sobota, kwietnia 11, 2009

Długa sesja w boksie

Dziś byliśmy u Rominy 2,5 h, z czego znakomitą większość spędziliśmy na przemian w jej boksie. Było mi strasznie przykro, kiedy patrzyłam na to zestresowane, przestraszone zwierzę, które we własnym boksie wyglądało jak w potrzasku:



W związku z tym, że najmniejsza nawet presja bardzo na nią działała (jak na razie wygląda mi na typowego RBI), spędziliśmy baaaardzo dużo czasu, bawiąc się w approach - retreat - reapproach - i jeszcze trochę retreat. Bardzo jasno było widać, że Romina nie boi się liny czy halterka, ale człowieka. Najpierw przez pewien czas starałam sie uzyskać jej rozluźnienie, kiedy byłam w boksie, ale to nie szło za dobrze, więc zaczęłam się bawić we friendly samym halterkiem, bujając nim po prostu w powietrzu. Przestawałam, widząc w niej najmniejszą oznakę rozluźnienia (jak ja żałowałam, że nie mam lustra! Jak można jednocześnie nie patrzeć na konia, bo to presja i jednocześnie zauważyć subtelne zmiany w jego zachowaniu?!). W końcu wyciągnęłam halter w jej kierunku, a ona wyyyyciągnęła szyję na całą długość i go powąchała. Szybko zabrała głowę, a ja dałam jej czas do namysłu. Było sporo przeżuwania, strząsanie adrenaliny, parskanie, a w końcu jedzenie sianka. To była dla mnie duża satysfakcja!

Te 15 - 20 początkowych minut mnie bardzo wyczerpało, więc przekazałam pałeczkę Marcinowi i poszłam powłóczyć się po stajni. W międzyczasie do boksu wprowadzono Kasię, czyli towarzyszkę Rominy. Marcin opowiadał, że to natychmiast zmieniło sytuację, Romina poczuła się pewniej, ale przestała go zupełnie akceptować. Po pewnym czasie dotarło do niego, że to kwestia Kasi, która szczurzyła się na niego, bojąc się, że zaraz weźmie ją na jazdę (to koń szkółkowy). Kasia jest alfą Rominy, więc nasza kobyła natychmiast też zaczęła traktować Marcina jak intruza. W związku z tym Kasia została ustawiona w hierarchii poprzez przesuwanie jej po boksie i przestała wyganiać Marcina z boksu. Wtedy Romina dostrzegła swoją szansę na podniesienie pozycji w stadzie i zaczęła gryźć swoją niedawną alfę. Konie są niesamowite!

Kiedy przyszła znów moja kolej, Kasia została na szczęście zabrana z boksu i miałam ułatwioną sprawę. Pobawiłam się jeszcze dłuższy czas w przybliżanie - oddalanie, Romina powąchała parę razy linę, ale każde moje pół kroku w jej stronę oznaczało odwrócenie głowy albo nawet wtulenie się w w róg boksu. Powolutku udało mi się jednak do niej podejść, nie była to pełna akceptacja, ale uznałam, że w małej przestrzeni boksu nie uda mi się osiągnąć wiele więcej - nie miałam za bardzo dokąd się wycofać. Klacz była nieco spięta, zarzuciłam jej na szyję linę i zaczęłam robić jeża na potylicy, żeby pochyliła głowę. Założyłam jej halterek i wyprowadziłam z boksu.

Zaczęłam z nią spacerować po placyku przed stajnią i uczyć, że ma iść za mną i cofać, kiedy ja cofam, robiąc "wiatrak" liną. Była dość spokojna i po chwili chyba zrozumiała ideę i podążaniem za mną. Zabrałam ją na padok, biorąc po drodze carrot sticka. Okazało się, że Romina nie ma zbyt dobrych doświadczeń z patykami, bo jakiekolwiek machnięcie carrotem traktowała jako sygnał do biegania w kółko wokół mnie z przerażeniem w oczach. Trudno było jej wytłumaczyć, że nie chodzi o lonżowanie. Kiedy stanęłam przy płocie, koń prawie się na niego nadział, po czym zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić - jak ona ma biegać w kółko, jak tu płot jest? Byłam bardzo zadowolona, bo to przerywało jej pattern.

Kiedy dawałam jej do powąchania sticka, z wahaniem, ale badała go nosem. Natomiast machania stringiem nie mogła znieść. Co jakiś czas obniżałam jej głowę, zaczęła robić to na 1-wszą fazę i nie podnosiła jej bez sygnału - szybko się uczy. Muszę powiedzieć, że nie była jakaś super czujna czy nabuzowana, wyraźnie tylko bała się bata (z czym kojarzył jej się carrot) i zaczynała biegać, ale nie było trudno ją zatrzymać, nie wyrywała się i nie płoszyła. Podążała grzecznie za mną, trochę na mnie wtedy właziła, ale nie panicznie. Nie wpadała też w katatonię, co uważam za dobry znak.

Potem podjechała do mnie jedna z pensjonariuszek sawankowych i parę minut z nią rozmawiałam (pytała, czy nie chcielibyśmy parellowo zajmować się końmi ze stajni hodowlanej, gdzie nikt z nimi nie pracuje, a one stoją i się marnują). W tym czasie ignorowałam Rominę, co chyba dobrze jej zrobiło, bo w kółko przeżuwała i stała bardzo rozluźniona. W ogóle ten koń mnóstwo ciamkał, chyba dzisiejsza sesja dużo dla niej znaczyła. Wydaje mi się, żr Romina potrzebuje dużo czasu i cierpliwości, ale nie jest to żaden potwór i koń nie do ułożenia, a po prostu bardzo wrażliwy RBI, który stracił swoją godność i bardzo boi się ludzi. Mam przeczucie, że kiedy da się jej wystarczająco miejsca, szacunku, miłości i przywództwa oraz zacznie się mówić jej językiem (i to nie za głośno), może się okazać cudownym przyjacielem i partnerem.

Brak komentarzy: