wtorek, maja 21, 2013

Co przez to rozumiesz.... mój koń jest moim odbiciem?


Artykuł Lindy Parelli, zaczerpnięty z http://parelli-info.waw.pl

Zabawne. Tak naprawdę nigdy nie zauważyłam, że wszystkie cztery konie, które posiadałam miały ten sam problem... wszystkie były nadpobudliwe i skore do ponoszenia.

Myślałam tylko „Dlaczego wciąż wybieram konie w jednym typie?” Teraz wiem, że to nie był przypadek. Moje konie starały się mnie czegoś nauczyć, gdybym tylko miała w sobie dość pokory, żeby ich wysłuchać. W końcu je wysłuchałam i tu zaczyna się moja historia o poczuciu odpowiedzialności.

Z jakiegoś powodu lubiłam konie trudne. Było coś podniecającego w siedzeniu na 600 kg końskim żywiole tańczącym i podskakującym pode mną. Przez lata wygrywałam zawody w skokach i w krosach, podczas których dzielnie sterowałam tymi pociskami. Moje bicepsy były imponujące. Kiedyś masażystka spytała mnie, czy dźwigam ciężary! Byłam dumna ze swojej siły. Nie zdawałam sobie sprawy, że jeśli chodzi o konie, to wyrobiłam sobie mięśnie w nieodpowiednim miejscu.

Wszystko było w porządku dopóki nie zabrałam się do ujeżdżenia. Kiedy zaczęłam prosić konia o koncentrację i pozostawanie w harmonii ze mną wszystko zaczęło się rozpadać.

„Spróbuj innego wędzidła”. „Wypnij go na czarną wodzę”. „Lonżuj go w czambonie” „ Użyj tego wytoku” „Mocniej zepnij nachrapnik, żeby nie mógł otwierać pyska”.

Skorzystałam ze wszystkich rad. Spróbowałam wszystkiego. Mogłam utrzymać pysk konia zamknięty, ich głowy były zganaszowane, tak że pracowały w prawidłowym ustawieniu. Ale moje konie nie były szczęśliwe...

Jeden z nich, Regalo był coraz gorszy. Im bardziej starałam się zmusić go do współpracy, tym bardziej stawał się wybuchowy. Drugi, Siren, stopniowo robił się coraz bardziej ciężki. Tak, jakby jego naturalny wigor i siły witalne były stopniowo z niego wypompowywane. Jednak w końcu zaczęłam wygrywać na nim zawody!

W miarę jak mijały kolejne miesiące a problemy Regalo się pogarszały, słyszałam coraz częściej :”To nie twoja wina, to koń. On wymaga męskiej ręki.” Powiedziano mi, że powód dla którego nie progresujemy nie leży we mnie, w tym że się nie staram.

Stanęłam przed decyzją: sprzedać go, wysłać na emeryturę (miał 8 lat!) albo wysłać go do trenera. No cóż, w moim poczuciu to ostatnie nie wchodziło w grę. Widziałam zbyt wiele nieposłusznych koni, które moi znajomi wysłali do „odrobienia” lub „naprawienia”. Nie miałam zamiaru wystawiać mojego konia na takie przejścia.

I właśnie w tym momencie, gdy sądziłam już, że wszystkie drzwi są przed nami zamknięte, pojawiło się coś, co wydało mi się niemożliwe.



Zobaczyłam na wideo Pata Parelliego galopującego, zakręcającego, robiącego lotne zmiany nogi i zatrzymującego się w pełnym pędzie.... bez ogłowia. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. Byłam potrójnie pod wrażeniem, ponieważ zdawałam sobie sprawę, co by się ze mną stało, gdybym spróbowała zdjąć ogłowie z któregoś z moich koni!

Nieważne, że ten człowiek miał na głowie kapelusz kowbojski, musiałam się o nim czegoś więcej dowiedzieć. Naprawdę uwierzyłam, że może mieć odpowiedź na problemy moje i Regalo.

Smutne, że musiałam dojść do ściany, żeby zacząć poszukiwać prawdy. Gdybym nie napotkała na tak poważne problemy z moimi końmi, pewnie nigdy nie zainteresowałabym się systemem szkoleniowym Pata. Tak bardzo odległy był od moich zainteresowań ujeżdżeniowych... lub przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Na klinikę z Patem Parelli przybyłam dobrze przygotowana. Nawet przywiozłam ze sobą listę wszystkiego, co mi nie wychodziło z moim koniem, tak aby móc znaleźć odpowiedź na każdy z moich problemów.

Ale nic nie przygotowało mnie na spotkanie prawdy.

W czasie pierwszych dziesięciu minut dowiedziałam się, że mój koń jest tylko koniem (zwierzęciem prześladowanym, ofiarą) i tu właśnie zaczynają się moje kłopoty. Oczywiście Pat nie wskazał na mnie palcem, ale gdy zaczął mówiąc co ludzie sądzą na temat koni i jak się wokół nich zachowują, zobaczyłam siebie próbującą nakłonić mojego konia do współpracy w zamian uzyskując negatywne odpowiedzi.

Szczerze mówiąc, pomimo, że te informacje były naprawdę niesamowite, było też trudno mi je przyjąć do wiadomości. To ja powodowałam, że moje konie ponosiły. To ja ponosiłam klęskę za klęskę w komunikacji z koniem. Jak to możliwe, że jeśli nie wiedziałam na temat koni dość dużo, żeby skorygować ich błędy, to mimo to wygrywałam zawody?

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może być coś nie tak, kiedy któryś z moich koni ciągnął mnie na uwiązie, kiedy nie chciał stać spokojnie przy rozczyszczaniu... siodłaniu.... wsiadaniu, lub gdy nie chciał wsiąść do przyczepy. Tak, naprawdę dużo się nauczyłam.

W momencie, gdy w końcu stanęłam z prawdą twarzą w twarz, rozpoczęłam lekcje poczucia odpowiedzialności.

Lekcja numer 1: najpierw przyjrzyj się sobie.

Musiałam przejść przemianę w sposobie podejścia. Najpierw musiałam się nauczyć przyjąć punkt widzenia moich koni i spojrzeć na świat ich oczami. Jak wyglądam kiedy zbliżam się do nich na pastwisku? Jak je przygotowuję do siodłania? Czy w ogóle je przygotowuję? Jak koń patrzy na nasze jazdy? Czy jest to dla niego doświadczenie stymulujące?

Niełatwo było poruszać się w kręgu nowego poczucia odpowiedzialności. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że może bycie ze mną nie stanowi dla moich koni czegoś, czego oczekują. Teraz przyszedł czas na pytanie „Jak?” Jak odpowiednio zachowywać się przy koniach?

Odpowiedź leżała w prostym stwierdzeniu, musiałam zacząć myśleć jak koń. Aby to zrobić musiałam zgłębić ich psychologię... dlaczego zachowują się tak, jak się zachowują. Musiałam nauczyć się komunikować z końmi w taki sposób, jak to robią konie: używać mowy ciała; zrozumieć, że dla koni motywacją jest poczucie wygody (a nie pochwała).



Musiałam sobie zdać sprawę, że konie to zwierzęta chętne do zabawy i potrzebują stymulacji umysłowej, a nie nudnej fizycznej pracy. Nauczyłam się z nimi bawić. Zaczęłam stawiać przed nimi zadania, które prowokowały je do myślenia; zadania stymulujące zarówno ich ciała, jak i umysły; które powodowały, że stawały się odważniejsze. Zaczęłam wysyłać je nad, pod i przez przeszkody które wcześniej by wywołały w nich przerażenie!

Kiedy w końcu przestałam być tak surowa i krytyczna w stosunku do moich koni, przestały być tak spięte. Spędzanie czasu ze mną zaczęło sprawiać im przyjemność. Dla odmiany zaczęły mnie witać przy bramie padoku!

Lekcja numer 2: nie zrzucaj winy na konia.

Chyba najtrudniejszym zadaniem było nauczenie się nie zrzucania winy na konia. Musiałam się oduczyć przyklejać łatki opisujące konie. Musiałam przestać je oceniać według kryteriów: ciągnący, ponoszący, kopiący, płoszący się, itd. Powiedziałam sobie „Jeśli koń nie robi żadnej z tych rzeczy, kiedy nie ma mnie obok niego, to może odpowiedzialność za takie zachowanie spoczywa na mnie”. Hmmmm... była to trudna do zaakceptowania myśl.

Kiedyś podczas seminarium (nie mającego nic wspólnego z końmi) nauczyłam się, że jeśli nie jesteś częścią rozwiązania, to prawdopodobnie jesteś częścią problemu. W końcu musiałam przyjąć, że w moim przypadku jest to prawdą w przypadku koni. Nie mogłam więcej zrzucać na nie winy. Kiedy ja szukałam mocniejszych wędzideł i ciaśniejszych wytoków, traciłam okazję, aby zdobyć wiedzę.

Aby stać się częścią odpowiedzi musiałam zrozumieć, dlaczego moje konie zachowywały się w niepożądany sposób. Konie są niebywale wrażliwymi zwierzętami. Ich pierwszą myślą obronną jest ucieczka. Ich drugą myślą jest stój i walcz. Strach, frustracja i niezrozumienie powodują taką samą odpowiedź u wszystkich koni. Po raz pierwszy zobaczyłam, że moje konie nie były złe.. były sfrustrowane i skonfundowane.

Odkryłam, że mój sposób komunikacji nie był jasny. Nawet nie używałam przy koniach dobrego „języka”. Posługiwałam się tylko serią kopnięć i pociągnięć za wodze. Moje ręce i nogi mogły pomóc kierować koniem, ale konie nie rozumiały, gdy używałam wodzy aby je zatrzymać, ponieważ moje ciało wciąż mówiło im, że mają iść do przodu. Ono nigdy nie przestawało jechać.

Prawdą jest, że nigdy nie wierzyłam, że moje konie się zatrzymają. Mięśnie pośladków miałam wciąż napięte! W głębi zakładałam, że koń poniesie, jak tylko będzie miał ku temu okazję, w związku z tym moje emocje były wciąż napięte, podobnie jak moje siedzenie. Musiałam nauczyć się jak zamienić się na koniu w worek kartofli... przesadzać, jak gdyby w moim ciele nie było życia. Czy wiecie jak trudno jest nauczyć jeźdźca trenującego ujeżdżenie jak zmienić się w worek kartofli?

Z drugiej strony, jeśli moje konie napierały na wędzidło, to była to moja wina, że nie potrafiłam pomóc im przemóc ich klaustrofobię i nauczyć je jak ustępować od ucisku zamiast napierać nań.

Żadna z lekcji jeździeckich, jakie miałam odkąd ukończyłam 9 lat nie nauczyła mnie jak tego dokonać. Nauczył mnie tego Pat Parelli.



Lekcja numer 3: odpuścić sobie!

Musiałam się nauczyć jak trzymać emocje, myśli i ciało pod kontrolą bez względu na wszystko. Musiałam udowodnić moim koniom, że nie zacisnę mięśni, nie będę zła ani niesprawiedliwa wobec nich bez względu na wszystko. W końcu zaczęłam rozumieć, że ich tak zwane złe zachowanie było tylko ich mechanizmem obronnym. Zachowywały się źle, ponieważ były przestraszone lub sfrustrowane moją nieumiejętnością zrozumienia ich i nieumiejętnością przekazania im tego, co chcę.

Musiałam też nauczyć się korygować ich zachowanie wynikające z braku szacunku nie stając się przy tym niesprawiedliwa. To ogromna sztuka – dochodzenie do bycia prawdziwym jeźdźcem – w sposób naturalny.

Odkryłam, że im więcej dowiadywałam się na temat psychologii końskiej, technik porozumiewania, narzędzi porozumiewania (zamiast sztucznych gadżetów) tym bardziej nabywałam pewności siebie. W końcu zaczęłam wyczuwać kiedy rzeczy się nie układały... i przestałam zaciskać mięśnie.

Podoba mi się jeden określony typ konia... wielki, wrażliwy, pobudliwy. Absolutnie nieodpowiedni typ dla kogoś, kto nie jest prawdziwym jeźdźcem! Ale z drugiej strony, gdybym nie stanęła przed problemami, których nie potrafiłam rozwiązać, to nigdy nie wyszłabym poza plac ujeżdżeniowy i z pewnością nie przyszłoby mi nawet do głowy, aby zostać jeźdźcem z prawdziwego zdarzenia. Nawet nie zdawałabym sobie sprawy, że nim nie jestem.

Z tego powodu jestem wdzięczna moim koniom. Pomogły mi otworzyć mój umysł. Pomogły pokonać barierę między angielską i westernową szkołą jazdy. Nauczyły mnie wiele o tym, jaka jestem. Kto by pomyślał, że tak wiele moich najcenniejszych życiowych doświadczeń będzie spowodowanych przez moje konie? Pozostaje jeszcze mój dług, jaki zaciągnęłam wobec człowieka, który poprowadził mnie do źródła prawdy, Pata Parelliego.

Nie, nie zarzuciłam ujeżdżenia. Po prostu zmieniło się moje podejście. Teraz ćwiczę ujeżdżenie w sposób naturalny, używając strategii „poziomych” oraz zadań, które rozwijają harmonię i udoskonalają nasze relacje tak, aby uzyskiwać radosną odpowiedź na każdą prośbę... lotne zmiany nogi, ciągi, płynne zatrzymania... to wszystko przy ucisku nie większym niż 125 g. I zarówno ja, jak i moje konie czerpiemy radość z wykonywania tych zadań!

Jeśli chcecie zapytać, jak mi idzie, spójrzcie na moje konie. One wam powiedzą. Ponieważ one stanowią moje odbicie. Pokażą wam, jak świetnie sobie radzę w mojej podróży do stania się jeźdźcem z prawdziwego zdarzenia.

A tu zdjęcia z warsztatów na Anka Rancho, które dobrze obrazują powiedzenie "Twój koń jest Twoim odbiciem":


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

Agata Borowska pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.