Nie pisałam o niedzielnych zabawach z Dżamalem z braku czasu, ale dziś będzie o czym innym, ponieważ miałam po raz pierwszy lekcję jeździecką u Kasi Jasińskiej (dla członków Parelli Connect taka lekcja jest w chwili obecnej za darmo - polecam). Wybrałam się kawałek od Warszawy, bo aż do stajni Rzęszyce. Była ładna pogoda, ale i tak zajęcia miałyśmy w hali - bardzo przestronnej i widnej, z fajnym podłożem i lustrami. Jako mój partner występował Saper - koń Kasi, bardzo sympatyczny LBE.
Na początek zrobiliśmy rozgrzewkę, chwilę pobawiłam się z nim z ziemi, później wzięła go na chwilę Kasia. Kiedy zobaczyłam, jak się z nim bawi, doszła do wniosku, że ja jednak nic nie wymagam od Dżamala i czas przykręcić mu trochę śrubę :)
Później wsiadłam i zsiadłam z konia, prawie się przewracając - jaki on jest wysoki! Nie spodziewałam się, że ziemia jest aż tak daleko. Ponownie wsiadłam, tym razem z prawidłowymi etapami i zaczęłyśmy jazdę. Oczywiście na początku wszystko mi się plątało - lina, carrot stick oraz która łydka, gdzie i kiedy. Tak to jest, jak człowiek od małego jeździł klasycznie, a teraz musi się przestawić. Trudno zwalczyć stare nawyki... Kasia jednak była bardzo cierpliwa, Saper zresztą również, więc powolutku ogarniałam to wszystko. Okazało się rzecz jasna, że mój dosiad pozostawia wiele do życzenia (nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem), mam mało rozciągnięte nogi, ścięgna, mięśnie itp. i dlatego ciężko jest mi usadzić się w odpowiedni sposób. Czas się za siebie wziąć... Lustra na ścianach hali bardzo się przydawały - od razu widziałam, kiedy za bardzo odchylam się do tyłu. Dodatkowo miałam w stępie cały czas mocno "pedałować", unosząc pięty do góry w takt kroków tylnych nóg konia i poruszając górą ciała w takt przednich. Im mocniej pedałowałam, tym koń wydłużał wykrok. Całkiem fajnie działało :)
Saper, jak to LBE, cały czas próbował robić mnie w konia, starał się podchodzić do Kasi i jechać dokładnie odwrotnie niż to, czego ja bym chciała. Próbowałam kilku strategii, ale najlepiej mi szło, kiedy miałam wodze ułożone w "california roll" i kiedy koń odjeżdżał od ściany ujeżdżalni, przykładałam zewnętrzną łydkę, podnosiłam rękę do góry i kierowałam we właściwą stronę. Kiedy to nie pomagało, używałam sticka, kierując nos, szyję lub łopatkę do ściany. Po chwili udało nam się bez większych problemów podążać wzdłuż ścian. Dzięki temu mogłam przejść do kłusowania. Moje nawyki i tym razem stały na przeszkodzie. bo zamiast mocno wstawać przy anglezowaniu miałam tylko pozwalać się wybijać ruchowi konia i unosić się tylko odrobinę. Przy okazji miałam mieć zaokrąglone trochę plecy, żeby koń mógł w ten sam sposób zaokrąglić swoje. Po paru razach zaczęło się udawać, rozluźniłam się i zaczęłam bardziej miękko anglezować, było to całkiem przyjemne.
Po pewnym czasie Saper chyba zaczął się nudzić i próbować na mnie nowych strategii. Dwa razy prawie spadłam - nie działo się nic wielkiego, po prostu zrobił nagły skręt, którego się nie spodziewałam, a z moją równowagą jest niestety krucho. Trudno idzie mi również właściwe wypozycjonowanie łydek, a to bardzo ważne. Przy skręcaniu noga musi iść trochę do przodu, łydka na "środku" konia to sygnał do chodów bocznych, a przesunięta do tyłu przestawia zad. Żeby to lepiej zrozumieć, ćwiczyłam chody boczne przy krótkich wodzach, a potem odstawianie zadu na zewnątrz podczas ruchu do przodu. Zwłaszcza to ostatnie słabo mi szło, ponieważ nie umiałam odpowiednio ustawić bioder. Chodziło o to, żeby w swoim ciele zrobić dokładnie to samo, co koń robi w swoim. Odstawianie zadu jest ważne, ponieważ to pierwszy krok do zagalopowania. Dopiero, kiedy udało mi się to dobrze zrobić, Saper ładnie zagalopował. Jak to mówiła Kasia - Saper to koń-profesor, bo robi dokładnie to, co mu się mówi i od razu widać błędy :)
Nie wiem, czy udało mi się spamiętać wszystkie wskazówki i uwagi Kasi, bo była to dla mnie naprawdę wymagająca lekcja - mimo wieloletniego doświadczenia jeździeckiego czułam się jak nowicjusz :) Ale bardzo mi się podobało, nawet przez chwilę się nie nudziłam (a to dla mnie istotne) i czułam, że idzie mi coraz lepiej. Wiem, że dawałam zbyt mocne pomoce, zapominałam często o pierwszej fazie i siedziałam niezbyt dobrze, ale wydaje mi się, że po paru jazdach uda mi się to ogarnąć. Muszę popracować trochę nad rozciąganiem się i nad lekcją pasażera (może uda mi się wreszcie zmobilizować i wsiąść w weekend na Groteskę...).
6 komentarzy:
Super! Super Saper:) Bardzo fajna notka! Kasia fantastycznie przekazuje wiedzę, muszę się także do niej wybrać i wykorzystać lekcję free:) Pozdrawiam!
Dzięki :) Zeecydowanie polecam lekcje u Kasi, dla mnie za każdym razem jest to wielka porcja wiedzy i inspiracja. Nie wyobrażam sobie teraz jak można osiągnąć dużo w PNH bez lekcji lub kursów :)
Swoją drogą jesteś na Parelli Connect? To musimy się connectować :P
Mam pytanie odnoście Parelli Connect- czy zarejestrowanie się i użytkowanie go jest darmowe? :)
Przez pierwszy miesiąc jest darmowy, potem możesz wybrać rodzaj członkostwa. Najtańsze (Digital) kosztuje ok. 35 zł plus chyba jakiś podatek i za to masz co miesiąc dostęp do nowych filmów/gazetek Parelli on-line, możesz też przeglądać całe archiwum Savvy Club. Dodatkowo dostajesz zniżkę 25% na wszystkie produkty Parelli i cały Level 1 do obejrzenia na stronie. Jeśli wybierzesz droższą opcję, płyty i gazetki będą do Ciebie przychodzić pocztą.
Także bardzo polecam - nowe płyty to zawsze nowa wiedza i inspiracja. Dodam też, że jeśli chcesz zaliczać oficjalnie poziomy, to bycie członkiem Parelli Connect jest obowiązkowe.
Dziękuję bardzo za rozwianie wątpliwości :) Pozdrawiam!
Kiedy nowy post? Twój blog jest jednym z moich ulubionych! Pozdrawiam:)
Na connect się praktycznie nie udzielam ale może dzięki Tobie będę miała pretekst i motywację żeby częściej tam zaglądać:) Spróbuję Cie znaleźć i się skonektować:)
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz