niedziela, maja 16, 2010

Spacer

Wczoraj przyjechali moi rodzice i poszliśmy razem z Dżamalem na spacer - nic innego nie dało się za bardzo zrobić, ponieważ padoki wyglądały jak nadbiebrzańskie rozlewiska. Najpierw wspólnymi siłami udało nam się go względnie wyczyścić i zaczął wyglądać jak koń. Nałożyłam mu na podeszwy przednich kopyt pastę leovetu na wzmocnienie - nie wiem, czy to coś pomoże, ale mam taką nadzieję. 

Później wyruszyliśmy na spacer po okolicy. Na początku Dżami był mniej spokojny niż podczas podczas ostatniej wyprawy, zwłaszcza, kiedy zobaczył na pastwisku krowy. Stanął z łbem do góry i nie chciał ruszyć ani kroku dalej. Wycofałam więc go kilka razy, odangażowałam zad. Najgorzej było, kiedy jedna z krów zamuczała, koń potraktował to jako ostateczny argument, że należy się stąd zabierać. Na szczęście szybko go opanowałam. Podczas kolejnych "porcji" uspokajania (cofanie, chody boczne - wychodzą nam już bez płotu) Dżamal zaplątał się nieco w linę, ja ją upuściłam. Na szczęście nie uciekał, nadepnęłam linę butem, cofnęłam go, on się w ten sposób wyplątał i wszystko poszło dobrze.

Kiedy udało nam się przezwyciężyć strach przed krowami, cała reszta spaceru poszła jak z płatka. Samochody, psy, ludzie, nowe otoczenie - nie robiło na nim szczególnego wrażenia. Jednak Pat ma rację, mówiąc "Lepiej poświęcić więcej czasu, żeby poświęcić mniej czasu." Jedyne, co koniowi się ewidentnie nie podobało, to kałuże, które skrzętnie omijał. Nie mogę mu się w sumie dziwić - po tym, co ma na padoku, też bym chyba nie chciała włożyć nogi do wody.

Po drodze Dżamal zjadł chyba z 10 kilo trawy. Zwłaszcza w jednym miejscu zaparkował na dłużej, była tam masa mleczy - to chyba jego ulubiona roślinka. Zauważyłam, że woli trawę niż jakiekolwiek smakołyki, marchewki itp. Może tylko jabłka wzbudzają w nim pewne pożądanie. Inne rzeczy owszem, przyjmuje, ale bez szczególnego entuzjazmu. Za to na trawę się rzuca i nie można go oderwać :)

A tu trochę zdjęć, autorstwa moich Rodziców (tutaj pełen album):










czwartek, maja 13, 2010

Wzloty i upadki

W zeszłym tygodniu były raczej wzloty. Była piękna pogoda (choć przez poprzedni tydzień padało, więc padoki znów wyglądają jak jezioro), więc postanowiłam wziąć Dżamala na spacer. Najpierw go dokładnie wyczyściłam - stał całkiem grzecznie, a potem wspólnie z Marcinem wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy. Koń był spokojny i rozluźniony, zajmował się przede wszystkim rosnącą wzdłuż drogi trawą. Co jakiś czas podnosił łeb i rozglądał się uważnie, a potem wracał do jedzenia. Szedł ładnie koło mnie, kiedy trochę wyprzedzał, lekka fala liną przywracała go do porządku. Myślę, że będzie świetnym koniem na przejażdżki w terenie :)

Po powrocie ze spaceru postanowiłam wyczyścić mu kopyta i nauczyć go podawania nogi na naciśnięcie kasztana. Szło to dosyć opornie, ale udało mi się wyczyścić przednie nogi. Zauważyłam przy okazji, że jego "mroczne kopytko" (jedyne ciemne) chyba go boli, wyglądało, jakby miał lekko zranioną strzałkę. Następnego dnia była weterynarz, żeby go zaszczepić, przyjrzała się nodze i stwierdziła, że to nic poważnego. Kupiłam na wszelki wypadek preparat leovetu na wzmocnienie strzałek i podeszwy, jak jest tak mokro to kopyta się robią za miękkie.

Dziś z kolei był dzień z kategorii upadków. Z każdym koniem, z którym się do tej pory bawiłam, przychodziły takie dni, kiedy wszystko idzie nie tak i przeżywam totalną frustrację, Zazwyczaj zdarza się to wtedy, kiedy ja mam jakieś stresy życiowe, ale sądzę, że od nastroju konia też tu dużo zależy. W dodatku pogoda była bez sensu, cały czas krążyła wokół burza i owady kąsały jak szalone - a więc warunki były nad wyraz niesprzyjające.

Chciałam dziś popracować znów nad podawaniem nóg, tym razem przy pomocy liny, ale musiałam zacząć od uspokajania konie i udowadniania, że jestem bardziej godna przywództwa w tym stadzie niż on.
Na początku zaczęliśmy od ustępowania zadem od sugestii - ostatnio słabo to szło, a dziś Dżamal biegał wokół mnie zdenerwowany, więc starałam się odangażować zad. Musiałam wykorzystać całą długość carrota i stringa, żeby mu udowodnić, że potrafię go "ugryźć w tyłek" nawet na odległość. Koń jednak nie dawał za wygraną. Co mi się udało ustawić go przodem do mnie, to on zmieniał kierunek i ruszał w drugą stronę. W końcu zaczął mocno szaleć, ale pomogły dwa stanowcze "bumpy" halterem. Trochę się uspokoił i zaczął kombinować jak tu inaczej załatwić sprawę. W międzyczasie upuściłam linę, a on to wykorzystał, żeby zwiać do boksu (bawiliśmy się na placyku przed stajnią). Potem za nic nie chciał z tego boksu wyjść, dopiero jak podszedł Marcin, koń z radością do niego podszedł. Zresztą później zrobił ten sam numer, gdy Marcin się z nim bawił i opuścił boks dopiero, kiedy ja podeszłam. Mam wrażenie, że on najbardziej lubi, jak jesteśmy we trójkę. Takie "Herd of Three".

Kiedy się trochę uspokoił, zaczęłam się bawić linami. Owinęłam długą linę wokół przedniej nogi, najpierw poniżej nadgarstków, trochę friendly game, potem wokół pęciny, znów trochę friendly. Potem starałam się podnieść jego nogę. Szło mi lepiej niż poprzednio, kiedy próbowałam tej zabawy. Kiedy Dżamal podnosił trochę nogą, przesuwałam ją kawałek. Chodziło o to, żeby szedł w tę stronę, gdzie go prowadzę za nogę. Z lewą szło lepiej, z prawą nieco gorzej, w kółko plątałam się w obie liny (czyli tę przypiętą do haltera i tę owiniętą wokół nogi).

Potem z ociąganiem przeszłam do tylnych nóg. Muszę przyznać, że do tej pory w ogóle mu ich nie czyściłam, ponieważ zwyczajnie się boję. Zdarzyło mi się kilka nieprzyjemnych wypadków z końmi, które kopały przy czyszczeniu i czuję się bardzo niepewnie w tej strefie konia.  A przy okazji Dżamal nie lubi, żeby dotykać jego nóg w ogóle, a tyłów w szczególności. Ponoć miał złe doświadczenia z kowalem, który go kiedyś zaciął przy werkowaniu. Przy leczeniu grudy odważyłam się trochę przy tyłach zrobić, machał nimi strasznie, ale się powoli przyzwyczaiłam, a on też jest coraz spokojniejszy. Przody już podaje nie najgorzej, chyba nawet zapamiętał sygnał z naciskaniem kasztana. Głaskanie i masaż wszystkich nóg to nie problem. Kiedy jednak owinęłam tylną nogę liną, poczuł się niepewnie i zaczął się kręcić. Z podnoszeniem było jeszcze gorzej. Zaczął machać i kopać nogą, próbując się uwolnić, a ja starałam się tę nogę utrzymać, co nie było zbyt proste. Udało mi się parę razy osiągnąć nieco spokojniejszą reakcję, ale ogólnie zaliczam to raczej do nieudanych prób. Z drugą nogą nawet nie próbowałam, bo byłam już zdenerwowana i przestraszona. 

Na szczęście wtedy przyszedł Marcin i zaczął bawić się z Dżamalkiem. Podniósł mu jedną tylną nogę bez większych sprzeciwów (ręcznie, bez liny). Koń próbował go jednak parę razy szczypnąć zębami - najwyraźniej przechodzi młodzieńczy bunt. Marcin go trochę poprzestawiał, zrobił parę kółek okrążania i było lepiej. Potem ja też się jeszcze z nim chwilę pobawiłam i zabrałam na trawę - uznałam, że lepiej już dziś nie będzie.

Doszliśmy do wniosku, że wczorajsza wizyta kowala mogła go dodatkowo zdenerwować. Z nogą jest już ok, ale pewnie musieli się z nim trochę naszarpać, żeby stał spokojnie. Cały czas myślę o tym, żeby werkować go naturalnie, ale najpierw chcę uporać się z tym podawaniem nóg, żeby się nie wstydzić przed naturalsami :P
 -----------------
A przy okazji  postanowiłam ułatwić czytanie bloga i dodałam do wszystkich wpisów etykiety. Na górze w prawym panelu znajduje się lista wszystkich etykiet, można każdą kliknąć i obejrzeć listę postów na dany temat.

wtorek, maja 04, 2010

Co tam ostatnio się dzieje

Nie mam ostatnio weny do pisania, więc tylko krótko co tam się u nas dzieje. Bawię się z Dżamalem mniej więcej dwa razy w tygodniu, za to przyjeżdżam na dłużej. Mam wrażenie, że nie jestem w stanie postawić przed nim prawdziwego wyzwania, nauczenie go ósemki w stępie i kłusie zajęło mi jakieś 5 minut, podczas następnej sesji robiłam w nim przeplatankę między czterema oponami i zrobił to za pierwszym razem bezbłędnie, od delikatnych faz. Bawiliśmy się chwilę w okrążanie, w stępie i kłusie nie ma problemu, chodzi w kółko dopóki go nie przywołam. Tak naprawdę właśnie odangażowanie zadu to najsłabsze ogniwo w tej zabawie, ale i tak wychodzi całkiem nieźle. Okrążanie robię z nim tylko po kilka kółek, bo nie chcę przeciążać nóg. Próbowałam też chodów bocznych, również malutko (z tych samych względów) i szły zupełnie dobrze. Bawimy się też w przeciskanie, na Anka Rancho jest sporo pieńków, drągów i opon. Początkowo Dżamal nie chciał przez nie przechodzić albo potykał się o nie wszystkimi czterema nogami, teraz jednak idzie mu coraz lepiej. Jojo robi od pierwszej fazy na całą niemal długość 7-metrowej liny i już potrafi tam zostać, aż go przywołam. Jestem ogólnie pod wrażeniem jego inteligencji i szybkości uczenia się.

Jedyna rzecz, która jest dla niego dosyć trudna, to szeroko pojęta Friendly Game. Mogę go dotykać po całym ciele, ostatnio nawet przestał zaciskać ogon i kiedy robię mu masaż w tych okolicach, to podnosi ogon i odchyla go na bok, więc mam wygodny dostęp do mycia. Ostatnio podczas takiego czochrania zaczął ziewać na potęgę, więc chyba to lubi. Jednak zabawa w dotykanie folią na końcu carrota jest dla niego trudniejsza, nie panikuje, ale odnosi się do tych zabiegów z lekkim spięciem i niepewnością. Nie lubi podnoszenia i zabiegów wokół nóg, chociaż i tak jest nieco lepiej. Muszę jeszcze raz obejrzeć płytę Savvy Clubu, gdzie Pat pokazuje zabawę z linami i przyzwyczajaniem do zabiegów kowalskich, może mnie natchnie ;) Tak samo postawienie nogi na podeście czy czymkolwiek innym na razie nie wchodzi w grę, on rozumie, o co go proszę, ale nie czuje się na tyle pewny siebie, żeby to zrobić. Myślę o zabawach z płachtą, może to się uda.

W ogóle czuję, że aby nasza relacja była naprawdę udana, muszę pomóc Dżamalowi być bardziej pewnym siebie. To z pewnością przyjedzie również z wiekiem, przecież to jeszcze dzieciak, ale jeśli będę dla niego dobrym liderem, powinno mu być łatwiej.

Dżamal ma też nową przyjaciółkę w stadzie, ładną kasztankę (nie pamiętam jej imienia). Z obserwacji Marcina wynika, że to klacz alfa, także chyba jego pozycja w stadzie jest nienajgorsza. Ostatnio widziałam, jak stali koło siebie i czochrali sobie grzywy w okolicach kłębu. Chyba będę zazdrosna :P Ale widzę, że się już zaaklimatyzował na Anka Rancho i jest mu tam naprawdę dobrze.

Ostatnio odwiedziła nas Marysia i zabraliśmy Dżamala na spacer. Był bardzo grzeczny do momentu, gdy wypuściłam go na roundpen, który jest na końcu pastwiska. W oddali zobaczył konie i zaczął wariować. Biegał w kółko ile fabryka dała, brykał w powietrzu i ewidentnie szukał miejsca, żeby wyskoczyć (wyglądało to bardzo efektownie, Dżamal ma naprawdę niezły ruch). Odezwała się w nim chyba arabska krew. Bałam się, że faktycznie wyskoczy i zawadzi o coś nogą, więc zaczęłam go zawracać, czyli zastępowałam mu drogę. On robił błyskawiczny zwrot (będzie się nadawał do westu!) i leciał w drugą stronę. Ma na szczęście na tyle szacunku do człowieka, że nie próbował mnie stratować, tylko zmieniał kierunek. Po paru takich zwrotach trochę się uspokoił, więc zaczęłam stosować inną strategię. Chodziłam koło niego i go naśladowałam. Miałam tak samo wysoki poziom energii, rozglądałam się, stawałam z nim i zawracałam, kiedy on zawracał. To podziałało, uspokoił się i pozwolił przypiąć sobie linę. Wtedy od razy się wyluzował i zaczął jeść trawę. Byłam z siebie zadowolona - nie spanikowałam w nowej sytuacji, nawet się za bardzo nie zdenerwowałam, wiedziałam, co robić, miałam wystarczająco ilość "strzał w kołczanie", jak mawia Linda. To bardzo przyjemne uczucie. Potem wróciliśmy spokojnie do stajni i kontynuowaliśmy przyzwyczajanie konia do myjki.

Poniżej zdjęcia z tego wydarzenia: