Byłam wczoraj pierwszy raz u mojego własnego konia :) Mimo momentami słonecznej pogody, strasznie zmarzłam, bo wiał lodowaty wiatr. Dżamal stoi na dużym padoku, na przyległych wybiegach stoją dwa inne konie, a parę metrów dalej pasie się całe stado, więc ma wokół siebie więcej koni, niż w Niewierzu - tam wychodził tylko z Gazanem.
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Już na początku miła niespodzianka - Dżamal przywitał mnie rżeniem! Podszedł do ogrodzenia i wyraźnie ucieszył się na mój widok. Może byłam dla niego jedyną znaną rzeczą w tym nowym otoczeniu.
Przywitałam się z nim, a potem zapoznali się z Marcinem. Udało się porobić trochę zdjęć, lepszych niż poprzednio. Widać było, że jest trochę niepewny i przestraszony, zarżał raz w kierunku stada.
Chwilę pobawiliśmy się na padoku, potem założyłam mu halterek. Nie był bardzo chętny, ale kilka razy przyciągnęłam jego głowę do mnie, zanim skończyłam zakładanie i w końcu odpuścił.
Postanowiłam zabrać go pod stajnię i wyczyścić. Zadanie okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Problem zaczął się już przy przechodzeniu przez bramę pastwiska. Mam wrażenie, że Dżamal przeżył bliskie spotkanie z elektrycznym pastuchem i bał się podejść do ogrodzenia. Łypał cały czas w kierunku bramy, jakby szukał "tej małej, kiepsko widocznej linki, która go kopnęła".
Zaczęłam więc proces przekonywania go, że bramka nie zamierza kopać, kiedy jest otwarta. Podchodziłam, koń robił parę malutkich kroczków, odchodziliśmy. Po kilku próbach przez bramę przeszła głowa, szyja i kawałek kopytka. Przy pomocy jeża próbowałam go przekonać, żeby poszedł dalej (ja stałam już za bramką, ciągnęłam linę i kiedy starał się zrobi choć pół kroczka, odpuszczałam). To jednak nie przyniosło oczekiwanego skutku. Marcin postanowił spróbować, zrobił długie "retreat", pobiegał z nim trochę po padoku. Dżamal szedł chętnie, tylko ponoć pukał kopytami w buty Marcina :) To jednak też nie pomogło. W końcu postanowiłam zaufać metodzie "przybliżanie - oddalanie" i po prostu podchodziłam z koniem do bramki, czekałam na punkt, gdzie nie chciał iść dalej i cofałam go jeżem na nosie 4 kroki (zresztą nauczył się już cofania na 1-wszą fazę). Zrobiłam tak 5 razy i koń przeszedł przez bramkę. Magia! :) Powtórzyłam przechodzenie przez ten newralgiczny punkt do momentu, aż Dżamal robił to spokojnie i bez emocji, po czym poszliśmy dalej.
Na Anka Rancho, kiedy wraca się z pastwiska, trzeba przejść przez jedną ze stajni, żeby dotrzeć do pozostałych zabudowań. Przechodzi się przez dwie rozsuwane bramy, których prowadnice tworzą dość szerokie i wysokie progi. Dżamal po krótkim zastanowieniu postanowił długim susem przeskoczyć próg, żeby broń boże nie dotknąć go kopytem. Tu również wystarczyło kilka spokojnych przejść w jedną i drugą stronę, żeby zrozumiał, że po tym da się normalnie chodzić. Cieszę się, że zabrałam go z tego pastwiska i mogłam pomóc mu na bezstresowe poradzenie sobie z tymi problemami, nie wiem, jak stajenny by do tego podszedł. Czułam, że naprawdę robię to "dla konia, a nie koniowi".
Na podwórku Dżamal dużo bardziej się denerwował. Wiał wiatr, wszystko klekotało, nie widział koni - trudno się dziwić. Jego nerwy objawiają się jednak tak samo delikatnie i subtelnie jak wszystko inne, więc nie był trudno go opanować. Kiedy się go cofało, zaczynał mlaskać. Przy czyszczeniu stał w miar spokojnie (Marcin go trzymał), ale okazało się przy tym, że kiepsko sobie radzi ze staniem na trzech nogach, ciągle tracił równowagę. Trzeba będzie nad tym popracować.
Potem odprowadziliśmy go na padok. Niestety nie udało mi się osiągnąć jego pełnego rozluźnienia, ale myślę, że mamy na to czas.
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Przywitałam się z nim, a potem zapoznali się z Marcinem. Udało się porobić trochę zdjęć, lepszych niż poprzednio. Widać było, że jest trochę niepewny i przestraszony, zarżał raz w kierunku stada.
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Chwilę pobawiliśmy się na padoku, potem założyłam mu halterek. Nie był bardzo chętny, ale kilka razy przyciągnęłam jego głowę do mnie, zanim skończyłam zakładanie i w końcu odpuścił.
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Postanowiłam zabrać go pod stajnię i wyczyścić. Zadanie okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Problem zaczął się już przy przechodzeniu przez bramę pastwiska. Mam wrażenie, że Dżamal przeżył bliskie spotkanie z elektrycznym pastuchem i bał się podejść do ogrodzenia. Łypał cały czas w kierunku bramy, jakby szukał "tej małej, kiepsko widocznej linki, która go kopnęła".
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Od Pierwszy dzień na Anka Rancho |
Zaczęłam więc proces przekonywania go, że bramka nie zamierza kopać, kiedy jest otwarta. Podchodziłam, koń robił parę malutkich kroczków, odchodziliśmy. Po kilku próbach przez bramę przeszła głowa, szyja i kawałek kopytka. Przy pomocy jeża próbowałam go przekonać, żeby poszedł dalej (ja stałam już za bramką, ciągnęłam linę i kiedy starał się zrobi choć pół kroczka, odpuszczałam). To jednak nie przyniosło oczekiwanego skutku. Marcin postanowił spróbować, zrobił długie "retreat", pobiegał z nim trochę po padoku. Dżamal szedł chętnie, tylko ponoć pukał kopytami w buty Marcina :) To jednak też nie pomogło. W końcu postanowiłam zaufać metodzie "przybliżanie - oddalanie" i po prostu podchodziłam z koniem do bramki, czekałam na punkt, gdzie nie chciał iść dalej i cofałam go jeżem na nosie 4 kroki (zresztą nauczył się już cofania na 1-wszą fazę). Zrobiłam tak 5 razy i koń przeszedł przez bramkę. Magia! :) Powtórzyłam przechodzenie przez ten newralgiczny punkt do momentu, aż Dżamal robił to spokojnie i bez emocji, po czym poszliśmy dalej.
Na Anka Rancho, kiedy wraca się z pastwiska, trzeba przejść przez jedną ze stajni, żeby dotrzeć do pozostałych zabudowań. Przechodzi się przez dwie rozsuwane bramy, których prowadnice tworzą dość szerokie i wysokie progi. Dżamal po krótkim zastanowieniu postanowił długim susem przeskoczyć próg, żeby broń boże nie dotknąć go kopytem. Tu również wystarczyło kilka spokojnych przejść w jedną i drugą stronę, żeby zrozumiał, że po tym da się normalnie chodzić. Cieszę się, że zabrałam go z tego pastwiska i mogłam pomóc mu na bezstresowe poradzenie sobie z tymi problemami, nie wiem, jak stajenny by do tego podszedł. Czułam, że naprawdę robię to "dla konia, a nie koniowi".
Na podwórku Dżamal dużo bardziej się denerwował. Wiał wiatr, wszystko klekotało, nie widział koni - trudno się dziwić. Jego nerwy objawiają się jednak tak samo delikatnie i subtelnie jak wszystko inne, więc nie był trudno go opanować. Kiedy się go cofało, zaczynał mlaskać. Przy czyszczeniu stał w miar spokojnie (Marcin go trzymał), ale okazało się przy tym, że kiepsko sobie radzi ze staniem na trzech nogach, ciągle tracił równowagę. Trzeba będzie nad tym popracować.
Potem odprowadziliśmy go na padok. Niestety nie udało mi się osiągnąć jego pełnego rozluźnienia, ale myślę, że mamy na to czas.
2 komentarze:
Pięknie wygląda w fiolecie :)Piszesz bardzo ciekawe notki, z niecierpliwością czekam na następne. Pozdrawiam
Bardzo mi miło :) Jutro będę u Dżamala, więc z pewnością pojawi się kolejny wpis.
Prześlij komentarz