Na początek dobra wiadomość - udało się wczoraj dowieść Dżamala do Warszawy :)
Zaczęło się jednak nie tak różowo... Około 12 dowiedziałam się, że facet od transportu prawdopodobnie jednak tego dnia nie przyjedzie i może mnie zawieźć w niedzielę albo w poniedziałek. Jak sami rozumiecie nie była to zbyt ciekawa perspektywa. Paweł z Niewierza obiecał, że w razie czego wynajmie w sobotę samochód i mnie zawiezie, ale raz, że byłoby to droższe i dla niego to kłopot, a dwa, że mimo wszystko wolałam jechać w piątek. Po dłuższych negocjacjach udało się ustalić, że jednak pojedziemy k. 16, facet weźmie samochód osobowy z bukmanką (zresztą jak się okazało w koniowozie i tak nie byłoby dla mnie miejsca, on chyba założył, że mnie nie będzie, nie wiem).
Przez kilka godzin czekania chodziłam po padoku i robiłam zdjęcia, ale Dżamal właził mi cały czas na głowę, więc wiele ujęć przedstawia jego wielki nos :) Nie chciało mu się tez ruszać (chyba, że odchodziłam, to szedł od razu za mną), więc zdjęcia wyszły mało efektownie, również ze względu na kiepskie światło.
Oto Dżamal:
A to jego matka Danami (jest do niej bardzo podobny z pyska):
Paweł nalegał, żeby na wszelki wypadek podać Dżamalowi Sedalin, potem się okazało, że raczej nie było to potrzebne. Na jakieś 0,5 h przed planowanym wyjazdem poszłam do stajni, koń był lekko podmulony, ale bez przesady. W tym czasie zaczynał już padać deszcz i było strasznie zimno, a w dodatku wiedziałam, że bukmanka jest mniej szczelna od koniowozu, więc poszłam sprawdzić, czy Dżamiemu nie jest zimno. Obmacałam uszy i okazało się, że końcówki ma mocno chłodne. W związku z tym wydębiła od Pawła jakąś polarową derkę, która była miejscami porwana, więc ją w pośpiechu zaszyłam. Pasowała akurat.
Ok. 16.30 pojawił się transport. Wprowadziłam Dżamala do środka powoli i cierpliwie, wchodził krok po kroczku, ale ani razu się nie wycofał. Byłam z niego bardzo dumna.
Do Warszawy jechaliśmy 8 h, w śniegu i marznącym deszczu. Koń całą drogę był bardzo spokojny, ale pod koniec już widziałam, że jest zmęczony. Wcale mu się nie dziwiłam, sama byłam wykończona! O 1 w nocy zajechaliśmy przed stajnię. Zarówno stajenny, jak i Anka (praz oczywiście Marcin) czekali na nas wytrwale, za co jestem im bardzo wdzięczna. Dżamal wyszedł z przyczepy spokojnie i powoli, bez nerwów. Zaprowadziłam go do nowego boksu, grubo wyścielonego świeżą słomą. Rozejrzał się, przywitał ze srokaczem z boksu obok i zajął się konsumpcją siana. To się nazywa wyluzowany koń :)
Kiedy zajrzałam jeszcze do boksu przed odjazdem, zobaczyłam uroczą scenkę. Dżamal jadł sianko, a srokacz trzymał go pyskiem od góry za szyję i lekko memłał. Arabkowi nie robiło to chyba różnicy, więc zakładam, że było to przyjacielskie memłanie - wyglądało bardzo śmiesznie. Mam nadzieję, że Dżamalowi zostało do rana trochę grzywy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz