środa, października 01, 2008

Trudne początki

Byliśmy wczoraj znów u Fakira, opatuliłam się w bluzę i kurtkę, bo było strasznie zimno. Przywitaliśmy zwierzaka kilkoma marchewkami, potem wzięliśmy halterek z liną i carroty. Marcin wszedł na padok i zaczął bawić się w catching game. Fakiar robił to samo co przy pierwszym naszym spotkaniu - niby pozwalał do siebie podejść, wąchał linę, ale nie dawał się dotknąć, od razu odchodził (wtedy Marcin robił krok w tył, żeby zdjąć z niego presję). Parę razy straszył (skulone uszy i kilka takich groźnych kroków w kierunku Marcina), ale głównie odchodził. Co jakiś czas wracał do ogrodzenia, gdzie stałam ja i Dorota (przyjechała do towarzystwa) i usiłował wyżebrać marchewki. Kiedy brałam carrota do ręki, bez problemu dawał się nim dotykać, obgryzał jego końcówkę, a jak położyłam go na ziemi, to usiłował się do niego dostać przez płot.

Po 10 minutach takiej zabawy zamieniliśmy się i tym razem ja zaczęłam taniec po padoku. Szło mi podobnie. Próbowałam go zainteresować, stukałam karabińczykiem w płot, chlapałam wodą w wannie itp. Koń podchodził, oglądał, obgryzał linę/karabińczyk, a potem znowu odchodził. W końcu Marcin wpadł na to, że może trzeba trochę więcej FG z liną. Zaczął nią machać, coraz bliżej Fakira, potem zarzucał ją na jego przednie nogi. Koń stał spokojnie w miejscu, chyba podziałało. Potem znów odszedł i tak jakiś czas. W końcu Marcin zaczął się z nim bawić tak, jak z naszym kotem - pacał go końcówką liny po pysku, a Fakir usiłował ją chwycić wargami. Strasznie mu się ta zabawa spodobała, to była taka ciekawa odmiana friendly game :) Jak Marcin od niego odszedł, to Fakir podreptał za nim. Ale nadal nie dał się pogłaskać liną ani ręką za bardzo, zabierał głowę albo odchodził.

Wtedy znów ja weszłam na padok (to już 30-sta minuta zabawy). Marcin z Dorotą poszli się przejść, a ja wykorzystałam patent Marcina z liną. Zaczęłam robić więcej friendly, machałam liną i jak Fakir ruszał, to szłam równo z nim machając tak długo, aż się zatrzymał - wtedy przestawałam. Kiedy odchodził sam z siebie stałam w miejscu i on po chwili do mnie wracał. Ale nadal nie chciał się za bardzo głaskać, tylko badał mnie wargami, kiedy wyciągałam rękę. W końcu stanął sobie przy wyjściu z padoku, zarzuciłam mu na szyję linę, stał spokojnie. Zdjęłam mu kantar, a on zaczął szaleńczo ziewać. Takie zachowanie widziałam u niego za każdym razem, jak miał nakładane ogłowie - mam wrażenie, że on się spodziewa, że zaraz zostanie mu zapięty nachrapnik i nie będzie mógł otwierać pyska, dlatego ziewa na zapas.

W każdym razie udało mi się bez problemu założyć mu halter. Zaprowadziłam go na ujeżdżalnię. Po drodze koń rzucał się na każdą napotkaną kępkę trawy - ma prawdziwą obsesję na tym punkcie. Kiedy go pukałam carrotem po grzbiecie ruszał dwa kroki, po czym znów się pasł. Ale w końcu dotarliśmy do celu.

Oprócz nas były tam dwa inne konie, a tuż obok weterynarz badał co chwilę innego konia - Fakir jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Był skoncentrowany na mnie oraz na kilku kępach trawy w okolicy ;) Przed całą zabawą porozkładałam w różnych miejscach ujeżdżalni rekwizyty. Planowałam robić "driving with purpose" do tych rzeczy, a potem nimi bawić się we friendly game. Okazało się, że to chyba jeszcze zbyt skomplikowane ćwiczenie na początek - może to dobre urozmaicenie w późniejszej fazie, na początek pewnie warto skupić się na friendly carrotem, liną i ręką. Dlatego szybko zrezygnowałam z pomysłu i tylko prowadziłam konia w odpowiednie miejsce i starałam się, żeby jego nos znalazł się np. na czapraku. Szło całkiem dobrze, tylko w okolicach naszego "celu" była zazwyczaj kępa trawy, która nieco rozpraszała Fakira ;)

Porobiłam z nim trochę jeża, ładnie chodził od 2-giej fazy. Potem wrócił Marcin i też się chwilę bawił, ale podczas jeża na przód koń ładnie ustępował, po czym robił kroczek do przodu... oczywiście w kierunku trawy! On jest niemożliwy...! Udało mi się zrobić nawet malutkie postępy w jojo, koń chyba zaczyna łapać, że chodzi o cofanie, a nie uciekanie w bok. Jak robię pierwszą fazę, to odwraca całkiem głowę - rozumie, że ma się usunąć, tylko jeszcze nie wie dokładnie jak.

W drodze powrotnej do boksu pozwoliłam mu się trochę popaść w nagrodę. Nie wiem, czy to jego łakomstwo to po prostu cecha lewopółkulowego introwertyka i nie należy się tym przejmować, czy też to coś nerwowego/whatever i trzeba coś z tym robić...?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Z moich dotychczasowych doświadczeń z Fakirem wynika, że znacznie "łatwiej" przesuwa mu się tył niż przód. Zarówno w driving jak i w jeżu nie ma z przesuwaniem zadu właściwie żadnego problemu (rusza od 1-2 fazy). Znacznie gorzej to wychodzi, gdy próbuję przesunąć mu przednie nogi. Często trzeba do tego czwartej fazy, a w dodatku koń bardzo często stąpając w bok jednocześnie robi kilka kroków do przodu...