W zeszłym tygodniu miałam przyjemność uczestniczyć w kolejnej lekcji z Kasią i Saperem - było jak zwykle wspaniale. Zaczęliśmy z ziemi, Kasia pokazywała mi jak efektywnie robić rozgrzewkę, a później ćwiczyłyśmy ósemki i zmiany kierunku. Oczywiście wszystkie te rzeczy robiłam już wiele razy, ale tym razem poprzeczka była podniesiona o jedno oczko do góry i okazało się, że jest to dla mnie duże wyzwanie. Przede wszystkim skupienie, focus. Muszę być z jednej strony skupiona, sterować swoją energią i intencją, a z drugiej strony muszę się rozluźnić. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Kiedy proszę konia o coś, to się "zbieram w sobie", ale jednocześnie spinam. Kasia twierdzi, że być może dlatego mam czasem problem z tym, że Dżamal wariuje mi na linie, bo też nie może się rozluźnić, kiedy ja mam cały czas napięcie w sobie. Druga sprawa to pozycja neutralna - też niby wiem o co chodzi, ale kiedy pracuje się z koniem na wyższych poziomach, to wszystko powinno mieć coraz lepszą jakość. W końcu jeśli staramy się komunikować jak najsubtelniejszymi sygnałami, to nasza mowa ciała też musi być coraz bardziej subtelna. Kiedy uczymy konia nowych rzeczy, to nasze gesty muszą siłą rzeczy być przerysowane, ale potem trzeba dążyć do przekazywania sygnałów energią i intencją. Np. kiedy chcę, żeby koń cofnął, muszę również myśleć o cofaniu. Trudny orzech do zgryzienia.
Później przeszłyśmy do jazdy. Przez całą lekcję ćwiczyłam schemat koniczyny. Polega to na tym, że na środku każdej ściany skręcamy zawsze w lewo lub zawsze w prawo, dojeżdżamy do końca ściany i znów skręt. W ten sposób wykonujemy serię wolt, pomiędzy którymi są odcinki prostej. Jest to idealne dla wszystkich koni: krótkie konie wydłużają się na prostych odcinkach, a długie konie skracają się przy zakrętach. Dodatkowo na środku, w miejscu przecięcia wszystkich "listków" koniczyny, znajduje się punkt X. To jedyne miejsce, gdzie można dokonywać jakichkolwiek zmian, np. zatrzymać się, zmienić chód, zmienić kierunek wykonywania koniczyny.
No i oczywiście zaczęły się schody. Jako, że nie jestem stworzona do wykonywania schematów i zawsze mi się wydaje, że konia one nudzą (to pewnie projekcja mojego podejścia), trochę zajęło, zanim "wczułam się" w podążanie cały czas tym samym śladem. Najpierw musiałam sama nauczyć się schematu, co przy osobie notorycznie mylącej prawo z lewo wyglądało momentami komicznie. Kiedy zaczynałam się skupiać na swojej energii i dosiadzie, zapominałam o skręcaniu w odpowiednim miejscu. Kiedy skręcałam w dobrym miejscu, to później wykręcałam w złym kierunku. Czasem nie udawało mi się przejechać dokładnie przez środek, czasem nie dogadywałam się z koniem co do kierunku skrętu i on szedł w prawo, a ja w lewo, więc traciłam równowagę. Było wesoło :) Kiedy udało mi się opanować siebie, konia i schemat w stępie, przeszliśmy do kłusa. Później poprzeczka znów została podniesiona - miałam dodawać w kłusie na długich ścianach, a skracać na woltach. Co jakiś czas zatrzymywałam się w środku, ale niekoniecznie wtedy, kiedy Kasia chciała, bo przy szybkiej jeździe na skrzypiącym Wintecu nie było jej zawsze słychać. Udało mi się zrobić jedno naprawdę dobre zatrzymanie, bo myślałam, że będziemy przyspieszać, a tymczasem Kasia nagle dała komendę "stop" i zrobiliśmy z Saperem piękne zatrzymanie z podstawieniem zadu. Potem mi się już nie udało tego powtórzyć, bo przy przejeździe przez środek cały czas się zastanawiałam, "czy teraz się zatrzymamy" - zupełnie jak koń :P
Po jeździe byłam zupełnie mokra, Saper też się trochę spocił. Mam dużo rzeczy do przemyślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz