niedziela, grudnia 28, 2008

Drugi dzień świąt

Drugiego dnia świąt postanowiliśmy odwiedzić Fakira i zawieźć mu prezent (końskie snacki). Wszystkie konie były w boksach ze względu na świąteczny dzień, a ludzi było całkiem sporo. Córka trenerki przygotowywała się do wyjazdu na zawody, czyszcząc na błysk cały rząd. Nie zazdroszczę jej takiego spędzania świąt... W każdym razie poczęstowałam Fakira prezentem, który przypadł mu do gustu, a potem wzięłam go na halterek. Postanowiłam ten dzień przeznaczyć na ogólnie pojętą pielęgnację. Na święta dostałam książkę "Nowoczesny trening konia." autorstwa Lesley Bayley, traktującą o pracy z ziemi i różnego typu ćwiczeniach, pomagających koniowi rozwinąć mięśnie - postanowiłam wykorzystać kilka zawartych tam pomysłów. Na początek zrobiłam rozgrzewkę, czyli pooprowadzałam Fakira po podwórku, bawiąc się z nim w gry - doszłam do wniosku, że w ten sposób będzie mi go łatwiej wyczyścić i doprowadzić do tego, żeby stał spokojnie. Podczas naszych zabaw na podwórku znalazłam coś, co przypomina nieco podest, co bardzo mnie ucieszyło. Był to okrągły kwietnik, otoczony drewnianym szalunkiem, w środku wypełniony zmarzniętą ziemią, wysokość w sam raz. Poprosiłam więc Fakira, żeby postawił na nim nogi. Ku mojemu zaskoczeniu zrobił to bez najmniejszego wahania. Potem wszedł cały na podest, zszedł z niego przednimi nogami (tylne zostały) i zaczął się spokojnie paść. Najwyraźniej kwietnik, mimo miękkiej ziemi, która trochę uginała się pod cieżarem Fakira, nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Powtórzyłam ten manewr jeszcze dwa razy z podobnym skutkiem. W późniejszym terminie spróbuję nauczyć go zatrzymywania się we wszystkich fazach wchodzenia na podest.

Niestety, nadal mam straszny problem z jego uwagą, gdy w okolicy jest cokolwiek do jedzenia. Próbowałam metody, którą pokazuje Linda na L2, czyli postawy skradającego się ogiera i delikatnego smagniącia stringiem w jakąć wrażliwą część ciała. To go oczywiście podrywa, ale natychmiast znów zaczyna jeść. Kiedy przyjmuję ponownie grożącą postawę, zaczyna się odsuwać, ale nie odrywa pyska od trawy. Kiedy nie ma jedzenia, zwraca na mnie nieporównywalnie więcej uwagi. Cóż... To pewnie kwestia jeszcze wielu, wielu godzin, spędzonych na uzyskiwaniu jego szacunku.

Później bardzo się ucieszyłam, ponieważ znalazłam taki fragment podwórka, który jest pochyły i całkiem nieźle nadaje się do przynajmniej wstępnego etapu terapii pagórkowej. Uważam, że nad umięśnieniem Fakira trzeba popracować (w końcu bardzo długo stał ze względu na kontuzję i stracił mocno formę), dlatego pobawiłam się z nim w okrążanie w tamtym miejscu. Szło o dziwo całkiem nieźle, może nowe otoczenie zadziałało na konia stymulująco. Ciekawe jest to, że raz zdarzyło mu się nieco bryknąć na pierwszą fazę przy zmianie chodu na kłus. Traktuję to jako wyraz energii :) Nie robiłam ćwiczenia zbyt długo, ponieważ ziemia była zamarznięta i nie chciałam, żeby sobie odbił kopyta.

Potem zabrałam go do feralnego miejsca koło myjki. Tym razem szło nieco lepiej, już się tak cały czas nie cofał i nie kręcił w kółko. Zrobiłam kilka przeciśnięć między mną a myjką, trochę pobawiłam się z nim w tamtym miejscu, a potem przystąpiłam do czyszczenia. Tym razem stał znacznie spokojniej niż zwykle, prawie się nie ruszał. Wyjątkiem było, kiedy stajenny postawił w okolicy taczkę z sianem. Ech... W każdym razie wyczyściłam go bez większych przeszkód, a potem przystąpiłam do zabiegów pielęgnacyjnych. Zgodnie z instrukcjami zawartymi w książce zrobiłam mu prosty masaż całego ciała, masowałam jego nogi i mięśnie wokół zadu. Faktycznie rozluźnił wtedy ogon. Mam wrażenie, że ma on słabo rozwinięte lędźwie, w każdym razie mięśnie w zadniej części grzbietu, stąd pewnie ta lekka łękowatość. Potem podnosiłam mu przednie nogi i wykonywałam nimi krążenia, żeby je uelastycznić i rozciągnąć. Z prawą nogą poszło dobrze, ale lewą (tę po kontuzji) zaraz mi wyrwał. Pewnie trzeba z nią pracować ostrożniej i delikatniej, ale myślę, że takie rozciąganie jej się bardzo przyda.

Później postanowiłam zobaczyć, jak daleko sięga łopatka Fakira w stanie spoczynku i przy ruchu, zgodnie z zaleceniami Parellich. W tym celu jeszcze w domu przygotowałam sobie pudełeczko kremu Nivea, zmieszanego ze startą kredą, żeby móc zaznaczać odpowiednie miejsca na ciele konia. Okazało się, że całkiem nieźle to zadziałało, kreski były wyraźne i trwałe. Wymacałam krawędź łopatki w spoczynku i zaznaczyłam kremem, potem podniosłam koniowi nogę i zaznaczyłam krawędź łopatki w tej pozycji. Różnica była całkiem spora. Nałożyłam siodło i cofnęłam je tak, żeby łopatka nawet w skrajnym położeniu nie mogła w nie uderzyć. Oczywiście łęk tylni był w tej pozycji za wysoko. Przy użyciu koca, wkładanego pod tybinki udało mi się wypoziomować siodło. Teraz zamierzam zrobił podkładki pod obie tybinki z karimaty (pomysł z fomum SPNH) i połączyć je tasiemką. Dopasuję grubość (pewnie będzie potrzebne kilka warstw podkładek) i będę mogła jeździć na dobrze dopasowanym do konia siodle, gdzie łatwo jest znaleźć punkt równowagi. Jestem bardzo ciekawa jaka będzie różnica.

Po tych wszystkich zabiegach zdjęłam z Fakira siodło. Wyglądał na bardzo zaskoczonego, że na niego nie wsiadam ani nic, tylko zdejmuję siodło. Punkt dla mnie :) Odprowadziłam go do boksu. Poniewczasie przypomniałam sobie, że zapomniałam zmyć kredowe kreski. Niestety, koń dostał już siano i bardzo niechętnie odnosił się do mojej obecności w boksie. Trenerka pocieszyła mnie, że jej konie też się tak zachowują. Bedę jednak musiała popracować nad jego szacunkiem do mnie w boksie.

wtorek, grudnia 23, 2008

Wietrzny dzień

Dziś postanowiłam zrobić coś innego niż zwykle i po wzięciu Fakira z padoku poszłam z nim na spacer. Wiało potwornie, ale postanowiłam się nie zrażać. Podczas spaceru przyglądałam mu się pod kątem "tresholds", czyli granic, które stanowią dla niego jakąś emocjonalną przeszkodę. Wyszłam ze stajni, potem dalej drogą między pastwiskami, aż do samej szosy. W kilku miejscach wyraźnie się denerwował, więc zatrzymywaliśmy się, bawiliśmy chwilę w gry, konik jadł trochę zeschłej trawy i szliśmy dalej. Uskutecznialiśmy chody boczne w trakcie spaceru i prowadzenie z trzeciej strefy (czyli z tego miejsca, gdzie się siedzi, jak się jest na koniu). To takie przygotowanie do prowadzenia konia z siodła.

Przy samej szosie jakieś ciężarówki i traktory coś robiły i Fakir najbardziej się w tym miejscu stresował. Dlatego postanowiłam nie iść dalej, pobawiłam się z nim tam chwilę, aż się uspokoił i później wróciliśmy, pasąc się po drodze. Byłam zadowolona, ponieważ w drodze powrotnej zachowywał się znacznie pewniej i był bardziej zrelaksowany. Po drodze do ogrodzenia podeszło kilka koni i jako alfa je odganiałam, co spowodowało dziką galopadę na kilku sąsiadujących padokach ;)

Kiedy wróciliśmy w pobliże stajni, postanowiłam pobawić się z nim koło myjki, ponieważ wydaje mi się, że on się boi tego miejsca. Faktycznie, Squeeze wychodził tylko, jak dawałam mu naprawdę dużo miejsca. Po kwadransie mogliśmy się już tam zbliżyć z mniejszymi problemami niż ostatnio. Myślę, że kilka takich prób i uda się go oswoić z myjką - mam nadzieję, że to pomoże przy czyszczeniu go w tamtym miejscu. Zazwyczaj nie potrafi tam ustać spokojnie.

Później poszliśmy na halę. Udało mi się namówić Fakira, żeby wszedł do niej tyłem! Wcześniej nie chciał tego robić. Circling szedł dziś średnio, więc spróbowałam tylko pierwszego podejścia do zmiany kierunków - jak się cofam, to Fakir podbiega do mnie, jak powinien, nie za bardzo idzie nam tylko później zmiana kierunku i powrót na koło. No ale od czegoś trzeba zacząć. Zauważyłam, że znacznie chętniej okrąża w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. W odrotną stronę idzie mu gorzej, dziś prawie w ogóle nie udało mu się chodzić w tę stronę.

Później ustawiłam dla niego cavaletti i robiłam Squeeze Game (czyli przechodzenie przez cavaletti). Przez chwilę bawiłam się z nim w okrążanie z przeszkodą, ale później zmieniłam to na zabawę w prowadzenie w trzeciej strefie. Najpierw chodziliśmy razem, przechodząc przez cavaletti (uznałam, że mi też się przyda trening, a co ;) ), potem kłusowaliśmy. Bardzo ładnie to wychodziło, cały czas byłam w trzeciej strefie, robiliśmy skręty i zwroty bez problemu. Postanowiłam więc spróbować czegoć nowego - zmieniłam rytm biegu tak, jakbym galopowała. I Fakir też zagalopował! Byłam zachwycona, ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiliśmy, nie użyłam carrot sticka, nic, tylko zmieniłam rytm. Mam poczucie, że Fakir jest na mnie coraz bardziej wyczulony. Mogę np. puścić go z liną przewieszoną przez szyję na hali i chodzi wszędzie za mną, sam z siebie.

poniedziałek, grudnia 08, 2008

Patterns

Dzięki uprzejmości Beaty obejrzałam ostatnio płyty Parelli Patterns, które pod pewnymi względami zupełnie mi się nie podobały, ale z drugiej strony zainspirowały mnie do nowych zabaw z Fakirem. Wczoraj postanowiłam wrócić do pracy z ziemi, ponieważ wydaje mi się, że sam widok siodła sprawia, że koń ma ochotę wracać do stajni, więc nie chcę, żeby się zniechęcił. Na ujeżdżalni ustawiłam dwa plastikowe iksy, które służą do wsiadania i uczyłam Fakira wzoru ósemki. Na początku szło opornie, ale potem szybko załapał o co chodzi (a ja złapałam koordynację pomiędzy przyciąganiem a kierowaniem w odpowiednim momencie) i ósemki zaczęły wychodzić całkiem nieźle.

Potem przyniosłam hula hop. Fakir nie bał się go szczególnie, ale za to inne konie strasznie świrowały, przechodząc koło nas. Trenerka uznała, że to dobrze, bo na zawodach też będą nowe dla nich rzeczy i jeźdźcy się muszą przyzwyczajać. Cóż, ja bym raczej popracowała nad pewnością siebie tych koni, ale to w końcu nie moja sprawa. W każdym razie zabawa z hula hop była znakomita. Postanowiłam nauczyć Fakira, żeby wchodził do leżącego na ziemi kółka obiema przednimi nogami i się zatrzymywał. Osiągnięcie tego celu wymagało mnóstwa approach & retreat, koń grzebał nogą w ziemi koło hula hop, potem deptał po nim, obracał je na różne strony i zachowywał się bardzo zabawnie. Ale ciągle nie chciał wejść do środka. W końcu postanowiłam zdjąć z niego presję, odeszłam na całą długośc liny, między mną a Fakirem leżało hula hop. Zaczęłam potem przyzywać go przy użyciu jojo i po chwili wahania Fakir wstawił jedną nogę do środka. Sukces! Pochwaliłam i bawiliśmy się dalej. Szło nam coraz lepiej, Fakir wsadzał jedną nogę do kółka, drugą je trącał i hula hop obracało się wokół jego pęciny. Prawdziwy akrobata! Niestety jedyną osobą na ujeżdżalni, której podobały się nasze wyczyny, była mała dziewczynka, jeżdżąca na swoim kucu. Nie chciała wyjść z hali, dopóki nie skończyliśmy zabawy, śmiała się razem ze mną z tego, jak Fakir bawił się hula hop, podrzucając je i grzebiąc wokół nogami.

To była naprawdę udana sesja. Miałam poczucie, że Fakir był zainteresowany nowymi zabawami, że się już nieźle rozumiemy. Mam masę pozytywnej energii do dalszych zabaw. Boję się tylko, że z jazdą nie będzie tak różowo. Ale zobaczymy.

sobota, grudnia 06, 2008

Jazd ciąg dalszy

W środę byłam znów u Fakira i kontynuowałam jeżdżenie na nim. Na początku wzięłam go na ujeżdżalnię, bo była nienajgorsza pogoda. Niestety, podłoże przypominało bagnisko, a w dodatku Fakir miał zamiar jak najszybciej się stamtąd ewakuować, więc w końcu dałam za wygraną i poszliśmy na halę. Tu niestety nie szło nam wiele lepiej. Koń słabo reagował na moje pomoce (direct i indirect rein) i ogólnie robił co chciał.(co było problematyczne, ponieważ na hali było poza mną 5 koni) Ponieważ nie udawało mi się zbyt dobrze jeździć wzdłuż ściany i Fakir ciągle zmieniał kierunki, zsiadłam z niego i podwiązałam linę w formie wodzy oraz wzięłam ze sobą carrot sticka. Nie pomogło to szczególnie, a dodatkowo sprawiło, że plątały mi się ręce, carrot, lina i wszystko... Byłam coraz bardziej sfrustrowana i nasza jazda coraz bardziej przypominała szarpaninę, więc w końcu stwierdziłam, że chyba po prostu zsiądę i pobawię się z nim z ziemi i tak właśnie zrobiłam. Potrenowałam z nim driving z trzeciej strefy przy pomocy carrota - może to coś poprawi i następnym razem będzie lepiej. Jak zwykle ładnie szło również chodzenie bokiem.

Dopiero kiedy trochę ochłonęłam po tych niepowodzeniach, doszłam do wniosku, że tak naprawdę kilka rzeczy nam wcale nieźle wyszło. Chyba udało mi się nauczyć Fakira o co chodzi w indirect rein, ustępował zadem nawet kiedy stał (a może zwłaszcza, bo on sygnał do zgięcia głowy traktuje jak zatrzymanie). W dodatku odało mi się zrobić sideways w siodle, może nie idealnie kanonicznie trzymałam wodze, ale Fakir szedł bokiem i to było najważniejsze. Zrobiło to spore wrażenie na innych osobach na ujeżdżalni, które od razu zaczęły szpanować umiejętnościami swoich koni ;P Tak naprawdę najsłabiej wychodziła mi direct line, muszę nad tym jeszcze popracować, najlepiej z pomocą carrot sticka. Nie wychodziło nam zupełnie cofanie poprzez potrącanie liną, ale cofanie w 9 krokach działało całkiem nieźle. Ech, czasem są takie gorsze dni, kiedy nic nie wychodzi, ale nie można się łamać.

poniedziałek, grudnia 01, 2008

Po przerwie

Ostatnio nie miałam za bardzo czasu, żeby pisać na bloga, co nie znaczy oczywiście, że zaprzestałam jazd do Fakira. Doszliśmy do etapu jazdy i muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tego nowego stylu dosiadu oraz kierowania koniem. Dosiad po parellowemu jest bardzo wygodny, pozwala pewniej siedzieć w siodle i łatwiej utrzymywać równowagę. Nareszcie przestałam mieć problem przy przejściach (do wyższego i niższego chodu), nie odczuwam takiego szarpnięcia i przechyłu do przodu czy do tyłu, siedzę w siodle głęboko i pewnie. W dodatku nie muszę się skupiać na trzymaniu nóg w odpowiedniej pozycji, bo po parellowemu trzyma się nogi luźno, palce lekko od konia, nie trzeba mieć kolan przyłożonych do siodła, pełen luz.

To, co jest nieco trudniejsze w tym stylu jazdy, to kierowanie koniem. Póki co nie mam hackamore, więc jeżdżę na kantarku z liną i kiedy koń skręca nie tam gdzie trzeba, muszę szybko przerzucać mu linę nad głową. Fakir na szczęście w ogóle nie boi się liny, ale czasem jest to uciążliwe, zwłaszcza, że przy tej pogodzie muszę jeździć na hali z kilkoma innymi końmi do towarzystwa. Myślę jednak, że robimy postępy i z czasem kierowanie stanie się znacznie prostsze. Z powodu warunków mam niestety mało okazji do jazdy na pasażera, gdzie koń sam decyduje o kierunku, ponieważ od razu włazi na jakichś ludzi albo inne konie na ujeżdżalni, dlatego przeszłam do ćwiczenia direct i indirect rein. Co prawda Fakir nie do końca rozumie, kiedy chcę go zatrzymać przez zgięcie, a kiedy skręcić indirect rein, ale pewnie to ja coś robię źle, muszę jeszcze raz obejrzeć jak to robi Linda na płytce L1.

Poza tym kupiliśmy dla Fakira piłkę (taką do skakania dla dzieci) i hula-hop. Na razie Marcin bawił się z nim piłką i największy problem to znowu były inne konie, które zupełnie świrowały na widok przerażającej, koniożernej piłki. Fakir podobno też czuje się przy niej niezbyt pewnie, ale pracujemy nad tym. Hula-hop pójdzie na drugi rzut.