czwartek, maja 13, 2010

Wzloty i upadki

W zeszłym tygodniu były raczej wzloty. Była piękna pogoda (choć przez poprzedni tydzień padało, więc padoki znów wyglądają jak jezioro), więc postanowiłam wziąć Dżamala na spacer. Najpierw go dokładnie wyczyściłam - stał całkiem grzecznie, a potem wspólnie z Marcinem wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy. Koń był spokojny i rozluźniony, zajmował się przede wszystkim rosnącą wzdłuż drogi trawą. Co jakiś czas podnosił łeb i rozglądał się uważnie, a potem wracał do jedzenia. Szedł ładnie koło mnie, kiedy trochę wyprzedzał, lekka fala liną przywracała go do porządku. Myślę, że będzie świetnym koniem na przejażdżki w terenie :)

Po powrocie ze spaceru postanowiłam wyczyścić mu kopyta i nauczyć go podawania nogi na naciśnięcie kasztana. Szło to dosyć opornie, ale udało mi się wyczyścić przednie nogi. Zauważyłam przy okazji, że jego "mroczne kopytko" (jedyne ciemne) chyba go boli, wyglądało, jakby miał lekko zranioną strzałkę. Następnego dnia była weterynarz, żeby go zaszczepić, przyjrzała się nodze i stwierdziła, że to nic poważnego. Kupiłam na wszelki wypadek preparat leovetu na wzmocnienie strzałek i podeszwy, jak jest tak mokro to kopyta się robią za miękkie.

Dziś z kolei był dzień z kategorii upadków. Z każdym koniem, z którym się do tej pory bawiłam, przychodziły takie dni, kiedy wszystko idzie nie tak i przeżywam totalną frustrację, Zazwyczaj zdarza się to wtedy, kiedy ja mam jakieś stresy życiowe, ale sądzę, że od nastroju konia też tu dużo zależy. W dodatku pogoda była bez sensu, cały czas krążyła wokół burza i owady kąsały jak szalone - a więc warunki były nad wyraz niesprzyjające.

Chciałam dziś popracować znów nad podawaniem nóg, tym razem przy pomocy liny, ale musiałam zacząć od uspokajania konie i udowadniania, że jestem bardziej godna przywództwa w tym stadzie niż on.
Na początku zaczęliśmy od ustępowania zadem od sugestii - ostatnio słabo to szło, a dziś Dżamal biegał wokół mnie zdenerwowany, więc starałam się odangażować zad. Musiałam wykorzystać całą długość carrota i stringa, żeby mu udowodnić, że potrafię go "ugryźć w tyłek" nawet na odległość. Koń jednak nie dawał za wygraną. Co mi się udało ustawić go przodem do mnie, to on zmieniał kierunek i ruszał w drugą stronę. W końcu zaczął mocno szaleć, ale pomogły dwa stanowcze "bumpy" halterem. Trochę się uspokoił i zaczął kombinować jak tu inaczej załatwić sprawę. W międzyczasie upuściłam linę, a on to wykorzystał, żeby zwiać do boksu (bawiliśmy się na placyku przed stajnią). Potem za nic nie chciał z tego boksu wyjść, dopiero jak podszedł Marcin, koń z radością do niego podszedł. Zresztą później zrobił ten sam numer, gdy Marcin się z nim bawił i opuścił boks dopiero, kiedy ja podeszłam. Mam wrażenie, że on najbardziej lubi, jak jesteśmy we trójkę. Takie "Herd of Three".

Kiedy się trochę uspokoił, zaczęłam się bawić linami. Owinęłam długą linę wokół przedniej nogi, najpierw poniżej nadgarstków, trochę friendly game, potem wokół pęciny, znów trochę friendly. Potem starałam się podnieść jego nogę. Szło mi lepiej niż poprzednio, kiedy próbowałam tej zabawy. Kiedy Dżamal podnosił trochę nogą, przesuwałam ją kawałek. Chodziło o to, żeby szedł w tę stronę, gdzie go prowadzę za nogę. Z lewą szło lepiej, z prawą nieco gorzej, w kółko plątałam się w obie liny (czyli tę przypiętą do haltera i tę owiniętą wokół nogi).

Potem z ociąganiem przeszłam do tylnych nóg. Muszę przyznać, że do tej pory w ogóle mu ich nie czyściłam, ponieważ zwyczajnie się boję. Zdarzyło mi się kilka nieprzyjemnych wypadków z końmi, które kopały przy czyszczeniu i czuję się bardzo niepewnie w tej strefie konia.  A przy okazji Dżamal nie lubi, żeby dotykać jego nóg w ogóle, a tyłów w szczególności. Ponoć miał złe doświadczenia z kowalem, który go kiedyś zaciął przy werkowaniu. Przy leczeniu grudy odważyłam się trochę przy tyłach zrobić, machał nimi strasznie, ale się powoli przyzwyczaiłam, a on też jest coraz spokojniejszy. Przody już podaje nie najgorzej, chyba nawet zapamiętał sygnał z naciskaniem kasztana. Głaskanie i masaż wszystkich nóg to nie problem. Kiedy jednak owinęłam tylną nogę liną, poczuł się niepewnie i zaczął się kręcić. Z podnoszeniem było jeszcze gorzej. Zaczął machać i kopać nogą, próbując się uwolnić, a ja starałam się tę nogę utrzymać, co nie było zbyt proste. Udało mi się parę razy osiągnąć nieco spokojniejszą reakcję, ale ogólnie zaliczam to raczej do nieudanych prób. Z drugą nogą nawet nie próbowałam, bo byłam już zdenerwowana i przestraszona. 

Na szczęście wtedy przyszedł Marcin i zaczął bawić się z Dżamalkiem. Podniósł mu jedną tylną nogę bez większych sprzeciwów (ręcznie, bez liny). Koń próbował go jednak parę razy szczypnąć zębami - najwyraźniej przechodzi młodzieńczy bunt. Marcin go trochę poprzestawiał, zrobił parę kółek okrążania i było lepiej. Potem ja też się jeszcze z nim chwilę pobawiłam i zabrałam na trawę - uznałam, że lepiej już dziś nie będzie.

Doszliśmy do wniosku, że wczorajsza wizyta kowala mogła go dodatkowo zdenerwować. Z nogą jest już ok, ale pewnie musieli się z nim trochę naszarpać, żeby stał spokojnie. Cały czas myślę o tym, żeby werkować go naturalnie, ale najpierw chcę uporać się z tym podawaniem nóg, żeby się nie wstydzić przed naturalsami :P
 -----------------
A przy okazji  postanowiłam ułatwić czytanie bloga i dodałam do wszystkich wpisów etykiety. Na górze w prawym panelu znajduje się lista wszystkich etykiet, można każdą kliknąć i obejrzeć listę postów na dany temat.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Thilnen - jak koń jest zdenerwowany, to musi chodzić... Jeżeli robisz odangażowanie zadu, to nie każ mu potem stać - daj mu możliwość ruchu, ale w formie wybranej przez Ciebie.