Kiedy w piątek przybyłam do stajni, moim oczom ukazał się smętny widok. Pastwiska zamieniły się w wyspy wymęczonej po zimie trawy pośród głębokich i rozległych jezior. Oczywiście tak wyglądały tylko fragmenty, gdyż pastwiska na Anka Rancho mają naprawdę imponujące rozmiary. Wszystkie konie stały zbite w jedną grupkę i wyglądały smętnie. Na jednej z kwater z przymkniętymi oczami stał ładny kasztanek, zanurzony powyżej pęcin w wodzie - miał masę suchszych fragmentów, ale najwyraźniej zaparkował w tej wodzie na dłużej. Ne dalszej kwaterze zobaczyłam Dżamala w towarzystwie srokatej klaczki. Był jedynym koniem na CAŁYM pastwisku, który w ogóle się poruszał. W tej ciszy i bezruchu tylko mój arabek spacerował, wąchał trawę, oglądał kałuże i ogólnie przejawiał objawy życia.
Z narażeniem życia wybrałam się po niego na padok - ogrodzenia są pod prądem, Marcin niechcący dotknął pastucha i kopnął go prąd. Nie poszłam najprostszą drogą, otwierając po drodze fragmenty ogrodzenia, ponieważ w kluczowym miejscu roztaczała się olbrzymia, malownicza kałuża. W końcu jednak udało mi się przedostać do Dżamala. Wyraźnie się zainteresował moim przybyciem, dzieliła nas jednak kałuża i nie kwapił się, żeby przez nią przejść. Mnie jednak udało się ją przeskoczyć, aby dotrzeć do mojego konia. Przywitaliśmy się, założyłam mu halterek i zaczęliśmy zabawę. Najpierw chwila przypomnienia friendly z carrotem, nie mamy jeszcze pełnego rozluźnienia, ale jest już znacznie lepiej. Potem zaczęliśmy ćwiczyć jeża na przód i tył. Z przestawianiem zadu szło dobrze, jak był skupiony, to ustępował bez problemu od pierwszej fazy. Z przodem poszło gorzej i zaczęły się bunty. Dla pewności pobawiłam się we friendly z carrotem koło jego głowy, to trochę pomogło, ale nadal Dżamal uważał, że przestawianie przodu nie jest fajne. Odchylał nos, potem szyję, ale nogi nie chciały za bardzo się przesuwać. Udało mi się uzyskać jedynie pół kroczku, ale uznałam, że nie będę na razie nalegał na więcej.
Później postanowiłam oswoić go z kałużami. Za pierwszym razem przeskoczył ją dalekim susem. Musiałam go prowadzać w tę i z powrotem przez wodę, ponieważ odsyłanie przy pomocy Driving Game niezbyt wychodziło. Za to nie najgorzej poszło cofanie go przez wodę jeżem na nosie. Kiedy szło nam już nieźle z kałużą, poćwiczyłam trochę przesuwanie przodu i tyłu rytmiczną presją. Szło nawet nie najgorzej. Arabek był trochę zdezorientowany tymi wszystkimi zabawami, ale robił dobra minę do złej gry :P Mam nadzieję, że się przyzwyczai za jakiś czas. Podczas zabaw z kałużą musiałam być trochę bardziej stanowcza, prosiłam go o ruch do przodu, on nie chciał, musiałam raz czy dwa użyć czwartej fazy, poza tym on się trochę buntował przy tym przestawianiu, wiadomo - gry dominacyjne. Wyszła nam z tego taka lekka przepychanka. Na szczęście po zakończonej zabawie, kiedy się dogadaliśmy i dałam mu odpoczynek, koń zaczął ziewać, zeszła z niego adrenalina i się rozluźnił :)
Potem podjęłam trudną decyzję, że chcę zaprowadzić Dżamala pod stajnię i go wyczyścić. Chciałam, żeby nauczył się stać spokojnie i, że czyszczenie to normalny element obrządku. Poza tym zobaczyłam, że ma mocno splątaną grzywę i postanowiłam ją wyczesać. Po drodze z pastwiska pobawiliśmy się chwilę w "touch it", czyli schemat "dotknij nosem". Na Anka Rancho na padokach lezą opony, kawałki drzew i inne sympatyczne zabawki, więc było co dotykać. Dżamal chętnie oglądał nowe przedmioty i chyba zaczął powoli rozumieć, że moje zabawy i gry mogą mieć jakiś głębszy cel. Najgorsza była sama końcówka, gdyż musiałam zanurzyć się w głębokim jeziorze i tym samym dokumentnie przemoczyć sobie buty. Powzięłam postanowienie, że koniecznie muszę zainwestować w gumiaki...
Na podwórku okazało się, że Dżamal nie czuje się zbyt pewnie. Wszedł w prawą półkulę, włączył "odkurzacz" i chrapał na wszystkie koniożerne rzeczy w okolicy. Zaczęliśmy się w związku z tym oswajać z nowym otoczeniem. Na szczęście koń nie świrował, był tylko nieco podminowany i czujny, jak się za bardzo nakręcął, to go cofałam, on mlaskał i się uspokajał. Pod stajnią okazało się, że na kilku szmatach leży przerażający, czarny piesek. Dżamal skradał się do niego, stawiając nogi na czubkach kopyt, wyciągając efektownie swoją arabską szyję i rozdymając chrapy. Widać było, że w każdej chwili jest gotowy odskoczyć. Zrobiliśmy kilka podejść i odejść, żeby mógł się trochę oswoić. Kiedy w końcu zdecydował się powąchać psa, ten podniósł się z posłania, czym całkowicie zaskoczył Dżamala, który wykonał skok do tyłu z wielkimi oczami. Na szczęście opanował się i nie rzucił do ucieczki.
Zapoznaliśmy się potem z drugim pasem, taczką, koszem na śmieci, stajennym, drugim stajennym, płotkiem i innymi obiektami. Starałam się robić nawrotki na dość dużych łukach, bo czytałam, że dla młodego konia ciasne zakręty są dużym obciążeniem. Dżamal w dużej mierze się uspokoił, choć był nadal czujny i nie mógł ustać w miejscu. Chciałam go na chwilę przywiązać, żeby pójść po szczotki, ale nie byłam pewna, jak się zachowa. Zamotałam bezpieczny węzeł i postałam przy nim chwilę. Wiercił się, ale kiedy lina się napinała, nie szarpał się tylko ustępował. Przypomniała mi się porada z jakiejś książki, żeby wiązać do kółka w ścianie kawałek sznurka, a dopiero do niego linę, żeby w razie odsadzenia się koń nie zrobił sobie krzywdy - sznurek pęknie i nie będzie problemu. Tak też zrobiłam - jak się okazało słusznie. Dżamal szarpnął się, kiedy pies przeszedł za nim, kawałek sizalu się urwał i koń dzięki temu się wyswobodził. Na szczęście nigdzie nie uciekł, bez problemu wyplątałam go z liny i poprosiłam stajennego o przyniesienie skrzynki za szczotkami. Na naukę stania przy koniowiązie przyjdzie czas później.
Udało mi się pięknie wyczesać sierść i grzywę Dżamala, choć rozplątanie kilku kosmyków zajęło mi sporo czasu. Koń łaził w kółko, ale co jakiś czas stawał na chwilę spokojnie. To zabawne, jaki jeszcze z niego dzieciak, nogi mu się plączą, nie zawsze jest skoordynowany. Jest przy tym bystry i taki łagodny, towarzyski i kontaktowy. Bardzo mi odpowiada jego charakter. Muszę go jeszcze wszystkiego nauczyć, ale mam nadzieję, że dla obu stron będzie to przyjemność.
A tu trochę zdjęć:
Podwórko przed stajnią
Oswajanie z podwórkiem
Pies, którego życiowym celem i radością jest przynoszenie rzucanego kawałka drewna:
Pięknie wyczesana grzywa:
6 komentarzy:
nigdy nie wiąż konia w halterze, nawet jeśli uwiąz jest na sznurku, który pęknie. a i sizal też nie jest dobrym pomysłem, bo on też hjest trwały.
fajnie, kiedy się zrobi ciepło, odwiedzę was :)
a ja zapraszam do siebie :)
POzdr.
Ola brokatowa
Gratuluję nauczenia konia skutecznego odsadzania się ze zerwaniem uwiązu łączie.
Muszę z nim popracować nad ustępowaniem od nacisku, wtedy nie powinien się tak szarpać. Póki co w ogóle nie będę go wiązać, najwyraźniej nie jest do tego przyzwyczajony.
A skąd "surowy koń" ma być przyzwyczajony do wiązania??? Myśleć trzeba!
Nie ma potrzeby tak dramatyzować. Myślę, że jednak Dżamal nie jest jeszcze do odstrzału i jakoś sobie poradzę z tym, żeby go nauczyć grzecznego stania podczas wiązania ;) Swoją drogą Pat Parelli jak najbardziej przywiązuje swoje konie na halterku, do drąga, przy użyciu bezpiecznego węzła, więc najwyraźniej się da.
Ha, ha, ha... ale bzdety w całym tym blogu
Prześlij komentarz