeba też coś poświęcić.

Czyli perspektywa rysuje się nienajgorsza, będę miała pieniądze na utrzymanie konia. Gorzej z funduszami na jego zakup... Zresztą kiedy już podejmuje się decyzję o kupieniu zwierzaka, wszystko dalej wydaje się strasznie skomplikowane... No bo właściwie jak wybrac dla siebie właściwego?

1. Skąd? Tu akurat jestem właściwie pewna, że musi to być koń z hodowli, który miał wcześniej tylko jednego właściciela, czyli hodowcę. Nasłuchałam się nieciekawych rzeczy o kupowaniu konia od handlarza albo kogoś, kto sprzedaje posiadanego od lat wierzchowca - podobno prędzej czy później wychodzi szydło z worka i nabywca na własnej skórze dowiaduje się, czemu koń został sprzedany (kontuzja, choroba, narowy, paskudny charakter itp.).

1. Wiek. Już tu zaczynają się schody. Bo z jednej strony wolałabym takiego 5-6 letniego, zajeżdżonego, który już trochę umie, bo sama nie czuję się na siłach zajeżdżać młodziaka. Ale z drugiej strony taki koń może mieć masę złych nawyków, które trzeba będzie korygować, zresztą i tak będę go przecież użytkować parellowo, więc wzystkiego w zasadzie będę go uczyć na nowo. Poza tym z hodowli znacznie łatwiej kupić młodego konia niż takiego zajeżdżonego. Młody, surowy koń jest też znacznie tańszy, a u nas z funduszami nie jest różowo. Rozważam więc dwie opcje:
a. zajeżdżony koń między 5 a 8 rokiem życia, w zasadzie gotowy do pracy, będę się z nim bawić miesiąc-dwa z ziemi, apotem zacznę jeździć. Opcja droższa na początku, ale za to mam od razu gotowego konia, którego będzie mi trudniej "zepsuć", ponoć starsze konie są bardziej wybaczające.
b. młody niezajeżdżony koń w wieku 3-4 lat, którego oddam na zajeżdżenie do parellowca, np. do stajni Alfa Horse k. Zalewu Zegrzyńskiego, później będę się z nim dużo bawić z ziemi, a dopiero jak będzie miał 4,5 - 5 lat zacznę na poważnie jeździć (bo nie chcę mu robić krzywdy, jeżdżąc na nim zbyt wcześnie). Opcja tańsza na początku (mniejszy wydatek na samego konia), ale za to kosztowne będą treningi - to akurat zaleta, bo co miesiąc będę zarabiac te 1000 - 1500 zł, więc będę w stanie za to płacić. To łatwiejsze niż jednorazowa duża opłata.

c.d.n.

środa, kwietnia 01, 2009

Pierwszy słoneczny dzień

Bardzo często po tym, jak kończę się bawić z Ejenem, mam poczucie, że wiele rzeczy mi nie wyszło i nie jestem z siebie do końca zadowolona. Po paru godzinach jednak, kiedy analizuję dokładnie nasze zabawy. dochodzę zazwyczaj do wniosku, że kilka rzeczy nam się udało, że w zasadzie to nie jest tak źle. Tak było i tym razem.

Dzień był dziś piękny, słoneczko, cieplutko. Zabrałam Ejena na oględziny nowo wybudowanej hali, chcę go z nią oswoić, żeby dało się z nim spokojnie wchodzić do środka. Zaczęłam od chwil przybliżania-oddalania, potem dotykaliśmy hali z zewnątrz nosem, później zaś robiłam squeeze pomiędzy mną a halą. Najpierw musiałam stać dość daleko, ale potem Ejen nabrał pewności siebie i mogłam już stać blisko. Później trochę okrążania, nadal pomiędzy mną a halą. Po kilku ładnych przejściach koło hali, dałam mu chwilę spokoju. Stał dość długo, w końcu opuścił głowę i zaczął przeżuwać, co trwało też dłuższą chwilę. Próbowałam go namówić do wejścia do środka, ale weszła tylko głowa ;) . Był jednak całkiem zainteresowany halą, obwąchiwał dokładnie wejście i próg, także myślę, że jeszcze kilka razy się tak pobawimy i wchodzenie do hali nie będzie problemem. Stajenny, który nam się przyglądał orzekł, że mam do tego konia świętą cierpliwość. PNH uczy takiego podejścia, kiedyś nie potrafiłam być nawet w połowie tak cierpliwa :)

Kiedy analizuję ten fragment naszych zabaw, to widzę, że Ejen coraz bardziej mi ufa i coraz bardziej zwraca na mnie uwagę, mamy lepszy kontakt, jest na mnie bardziej wyczulony. Kiedy zrobi coś dobrze, podchodzi do mnie. Kiedy się zdenerwuje, a ja go głaszczę carrotem, to się trochę uspakaja, opuszcza głowę. Mam wrażenie, że powolutku zaczyna mnie traktować jak swojego lidera.

Później poszliśmy na ujeżdżalnię i postanowiłam popracować trochę nad jego tresholdami. On bardzo się boi gospodarstwa, które widać zaraz za płotem ujeżdżalni i denerwuje się za każdym razem, kiedy idziemy się bawić w tej okolicy. W związku z tym prowadziłam go z trzeciej strefy i uważnie patrzyłam na oznaki wahania i strachu. Kiedy tylko widziałam, że dotarliśmy do jego granicy, zatrzymywałam się i czekałam chwilę. Jeśli zaniepokojenie mijało, szliśmy dalej, jeśli nie, bawiłam się z nim chwilę. To wychodziło różnie, ponieważ on miał cały czas ochotę uciec i ruszanie jego nóg podrywało go trochę do biegu. Raz czy dwa prawie mi się wyrwał. Nie mogę się nauczyć odruchowego otwierania dłoni w takich sytuacjach ("hands that open quickly and close slowly"), instynktownie łapię mocno linę i wtedy on mnie szarpie - dziś pościerałam sobie ręce. Dwa razy udało mi się opanować ten odruch i otworzyć rękę, kiedy się spłoszył (u niego przybiera to postać odskakiwania ode mnie tyłem, w sensie pyskiem w moją stronę, coś w stylu odsadzania się) - wtedy odskoczył kawałek i sam z siebie się zatrzymał, zero szarpnięcia. Jeśli uda mi się tak robić za każym razem, to powinno to pomóc z tym problemem (przynajmniej częściowo).

Bawiliśmy się też w przeskakiwanie nad kilkoma drągami, ułożonymi w stosik. Ejen szybko zrozumiał o co chodzi, po skoku się strasznie ekscytował, ale wtedy szybko odangażowywałam zad i głaskałam. Za trzecim przejściem zrobił to pewnie i bez emocji. Niestety ładnie wychodziło to tylko w jedną stronę, w drugą nie chciał skakać. Next time.

Do końca dzisiejszej sesji nie udało mi się doprowadzić do tego, żeby Ejen przestał się bać straszliwego gospodarstwa za płotem. Myślę jednak, że robimy postępy. Zabawy z halą i respektowanie jego granic chyba pokazały mu, że może mi zaufać, że nie będę go siłą przepychać przez trudne dla niego sytuacje. Dziś przeżuwał znacznie więcej niż podczas wszystkich naszych zabaw i kiedy go głaskałam carrotem, trochę się rozluźniał. Wydaje mi się, że to duży krok do przodu w naszej relacji. Podoba mi się to, że ten koń reaguje na sygnały znacznie lepiej niż Fakir, staram się stosować delikatne fazy i one zazwyczaj wystarczają. Jedyny problem to taki, żeby uznał mnie za przywódcę, któremu może zaufać. Myślę, że kiedy to się stanie, wiele problemów z jego płochliwością powinno minąć. Wygląda mi na konia, który nie jest płochliwy z natury, po prostu nie ma oparcia ani w ludziach, ani w innych koniach i często czuje, że to on musi dbać o własne bezpieczeństwo.