We wtorek był właśnie ten lepszy dzień :) Dżamal zobaczył mnie z daleka i podszedł bez pośpiechu, patrząc na mnie z uszami do przodu - jak ja lubię ten widok! Ostatnio robi tak, że się witamy, chwilę pieszczotek, potem koń patrzy na mnie i rusza w kierunku bramy. No to ja grzecznie idę z nim, skoro zarządził, że idziemy się bawić :) Dopiero przy bramie nakładam mu halter - tym razem postanowiłam zrobić to, klęcząc (tzw. haltering from knees). Dżamal uprzejmie pochylił łeb, dał sobie w ten sposób nałożyć i zawiązać halterek, choć robiłam tak pierwszy raz. Gdzie te czasy, kiedy musiałam go dłuższy czas prosić, żeby w ogóle przysunął do mnie nos na czas "halterowania."
W drodze na padok spotkała nas niespodzianka - ponieważ Anka robi drobne przeróbki w obejściu (może niedługo będzie hala!), wokół placu został wykopany głęboki rów. Dżamal oczywiście furkotał, ale bez przesadnej paniki. Po chwili namawiania przeskoczył rów, jakby to była wysoka przeszkoda.
W ramach rozgrzewki trochę połaziliśmy po padoku, starałam się ćwiczyć to, czego uczyła mnie Kasia z siodła, czyli przyspieszać i zwalniać stępa własną energią. Na początku Dżamal nie zwracał na to większej uwagi, ale po chwili jakby "załapał" i od tego momentu już cały czas świetnie się dostosowywał do mojej energii - tak, jakby pomyślał "aha, rozumiem, teraz muszę się bardziej skupić, bo zaczęłaś jakoś ciszej mówić". Oczywiście dużo przeżuwał. Później urozmaiciliśmy zabawę o fragmenty "stick to me" - koń ma za zadanie iść blisko mnie, tak, żebym cały czas pozostawała w tej samej jego strefie. Kiedy skręcam w jego kierunku, powinien ustąpić, a kiedy odchodzę od niego, ma przyspieszyć, żeby na zakręcie nie zostać w tyle. Kasia pokazała mi, jak konia pospieszać, jeśli jest bardziej z tyłu, niż powinien - należy odwrócić się przez ramię w kierunku zadu, jednocześnie zmieniając kierunek, a jeśli koń nie przyspieszy, popędzić go carrotem. Działało idealnie, po kilku zwrotach Dżamal sam ruszał kłusem, żeby nadążyć. Kiedyś próbowałam to robić po swojemu i nie miałam aż tak dobrych efektów.
Cały czas starałam się pamiętać o tym, czego uczyła mnie Kasia - żeby być rozluźnionym i skupionym jednocześnie. Nawet mi się to trochę udawało, z Dżamalem jestem bardziej zgrana niż z Saperem, dlatego pewnie jest mi łatwiej. Muszę powiedzieć, że nawet taka mała zmiana zrobiła dużą różnicę - koń wydawał się bardziej na mnie wyczulony i jakby zadowolony - nie wiem, jak to dokładnie określić, jakby chętniej robił to, o co go prosiłam. W związku z tym postanowiłam poćwiczyć zmiany kierunku i przyciąganie konia. Ogólnie ważną koncepcją jest to, żeby konia angażować, a nie odangażowywać. Na pierwszym poziomie uczymy się przede wszystkim odangażowania, ponieważ chcemy być bezpieczni, chcemy móc w każdej chwili konia uspokoić i "wyłączyć", oduczyć go automatycznego ruchu na przód, osiągnąć kontrolę. Jednak na późniejszych etapach znacznie bardziej interesuje nas zaangażowany koń, którego energią moglibyśmy odpowiednio kierować. Do tego potrzebne jest m.in. dobre przyciąganie, a także ustawianie konia w taki sposób, żeby zaangażował zad (np. cofanie). Spróbowałam zrobić zmiany kierunku i przywoływanie konia na kole tak, jak pokazywała mi Kasia. Było lepiej niż dotychczas, ale musimy nad tym jeszcze popracować.
Kolejną rzeczą, której chciałam spróbować, były chody boczne w moim kierunku. Zawsze uważałam to za najbardziej cool rzecz, jaką można robić z koniem, ale kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Po prezentacji przez Kasię okazało się to zupełnie łatwe - udało mi się to zrobić z Dżamalem już za pierwszym razem - nie były to może bardzo równe chody boczne, ale byłam bardzo zadowolona. Oczywiście wcześniej uczyłam go podchodzić do pieńka w celu wsiadania, ale tam przestawiałam tylko zad, w dodatku stałam w miejscu.
Mam taką refleksję, jak chyba już kiedyś wcześniej, że najlepszym dowodem na to, że PNH to nie żadna tresura czy nauka sztuczek, ale prawdziwy język, są takie sytuacje, kiedy przychodzę do konia, żeby zrobić z nim coś zupełnie nowego, a on od razu to łapie i po prostu wykonuje. Ważne jest, żeby i koń, i człowiek byli do tego gotowi, ale jeśli tak jest, takie rzeczy wychodzą bez wysiłku. Ja mówię, a koń myśli "ach, rozumiem, mam postawić nogi tak i tak, teraz mam podejść, a teraz się odsunąć". I już :)
Jako, że tak dobrze nam szło i zgraliśmy się, postanowiłam wziąć Dżamala do roundpenu i pobawić się na wolności. Zrobiłam chwilę okrążania i nie próbował wyskoczyć ani nie zatrzymywał się w kierunku "do stada", spokojnie sobie chodził. Później było trochę stick to me oraz przyciągania - to drugie zdecydowanie wychodzi gorzej. Sprawdziłam, czy działa jeż na ogonie bez halterka - działa, choć trochę musiałam sobie pomóc carrotem.
Podczas tego spotkania Dżamal bardzo często ziewał, zresztą ostatnio notorycznie się to zdarza. Bardzo mnie to cieszy, bo to znaczy, że coraz bardziej się rozluźnia i nawet, jeśli produkuje trochę adrenaliny, to zaraz się jej pozbywa. Zawsze, jak ustawiam go przy pieńku do wsiadania i zaczynam się przewieszać, to ziewa :)
Na koniec tego udanego dnia wybraliśmy się na miły spacer z wieloma przerwami na pasienie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz