piątek, kwietnia 03, 2009

Myśli o własnym koniu

Od pewnego czasu coraz intensywniej zastanawiam się nad kupnem własnego konia. To moje marzenie z dzieciństwa, zarzucone na ładnych kilka lat, kiedy przestałam w ogóle jeździć konno i w zasadzie bałam się koni, zwłaszcza w boksie. Dopiero PNH przywróciło mi na powrót pewność siebie przy koniach i chęć do bliższego kontaktu, a nawet posiadania własnego ogona. Tylko sama chęć niestety nie wystarcza...

Od kilku miesięcy liczymy z Marcinem finanse i póki co stać nas na dzierżawę, ale nie na pełne utrzymanie konia. I nie wiadomo, kiedy to się zmieni. Dlatego podjęłam decyzję, że od września zacznę pracować (poza naszą firmą) za te 1000 - 1500 zł, które wystarczy mi na opłacenie pensjonatu, kowala itp. Mam nawet propozycję takiej pracy, będzie mi zajmowała 2 razy w tygodniu po 3 h za właśnie taką pensję. Wolałabym oczywiście nadal pracować tylko i wyłącznie w naszej firmie, ale jak się czegoś chce, to trzeba też coś poświęcić.

Czyli perspektywa rysuje się nienajgorsza, będę miała pieniądze na utrzymanie konia. Gorzej z funduszami na jego zakup... Zresztą kiedy już podejmuje się decyzję o kupieniu zwierzaka, wszystko dalej wydaje się strasznie skomplikowane... No bo właściwie jak wybrac dla siebie właściwego?

1. Skąd? Tu akurat jestem właściwie pewna, że musi to być koń z hodowli, który miał wcześniej tylko jednego właściciela, czyli hodowcę. Nasłuchałam się nieciekawych rzeczy o kupowaniu konia od handlarza albo kogoś, kto sprzedaje posiadanego od lat wierzchowca - podobno prędzej czy później wychodzi szydło z worka i nabywca na własnej skórze dowiaduje się, czemu koń został sprzedany (kontuzja, choroba, narowy, paskudny charakter itp.).

1. Wiek. Już tu zaczynają się schody. Bo z jednej strony wolałabym takiego 5-6 letniego, zajeżdżonego, który już trochę umie, bo sama nie czuję się na siłach zajeżdżać młodziaka. Ale z drugiej strony taki koń może mieć masę złych nawyków, które trzeba będzie korygować, zresztą i tak będę go przecież użytkować parellowo, więc wzystkiego w zasadzie będę go uczyć na nowo. Poza tym z hodowli znacznie łatwiej kupić młodego konia niż takiego zajeżdżonego. Młody, surowy koń jest też znacznie tańszy, a u nas z funduszami nie jest różowo. Rozważam więc dwie opcje:
a. zajeżdżony koń między 5 a 8 rokiem życia, w zasadzie gotowy do pracy, będę się z nim bawić miesiąc-dwa z ziemi, apotem zacznę jeździć. Opcja droższa na początku, ale za to mam od razu gotowego konia, którego będzie mi trudniej "zepsuć", ponoć starsze konie są bardziej wybaczające.
b. młody niezajeżdżony koń w wieku 3-4 lat, którego oddam na zajeżdżenie do parellowca, np. do stajni Alfa Horse k. Zalewu Zegrzyńskiego, później będę się z nim dużo bawić z ziemi, a dopiero jak będzie miał 4,5 - 5 lat zacznę na poważnie jeździć (bo nie chcę mu robić krzywdy, jeżdżąc na nim zbyt wcześnie). Opcja tańsza na początku (mniejszy wydatek na samego konia), ale za to kosztowne będą treningi - to akurat zaleta, bo co miesiąc będę zarabiac te 1000 - 1500 zł, więc będę w stanie za to płacić. To łatwiejsze niż jednorazowa duża opłata.

c.d.n.

Brak komentarzy: