wtorek, listopada 29, 2011

Jazda na Grotesce

Dziś postanowiłam potrenować trochę moje umiejętności jeździeckie i świeżo nabytą podczas lekcji z Kasią wiedzę. Dlatego Dżamal bawił się dziś z Marcinem, a ja jeździłam na Grotesce.

Na początek oczywiście zaczęłam od pracy z ziemi. Groteska ma 19 lat i od dawna jest "szkółkowym" koniem u Anki - dzieci uczą się na niej PNH. Dlatego jest przyzwyczajona do tego, że ludzie mówią do niej prostym językiem typu "A... B... C...". Miała bardzo zdziwiony wyraz pyska, kiedy ja zaczęłam wymagać od niej więcej i mówić pełnymi zdaniami :) Prawie non stop przez całą zabawę mlaskała. Jej koniobowość oceniam jako RBE, zresztą jęzor przy ciamkaniu wywalała niemal na całą długość. 

Zabawa w "dotknij nosem" była dużym wyzwaniem, Groteska nie za bardzo rozumiała co ma robić. Kiedy podeszłam z nią do kłody drewna, w końcu wykombinowała, żeby wejść na nią nogami. Pochwaliłam ją i widziałam, że zapaliło jej się w głowie światełko "A, to o to chodziło, już łapię." Od tego momentu szło łatwiej, coraz żwawiej chodziła od punktu do punktu i wąchała albo próbowała wejść na coś nogami. Nie wiem, co ja takiego wyzwalam w koniach, ale po chwili ona również nabrała tego samego zwyczaju, co Dżamal, czyli "dryfowania" w kierunku jakichś interesujących opon czy innych obiektów i parkowania przy nich, kombinowania jak je rozebrać na części pierwsze i włażenia w nie nogami :P

Później bawiłyśmy się w "stick to me", czyli koń ma się mnie trzymać i naładować moją szybkość, zmiany tempa itp. Dość szybko udało nam się zgrać, więc przeszłam do okrążania (wokół opon, które niedługo miały posłużyć do schematu ósemki). Kiedy podniosłam energię i poprosiłam o kłus, koniowi włączyła się trochę adrenalina i było trochę fikania, co potraktowałam jako dobry znak - nigdy nie widziałam, żeby reagowała tak przy dzieciach, więc widać jednak nawiązałyśmy jakiś kontakt i uzyskałam trochę szacunku. Przy travelling circles weszła trochę w prawą półkulę i zaczęła furkotać, więc pochodziłam z nią trochę w stępie i kłusie i powoli się uspokoiła. Później zrobiłam z nią schemat S-ki oraz ósemki w stępie - wychodziło całkiem nieźle. Uznałam, że jestem gotowa na wsiadanie.

Jazda przebiegła spokojnie, dużo stępa i trochę kłusa. Najpierw ćwiczyłyśmy schemat podążania wzdłuż ściany, kilka razy zastosowałam widzę stabilizującą (nowy pomysł Lindy - Steady Rein, opisany w ostatnim numerze Savvy Times) i całkiem nieźle działało. Przez większość czasu korygowałam jednak carrot stickiem (oczywiście po zastosowaniu wcześniejszych faz). Do tego schemat miliona przejść, czyli zmiany tempa, zatrzymania, cofania. Najgorzej szło cofanie. Bez problemu mogłam zrobić 9-cio stopniowe cofanie (na krótkich wodzach), ale przy użyciu samych nóg + energii, tak jak z Saperem, było sporym wyzwaniem. Będziemy nad tym jeszcze pracować.

Potem chciałam spróbować schematu koniczynki, ale szedł bardzo słabo, więc sobie darowałam - zostawimy to na później. W związku z tym przeszłyśmy do schematu ósemki - ćwiczyłam to z ziemi, więc miałam nadzieję, że z siodła pójdzie dzięki temu łatwiej. Byłam dość zadowolona - skręcanie w jedną stronę szło lepiej niż w drugą (bo było w kierunku stajni jak sądzę), ale pod koniec miałam wrazenie, że Groteska zaczyna łapać o co chodzi. Wydaje mi się, że ciamkała parę razy, ale z siodła jest to bardzo trudno zauważyć.

Później spróbowałam trochę pokłusować. Początkowo szło opornie, zresztą czwarta faza w postaci stukania po zacznie nie działała w ogóle. Może to kwestia przyzwyczajenia do tej fazy w stylu uderzania stringiem po sobie, a potem po koniu, a może brak szacunku - trudno mi powiedzieć. Po pewnym czasie udało nam się uzyskać  miarę stabilny kłus i po jednym okrążeniu, kiedy udało mi się (jak sądzę) dobrze usadzić, Groteska się nagle bardzo rozluźniła, spuściła nos do ziemi, rozciągnęła się, zaczęła najpierw mlaskać, a potem ziewać. Byłam zachwycona! Postanowiłam w związku z tym przejść do stępa, koń był nadal rozluźniony, więc przeszłam do lekcji pasażera. Pochodziłyśmy sobie trochę, koń poziewał, został poczochrany przeze mnie i skończyłyśmy na tym zabawę.

czwartek, listopada 24, 2011

Energia i skupienie

We wtorek był właśnie ten lepszy dzień :) Dżamal zobaczył mnie z daleka i podszedł bez pośpiechu, patrząc na mnie z uszami do przodu - jak ja lubię ten widok! Ostatnio robi tak, że się witamy, chwilę pieszczotek, potem koń patrzy na mnie i rusza w kierunku bramy. No to ja grzecznie idę z nim, skoro zarządził, że idziemy się bawić :) Dopiero przy bramie nakładam mu halter - tym razem postanowiłam zrobić to, klęcząc (tzw. haltering from knees). Dżamal uprzejmie pochylił łeb, dał sobie w ten sposób nałożyć i zawiązać halterek, choć robiłam tak pierwszy raz. Gdzie te czasy, kiedy musiałam go dłuższy czas prosić, żeby w ogóle przysunął do mnie nos na czas "halterowania."

W drodze na padok spotkała nas niespodzianka - ponieważ Anka robi drobne przeróbki w obejściu (może niedługo będzie hala!), wokół placu został wykopany głęboki rów. Dżamal oczywiście furkotał, ale bez przesadnej paniki. Po chwili namawiania przeskoczył rów, jakby to była wysoka przeszkoda.

W ramach rozgrzewki trochę połaziliśmy po padoku, starałam się ćwiczyć to, czego uczyła mnie Kasia z siodła, czyli przyspieszać i zwalniać stępa własną energią. Na początku Dżamal nie zwracał na to większej uwagi, ale po chwili jakby "załapał" i od tego momentu już cały czas świetnie się dostosowywał do mojej energii - tak, jakby pomyślał "aha, rozumiem, teraz muszę się bardziej skupić, bo zaczęłaś jakoś ciszej mówić". Oczywiście dużo przeżuwał. Później urozmaiciliśmy zabawę o fragmenty "stick to me" - koń ma za zadanie iść blisko mnie, tak, żebym cały czas pozostawała w tej samej jego strefie. Kiedy skręcam w jego kierunku, powinien ustąpić, a kiedy odchodzę od niego, ma przyspieszyć, żeby na zakręcie nie zostać w tyle. Kasia pokazała mi, jak konia pospieszać, jeśli jest bardziej z tyłu, niż powinien - należy odwrócić się przez ramię w kierunku zadu, jednocześnie zmieniając kierunek, a jeśli koń nie przyspieszy, popędzić go carrotem. Działało idealnie, po kilku zwrotach Dżamal sam ruszał kłusem, żeby nadążyć. Kiedyś próbowałam to robić po swojemu i nie miałam aż tak dobrych efektów.

Cały czas starałam się pamiętać o tym, czego uczyła mnie Kasia - żeby być rozluźnionym i skupionym jednocześnie. Nawet mi się to trochę udawało, z Dżamalem jestem bardziej zgrana niż z Saperem, dlatego pewnie jest mi łatwiej. Muszę powiedzieć, że nawet taka mała zmiana zrobiła dużą różnicę - koń wydawał się bardziej na mnie wyczulony i jakby zadowolony - nie wiem, jak to dokładnie określić, jakby chętniej robił to, o co go prosiłam. W związku z tym postanowiłam poćwiczyć zmiany kierunku i przyciąganie konia. Ogólnie ważną koncepcją jest to, żeby konia angażować, a nie odangażowywać. Na pierwszym poziomie uczymy się przede wszystkim odangażowania, ponieważ chcemy być bezpieczni, chcemy móc w każdej chwili konia uspokoić i "wyłączyć", oduczyć go automatycznego ruchu na przód, osiągnąć kontrolę. Jednak na późniejszych etapach znacznie bardziej interesuje nas zaangażowany koń, którego energią moglibyśmy odpowiednio kierować. Do tego potrzebne jest m.in. dobre przyciąganie, a także ustawianie konia w taki sposób, żeby zaangażował zad (np. cofanie). Spróbowałam zrobić zmiany kierunku i przywoływanie konia na kole tak, jak pokazywała mi Kasia. Było lepiej niż dotychczas, ale musimy nad tym jeszcze popracować.

Kolejną rzeczą, której chciałam spróbować, były chody boczne w moim kierunku. Zawsze uważałam to za najbardziej cool rzecz, jaką można robić z koniem, ale kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Po prezentacji przez Kasię okazało się to zupełnie łatwe - udało mi się to zrobić z Dżamalem już za pierwszym razem - nie były to może bardzo równe chody boczne, ale byłam bardzo zadowolona. Oczywiście wcześniej uczyłam go podchodzić do pieńka w celu wsiadania, ale tam przestawiałam tylko zad, w dodatku stałam w miejscu.

Mam taką refleksję, jak chyba już kiedyś wcześniej, że najlepszym dowodem na to, że PNH to nie żadna tresura czy nauka sztuczek, ale prawdziwy język, są takie sytuacje, kiedy przychodzę do konia, żeby zrobić z nim coś zupełnie nowego, a on od razu to łapie i po prostu wykonuje. Ważne jest, żeby i koń, i człowiek byli do tego gotowi, ale jeśli tak jest, takie rzeczy wychodzą bez wysiłku. Ja mówię, a koń myśli "ach, rozumiem, mam postawić nogi tak i tak, teraz mam podejść, a teraz się odsunąć". I już :)

Jako, że tak dobrze nam szło i zgraliśmy się, postanowiłam wziąć Dżamala do roundpenu i pobawić się na wolności. Zrobiłam chwilę okrążania i nie próbował wyskoczyć ani nie zatrzymywał się w kierunku "do stada", spokojnie sobie chodził. Później było trochę stick to me oraz przyciągania - to drugie zdecydowanie wychodzi gorzej. Sprawdziłam, czy działa jeż na ogonie bez halterka - działa, choć trochę musiałam sobie pomóc carrotem.

Podczas tego spotkania Dżamal bardzo często ziewał, zresztą ostatnio notorycznie się to zdarza. Bardzo mnie to cieszy, bo to znaczy, że coraz bardziej się rozluźnia i nawet, jeśli produkuje trochę adrenaliny, to zaraz się jej pozbywa. Zawsze, jak ustawiam go przy pieńku do wsiadania i zaczynam się przewieszać, to ziewa :)

Na koniec tego udanego dnia wybraliśmy się na miły spacer z wieloma przerwami na pasienie się.

Ciąganie za ogon

Nie pisałam jeszcze o dwóch ostatnich spotkaniach z Dżamalem. Za każdym razem przychodzi do mnie z większej odległości na pastwisku, co bardzo mnie cieszy - chyba chce być ze mną :) W niedzielę nie był chyba jednak do końca w nastroju na zabawy, a może ja byłam bardziej spięta niż zwykle, w każdym razie jakoś nie mogliśmy się dogadać. Chciałam poćwiczyć z nim okrążanie i million transitions, ale chociaż w stępie szło nieźle, nawet przeskakiwał bez problemu opony po drodze, miałam luz na linie, to przy wyższych chodach zaczynał wariować. Pierwszy raz się zdarzyło, żeby galopował tak szybko, żebym nie była za nim w stanie nadążyć, przewrócił nawet stojak na przeszkody, o który zahaczyła się lina, a zazwyczaj zatrzymuje się, kiedy czuje opór tego typu. W związku z tym szybko przerodziło się to w szarpaninę, tak że jeszcze przez dwa dni potem bolały mnie ręce.

W pewnym momencie poczułam rosnącą frustrację i zdecydowałam, że to najlepszy sygnał, żeby darować sobie zabawy tego typu i przejść do czegoś spokojniejszego - to najwyraźniej nie był nasz dzień. Kiedy tylko poprosiłam Dżamala, żeby stał spokojnie, kompletnie zeszły z niego emocje i zaparkował na ujeżdżalni bez żadnego problemu. Czasem nie rozumiem tego konia :) To pewnie oznacza, że ja sama coś robię, co powoduje przynajmniej część tych zachować (tak się zazwyczaj okazuje). W każdym razie postanowiłam nauczyć go ustępowania od jeża na ogonie, czyli cofania się, kiedy go ciągnę za ogon. Dzięki temu, że przećwiczyłam to z Saperem, miałam więcej odwagi, żeby stanąć bezpośredni za koniem, w "strefie zagrożenia". Kiedyś Dżamal był bardzo niepewny w okolicach tylnych nóg i reagował panicznie, kiedy coś się z nimi działo, więc bałam się tak ustawiać, ale to już chyba minęło. W każdym razie nic mi się nie stało, koń był bardzo spokojny i skupiony. Brałam w dłoń kilka włosków u nasady ogona i, stosując fazy, ciągnęłam do siebie, robiąc jednocześnie pół kroku w tył. Jeśli koń nie szedł, robiłam delikatne jojo liną - za każdym razem skutkowało. Nagradzałam nawet najmniejszą próbę, przeniesienie ciężaru. Po kilku próbach Dżamal w miarę załapał o co chodzi, a kiedy później chciałam się pochwalić Marcinowi, zrobił piękne3 kroki w tył na lekką fazę :) Niestety prowadzenie za grzywę nie idzie nam tak dobrze, ale to tylko kwestia czasu jak sądzę.

Nie była to najbardziej udana z naszych zabaw, ale myślę, że nie zawsze może być idealnie. Udało nam się zrobić trochę rzeczy, ale nie czułam takiego kontaktu, jak zazwyczaj - teraz bez tego już nie jest tak fajnie :)

Natural Power of Focus - jazda na Saperze nr 3

W zeszłym tygodniu miałam przyjemność uczestniczyć w kolejnej lekcji z Kasią i Saperem - było jak zwykle wspaniale. Zaczęliśmy z ziemi, Kasia pokazywała mi jak efektywnie robić rozgrzewkę, a później ćwiczyłyśmy ósemki i zmiany kierunku. Oczywiście wszystkie te rzeczy robiłam już wiele razy, ale tym razem poprzeczka była podniesiona o jedno oczko do góry i okazało się, że jest to dla mnie duże wyzwanie. Przede wszystkim skupienie, focus. Muszę być z jednej strony skupiona, sterować swoją energią i intencją, a z drugiej strony muszę się rozluźnić. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Kiedy proszę konia o coś, to się "zbieram w sobie", ale jednocześnie spinam. Kasia twierdzi, że być może dlatego mam czasem problem z tym, że Dżamal wariuje mi na linie, bo też nie może się rozluźnić, kiedy ja mam cały czas napięcie w sobie. Druga sprawa to pozycja neutralna - też niby wiem o co chodzi, ale kiedy pracuje się z koniem na wyższych poziomach, to wszystko powinno mieć coraz lepszą jakość. W końcu jeśli staramy się komunikować jak najsubtelniejszymi sygnałami, to nasza mowa ciała też musi być coraz bardziej subtelna. Kiedy uczymy konia nowych rzeczy, to nasze gesty muszą siłą rzeczy być przerysowane, ale potem trzeba dążyć do przekazywania sygnałów energią i intencją. Np. kiedy chcę, żeby koń cofnął, muszę również myśleć o cofaniu. Trudny orzech do zgryzienia.

Później przeszłyśmy do jazdy. Przez całą lekcję ćwiczyłam schemat koniczyny. Polega to na tym, że na środku każdej ściany skręcamy zawsze w lewo lub zawsze w prawo, dojeżdżamy do końca ściany i znów skręt. W ten sposób wykonujemy serię wolt, pomiędzy którymi są odcinki prostej. Jest to idealne dla wszystkich koni: krótkie konie wydłużają się na prostych odcinkach, a długie konie skracają się przy zakrętach. Dodatkowo na środku, w miejscu przecięcia wszystkich "listków" koniczyny, znajduje się punkt X. To jedyne miejsce, gdzie można dokonywać jakichkolwiek zmian, np. zatrzymać się, zmienić chód, zmienić kierunek wykonywania koniczyny.

No i oczywiście zaczęły się schody. Jako, że nie jestem stworzona do wykonywania schematów i zawsze mi się wydaje, że konia one nudzą (to pewnie projekcja mojego podejścia), trochę zajęło, zanim "wczułam się" w podążanie cały czas tym samym śladem. Najpierw musiałam sama nauczyć się schematu, co przy osobie notorycznie mylącej prawo z lewo wyglądało momentami komicznie. Kiedy zaczynałam się skupiać na swojej energii i dosiadzie, zapominałam o skręcaniu w odpowiednim miejscu. Kiedy skręcałam w dobrym miejscu, to później wykręcałam w złym kierunku. Czasem nie udawało mi się przejechać dokładnie przez środek, czasem nie dogadywałam się z koniem co do kierunku skrętu i on szedł w prawo, a ja w lewo, więc traciłam równowagę. Było wesoło :) Kiedy udało mi się opanować siebie, konia i schemat w stępie, przeszliśmy do kłusa. Później poprzeczka znów została podniesiona - miałam dodawać w kłusie na długich ścianach, a skracać na woltach. Co jakiś czas zatrzymywałam się w środku, ale niekoniecznie wtedy, kiedy Kasia chciała, bo przy szybkiej jeździe na skrzypiącym Wintecu nie było jej zawsze słychać. Udało mi się zrobić jedno naprawdę dobre zatrzymanie, bo myślałam, że będziemy przyspieszać, a tymczasem Kasia nagle dała komendę "stop" i zrobiliśmy z Saperem piękne zatrzymanie z podstawieniem zadu. Potem mi się już nie udało tego powtórzyć, bo przy przejeździe przez środek cały czas się zastanawiałam, "czy teraz się zatrzymamy" - zupełnie jak koń :P

Po jeździe byłam zupełnie mokra, Saper też się trochę spocił. Mam dużo rzeczy do przemyślenia.

środa, listopada 23, 2011

Zakupy w sklepie Parelli

Od dłuższego czasu przymierzam się do tego, żeby zrobić zakupy u Parellich. Po pierwsze, chcę nabyć płyty na poziom 3, żeby kontynuować naukę. Poza tym chciałabym mieć oryginalne liny - jednak są lepsze od tych moich (ale też oczywiście droższe...). Ostatnio Parelli wprowadzili nowe kolory zarówno halterków, jak i lin, co spowodowało mój głęboki dylemat. Kolorowy halter to rozumiem - podoba mi się bardzo kolor burgund, myślę, że Dżamal by w nim fajnie wyglądał. Ale lina... Niby te kolorowe są ładne, ale jakoś tak się przyzwyczaiłam do białej i mam wrażenie, że wszystkim właśnie taka lina kojarzy się z PNH. Jakbym miała taką np. burgund łączony z czerwonym, to czułabym się tak, jakbym miała właśnie nieoryginalną, homemade. Może to się z czasem zmieni, jak wszyscy łącznie z Lindą i Patem będą używać tych nowych linek. Na razie mam wewnętrzny dysonans, bo z drugiej strony białe się potwornie brudzą...

Jest także nowość w postaci carrot sticków w różnych kolorach z gumową (zamiast skórzanej) końcówką. Nie wiem, jak to się sprawdza, ale być może jest bardziej trwałe. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że nie ma już 7 m lin z karabińczykiem żeglarskim, a jedynie z tym podstawowym (takim samym jak w krótkiej linie).



Zakupy zbliżają się wielkimi krokami, ponieważ 1. zbliża się Gwiazdka 2. mam trochę oszczędzonych pieniędzy 3. jest przez kilka dni super przecena i wysyłka za darmo!

A oto nowe kolory halterów (podoba mi się czwarty od prawej, czyli burgund):


oraz linek (hmm, do uwzględnienia biała, czarna i jedna z burgundowych, czyli trzecia albo szósta od prawej):



czwartek, listopada 10, 2011

Jazda na Saperze bez halterka

W środę miałam kolejną jazdę na Saperze - zamierzam wykorzystać okazję, że instruktorka Parelli stacjonuje w miarę blisko Warszawy i jak najwięcej się nauczyć. Tym razem również było świetnie, Kasia to naprawdę dobra nauczycielka. Ja jestem typem osoby, która szybko się uczy i szybko nudzi (LBE) i do tej pory nie spotkałam właściwie nauczyciela, który umiałby dostosować tempo nauki do moich potrzeb. Kasia to potrafi doskonale, balansuje na granicy moich możliwości, daje mi na tyle dużo wolnej ręki, żebym mogła się poczuć swobodnie i eksperymentować, ale jednak cały czas daje mi wskazówki i ćwiczenia do wykonania. Jestem zachwycona :)

Najpierw zaczęliśmy od rozgrzewki z ziemi. Saper nie chodził przez 4 dni, więc miał więcej energii niż poprzednio. Musiałam bardzo uważać na poziom energii, bo więcej myślał o kłusie i galopie niż stępie :) Kasia pokazała mi fajny sposób odsyłania na koło. Najpierw pokazuję kierunek, biorąc odpowiednią do chodu ilość energii. Jeśli koń nie rusza, zaczynam powoli unosić sticka z wyraźną intencją użycia go - rośnie napięcie. W końcu mocno pacam stringiem za zadem konia. To powinno w zupełności wystarczyć, żeby wystartował jak rakieta. Udało mi się chyba dobrze to zrobić, bo przy następnym odesłaniu Saper ruszył na sam wzrost napięcia, a przy kolejnym już na samo pokazanie kierunku. Bardzo mi się to spodobało, naprawdę zrobiła się z tego gra i niemal chciałam, żeby tym razem nie ruszył wystarczająco szybko, żeby móc pobawić się w "suspense" ;)

Później Kasia zaproponowała, żebym spróbowała cofania poprzez jeża na ogonie (ciągnie się za kilka włosków do tyłu). I tu znów fajnie, że dała mi czas, żebym sama wymyśliła jak to zrobić, a kiedy coś szło nie tak, delikatnie korygowała. Było to dla mnie pewne wyzwanie, ponieważ trochę boję się stać z tyłu za koniem, ale postanowiłam zaufać Saperowi. Reagował na bardzo delikatną fazę. Potem tylko cofałam, bez ciągnięcia za ogon i też za mną tyłem podążał. Fajne, muszę to zrobić z Dżamalem :)

Na koniec próbowałam chodów bocznych w kłusie, teraz będę lepiej wiedziała jak to pokazać mojemu arabkowi. Kluczowe jest odpowiednie ustawienie - wtedy nie trzeba używać za dużo sticka. Co prawda kiedy oglądam Lindę, to ona właściwie zawsze przy chodach bocznych macha lekko stickiem, ale może to na potrzeby publiczności, żeby było lepiej widać co robi.

Sama jazda wyszła znacznie lepiej niż poprzednio. Chyba udało mi się zapamiętać właściwą postawę i choć oczywiście sporo jeszcze brakuje do doskonałości, to Kasia mówiła, że stanowimy z Saperem znacznie ładniejszy obrazek :) Od razu widać to było po reakcjach konia. Właściwie nie miałam problemu z jechaniem wzdłuż ściany, nie zatrzymywał się też przy Kasi. Drobne korekty wychodziły lekko i nie było ich dużo. Oczywiście za chwilę poziom wymagań się zwiększył :)

Miałam ćwiczyć "million transitions", czyli przejścia ze stępa do kłusa i znów do stępa, zatrzymania i cofania, ale również wydłużenie i skrócenie kroku w ramach tego samego chodu. W dodatku chodziło o to, żeby do wykonania przejść używać tylko energii. Nie szło mi zbyt fenomenalnie, przyspieszanie ogólnie było łatwiejsze niż zwalnianie. Po jakimś czasie jednak udało mi się zaobserwować takie momenty, kiedy koń na chwilę się na mnie skupiał i zadawał pytanie: "czy teraz zwalniamy, czy przyspieszamy? Mówisz coś do mnie właściwie?". Pierwszy raz coś takiego poczułam z siodła, było fajne i bardziej subtelne niż z ziemi. Oznaczało to, że zaczynamy się zgrywać. Przejścia do kłusa zaczęły być bardziej płynne, bo przestałam po paru razach zostawać za ruchem, osiągnęliśmy też naprawdę szybki kłus (anglezowanie nie było bardzo łatwe). Wtedy Kasia doszła do wniosku, że jesteśmy gotowi na... zdjęcie halterka.

Nigdy wcześniej nie jechałam na "gołym" koniu, ale zupełnie się nie bałam - Saper jest bardzo zrównoważony i naprawdę zachowuje się jak partner. W dodatku wiedziałam, że w razie kłopotów Kasia na pewno mi pomoże. Okazało się, że właściwie bez wodzy jeździ mi się łatwiej i wygodniej niż z nimi (rzecz jasna nie byłoby tak bez wcześniejszego zgrania, tak jak z Liberty)! Nie trzeba myśleć ciągle o linkach i się w nich plątać, dzięki temu można się bardziej skupić na działaniu energią i dosiadem (oczywiście miałam carrot sticka jako pomoc w sterowaniu). Mam tendencję do używania zbyt dużo wodzy (nawyk klasyczny) i kiedy ich nie ma, to nagle nie mam problemu ze stosowaniem innych pomocy. Powtórzyłam wszystkie ćwiczenia tym razem w wersji bezhalterowej, szło nam zupełnie nieźle. Przeszliśmy później do zagalopowania - Saper był bardzo chętny. Chciałam najpierw poćwiczyć odstawienie zadu od ściany jako przygotowanie, ale kiedy tylko dałam taki sygnał, poczułam w nim entuzjazm: "Galop? Czy masz na myśli galop?". No to pogalopowaliśmy :) Kasia twierdzi, że Saper ma niezbyt wygodny galop i duże foule, ale mi się siedziało bardzo dobrze - może po prostu tez lubię galopować :) Zdarzało się nam co prawda zatrzymywać w narożnikach - ponoć efekt uboczny gry w narożniki - ale było naprawdę fajnie.

Później trochę już się zmęczyłam, więc poćwiczyłam robienie różnych figur na ujeżdżalni typu wolty, półwolty, wężyki, zmiany kierunku. Czułam, że coraz lepiej się dogadujemy z Saperem, wyczuwał nawet przeniesienie środka ciężkości. Dzięki temu zyskiwałam coraz większą świadomość tego, jak mam ułożone nogi, jak siedzę i co robię w swoim ciele. Najtrudniejsze jest dla mnie odstawianie zadu, bo ramiona trzeba mieć prosto i skręcić się tylko w biodrach tak, jak koń ma to zrobić w swoich. Ciężka sprawa! Zrobiłam też trochę chodów bocznych - chyba już wiem, gdzie ma być łydka przy skręcaniu, gdzie przy ustępowaniu, a gdzie przy odangażowaniu zadu. Na koniec pobawiłam się jeszcze w stick to me z ziemi (nadal bez halterka). W porównaniu z Dżamalem Saper trzymał się dalej ode mnie - ale trudno się dziwić, nie znamy się aż tak dobrze.

Przy odrobinie szczęścia w przyszłym tygodniu znów się wybiorę do Rzęszyc. Gdyby Kasia została tu jeszcze z miesiąc-dwa, mogłabym może zdawać L2 Freestyle na Saperze :)

środa, listopada 09, 2011

Powitalne rżenie

W niedzielę Dżamal zrobił mi wspaniałą niespodziankę. Najpierw podszedł do mnie na pastwisku ze znacznie większej niż zwykle odległości (przeskoczył nawet w tym celu rów), a potem cicho zarżał - pierwszy raz zrobił coś takiego :) Byłam naprawdę szczęśliwa - to chyba znaczy, że idę w dobrym kierunku. Poszliśmy sobie wspólnie bez halterka do bramy, a później już z halterkiem do czyszczenia i na plac.

Zaczęłam od sprawdzenia, jak działają wszystkie gry i było wyjątkowo dobrze, nawet jeż, który często idzie z oporami (zwłaszcza przy odangażowaniu zadu) wychodził leciutko, od 1 fazy. Zaczęliśmy od okrążania, po drodze były przeszkody w postaci drąga i opon. Na początku zaparkował przy oponach, ale pozwoliłam mu przy nich trochę postać i wysłałam ponownie. Tym razem z pewnym wahaniem przeskoczył przeszkodę. Bardzo go pochwaliłam i wysłałam jeszcze dwa razy - za każdym razem coraz pewniej skakał. Uznałam, że na tym skończę to ćwiczenie, żeby mu się dobrze kojarzyło.

Później ćwiczyliśmy chody boczne kłusem - podpatrzyłam to podczas wizyty u Kasi. Najpierw wysyłałam Dżamala na koło kłusem, a kiedy dobiegał do płotu od razu prosiłam o chody boczne z wysoką energią i sama też biegłam kłusem. Zostawał mocno zadem, ale szedł kłusem, więc chyba ogólna koncepcja do niego dotarła - będziemy to jeszcze ćwiczyć.

Byłam bardzo zadowolona z jego postępów, więc postanowiłam dać mu trochę swobody i pokazałam, że teraz jest czas na jego pomysły - robimy to, co on chce. Podczas wcześniejszych zabaw ciągle miał swoje pomysły, ale tym razem oczywiście nie chciał niczego proponować - konie zawsze robią wszystko odwrotnie :) Tak więc przeszliśmy do schematu spadającego liścia i "S"-ek, z przewagą tych drugich - chcę popracować trochę nad przyciąganiem, bo prowadzenia idzie nam już nieźle. Dlatego ćwiczyłam też przywoływanie go do mnie na różne sposoby, np. cofając się coraz szybciej albo przywołując go do mnie na kole cofając się zamiast odangażowując zad. Bawiliśmy się też przez chwilę w wysyłanie konia wokół słupka - kiedy lina się napina, koń ma za zadanie wyczuć to i zawrócić. Wtedy wysyłamy go w drugą stronę za inny słupek i tak "odbijamy konia", ucząc go wyczulenia na nacisk halterka.

Jako, że przekazywanie Dżamalowi inicjatywy niezbyt wyszło, a chciałam dać mu trochę luzu, zdjęłam mu halter i puściłam na dużym placu. Sama siedziałam sobie w jednym miejscu i przyglądałam mu się spod oka. Jak na niego przystało, Dżamal snuł się po placu - to się zatrzymał przy bramie, to zerkał na stado, parę razy przeszedł koło mnie, ale ani razu nie podszedł bliżej. Po jakichś 15-20 minutach postanowiłam go przywołać. Chwilę bawiliśmy się w catching game - wychodzi nam teraz o wiele subtelniej niż kiedyś, ja robię krok w jedną, on w drugą, więc ja się cofam, więc on robi krok do przodu - fajnie widać, jak na mnie reaguje. W końcu ruszył żwawo w moim kierunku, ja zaczęłam się cofać i podkusiło mnie, żeby zrobić "mini S-ki", czyli bardzo delikatnie prosiłam go o dwa kroki trochę w lewo, dwa trochę w prawo - wyszło super! Te zmiany były mimnimalne, ale wyraźne dla mnie - widziałam kiedyś, jak Pat bawił się podobnie z koniem, prosząc go o jedynie drobną zmianę kierunku. Byłam z nas obojga bardzo zadowolona.

Spotkanie zakończyliśmy jak zwykle spacerem - niezbyt długim, bo wiał bardzo silny wiatr.

niedziela, listopada 06, 2011

Okrążanie

Ostatnie spotkanie z Dżamalem było diametralnie różne od poprzedniego. Sam podszedł do mnie na pastwisku - tylko parę kroków, ale bez zabawy w catching game - dla mnie to spora różnica. Założyłam na niego siodło z nowo dopasowanym łękiem - wydaje mi się, że lepiej leży, ale jeśli Dżamal się jeszcze rozbuduje mięśniowo (co mam nadzieję w końcu nastąpi), to będę musiała kupić większy. Postanowiłam całą lekcję zrobić z siodłem na grzbiecie konia, żeby się powoli przyzwyczajał. 

Na początek ćwiczyliśmy okrążanie. Na kole leżały dwie przeszkody - drąg i ułożone w niską przeszkodę opony. Dżamal stosował swoją standardową strategię, czyli parkował przy oponach i wkładał w nie nogi, rozmontowując przy okazji przeszkodę. Spróbowałam poradzić sobie z tym metodą: kiedy stoisz przy oponach, musisz coś robić, jeśli od nich odejdziesz, zostawiam cię w spokoju, ale nie pomogło - najwyraźniej przeszkody budzą w nim naprawdę sporą fascynację. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że muszę być stanowcza - nie może być tak, że koń mnie kompletnie ignoruje, kiedy proszę go o odejście od opon. Odsyłałam go, używając wyraźnie 4 faz. Po użyciu czwartej, wracałam znów do pierwszej (widziałam kiedyś, jak Pat w ten sposób uczył nowego konia i doszłam do wniosku, że to dobra metoda w tym wypadku). Zadziałało. Koń wreszcie ruszył i znacznie lepiej nam się współpracowało podczas reszty sesji. Chyba dobrze trafiłam z momentem, kiedy powinnam być stanowcza :) Udało nam się nawet kilka razy przeskoczyć przez opony.

Później ćwiczyliśmy okrążanie, postanowiłam wymagać od Dżamala więcej niż 2-3 kółka, o które go proszę zazwyczaj. Okazało się, że po 3 kółkach koń się zaczyna nudzić i kombinować. Jakoś wcześniej nie zauważyłam, że ma problem z utrzymaniem ruchu po kole przez dłuższy czas - będziemy teraz nad tym pracować.

Później poszliśmy do roundpenu i pobawiliśmy się w trochę Liberty. Tym razem szło bardzo fajnie, mieliśmy nie najgorsze połączenie. Na razie wchodzimy do roundpenu tylko na parę minut, zresztą takie są zalecenia Lindy - od konia wymaga to dużego skupienia i jest męczące na dłuższą metę.

Na koniec poszliśmy sobie na długi, przyjemny spacer. Mam wrażenie, że Dżamal naprawdę to lubi :)

To był dosyć ogólny opis, ponieważ nie pamiętam już wszystkich szczegółów, ale dziś znów będę u Dżamala i obiecuję szybciej coś napisać.

czwartek, listopada 03, 2011

Jazda na Saperze

Nie pisałam o niedzielnych zabawach z Dżamalem z braku czasu, ale dziś będzie o czym innym, ponieważ  miałam po raz pierwszy lekcję jeździecką u Kasi Jasińskiej (dla członków Parelli Connect taka lekcja jest w chwili obecnej za darmo - polecam). Wybrałam się kawałek od Warszawy, bo aż do stajni Rzęszyce. Była ładna pogoda, ale i tak zajęcia miałyśmy w hali - bardzo przestronnej i widnej, z fajnym podłożem i lustrami. Jako mój partner występował Saper - koń Kasi, bardzo sympatyczny LBE. 

Na początek zrobiliśmy rozgrzewkę, chwilę pobawiłam się z nim z ziemi, później wzięła go na chwilę Kasia. Kiedy zobaczyłam, jak się z nim bawi, doszła do wniosku, że ja jednak nic nie wymagam od Dżamala i czas przykręcić mu trochę śrubę :)

Później wsiadłam i zsiadłam z konia, prawie się przewracając - jaki on jest wysoki! Nie spodziewałam się, że ziemia jest aż tak daleko. Ponownie wsiadłam, tym razem z prawidłowymi etapami i zaczęłyśmy jazdę. Oczywiście na początku wszystko mi się plątało - lina, carrot stick oraz która łydka, gdzie i kiedy. Tak to jest, jak człowiek od małego jeździł klasycznie, a teraz musi się przestawić. Trudno zwalczyć stare nawyki... Kasia jednak była bardzo cierpliwa, Saper zresztą również, więc powolutku ogarniałam to wszystko. Okazało się rzecz jasna, że mój dosiad pozostawia wiele do życzenia (nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem), mam mało rozciągnięte nogi, ścięgna, mięśnie itp. i dlatego ciężko jest mi usadzić się w odpowiedni sposób. Czas się za siebie wziąć... Lustra na ścianach hali bardzo się przydawały - od razu widziałam, kiedy za bardzo odchylam się do tyłu. Dodatkowo miałam w stępie cały czas mocno "pedałować", unosząc pięty do góry w takt kroków tylnych nóg konia i poruszając górą ciała w takt przednich. Im mocniej pedałowałam, tym koń wydłużał wykrok. Całkiem fajnie działało :)

Saper, jak to LBE, cały czas próbował robić mnie w konia, starał się podchodzić do Kasi i jechać dokładnie odwrotnie niż to, czego ja bym chciała. Próbowałam kilku strategii, ale najlepiej mi szło, kiedy miałam wodze ułożone w "california roll" i kiedy koń odjeżdżał od ściany ujeżdżalni, przykładałam zewnętrzną łydkę, podnosiłam rękę do góry i kierowałam we właściwą stronę. Kiedy to nie pomagało, używałam sticka, kierując nos, szyję lub łopatkę do ściany. Po chwili udało nam się bez większych problemów podążać wzdłuż ścian. Dzięki temu mogłam przejść do kłusowania. Moje nawyki i tym razem stały na przeszkodzie. bo zamiast mocno wstawać przy anglezowaniu miałam tylko pozwalać się wybijać ruchowi konia i unosić się tylko odrobinę. Przy okazji miałam mieć zaokrąglone trochę plecy, żeby koń mógł w ten sam sposób zaokrąglić swoje. Po paru razach zaczęło się udawać, rozluźniłam się i zaczęłam bardziej miękko anglezować, było to całkiem przyjemne.

Po pewnym czasie Saper chyba zaczął się nudzić i próbować na mnie nowych strategii. Dwa razy prawie spadłam - nie działo się nic wielkiego, po prostu zrobił nagły skręt, którego się nie spodziewałam, a z moją równowagą jest niestety krucho. Trudno idzie mi również właściwe wypozycjonowanie łydek, a to bardzo ważne. Przy skręcaniu noga musi iść trochę do przodu, łydka na "środku" konia to sygnał do chodów bocznych, a przesunięta do tyłu przestawia zad. Żeby to lepiej zrozumieć, ćwiczyłam chody boczne przy krótkich wodzach, a potem odstawianie zadu na zewnątrz podczas ruchu do przodu. Zwłaszcza to ostatnie słabo mi szło, ponieważ nie umiałam odpowiednio ustawić bioder. Chodziło o to, żeby w swoim ciele zrobić dokładnie to samo, co koń robi w swoim. Odstawianie zadu jest ważne, ponieważ to pierwszy krok do zagalopowania. Dopiero, kiedy udało mi się to dobrze zrobić, Saper ładnie zagalopował. Jak to mówiła Kasia - Saper to koń-profesor, bo robi dokładnie to, co mu się mówi i od razu widać błędy :)

Nie wiem, czy udało mi się spamiętać wszystkie wskazówki i uwagi Kasi, bo była to dla mnie naprawdę  wymagająca lekcja - mimo wieloletniego doświadczenia jeździeckiego czułam się jak nowicjusz :) Ale bardzo mi się podobało, nawet przez chwilę się nie nudziłam (a to dla mnie istotne) i czułam, że idzie mi coraz lepiej. Wiem, że dawałam zbyt mocne pomoce, zapominałam często o pierwszej fazie i siedziałam niezbyt dobrze, ale wydaje mi się, że po paru jazdach uda mi się to ogarnąć. Muszę popracować trochę nad rozciąganiem się i nad lekcją pasażera (może uda mi się wreszcie zmobilizować i wsiąść w weekend na Groteskę...).