Drugiego dnia świąt postanowiliśmy odwiedzić Fakira i zawieźć mu prezent (końskie snacki). Wszystkie konie były w boksach ze względu na świąteczny dzień, a ludzi było całkiem sporo. Córka trenerki przygotowywała się do wyjazdu na zawody, czyszcząc na błysk cały rząd. Nie zazdroszczę jej takiego spędzania świąt... W każdym razie poczęstowałam Fakira prezentem, który przypadł mu do gustu, a potem wzięłam go na halterek. Postanowiłam ten dzień przeznaczyć na ogólnie pojętą pielęgnację. Na święta dostałam książkę "Nowoczesny trening konia." autorstwa Lesley Bayley, traktującą o pracy z ziemi i różnego typu ćwiczeniach, pomagających koniowi rozwinąć mięśnie - postanowiłam wykorzystać kilka zawartych tam pomysłów. Na początek zrobiłam rozgrzewkę, czyli pooprowadzałam Fakira po podwórku, bawiąc się z nim w gry - doszłam do wniosku, że w ten sposób będzie mi go łatwiej wyczyścić i doprowadzić do tego, żeby stał spokojnie. Podczas naszych zabaw na podwórku znalazłam coś, co przypomina nieco podest, co bardzo mnie ucieszyło. Był to okrągły kwietnik, otoczony drewnianym szalunkiem, w środku wypełniony zmarzniętą ziemią, wysokość w sam raz. Poprosiłam więc Fakira, żeby postawił na nim nogi. Ku mojemu zaskoczeniu zrobił to bez najmniejszego wahania. Potem wszedł cały na podest, zszedł z niego przednimi nogami (tylne zostały) i zaczął się spokojnie paść. Najwyraźniej kwietnik, mimo miękkiej ziemi, która trochę uginała się pod cieżarem Fakira, nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Powtórzyłam ten manewr jeszcze dwa razy z podobnym skutkiem. W późniejszym terminie spróbuję nauczyć go zatrzymywania się we wszystkich fazach wchodzenia na podest.
Niestety, nadal mam straszny problem z jego uwagą, gdy w okolicy jest cokolwiek do jedzenia. Próbowałam metody, którą pokazuje Linda na L2, czyli postawy skradającego się ogiera i delikatnego smagniącia stringiem w jakąć wrażliwą część ciała. To go oczywiście podrywa, ale natychmiast znów zaczyna jeść. Kiedy przyjmuję ponownie grożącą postawę, zaczyna się odsuwać, ale nie odrywa pyska od trawy. Kiedy nie ma jedzenia, zwraca na mnie nieporównywalnie więcej uwagi. Cóż... To pewnie kwestia jeszcze wielu, wielu godzin, spędzonych na uzyskiwaniu jego szacunku.
Później bardzo się ucieszyłam, ponieważ znalazłam taki fragment podwórka, który jest pochyły i całkiem nieźle nadaje się do przynajmniej wstępnego etapu terapii pagórkowej. Uważam, że nad umięśnieniem Fakira trzeba popracować (w końcu bardzo długo stał ze względu na kontuzję i stracił mocno formę), dlatego pobawiłam się z nim w okrążanie w tamtym miejscu. Szło o dziwo całkiem nieźle, może nowe otoczenie zadziałało na konia stymulująco. Ciekawe jest to, że raz zdarzyło mu się nieco bryknąć na pierwszą fazę przy zmianie chodu na kłus. Traktuję to jako wyraz energii :) Nie robiłam ćwiczenia zbyt długo, ponieważ ziemia była zamarznięta i nie chciałam, żeby sobie odbił kopyta.
Potem zabrałam go do feralnego miejsca koło myjki. Tym razem szło nieco lepiej, już się tak cały czas nie cofał i nie kręcił w kółko. Zrobiłam kilka przeciśnięć między mną a myjką, trochę pobawiłam się z nim w tamtym miejscu, a potem przystąpiłam do czyszczenia. Tym razem stał znacznie spokojniej niż zwykle, prawie się nie ruszał. Wyjątkiem było, kiedy stajenny postawił w okolicy taczkę z sianem. Ech... W każdym razie wyczyściłam go bez większych przeszkód, a potem przystąpiłam do zabiegów pielęgnacyjnych. Zgodnie z instrukcjami zawartymi w książce zrobiłam mu prosty masaż całego ciała, masowałam jego nogi i mięśnie wokół zadu. Faktycznie rozluźnił wtedy ogon. Mam wrażenie, że ma on słabo rozwinięte lędźwie, w każdym razie mięśnie w zadniej części grzbietu, stąd pewnie ta lekka łękowatość. Potem podnosiłam mu przednie nogi i wykonywałam nimi krążenia, żeby je uelastycznić i rozciągnąć. Z prawą nogą poszło dobrze, ale lewą (tę po kontuzji) zaraz mi wyrwał. Pewnie trzeba z nią pracować ostrożniej i delikatniej, ale myślę, że takie rozciąganie jej się bardzo przyda.
Później postanowiłam zobaczyć, jak daleko sięga łopatka Fakira w stanie spoczynku i przy ruchu, zgodnie z zaleceniami Parellich. W tym celu jeszcze w domu przygotowałam sobie pudełeczko kremu Nivea, zmieszanego ze startą kredą, żeby móc zaznaczać odpowiednie miejsca na ciele konia. Okazało się, że całkiem nieźle to zadziałało, kreski były wyraźne i trwałe. Wymacałam krawędź łopatki w spoczynku i zaznaczyłam kremem, potem podniosłam koniowi nogę i zaznaczyłam krawędź łopatki w tej pozycji. Różnica była całkiem spora. Nałożyłam siodło i cofnęłam je tak, żeby łopatka nawet w skrajnym położeniu nie mogła w nie uderzyć. Oczywiście łęk tylni był w tej pozycji za wysoko. Przy użyciu koca, wkładanego pod tybinki udało mi się wypoziomować siodło. Teraz zamierzam zrobił podkładki pod obie tybinki z karimaty (pomysł z fomum SPNH) i połączyć je tasiemką. Dopasuję grubość (pewnie będzie potrzebne kilka warstw podkładek) i będę mogła jeździć na dobrze dopasowanym do konia siodle, gdzie łatwo jest znaleźć punkt równowagi. Jestem bardzo ciekawa jaka będzie różnica.
Po tych wszystkich zabiegach zdjęłam z Fakira siodło. Wyglądał na bardzo zaskoczonego, że na niego nie wsiadam ani nic, tylko zdejmuję siodło. Punkt dla mnie :) Odprowadziłam go do boksu. Poniewczasie przypomniałam sobie, że zapomniałam zmyć kredowe kreski. Niestety, koń dostał już siano i bardzo niechętnie odnosił się do mojej obecności w boksie. Trenerka pocieszyła mnie, że jej konie też się tak zachowują. Bedę jednak musiała popracować nad jego szacunkiem do mnie w boksie.
Niestety, nadal mam straszny problem z jego uwagą, gdy w okolicy jest cokolwiek do jedzenia. Próbowałam metody, którą pokazuje Linda na L2, czyli postawy skradającego się ogiera i delikatnego smagniącia stringiem w jakąć wrażliwą część ciała. To go oczywiście podrywa, ale natychmiast znów zaczyna jeść. Kiedy przyjmuję ponownie grożącą postawę, zaczyna się odsuwać, ale nie odrywa pyska od trawy. Kiedy nie ma jedzenia, zwraca na mnie nieporównywalnie więcej uwagi. Cóż... To pewnie kwestia jeszcze wielu, wielu godzin, spędzonych na uzyskiwaniu jego szacunku.
Później bardzo się ucieszyłam, ponieważ znalazłam taki fragment podwórka, który jest pochyły i całkiem nieźle nadaje się do przynajmniej wstępnego etapu terapii pagórkowej. Uważam, że nad umięśnieniem Fakira trzeba popracować (w końcu bardzo długo stał ze względu na kontuzję i stracił mocno formę), dlatego pobawiłam się z nim w okrążanie w tamtym miejscu. Szło o dziwo całkiem nieźle, może nowe otoczenie zadziałało na konia stymulująco. Ciekawe jest to, że raz zdarzyło mu się nieco bryknąć na pierwszą fazę przy zmianie chodu na kłus. Traktuję to jako wyraz energii :) Nie robiłam ćwiczenia zbyt długo, ponieważ ziemia była zamarznięta i nie chciałam, żeby sobie odbił kopyta.
Potem zabrałam go do feralnego miejsca koło myjki. Tym razem szło nieco lepiej, już się tak cały czas nie cofał i nie kręcił w kółko. Zrobiłam kilka przeciśnięć między mną a myjką, trochę pobawiłam się z nim w tamtym miejscu, a potem przystąpiłam do czyszczenia. Tym razem stał znacznie spokojniej niż zwykle, prawie się nie ruszał. Wyjątkiem było, kiedy stajenny postawił w okolicy taczkę z sianem. Ech... W każdym razie wyczyściłam go bez większych przeszkód, a potem przystąpiłam do zabiegów pielęgnacyjnych. Zgodnie z instrukcjami zawartymi w książce zrobiłam mu prosty masaż całego ciała, masowałam jego nogi i mięśnie wokół zadu. Faktycznie rozluźnił wtedy ogon. Mam wrażenie, że ma on słabo rozwinięte lędźwie, w każdym razie mięśnie w zadniej części grzbietu, stąd pewnie ta lekka łękowatość. Potem podnosiłam mu przednie nogi i wykonywałam nimi krążenia, żeby je uelastycznić i rozciągnąć. Z prawą nogą poszło dobrze, ale lewą (tę po kontuzji) zaraz mi wyrwał. Pewnie trzeba z nią pracować ostrożniej i delikatniej, ale myślę, że takie rozciąganie jej się bardzo przyda.
Później postanowiłam zobaczyć, jak daleko sięga łopatka Fakira w stanie spoczynku i przy ruchu, zgodnie z zaleceniami Parellich. W tym celu jeszcze w domu przygotowałam sobie pudełeczko kremu Nivea, zmieszanego ze startą kredą, żeby móc zaznaczać odpowiednie miejsca na ciele konia. Okazało się, że całkiem nieźle to zadziałało, kreski były wyraźne i trwałe. Wymacałam krawędź łopatki w spoczynku i zaznaczyłam kremem, potem podniosłam koniowi nogę i zaznaczyłam krawędź łopatki w tej pozycji. Różnica była całkiem spora. Nałożyłam siodło i cofnęłam je tak, żeby łopatka nawet w skrajnym położeniu nie mogła w nie uderzyć. Oczywiście łęk tylni był w tej pozycji za wysoko. Przy użyciu koca, wkładanego pod tybinki udało mi się wypoziomować siodło. Teraz zamierzam zrobił podkładki pod obie tybinki z karimaty (pomysł z fomum SPNH) i połączyć je tasiemką. Dopasuję grubość (pewnie będzie potrzebne kilka warstw podkładek) i będę mogła jeździć na dobrze dopasowanym do konia siodle, gdzie łatwo jest znaleźć punkt równowagi. Jestem bardzo ciekawa jaka będzie różnica.
Po tych wszystkich zabiegach zdjęłam z Fakira siodło. Wyglądał na bardzo zaskoczonego, że na niego nie wsiadam ani nic, tylko zdejmuję siodło. Punkt dla mnie :) Odprowadziłam go do boksu. Poniewczasie przypomniałam sobie, że zapomniałam zmyć kredowe kreski. Niestety, koń dostał już siano i bardzo niechętnie odnosił się do mojej obecności w boksie. Trenerka pocieszyła mnie, że jej konie też się tak zachowują. Bedę jednak musiała popracować nad jego szacunkiem do mnie w boksie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz