sobota, grudnia 22, 2012

Taka pyszna sanna, parska raźno koń...

Tak, dziś udało się wykonać plan i Dżamal został koniem niemal zaprzęgowym! Przywieźliśmy do stajni sanki, a właściwie bardziej deskę do zjeżdżania, wyglądającą mniej więcej tak:

Najpierw zaprzyjaźniłam z nią konia, co zajęło jakieś 5-10 minut, założyłam mu uprząż i poszliśmy wspólnie z Marcinem na łąkę. Marcin usiadł na sankach i trzymał sznurki od uprzęży, a ja szłam przy koniu. Wszystko poszło gładko, jeździliśmy stępem i kłusem, ja również zaliczyłam ślizganie się za Dżamalem - było super! To najlepszy jogging ever :P Mieliśmy wrażenie, że arabek również dobrze się bawił - wreszcie mógł sobie trochę pobiegać po prostej, a nie tylko wokół mnie. Plany na przyszłość: wsiąść na Dżamala na oklep (ubranego w uprząż) i ciągnąć Marcina siedząc na koniu. Plan nr 2: posadzić na sankach oponę i poćwiczyć sterowanie koniem ze strefy 5, czyli idąc za nim.

Ostatnio Dżamal poznał również z bliska kozy, które aktualnie stacjonują w jednym z boksów. Uchyliłam drzwi i kozy z zainteresowaniem wyglądały na korytarz. Arabek był bardzo zdumiony i zaczął wąchać nowe, dziwne istoty. Najstarsza koza również go powąchała, po czym pochyliła głowę i lekko tryknęła go w nos. Dżamal odskoczył, ale nie byłby sobą, gdyby za chwilę znów nie podszedł, żeby obejrzeć kozę. Ta powąchała go ponownie i lekko szczypnęła w nozdrze. To go nie zraziło, kiedy jednak koza znów pochyliła głowę, od razu się odsunął :) Pokładałam się ze śmiechu. Ta zabawa trwałaby dłużej, jednak bałam się, że koza niechcący trafi rogiem w końskie oko, więc zamknęłam boks. Myślę, że Dżamal jest teraz najbardziej odczulonym na kozy koniem w stajni - wszystkie boją się ich szalenie.

Dziś pomagałam w catching game na padoku, pełnym koni. Mój arabek był bardzo zaintrygowany tym, co robię i cały czas się "łapał". Kiedy wszystkie konie postanawiały odbiec, bo machałam carrot stickiem, on się chował na mną - wiedział, że to najbezpieczniejsze miejsce :P

środa, grudnia 19, 2012

Dla odmiany... pierwsza gleba z Dżamala :)

Ostatnio zaliczyłam pierwszą glebę z Dżamala. Na szczęście do ziemi jest blisko, więc nic mi się nie stało. Nie była to jego wina - podczas robienia kółek przy płocie niechcący dotknął ogrodzenia z pastuchem, który kopnął go prądem. Odskoczył (czemu trudno się dziwić), ja się nie utrzymałam i spadłam. A on stanął sobie spokojnie obok i mi się przyglądał z zainteresowaniem :)

W ogóle jazda idzie nam coraz lepiej. Właściwie bez problemu chodzimy sobie przy płocie wokół placu (Follow the Rail), sterowność względną mam, kłus wychodzi nam swobodnie. Koń ma chęć do ruchu na przód, ale z zatrzymaniem też nie ma żadnych kłopotów. Jestem cały czas pod wrażeniem metody Parellich - chociaż nie mam pojęcia o zajeżdżaniu młodych koni, idzie nam to zdumiewająco gładko. 

W ramach urozmaicenia (i śniegu) wymyśliłam nową zabawę - nałożyłam Dżamalowi szory i w sobotę zamierzam zaprząc go do sanek. Póki co takich zwykłych, małych sanek, na których będzie ciągnął Marcina, podczas gdy ja będę szła obok. Z czasem mam nadzieję będę mogła sterować idąc za nim albo osobiście siedząc na sankach, ale od czegoś trzeba zacząć. Uprząż nie była dla arabka szczególnym wyzwaniem - przyzwyczajanie zajęło mi jakieś 10 minut, choć przecież to sporo różnych pasków, które na raz przekłada się przez głowę. W związku z kiepską pogodą bawiłam się ostatnio w stajni, na korytarzu, więc ćwiczyliśmy bardziej precyzyjne manewry. Było bardzo sympatycznie - niby te same ćwiczenia, ale w nowym wydaniu.

Dżamal w uprzęży (trochę obcięty nos co prawda...)

niedziela, listopada 11, 2012

Pierwszy kłus na Dżamalu

Dziś była piękna pogoda, słońce, ciepło, tylko lekki wiatr. Dżamal przyszedł do mnie na pastwisku i był bardzo chętny do zabawy - chyba poprzednie spotkanie mu się podobało. Wzięłam go do czyszczenia i kiedy już skończyłam go szczotkować, zaczął wąchać ziemię i próbował się wytarzać - to znaczy tylko klęknął, a potem wstał. Anka powiedziała, że może ma kolkę, więc go trochę pooprowadzałam. Posłuchałam brzucha - burczał i bulgotał jak trzeba, zresztą po chwili pojawiła się kupa, więc wszystko było w porządku. Nawet nie zdążyłam się zdenerwować :)

Tym razem siodłanie poszło sprawnie, bez nadymania się i nadmiernego wędrowania. Poszliśmy na trawiasty plac zabaw, ponieważ na dużym było potworne błoto. W ramach rozgrzewki przed jazdą zrobiłam przeciskanie między stojącymi dużymi oponami i na tym zatrzymaliśmy się na dłużej. Dżamal jest dosyć klaustrofobiczny i ma trudności z takimi sytuacjami. Najpierw 2 razy przeszedł bez problemu, a może raczej powinnam powiedzieć - bez namysłu. Za trzecim razem go wmurowało i dużo czasu zajęło nam oswojenie (przynajmniej w pewnym stopniu) takiego przeciskania. Będzie trzeba w przyszłości nad tym popracować, najwyraźniej opony to dobra zabawka dla niego na tym etapie.

Później arabek prawie doprowadził mnie do łez ze śmiechu. Dałam mu w nagrodę za ładne przeciskanie końskiego cukierka, który chyba mu nie posmakował, ponieważ go wypluł. Nie byłam pewna, czy smakołyk nie wypadł mu po prostu z pyska (co czasem się zdarza), więc go podniosłam i dałam drugi raz. Dżamal wziął cukierka, zamknął pysk, ale nie pogryzł. Łypnął na mnie i już wiedziałam, że coś kombinuje. Ruszył sobie jakby nigdy nic wąchać trawkę. Kiedy trafił na bardziej bujną kępkę, tuż nad ziemią delikatnie upuścił smakołyk i poszedł dalej, wąchając kolejną kępkę. Co za łobuziak! Nie chciał zjeść cukierka, więc udawał, że wszystko zjadł, a potem po cichu ukrył go w trawie :D

W ramach rozgrzewki zrobiłam też trochę okrążania - koniowi nie chciało się szczególnie biegać, co mnie akurat nie martwiło, bo na razie podczas jazdy wolę nie mieć za dużo "go". Na padok przyszedł też Iwo z Gają, więc mieliśmy modela - innego konia z człowiekiem na sobie. Wsiadłam sprawnie i pojeździliśmy sobie wokół placu, ćwicząc schemat "podążaj za płotem". Wychodzi nam to coraz lepiej. Wprowadziłam też trochę ćwiczeń na "sterowanie" koniem, czyli zmiany kierunku i obroty, wszystko w kierunku płota. Dżamal ruszał praktycznie zawsze na pierwszą fazę, czasem drugą. Zaczął też rozróżniać, kiedy chcę go zatrzymać jedną wodzą, a kiedy proszę o odangażowanie zadu (pomoce są dość podobne) - co za mądry koń :)

Później wzięłam carrota i ćwiczyliśmy sterowanie przy jego pomocy. Na początku nie bardzo wiedział o co mi chodzi, ale kiedy kilka razy wzmocniłam działanie wodzy carrotem, załapał co mam na myśli i później w większości wypadków wystarczał sam carrot. Kiedy koń szedł już w miarę stabilnie przy ogrodzeniu, starałam się skupić na sobie - ćwiczyłam równowagę, podnosząc się w strzemionach na kilka kroków i znów siadając.

Ponieważ szło nam bardzo dobrze, postanowiłam spróbować też kłusa. Nie bardzo wychodziło mi to samodzielnie, więc poprosiłam Iwa, żebym mogła zakłusować za Gają. Udało się - przejechałam kłusem anglezowanym prawie całą ścianę ujeżdżalni. Dżamal miał na mnie bardzo mocno skierowane uszy i wyglądał na przejętego. Pozwoliłam mu później przemyśleć sprawę, przeżuć i poziewać, a potem skończyliśmy jazdę. Byłam z nas bardzo dumna :)

Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się, że program Parellich zadziała aż tak dobrze. Biorąc pod uwagę, że nie jestem żadnym mistrzem PNH, wcześniej nie miałam w ogóle do czynienia z młodymi końmi, a także miałam dość długą przerwę w jeździe, zajeżdżanie Dżamala idzie wręcz śpiewająco. Oczywiście robimy to powoli i w związku z tym cały proces bardzo się ciągnie, ale gdybym przyjeżdżała do niego codziennie, to za 2 tygodnie mogłabym spokojnie jechać w teren. A tak to pewnie dopiero na wiosnę. To jest niesamowite - wsiadam na niego i on wszystko wie, rozumie każdą pomoc właściwie od razu, czyta moją energię i fokus, jest zrównoważony, spokojny, idzie pewnie przed siebie. Wiadomo, bywa spięty i taka zabawa jest dla niego zupełnie nowa, ale wystarczy chwila i łapie o co mi chodzi i jakie są jego zadania oraz obowiązki. Jestem tym absolutnie zachwycona!

niedziela, listopada 04, 2012

Weave Pattern i jazda na dużym placu

Zainspirowana obejrzanym niedawno filmem z Parelli Connect o schemacie przeplatanki (Weave Pattrn), postanowiłam dziś poćwiczyć to z Dżamalem. Robiliśmy już oczywiście ten schemat, ale na filmie Linda pokazywała, jak zrobić to lepiej i bardziej kreatywnie. Ponieważ planowałam również pojeździć, tę zabawę potraktowałam jako rozgrzewkę.

Najpierw zrobiłam kilka przeplatanek (zwanych inaczej falą) w stępie - szły nienajgorzej. Urozmaicałam je figurami 8 wokół dowolnie wybranych dwóch beczek. Potem w kłusie - tu szło już trochę trudniej, emocje bardziej w koniu buzowały. Więc przeszłam do figury 8 i robiłam jedną beczkę stępem, a drugą (tę łatwiejszą, czyli prawą) kłusem. To trochę pomogło, kolejna przeplatanka wyszła już lepiej. Zrobiłam też trochę okrążania z beczkami jako urozmaiceniem przestrzennym i koń sam zaczął się trochę rozciągać w dół. 

Przypomniałam sobie to, co Linda mówiła na temat rozgrzewki i postanowiłam zrobić chwilę stick-to-me, żeby sprawdzić, czy koń jest: Spokojny, Pewny Siebie i Skupiony na mnie (Calm, Confident and Connected). Mieliśmy pewne problemy z cofaniem, co udało się dość szybko naprawić, a poza tym test się powiódł, więc postanowiłam wsiąść (zwłaszcza, że było spore błoto i wolałam, żeby to Dżamal się w nim taplał :P ).

Tym razem zaraz po tym, jak znalazłam się w siodle, koń ruszył, więc od razu poćwiczyliśmy zatrzymywanie z użyciem jednej wodzy i cofanie. To pomogło mu się trochę wyluzować i zaczęliśmy jazdę. Moim celem było zrobić schemat Podążaj za płotem, czyli jazdę wzdłuż ogrodzenia ujeżdżalni. Chciałam również porobić zatrzymania z użyciem jednej wodzy, zwroty na zadzie w kierunku ogrodzenia, a potem zwrot na przodzie i kontynuację jazdy - proste ćwiczenie z 2 poziomu. 

Na początek skupiłam się na tym, żeby koń zachował kierunek i chód. Jazda w kierunku bramy szła nam zdecydowanie żwawiej, ale i tak Dżamal chętnie szedł do przodu. Zatrzymać było go łatwo, ale stał tylko chwilę i znów ruszał. Sterowność mieliśmy średnią, bo nie bardzo chciał odchodzić od bramy. Jednak po kilku powtórzeniach udało nam się przejechać kilka razy całą ujeżdżalnię wzdłuż ściany. Doszłam do wniosku, że zamiast robić zwroty i zatrzymania, skupię się na jeździe wzdłuż ściany i wezmę to, co koń mi ofiarowuje - czyli dynamiczny stęp. Nie próbował kłusować, szedł równym tempem, więc dałam mu spokój i tylko korygowałam, żeby szedł według schematu. Przy trzecim okrążeniu korekcji było bardzo mało - więc chyba podjęłam dobry wybór. Było bardzo przyjemnie, jeździłam chyba ze 20 minut. Na koniec zatrzymaliśmy się, koń się rozluźnił, pomlaskał czas dłuższy, po czym zakończyliśmy jazdę. Już się nie mogę doczekać wyjazdów w teren :) W ogóle jestem bardzo podekscytowana, bo widzę przed sobą masę rzeczy, które będę mogła robić z siodła - czyli to, co już ćwiczyliśmy tyle razy z ziemi, mogę teraz robić jeżdżąc. Mamy tyle możliwości i fajnych zabaw przed nami! Zamówiłam też hackamore (Parelli mieli dni darmowej wysyłki) - będzie to znacznie wygodniejsze niż motanie liny wokół halterka.

piątek, listopada 02, 2012

Nasz film na FB Parelli

Wysłałam nasz film z obozu do Parellich i ostatnio ukazał się na ich Facebooku, mamy nawet kilka komentarzy. Podobno dostałyśmy owację na stojąco w Kansas :)

Można je przeczytać tu: https://www.facebook.com/ParelliNaturalHorseTraining Post jest z 25 października, więc trzeba kawałek przewinąć w dół.

wtorek, października 16, 2012

Jesienne słońce i nasionka

W niedzielę była ładna pogoda, świeciło jesienne słońce, było ciepło i przyjemnie. Do stajni przyjechał nowy koń - ponad 20-letni arab, który w młodości biegał na wyścigach, co dobrze widać po jego mocno łękowatym grzbiecie. Przez większość życia siedział w stajni, wychodząc na 1 h dziennie na malutki padoczek, więc można sobie wyobrazić jego zdenerwowanie, kiedy został wypuszczony na wielkie pastwisko na Anka Rancho. Myślę, że się szybko przyzwyczai i będzie miał cudowną emeryturę.

Poszłam po Dżamala na pastwisko z zamiarem posiedzenia trochę i popatrzenia jak się pasie, ponieważ byłam dosyć zmęczona. Usiadłam sobie pod drzewem, a on od razu do mnie przyszedł. Dostał jabłko, którym dokumentnie mnie opluł ;) Siedziałam sobie spokojnie dalej, ale on nie odchodził, tylko trykał mnie nosem i wyraźnie dawał do zrozumienia, żebym się ruszyła, bo przecież idziemy się bawić. Co było robić, założyłam mu halter, w który bardzo ochoczo włożył nos i poszliśmy pod stajnię. Podczas czyszczenia mamy nową zabawę - wlewam do wiadra trochę wody i wrzucam do niej jabłka. Dzięki temu koniowi zajmuje więcej czasu wyłowienie ich i zjedzenia, więc ma zajęcie, kiedy go czyszczę. 


Tym razem spędziłam trochę czasu dopasowując siodło, w czym pomogła mi Anka - myślę, że teraz leżało lepiej niż poprzednim razem. Przy okazji postanowiłam zająć się nowym problemem - Dżamal zaczął wędrować przy zapinaniu popręgu. Przedtem było to mało widoczne, ale się nasiliło. Zajęło mi to sporo czasu ('better do less sooner than more later'), Dżamal w kółko ziewał, co pokazywało, że popręg budzi w nim napięcie, ale on stara się je uwolnić. W pewnym momencie jego "dryfy" zaczynały coraz bardziej ciążyć w kierunku leżącego pod ścianą siana. Zrozumiałam, że właśnie przeszedł z prawej półkuli do lewej. Już się nie stresował, zaczął się nudzić. Nie chciało mu się stać, doszedł do wniosku, że czas na małą przekąskę. W związku z tym bez dalszych ceregieli dociągnęłam mu popręg - nawet nie podniósł głowy znad siana. To jest coś, czego muszę się nauczyć - zauważać jego przeskoki między półkulami. U niego następuje to szybko i nie widać tego często na pierwszy rzut oka. Jest to ważne, ponieważ zupełnie inne strategie stosuje się, kiedy koń jest w lewej półkuli, niż kiedy jest w prawej.


Ponieważ nie byłam w najlepszej formie, a poza tym nie chciałam, żeby nałożenie siodła zawsze oznaczało dla Dżamala jazdę, wzięłam go po prostu na plac. Nie miałam siły się z nim bawić, więc zdjęłam siodło i puściłam go luzem na trawę, a sama siedziałam na pieńsku i rozkoszowałam się pięknym, jesiennym wieczorem. Przy okazji przyjrzałam się Dżamalowi i doszłam do wniosku, że trochę zmężniał, przytył, wygląda już jak zupełnie dorosły koń.

Podczas pasienia się Dżamal wsadził łeb w kępę suchych traw, które właśnie rozsiewają nasiona typu rzep. Nie mają haczyków, ale za to takie igiełki, którymi przyczepiają się do wszystkiego - liny, ubrania, grzywy, a nawet sierści na pysku. Przy tym są malutkie i bardzo trudno je wyciągnąć...  Marcin przyszedł do mnie w międzyczasie na plac i oboje wzięliśmy się za "iskanie" konia. Stał bardzo spokojnie, wtulił we mnie pysk, oparł się o mnie chrapami i cichutko posapywał w mój brzuch - to było takie słodkie! Później bawiłam się z nim trochę na wolności. Było znacznie lepiej niż zwykle, był cały czas przy mnie, nie odchodził, reagował na bardzo delikatne sygnały - mimo, że byliśmy na dużym placu. Mam wrażenie, że nasza relacje przeskoczyła o oczko wyżej, czuję między nami naprawdę cudowną więź. Może to kwestia tego, że dzięki pomocy Kasi udało mi się naprawić jakiś problem i zniknęła przeszkoda, która nas blokowała. Niezależnie od przyczyny bardzo się cieszę :)

Kiedy wracaliśmy do stajni, założyłam Dżamalowi siodło i tym razem udało się je zapiąć bez problemu. Zazwyczaj popuszczam popręg z zewnętrznej strony o 2 dziurki i dopiero po jakimś czasie podciągam mocniej, a tym razem nie było to potrzebne - moje wysiłki przyniosły rezultat :)

poniedziałek, października 08, 2012

Ładowanie do przyczepy i jazda na placu

Dziś przyjechałam do stajni z postanowieniem pojeżdżenia na Dżamalu. Na wjeździe napotkaliśmy jednak przeszkodę - jeden chłopak zabierał po wakacjach konia ze stajni i starał się zapakować go do przyczepy. Zdaje się, że trwało to już kilka godzin i kolejne osoby próbowały swoich sił (Anki nie było). Postanowiłam spróbować i ja.

Widziałam, że klacz nie jest jakoś bardzo spanikowana. Miała trochę adrenaliny i interesowało ją wszystko wokół, tylko nie przyczepa. Pobawiłam się z nią chwilę w 7 gier. Ustępowanie przodem nie było jej najmocniejszą stroną, jak to często bywa u dominujących koni, wpychała się na mnie i mieliła językiem na wszystkie strony. Stawiałam na lewopółkulowego ekstra/introwertyka. Na początek nie prosiłam ją o wejście do przyczepy, a tylko bawiłam się w okolicy ("it's not about the trailer"), robiłam przeciskanie między mną a przyczepą, dotykanie nosem różnych elementów. Dopiero, kiedy czułam, że mam już trochę szacunku i zaufania klaczy, pokazałam jej trap.

Dosyć szybko udało mi się doprowadzić do tego, że stała przednimi nogami na trapie, jednak dalej nie było tak łatwo. Po pierwsze, wejście było bardzo wąskie (przyczepa jednokonna) i niskie, więc musiałam ustawić klacz dość precyzyjnie, żeby bez trudu mogła wejść do środka. Kiedy tylko podnosiła głowę, zahaczała o sufit przyczepy, czuła się klaustrofobicznie i wycofywała. Na tym etapie zostałyśmy jakiś czas. W międzyczasie wrzuciliśmy do środka trochę siana i owsa, jednak to nie wystarczyło. Zrobiłam znowu sporo przybliżania i oddalania, właściciel wszedł do środka z owsem i kiedy koń tylko wchodził kawałek do przyczepy, dostawał troszkę. I tak krok po kroku udawało się uzyskać postęp. Za każdym razem musiałam też wyczuć, kiedy ją popędzić, nalegać na to, żeby poszła jeszcze krok do przodu, a kiedy jej odpuścić. Jeśli było lepiej niż poprzednio - wycofywałam konia z przyczepy, odchodziłam i robiłam ponowny "najazd". Za każdym razem było łatwiej, koń chętniej i pewniej wchodził, aż w końcu... wszedł z własnej woli całkiem do środka. Zamknęliśmy za nią pasek i trap - happy end :)

W międzyczasie ktoś przyprowadził mi Dżamala i poszłam z nim na padok. Założyłam mu siodło i tym razem trochę wędrował przy podpinaniu popręgu, w związku z tym zrobiłam Friendly Game z popręgiem. Nie jestem pewna, czy w dobrym miejscu układam mu siodło, przesunęłam je trochę do tyłu i dodałam podkładki pod przód, ale mam wrażenie, że potem z powrotem zsunęło się do przodu... Mam poczucie, że coś źle z nim robię, ale nie wiem co.

Pobawiliśmy się trochę na placu, Dżamal był na mnie całkiem skupiony. Nauczył się już rozciągać podczas okrążania w kłusie i sam z siebie biegnie często z nosem przy ziemi :) W ogóle mam wrażenie, że nabrał "lekkości" w kontakcie ze mną, reaguje coraz szybciej i z większą energią na moje prośby. To się chyba nazywa "rapport". Działa to dobrze tylko, kiedy jest blisko mnie, nadal musimy popracować nad zwiększeniem jego pewności siebie i mojej kontroli, kiedy jest trochę dalej.

Później go trochę rozkręciłam, były baranki i wierzganie. Zrobiłam to specjalnie, żeby sobie pobrykał ZANIM na niego wsiądę. Postanowiłam po raz pierwszy spróbować jazdy na dużym placu oraz z carrot stickiem i było bardzo fajnie. Dżamal poszedł od razu do bramy, jakżeby inaczej :) Ale w sumie na początku dobrze mieć miejsce, gdzie koń się chętnie zatrzymuje, bo w razie gdyby cokolwiek się działo, można podjechać do bramy i wyhamować. Na szczęście nie było takiej konieczności, Dżamal był rozluźniony i mam wrażenie, że łapał coraz lepiej równowagę. Tym razem miał dłuższą prostą do przejścia, bo jeździliśmy wzdłuż ściany, więc mógł lepiej dopasować się do mojego ciężaru. Jestem zresztą od pół roku na diecie i schudłam prawie 10 kg, żeby nie miał za ciężko na grzbiecie :)

czwartek, sierpnia 30, 2012

Film z obozu

Udało nam się wreszcie skończyć film, który robiłam z dziećmi na obozie jeździeckim na Anka Rancho. Ponieważ dźwięk jest słabo nagrany, polecam włączenie napisów.


środa, sierpnia 15, 2012

Zaliczone L2!

Dostałam dziś maila z informacją o tym, że zaliczyłam L2 Freestyle i tym samym mam zaliczony cały poziom 2. Za jakiś czas powinien do mnie przyjść certyfikat i niebieski string :) Poniżej moje oceny:


niedziela, lipca 15, 2012

Zaliczenie L2 Freestyle i pierwsza jazda na Dżamalu



Obóz na Anka Rancho

Za mną 2 tygodnie na Anka Rancho, gdzie występowałam w charakterze instruktorki i lektorki j. angielskiego. Dużo się działo, było męcząco, ale bardzo sympatycznie. Przyjemnie jest patrzeć, jak dzieci i młodzież uczą się rozmawiać z końmi i naprawdę zależy im na tym, żeby relacja była na pierwszym miejscu. Mamy nawet uczennicę, która nie wiedziała, co to jest ogłowie i wędzidło, mimo, że już rok czy 2 lata jeździ konno na Anka Rancho :)

Całe dnie mieliśmy wypełnione. Z powodu upałów wstawaliśmy o 6 rano, od 7 do 9 robiliśmy zajęcia z końmi, czyli zabawy z ziemi i z siodła (a raczej z grzbietu, bo dziewczyny jeździły na oklep). Po śniadaniu była teoria, czyli wykłady o naturalnym jeździectwie, później zazwyczaj puszczałyśmy jakiś film Parelli, żeby dziewczyny mogły zobaczyć, jak wygląda PNH w profesjonalnym wydaniu :) Po obiedzie prowadziłam angielski, gdzie uczestniczki poznawały słownictwo, które powinno im pomóc podczas oglądania materiałów Parelli. W ramach tych zajęć nakręciłyśmy również 2 filmy (jeden z jednym turnusem, drugi z drugim), które niedługo wrzucę na bloga. Po południu robiłyśmy symulacje, czyli 7 gier i schematy bez koni, a z użyciem ludzi. Dzięki temu dziewczyny miały szansę przećwiczyć wszystko "na sucho" i lepiej opanować sprzęt. Na późniejszym etapie obozu zamiast symulacji bawiły się samodzielnie z końmi na linie lub nawet na wolności.

Przyjemnie był patrzeć, jak w ciągu tych dwóch tygodni dziewczyny robią ogromne postępy, a konie zaczynają same przychodzić do nich na pastwisku (przez cały czas każda bawiła się z tym samym koniem). Carrot stick przestawał przeszkadzać, lina mniej się plątała (a niektóre przeszły nawet na długą linę), konie reagowały na niższe fazy i bardziej się starały, dziewczyny stawały się bardziej asertywne i zachowywały się jak prawdziwi przywódcy. Jestem pewna, że większość po tych 2 tygodniach bez problemu mogłaby zaliczyć L1 (a jedna nawet nagrała zaliczenie). 

Ciekawie było obserwować uczennicę, która przyjechała do nas z własnym koniem - Lewopółkulowym Ekstrawertykiem po przejściach, który był na początku mocno w prawej półkuli. Carrot stick zdecydowanie kojarzył mu się z batem i 2 dni zajęło nam wygranie Friendly Game. Kiedy już jednak koń przekonał się, że nie zamierzamy go skrzywdzić, wszystko zaczęło samo wychodzić, a jego lewopółkulowe zachowanie wszystkich bawiło (wciągał savvy string jak spagetti).

W międzyczasie starałam się znaleźć czas i siłę na własny rozwój, czyli zabawy z Dżamalem i jazdę na Grotesce. Udało mi się codziennie pobyć trochę z końmi, wsiadłam na Dżamala w siodle 2 razy, z czego drugi raz jeździłam 5 minut stępem :) Jutro wrzucę film, dokumentujący to ważne wydarzenie. 

Poza tym nagrałam zaliczenie L2 z siodła na Grotesce! Namówiłam również Ankę na nagranie zaliczenia L2  Freestyle (mogłaby spokojnie zaliczać L3, ale musiałaby trochę więcej poćwiczyć), także może niedługo obie będziemy miały niebieskie savvy stringi :)

poniedziałek, czerwca 04, 2012

Przemyślenia po lekcji z Kasią

Przez 2 weekendy na Anka Rancho dużo się działo - odbyły się warsztaty PNH z instruktorką Kasią Jasińską dla zaawansowanych oraz dla początkujących. Każdego dnia było trochę teorii, symulacje, a także zajęcia z końmi. Oprócz kilku osób, które uczestniczyły z końmi, było też sporo słuchaczy. Ja byłam słuchaczem, a oprócz tego miałam lekcje prywatne z Kasią, które jak zwykle były świetne i bardzo mi pomogły. Same warsztaty również bardzo mi się podobały, uczestnicy wypowiadali się o nich pozytywnie i z entuzjazmem, mamy już w planach kolejne (może we wrześniu).

Od pewnego czasu miałam spore problemy w moich zabawach z Dżamalem, czułam, jakbym dotarła do ściany, której nie mogę przejść. Zaczęło się od schematu ósemki, który chciałam podnieść na wyższy poziom i robić w galopie oraz od okrążania, które chciałam udoskonalić, zrobić schemat Miliona Przejść, czyli poćwiczyć przejścia i zmiany kierunku. Jednak zamiast na lepsze, wszystko zaczęło się zmieniać na gorsze. Okrążanie zupełnie się popsuło, ósemka w zasadzie również. Kiedy robiliśmy rzeczy na niskim poziomie energii, nie było problemu. Jednak kiedy prosiłam Dżamala o szybsze chody, więcej energii, nie mogliśmy się dogadać. Jemu buzowała adrenalina, ja wtedy starałam się razem z nim bawić, podnieść energię do jego poziomu, ale to nie pomagało, tylko pogarszało sprawę. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Zdawałam sobie sprawę, że problem leży w tym, że nie umiem zaspokoić jego potrzeb, zapewnić mu tego, co jest mu w danej chwili potrzebne, ale nie miałam pojęcia, jak to naprawić.

Do tego właśnie przydała się lekcja z Kasią - czasem patrząc z zewnątrz można znacznie lepiej zobaczyć, gdzie tkwi błąd. Okazało się, że nie widziałam wystarczająco dobrze, kiedy Dżamal wchodzi w lewą, a kiedy w prawą półkulę. U niego najwyraźniej zmienia się to bardzo szybko. Raz jest LBE, chce się bawić, dyskutować - wtedy potrzebuje, żeby go zaciekawić, nie dawać mu powodów do kłótni, pozwolić mu się ruszać, musi być szybko i zajmująco, trzeba też czasem być stanowczym. Kiedy jednak wprowadzam coś nowego, szybko wchodzi w prawą półkulę introwertyczną, zamyka się w sobie, czuje się niepewnie. Muszę wtedy zwolnić, robić wszystko spokojnie i bardzo delikatnie, dawać mu dużo czasu do namysłu, zdjąć presję. W innych sytuacjach, kiedy jest dalej ode mnie, ma coś zrobić np. na końcu długiej liny, podnieść energię, wtedy wchodzi w prawą półkulę, ale ekstrawertyczną. Buzuje mu się adrenalina, nie może ustać w miejscu, emocjonuje się, nie zwraca na mnie uwagi. Musze wtedy go skupić, dać mu jakieś zadanie, a najlepiej poprowadzić go za rączkę, żeby poczuł się znów pewnie. Póki co najwyraźniej pewność siebie czerpie ze mnie, bo kiedy się oddala, zazwyczaj ją traci. Trudno jest się w każdym momencie zorientować, w której półkuli jest akurat koń i jak w związku z tym należałoby się zachować. W każdym razie tu leży klucz do rozwiązania moich problemów.

Część tych przemyśleń wynika z mojego dzisiejszego spotkania z Dżamalem. Zrobiłam z nim ósemki w stępie i kłusie na krótkiej linie i wychodziły super, jak marzenie. Kiedy jednak założyłam długą linę i próbowałam zrobić to samo z większej odległości, nagle zaczęły się kłopoty. Zarówno odesłanie, jak i przyciąganie się zepsuły, koń zaczął zachowywać się emocjonalnie, przestał zwracać na mnie uwagę - ogólnie się rozsypał, wszedł w prawą półkulę ekstrawertyczną. Muszę popracować nad tym, żeby zwiększać jego pewność siebie, kiedy jest z daleka ode mnie. Postaram się stopniowo wydłużać dystans, na jakim pracujemy.

Druga rzecz, którą pokazała mi Kasia, to praca nad odpowiednim ustawieniem na kole i rozciąganie. Czytałam o tym kiedyś w książce Karen Rohlf, ale sądziłam, że to dla nas jeszcze odległa przyszłość, a okazuje się, że wcale nie. Najtrudniejsze dla mnie jest ustalenie, czy koń wpada do środka zadem, czy łopatką. W teorii brzmi to banalnie, ale w praktyce nie jest takie proste. Dziś jednak udało mi się to chyba zrobić dobrze w stępie i w kłusie. Chodzę przy nim po kole i pokazuję mu, że może się wyciągnąć ku dołowi. Przy okazji przestawiam tę część ciała, która powoduje krzywiznę, po to, żeby koń przez chwilę poczuł, że poruszanie się w równowadze i rozluźnieniu jest wygodne i przyjemne, Dzięki temu będzie później sam szukał tej pozycji. Kiedy zrobiłam z nim trochę tych ćwiczeń i przeszłam do zwykłego okrążania w kłusie, co chwila sam z siebie opuszczał głowę i się rozciągał, więc chyba mu się spodobało :)

Kolejna rzecz, do której staram się teraz przykładać większą wagę, to staranność wykonania różnych elementów. Zamierzam wymagać coraz większej dokładności, szybkości reakcji, zaangażowania w zadanie - wiem, że stawiam Dżamalowi za małe wymagania i stać go na znacznie więcej. Z pewnością znane ćwiczenia na wyższym poziomie będą dla niego łatwiejsze, niż wprowadzanie zupełnie nowych elementów i być może pomoże to w budowaniu jego pewności siebie.

Czyli plan na najbliższy czas: praca nad pewnością siebie, rozluźnieniem i zaangażowaniem.

poniedziałek, maja 21, 2012

Warsztaty na Anka Rancho

W ten weekend na Anka Rancho odbyły się warsztat na poziomi L2/L3 z Kasią Jasińską. Poniżej wrzucam trochę zdjęć, relację napiszę, jak trochę odpocznę :) Cały album tutaj: https://picasaweb.google.com/102412540603459547059/WarsztatyL23AnkaRancho#















sobota, kwietnia 28, 2012

Pierwszy raz na grzbiecie!

Dziś pierwszy raz siedziałam na Dżamalu :) Najpierw się przez niego przewieszałam i leżałam wzdłuż jego grzbietu, a później przy asekuracji Anki na chwilkę wsiadłam. Koń nie przejął się szczególnie, rozstawił szerzej nogi i nie ruszył się z miejsca :) Mam plan, żeby w wakacje zacząć na stępa na niego wsiadać, tym razem w siodle.

środa, marca 21, 2012

Wysłuchaj pomysłów konia

Pat Parelli często mawia: "Spraw, żeby twoje pomysły stały się pomysłami konia, ale najpierw wysłuchaj jego pomysłów". Zawsze wiedziałam, że to mądre słowa, ale nie umiałam za bardzo przełożyć ich na praktykę. Bo jak właściwie ma wyglądać wysłuchiwanie pomysłów konia? I jak sprawić, żeby moje pomysły stały się jego pomysłami? Jest to zagadnienie szczególnie ważne przy kontaktach z Lewopółkulowymi Ekstrawertykami. Tego typu konie bardzo źle reagują, kiedy ktoś stara się narzucić im własne pomysły i nie daje im miejsca na wyrażenie opinii. Zamiast posłuszeństwa dają człowiekowi odczuć swoje niezadowolenie, buntują się i walczą. Ponieważ Dżamal to właśnie LPE, dużo nad tym myślałam.

Inna parellowa mądrość, która często przychodzi mi do głowy, to "Set things up for success" - przygotuj sytuację tak, żeby zwiększyć szansę na sukces. Zadziwiające, jak wiele razy po fakcie analizuję moje spotkanie z Dżamalem i widzę, że przy takich warunkach nie było szansy na to, żeby zabawy wyszły dobrze. Oczywiście najczęściej takie rzeczy wie się po fakcie...

Te wszystkie przemyślenia dotyczą moich ostatnich dwóch spotkań z Dżamalem - pierwszego niezbyt udanego, z którego jednak wyciągnęłam wnioski, które zaowocowały znacznie lepszym spotkaniem numer dwa. Podstawową różnicą była rzecz niby trywialna, czyli warunki atmosferyczne, a co za tym idzie podłoże. W zeszłym tygodniu było chłodno, wietrznie i bardzo mokro, na ujeżdżalni było sporo kałuż, temperatura oscylowała koło zera, a ja nie miałam rękawiczek. Lina nasiąkła wodą, a kiedy podniosłam ją po zabawie na wolności, była sztywna od mrozu. Innymi słowy - warunki niezbyt sprzyjające. W tę niedzielę na odwrót - świeciło słońce, podłoże było w miarę suche, bez kałuż i błota. Dlaczego ten szczegół ma duże znaczenie (poza  mniejszym komfortem człowieka i konia, rzecz jasna)? Otóż największym problemem jest to, że przy błocie i kałużach nie jestem w stanie szybko i sprawnie biegać po ujeżdżalni - zapadam się, wpadam w wodę, ślizgam się - innymi słowy, nie nadążam za Dżamalem. I przez to nie jestem w stanie zapewnić mu tego, czego on potrzebuje - zabawy i możliwości wyrażenia siebie. 

Zawsze, kiedy bawię się z moim arabkiem, mam wybór. Mogę postawić na spokojne i wymagające precyzji ćwiczenia oraz np. różnego rodzaju grę w zaprzyjaźnianie (oswajanie się z różnymi strasznymi rzeczami nie jest dla niego łatwe). Czasem jest to najlepsze rozwiązanie, jednak niestety wtedy ryzykuję tym, że koń będzie znudzony i niezbyt zmotywowany. Mogę też bawić się dynamicznie i z energią - wtedy Dżamal jest zachwycony, może biegać, szaleć, strzelać baranki i na różne sposoby pokazywać swoją naturę. To jest zawsze czas dla niego - ja staram się dotrzymać mu kroku, nie blokować go, wzmacniać jego pomysły, a gdzieś przy okazji nie zdemolować ujeżdżalni :P To Kasia Jasińska pokazała mi, jak to zrobić i na czym to polega - sama chyba bałabym się pójść na całość, a to jest właśnie to, czego mój koń potrzebuje. Niestety, żeby móc się w ten sposób bawić, potrzebne są warunki. I tu wracamy do poprzedniego akapitu. Kiedy wzięłam Dżamala na zabłocony padok, próbowałam pobawić się z nim dynamicznie. Ale zamiast wspólnej zabawy wyszło nam szarpanie się i walka, moja frustracja, jego niezadowolenie - nic przyjemnego. Po przeanalizowaniu tej sytuacji doszłam do wniosku, że to wina warunków - grzęznąc w błocie nie nadążałam, musiałam wstrzymywać Dżamala i blokować częściowo jego pomysły, on się przeciwko temu zbuntował, zaczął szarpać linę, przy okrążaniu próbował mi się wyrwać w kierunku bramy - ogólnie nie było zbyt fajnie. 

Kiedy przyjechałam tydzień później i warunki prezentowały się znacznie lepiej, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Na początku zaczęliśmy spokojnie, ponieważ na ujeżdżalni było sporo koni. Poza tym chcę wprowadzić do zabaw carrot sticka z flagą (torebką foliową zamiast savvy stringa) i mimo, że odczulałam już na nią Dżamala, okazało się, że nadal niezbyt jej ufa. Z tego, co widziałam, przyzwyczajenie go do tej nowej pomocy jeszcze chwilę zajmie. Później trochę się przeluźniło, więc postanowiłam podnieść nieco energię naszej zabawy. Zaczęliśmy robić okrążanie, Dżamal po chwili się rozkręcił i zaczęliśmy biegać. Polega to na tym, że robimy coś na kształt wędrującego okrążania, z tym, że on co jakiś czas zaczyna przyspieszać, galopować, zazwyczaj bardziej w linii prostej niż po okręgu, więc wtedy ja biegnę za nim, starając się nie napinać liny bez potrzeby, nakierowuję go na jakąś przeszkodę terenową, żeby zamiast biec bezmyślnie musiał coś ominąć/przeskoczyć, potem zmieniam kierunek, Dżamal strzela kila baranków, znów galopuje. Często zmienia kierunek z własnej inicjatywy, wtedy stosuję zasadę "ja też!", czyli daję mu sygnał do jeszcze szybszego biegu. Podoba mi się to, że zazwyczaj, kiedy wbiegnie za jakąś tyczkę/słupek i poczuje napór liny, zatrzymuje się i zadaje mi pytanie. Wtedy proszę go o ruch w drugą stronę, żeby nie zaplątywać liny w słupek. Czuję wtedy, że to zabawa, a nie dzikie bieganie bez kontroli, ponieważ mój koń zachowuje się jak partner.

W niedzielę naprawdę daliśmy czadu ;P Dżamal biegał wokół mnie cwałem, z przechyłem chyba 45 stopni, wyglądał jak motor, kładący się na wirażu. Kilka osób na ujeżdżalni było zaniepokojonych, czy wszystko jest w porządku, ale ja wtedy praktycznie jednym spojrzeniem odangażowałam Dżamalowi zad, on się zatrzymał i podszedł do mnie, dysząc trochę po biegu. Było bardzo fajnie :) Jaki był tego finał? Po ok. 10 minutach zabawy na jego warunkach, mogliśmy przejść do realizowania moich planów, czyli okrążania ze zmianą kierunku i przejściami stęp - kłus - stęp. Nie było żadnego ciągnięcia do bramy, żadnego wyrywania, pod koniec koń kłusował z rozluźnionym grzbietem i nosem w dole - chyba po raz pierwszy! Wtedy zrozumiałam, jak potężne narzędzie włożyli mi w ręce Pat, Linda oraz Kasia. Potrafię dać mojemu koniowi to, czego on potrzebuje, sprawić, że czuje się zrozumiany i nie ma powodu, żeby się przeciwko mnie buntować. To podstawa prawdziwego partnerstwa i dobrej relacji 

Z innych spraw zaczęłam przygotowywać się do przejścia na jeszcze dłuższą linę, czyli lasso 15-metrowe. Na razie trenuję na sucho na lassie, użyczonym przez Ankę - samo zwijanie i rozwijanie go stanowi już pewne wyzwanie.

czwartek, marca 15, 2012

Obozy jeździeckie na Anka Rancho

Zaczynają się zapisy na obozy jeździeckie na Anka Rancho. Zamierzam w tym roku spędzić tam 2 tygodnie, nie jako uczestnik, ale jako nauczyciel. Będę wspólnie z Anką prowadziła zajęcia z ziemi, a także lekcje angielskiego, związanego z tematyką końską i rzecz jasna naturalsową. Oczywiście cały obóz będzie prowadzony zgodnie z duchem PNH. Poniżej wrzucam informacje o obozie i serdecznie zapraszam :) 


Od 16 marca zaczynamy zapisy na obozy jeździeckie na Anka Rancho. Obozy zaczynają się 1 lipca i będą trwały do 26 sierpnia (turnusy 1-, 2- i 3-tygodniowe). Anka Rancho mieści się w Gliniance k. Warszawy i jest stajnią prowadzoną przez doświadczoną instruktorkę, praktykującą również od wielu lat naturalne jeździectwo (PNH). Wszystkie konie, dostępne dla uczestników obozów, układane są od małego metodami naturalnymi.

Prowadzimy obozy jeździeckie dla dzieci, młodzieży oraz dorosłych, zarówno w czasie wakacji, jak i w czasie ferii zimowych. Podczas obozu zapewniamy trzy godziny zajęć z końmi dziennie - obejmuje to zarówno jazdę, jak i zabawy z końmi z ziemi na linie, według szkoły naturalnego jeździectwa.

Uczestnicy biorą ponadto udział w zajęciach teoretycznych z hodowli koni i jeździectwa, prowadzonych przez zootechnika - właścicielkę ośrodka, zapoznają się też z codzienną opieką nad końmi oraz pracą w stajni, pojeniem, karmieniem koni i ich pielęgnacją. Zazwyczaj przydzielamy danej osobie jednego konia na cały pobyt, aby umożliwić każdemu nawiązanie bliższej więzi z czterokopytnym przyjacielem. Istnieje też możliwość przyjazdu z własnym koniem.

W tym roku dodatkowo będziemy prowadzić zajęcia z j. angielskiego, związanego z tematyką jeździecką. Poziom językowy będzie dopasowany do poziomu zaawansowania uczestników.

Na koniec obozu organizujemy konkurs, w którym uczestnicy mogą sprawdzić nowe umiejętności, wręczamy również wszystkim dyplom ukończenia kursu w naszej stajni.

Więcej informacji tutaj: www.ankarancho.pl

wtorek, lutego 21, 2012

Co tam w śniegu piszczy

Nie mam ostatnio weny do pisania, ale to nie znaczy, że nie mam weny do zabaw z Dżamalem. Napiszę więc może kilka słów o tym, co ostatnio robiliśmy, a później o naszym spotkaniu w niedzielę.

Jestem bardzo zadowolona, ponieważ mój kochany mąż wrócił do zabaw z Dżamalem. Ja występuję w roli instruktorki i wymyślam dla nich obu ciekawe zadania. Marcinowi bardzo dobrze idzie, myślę, że zdanie poziomu 1 nie byłoby dla niego żadnym problemem. Dlatego chciałabym, żeby zaczął bawić się na długiej linie i robić bardziej wymagające ćwiczenia. 

Podczas drugiej lekcji zaczęliśmy robić okrążanie i Dżamal zaproponował bardziej energiczne zabawy, co Marcinowi bardzo się spodobało. Było trochę kłusa, spontanicznych oraz kontrolowanych zmian kierunku, ogólnie dobrze się bawili. Później ja wzięłam linę (bo po lekcji też się trochę bawię z arabkiem) i w koniu nastąpiła przemiana. Zaczął galopować po placu jak wariat, strzelać baranki, robić zwroty na zadzie i inne sztuki, które zdarza mu się wyprawiać, kiedy się wspólnie bawimy. To był moment z gatunku "how interesting". Kiedy był z Marcinem, zachowywał się znacznie delikatniej - proponował bieganie, ale ponieważ Marcin najwyraźniej nie miał ochoty szaleć z nim po padoku, tylko prosił o zmiany kierunków, koń uznał, że nie ma sensu zaczynać galopów. Ja go jednak nauczyłam, że ze mną można pobiegać i często się tak wspólnie bawimy, więc kiedy przejęłam linę, zaproponował znacznie dynamiczniejszą zabawę :) Konie to jednak bardzo mądre stworzenia.

Nasze spotkania przez ostatni miesiąc nie były bardzo długie, ponieważ nie chciałam spędzać kilku godzin na dużym mrozie. Dżamal był zdecydowanie niewybiegany, więc po 10 minutach robiło mi się ciepło, a wręcz gorąco, jednak nie chciałam się przeziębić. W związku z tym skupialiśmy się raczej na udoskonalaniu tego, co już umiemy i nie wprowadzałam za bardzo nowych rzeczy. To zresztą nie był taki zły pomysł - Pat twierdzi, że idealna proporcja to 80% powtarzania, 20% nowych rzeczy. U mnie zazwyczaj jest to bardziej 60% - 40%... Dzięki tym kilku sesjom doceniłam wagę powtarzania. 

W niedzielę Dżamal przybiegł do mnie na padoku kłusem - pierwszy raz :) Oczywiście częściowo wynika to z faktu, że się bardzo nudzi na małym wybiegu (w lecie nie przychodzi tak chętnie), ale i tak jest to duży postęp. Postanowiłam popracować nad cofaniem, ponieważ po obejrzeniu kilku inspirujących filmów doszłam do wniosku, że pozwalam Dżamalowi na zdecydowanie niskiej jakości cofanie. A podobno im lepiej koń chodzi do tyłu i w bok, tym lepiej robi wszystko inne. Znalazłam na padoku trochę siana, więc położyłam go w miejscu, przy którym kończyłam cofanie. Dzięki temu, kiedy udawało nam się dotrzeć do tego punktu, koń otrzymywał nagrodę. Nie zrobiłam tego ćwiczenia wystarczająco wiele razy, żeby mieć faktycznie jakieś efekty, ale padał deszcz ze śniegiem i było paskudnie, więc jestem usprawiedliwiona :)

Druga rzecz, nad którą od jakiegoś czasu pracowaliśmy, a w niedzielę pierwszy raz wyszła jak należy, była gra w "przyklejenie", czyli "stick to me". Przypomina to chodzenie z psem przy nodze - koń ma się trzymać człowieka i jeśli przy zakręcie znajduje się po zewnętrznej stronie, powinien przyspieszyć, żeby nie zostać z tyłu. W stępie i kłusie wychodzi nam to już bardzo dobrze, w dodatku mogę iść szybszym lub wolniejszym stępem i koń się do tego dopasowuje. Tym razem jednak udało mi się to zrobić w galopie! Za każdym razem prosiłam tylko o 2-3 foule i przechodziliśmy do zatrzymania i chwalenia :) Raz dostałam galop na samą zmianę tempa biegu (a raczej rytmu, czyli też zaczęłam "galopować"). Lepiej wychodzi to lewą niż w prawą stronę, tak jak większość ćwiczeń. 

Kolejna rzecz, na której się ostatnio skupiałam, to zmiana kierunku przy okrążaniu (zwłaszcza w wyższych chodach) oraz - co się wiąże - ładne wykonanie ósemki w kłusie. To było duże wyzwanie, ponieważ w wyższych chodach Dżamal się często nakręca i trudno mu odangażować zad, nie mówiąc już o przyciąganiu i zmianie kierunku. Jeśli dam mu się mocno wybiegać, zanim cokolwiek zaczniemy robić, to on jest już zmęczony i nie chce mu się kłusować czy galopować. Dlatego okrążanie stało się moim priorytetem. W tej chwili jest już znacznie lepiej, ale nadal potrafi mi się wyrwać lub mocno pociągnąć w kierunku bramy, ponieważ jest ona póki co zamykana tylko małym sznureczkiem lub w ogóle i już się przekonał, że można przez nią zwiać (uważa to za doskonałą zabawę). W każdym razie w niedzielę odniosłam sukces - udało nam się zrobić piękną, idealną wręcz ósemkę w kłusie - byłam bardzo zadowolona. Przy okrążaniu, nawet podczas dzikiego galopu, udało mi się zmieniać kierunki - moja cierpliwość się opłaciła :)

Później poszliśmy do roundpenu. Właściwie za każdym razem staram się choć trochę pobawić na wolności. Na początku bywało kiepsko, zwłaszcza z okrążaniem, ale teraz Dżamal jest z stanie zrobić kilka kółek bez próby wyjścia na zewnątrz :P Udało nam się zrobić stick to me w galopie również bez halterka. W dodatku za którymś razem "zagalopowałam" na złą nogą i Dżamal również. Dodam, że nie widziałam chyba nigdy, żeby w innym przypadku galopował na złą nogę (nie ma w tym żadnej mojej zasługi - on po prostu sam wie, jak trzeba biegać, jest najwyraźniej dobrze zrównoważony), więc zakładam, że starał się mnie naśladować. Muszę się pilnować na przyszłość, żeby nie nauczyć go niewłaściwych odruchów.

Zmiany kierunków na wolności są znacznie trudniejsze niż na linie, na razie staram się poprawić "przyciąganie", czyli, żeby nawet z drugiego końca roundpenu koń do mnie podchodził.

Później poszliśmy na rozczyszczanie kopyt. Zdaje się, że suplementy od p. Podkowy przynoszą efekty. Podaję je zmieszane z olejem, ponieważ w innym wypadku Dżamal odmawiał ich jedzenia. Ogólnie z kopytami jest zupełnie nieźle. Zbyszek powiedział, że woli, kiedy jestem podczas robienia kopyt, ponieważ przy mnie mój arabek jest grzeczny, a beze mnie ma wiele ciekawych pomysłów. Z jednej strony to miło, że w mojej obecności dobrze się zachowuje, ale z drugiej strony wolałabym, żeby nabrał szacunku do wszystkich ludzi, nie tylko do mnie. No cóż, ostrzegano mnie, że araby przywiązują się do jednej osoby - być może to tego kwestia. Chciałam araba, to teraz muszę marznąć podczas wizyty kowala :P