Ostatnio zaliczyłam pierwszą glebę z Dżamala. Na szczęście do ziemi jest blisko, więc nic mi się nie stało. Nie była to jego wina - podczas robienia kółek przy płocie niechcący dotknął ogrodzenia z pastuchem, który kopnął go prądem. Odskoczył (czemu trudno się dziwić), ja się nie utrzymałam i spadłam. A on stanął sobie spokojnie obok i mi się przyglądał z zainteresowaniem :)
W ogóle jazda idzie nam coraz lepiej. Właściwie bez problemu chodzimy sobie przy płocie wokół placu (Follow the Rail), sterowność względną mam, kłus wychodzi nam swobodnie. Koń ma chęć do ruchu na przód, ale z zatrzymaniem też nie ma żadnych kłopotów. Jestem cały czas pod wrażeniem metody Parellich - chociaż nie mam pojęcia o zajeżdżaniu młodych koni, idzie nam to zdumiewająco gładko.
W ramach urozmaicenia (i śniegu) wymyśliłam nową zabawę - nałożyłam Dżamalowi szory i w sobotę zamierzam zaprząc go do sanek. Póki co takich zwykłych, małych sanek, na których będzie ciągnął Marcina, podczas gdy ja będę szła obok. Z czasem mam nadzieję będę mogła sterować idąc za nim albo osobiście siedząc na sankach, ale od czegoś trzeba zacząć. Uprząż nie była dla arabka szczególnym wyzwaniem - przyzwyczajanie zajęło mi jakieś 10 minut, choć przecież to sporo różnych pasków, które na raz przekłada się przez głowę. W związku z kiepską pogodą bawiłam się ostatnio w stajni, na korytarzu, więc ćwiczyliśmy bardziej precyzyjne manewry. Było bardzo sympatycznie - niby te same ćwiczenia, ale w nowym wydaniu.
Dżamal w uprzęży (trochę obcięty nos co prawda...)
Od Skrzynka |
Od Skrzynka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz