Zgrałam dziś z kamery dwa króciutkie filmiki z Sawanki.
Ejen w boksie:
Sawanka:
piątek, lutego 27, 2009
środa, lutego 25, 2009
Ejen, odsłona druga
Dziś pojechaliśmy kolejny raz do Ejena. Im bliżej byliśmy stajni, tym mocniej padał deszcz ze śniegiem... Nasz entuzjazm malał z minuty na minutę, ale postanowiłam nie dawać za wygraną. Na ujeżdżalni rozmarzający śnieg + woda, ale to chyba i tak lepsze niż błoto po kolana... Przynajmniej tak sobie mówię, kiedy moje rzeczy po jeździe (kurtka, spodnie, lina, rękawiczki) kończą właśnie wirowanie w pralce :P
Olga prosiła, żeby wkręcić Ejenowi hacele, co było chyba słuszne, biorąc pod uwagę warunki. Nigdy w życiu tego nie robiłam (choć czytałam co nieco na necie), ale poradziłam sobie na szczęście bez większych problemów. Spotkałam przy okazji w stajni Heńka, który zajmuje się teraz podkuwaniem koni, a dawno dawno temu uczył mnie jeździć w Szarży. Poznał mnie i fajnie się gadało o starych, dobrych czasach :) Przy okazji poprzyglądałam się kopytom sawankowych koni i doszłam do wniosku, że wyglądają znacznie lepiej niż te, które widziałam w Iskierce. Nie wiem, czy to kwestia kowala, diety, podłoża czy czego, ale faktem jest, że są bardziej zadbane.
Przy czyszczeniu Ejen stał spokojnie, dał sobie wszystko zrobić bez problemu. Przy okazji zalałam wodą połowę stajni - trochę minęło zanim odkryłam, że taki śmieszny kranik przy jego boksie ma tylko jedną pozycję, w której nie leci woda, a jak wajha jest ciut za bardzo w prawo albo w lewo to leci taki potężny strumień...
Potem zabrałam konia na jeszcze bardziej mokry padok. Szedł grzecznie z tyłu, nie próbował mnie wyprzedzać ani szaleć, widzę, że się szybko uczy. Na bocznym, małym padoku zaczęłam bawić się we Friendly Game. Najpierw machałam carrotem z savvy stringiem, ale po dwóch machnięciach sznurek stał się ciężki od wody i rozmiękłego śmiegu. Jak pomyślałam, że mam ten sznurek zarzucić przyjacielsko na konia, to zrezygnowałam z tego pomysłu i odczepiłam string. Do reszty zabaw użyłam samego carrota.
Ejen był bardzo rozproszony, nie mogłam zupełnie zdobyć jego uwagi. Non stop się rozglądał, uszy chodziły na szystkie kierunki. Do plusów należy zaliczyć to, że stał dość spokojnie, nie panikował. Po jakims kwadransie wymachiwania na różne strony carrot stickiem osiągnęłam wielki sukces - koń bardzo ostrożnie i delikatnie wziął patyk do pyska! Innymi słowy udało mi się uzyskać jego zainteresowanie tym dziwnym czerwonym pręcikiem ;) Potem z własnej inicjatywy wziął do pyska linę i z głębokim namysłem ją przeżuwał. Myślę, że kluczem do sukcesu było bardzo energiczne głaskanie go carrotem, takie aż do przesady. Fakir byłby już wkurzony, a Ejen dopiero wtedy mnie w ogóle zauważył. How interesting...
Potem już nieco śmielej zaczął eksplorować carrota, podgryzać i oglądać ze wszystkich stron. Marcin pobawił się z nim chwilę, ale poziom błotnistości podłoża szybko go zniechęcił. Muszę przyznac, że też nie byłam zachwycona, musząc brać do ręki nasiąkniętą potwornie zimną wodą linę. Spróbowałam zabawy w jeża, szły bardzo dobrze, Ejen jest bardzo wrażliwy na bodźce. Dość szybko zrozumiał o co chodzi. Gdybym jeszcze miała jego uwagę na dłużej niż 3 sekundy na raz... Znacznie rzadziej niż Fakirowi zdarza mu się przeżuwać po różnych ćwiczeniach, po prostu trudniej mu się myśli, kiedy cały czas jest skupiony na "niebezpieczeństwach" wokół.
Potem zabrałam go z powrotem do stajni. Jak wyprowadzałam go z małego padoku, to się strasznie podekscytował, ale chwila energicznego cofania pomogła. Myślę, że ten koń ma bardzo mocno zakorzenione schematy i wie, że teraz koniec "jazdy", wracamy do stajni. Trzeba go nauczyć, że nie powinien zakładać, co się zaraz stanie. W związku z tym naszam droga do stajni była dłuuuga i okrężna, z licznym cofaniem i przystankami. Pod koniec opuścił wreszcie łeb i zaczął zjadać śnieg, a potem oglądać samochód - ciekawość to znak, że się chyba odrobinkę rozluźnił :)
Szkoda, że w Sawance nie ma hali, to mocno utrudnia zabawy z koniem. Ale atmosfera tam jest tak fajna, że i tak byłam szalenie zadowolona.
Olga prosiła, żeby wkręcić Ejenowi hacele, co było chyba słuszne, biorąc pod uwagę warunki. Nigdy w życiu tego nie robiłam (choć czytałam co nieco na necie), ale poradziłam sobie na szczęście bez większych problemów. Spotkałam przy okazji w stajni Heńka, który zajmuje się teraz podkuwaniem koni, a dawno dawno temu uczył mnie jeździć w Szarży. Poznał mnie i fajnie się gadało o starych, dobrych czasach :) Przy okazji poprzyglądałam się kopytom sawankowych koni i doszłam do wniosku, że wyglądają znacznie lepiej niż te, które widziałam w Iskierce. Nie wiem, czy to kwestia kowala, diety, podłoża czy czego, ale faktem jest, że są bardziej zadbane.
Przy czyszczeniu Ejen stał spokojnie, dał sobie wszystko zrobić bez problemu. Przy okazji zalałam wodą połowę stajni - trochę minęło zanim odkryłam, że taki śmieszny kranik przy jego boksie ma tylko jedną pozycję, w której nie leci woda, a jak wajha jest ciut za bardzo w prawo albo w lewo to leci taki potężny strumień...
Potem zabrałam konia na jeszcze bardziej mokry padok. Szedł grzecznie z tyłu, nie próbował mnie wyprzedzać ani szaleć, widzę, że się szybko uczy. Na bocznym, małym padoku zaczęłam bawić się we Friendly Game. Najpierw machałam carrotem z savvy stringiem, ale po dwóch machnięciach sznurek stał się ciężki od wody i rozmiękłego śmiegu. Jak pomyślałam, że mam ten sznurek zarzucić przyjacielsko na konia, to zrezygnowałam z tego pomysłu i odczepiłam string. Do reszty zabaw użyłam samego carrota.
Ejen był bardzo rozproszony, nie mogłam zupełnie zdobyć jego uwagi. Non stop się rozglądał, uszy chodziły na szystkie kierunki. Do plusów należy zaliczyć to, że stał dość spokojnie, nie panikował. Po jakims kwadransie wymachiwania na różne strony carrot stickiem osiągnęłam wielki sukces - koń bardzo ostrożnie i delikatnie wziął patyk do pyska! Innymi słowy udało mi się uzyskać jego zainteresowanie tym dziwnym czerwonym pręcikiem ;) Potem z własnej inicjatywy wziął do pyska linę i z głębokim namysłem ją przeżuwał. Myślę, że kluczem do sukcesu było bardzo energiczne głaskanie go carrotem, takie aż do przesady. Fakir byłby już wkurzony, a Ejen dopiero wtedy mnie w ogóle zauważył. How interesting...
Potem już nieco śmielej zaczął eksplorować carrota, podgryzać i oglądać ze wszystkich stron. Marcin pobawił się z nim chwilę, ale poziom błotnistości podłoża szybko go zniechęcił. Muszę przyznac, że też nie byłam zachwycona, musząc brać do ręki nasiąkniętą potwornie zimną wodą linę. Spróbowałam zabawy w jeża, szły bardzo dobrze, Ejen jest bardzo wrażliwy na bodźce. Dość szybko zrozumiał o co chodzi. Gdybym jeszcze miała jego uwagę na dłużej niż 3 sekundy na raz... Znacznie rzadziej niż Fakirowi zdarza mu się przeżuwać po różnych ćwiczeniach, po prostu trudniej mu się myśli, kiedy cały czas jest skupiony na "niebezpieczeństwach" wokół.
Potem zabrałam go z powrotem do stajni. Jak wyprowadzałam go z małego padoku, to się strasznie podekscytował, ale chwila energicznego cofania pomogła. Myślę, że ten koń ma bardzo mocno zakorzenione schematy i wie, że teraz koniec "jazdy", wracamy do stajni. Trzeba go nauczyć, że nie powinien zakładać, co się zaraz stanie. W związku z tym naszam droga do stajni była dłuuuga i okrężna, z licznym cofaniem i przystankami. Pod koniec opuścił wreszcie łeb i zaczął zjadać śnieg, a potem oglądać samochód - ciekawość to znak, że się chyba odrobinkę rozluźnił :)
Szkoda, że w Sawance nie ma hali, to mocno utrudnia zabawy z koniem. Ale atmosfera tam jest tak fajna, że i tak byłam szalenie zadowolona.
środa, lutego 18, 2009
Ejen
Ostatnio w ogóle nie jeżdżę do stajni :( Najpierw przez tydzień byłam chora, a teraz mamy z Marcinem maaasę pracy, dopiero w okolicach weekendu pewnie będzie chwila luźniejsza.
A od marca zaczynamy dzierżawić innego konia, Ejena. Stoi w Sawance w Truskawiu, latem jeździłam tam rekreacyjnie i moi znajomi nadal tam jeżdzą. Super atmosfera i ludzie, bardzo lubię tam przebywać, jest tak sympatycznie i swojsko. Będzie mi żal rozstać się z Fakirem, ale po piersze, nie mogę się do niego za bardzo przywiązać, bo to przecież nie jest mój koń, a poza tym oboje z Marcinem chcemy spróbować zabaw z koniem o innej koniobowości, żeby zobaczyć jaki typ nam najbardziej odpowiada. W końcu planujemy za jakiś czas nabyć własnego rumaka i musimy wiedzieć czego chcemy :)
Ejen jest 6-letnim wałachem rasy wielkopolskiej, skarogniady, 170 cm w kłębie, wychowywany na butelce. Po pierwszym spotkaniu wydaje mi się, że to prawopółkulowy ekstrawertyk, czyli straszny panikarz i biegoholik. Jego właścicielka jest bardzo przejęta faktem, że musi wydzierżawić swojego pupila, to jej pierwszy raz i nie jest chyba pewna, czy nie zrobimy mu krzywdy. Mam nadzieję, że z czasem nabierze do nas zaufania. Już na początku ostrzegła nas, że Ejen się strasznie wyrywa podczas lonżowania, a ludzie w stajni też opowiadali nam historie o tym, że kiedyś przy zabieraniu go z pastwiska trzeba było stać z batem, bo inaczej przebiegał po człowieku. Zdarzało mu się też wyrywać właścicielce i tratować ludzi na ujeżdżalni.
Ostrzeżona o jego wesołych pomysłach, wzięłam go od razu na halter i linę 3,7 m. Na początku koniecznie chciał mnie wyprzedzić, kręcił się wokół mnie i panikował, w związku z tym odangażowałam zad (bez problemu, chociaż nigdy nie bawiłam się z nim w 7 gier), wycofałam i ruszyłam znowu. Jak tylko podbiegł, zaczęłam machać liną wokół głowy, żeby mu pokazać, że nie wchodzi się w moją strefę osobistą. Dostał liną parę razy po nosie i zaczął iść grzecznie za mną. Postanowiłam wykorzystać manewr Pata, który widziałam ostatnio na filmiku - co kilka kroków stawałam i wycofywałam go 2-3 kroki, potem ruszałam znowu. Zastosowałam ten manewr podczas prowadzenia go na padok i z powrotem i ani razu nawet nie spróbował mi się wyrwać, szedł bardzo grzecznie.
Na padoku puściliśmy go luzem i usiedliśmy na przytarganej tam wcześniej przez Marcina ławeczce. Koń biegał jak szalony, zastanawialiśmy się, czy wyskoczy z padoku, ale na szczęście nie przyszło mu to do głowy. Co jakiś czas podchodził do nas i nas obwąchiwał, co jakiś czas musieliśmy bronić naszych "baniek", bo się nachalnie wpychał. Widać było, że zupełnie nie może się odnaleźć w nowej sytuacji, nie wie co ma ze sobą zrobić. Przyszli ludzie, wzięli go, a teraz siedzą i nic nie chcą... Dziwne...
A potem w okolicy zaczął latać helikopter, który jak wszyscy wiedzą jest potworem wybitnie koniożernym. Ejen szalał, potem stawał i wąchał, a brzmiało to mniej więcej jak wielki odkurzacz ;) Zastanawiałam się, czy damy radę go złapać, ale Marcin wykazał się dużym savvy, podszedł do konia kawałek, a potem koń po chwili namysłu podszedł do niego i bez problemu dał się wziąć na linę. Trochę poświrował, bo znów nadleciał helikopter, więc znów go pocofałam, odangażowałam zad i zaprowadziłam do boksu w opisany wyżej sposób.
Ejen to zupełnie, totalnie inny koń niż Fakir i bardzo mnie to cieszy, bo mam nadzieję, że dużo się od niego nauczymy, a przy okazji będziemy mieć nowe wyzwanie.
Wrzucam jeszcze kolejne filmy z naszej sesji z Fakirem:
A od marca zaczynamy dzierżawić innego konia, Ejena. Stoi w Sawance w Truskawiu, latem jeździłam tam rekreacyjnie i moi znajomi nadal tam jeżdzą. Super atmosfera i ludzie, bardzo lubię tam przebywać, jest tak sympatycznie i swojsko. Będzie mi żal rozstać się z Fakirem, ale po piersze, nie mogę się do niego za bardzo przywiązać, bo to przecież nie jest mój koń, a poza tym oboje z Marcinem chcemy spróbować zabaw z koniem o innej koniobowości, żeby zobaczyć jaki typ nam najbardziej odpowiada. W końcu planujemy za jakiś czas nabyć własnego rumaka i musimy wiedzieć czego chcemy :)
Ejen jest 6-letnim wałachem rasy wielkopolskiej, skarogniady, 170 cm w kłębie, wychowywany na butelce. Po pierwszym spotkaniu wydaje mi się, że to prawopółkulowy ekstrawertyk, czyli straszny panikarz i biegoholik. Jego właścicielka jest bardzo przejęta faktem, że musi wydzierżawić swojego pupila, to jej pierwszy raz i nie jest chyba pewna, czy nie zrobimy mu krzywdy. Mam nadzieję, że z czasem nabierze do nas zaufania. Już na początku ostrzegła nas, że Ejen się strasznie wyrywa podczas lonżowania, a ludzie w stajni też opowiadali nam historie o tym, że kiedyś przy zabieraniu go z pastwiska trzeba było stać z batem, bo inaczej przebiegał po człowieku. Zdarzało mu się też wyrywać właścicielce i tratować ludzi na ujeżdżalni.
Ostrzeżona o jego wesołych pomysłach, wzięłam go od razu na halter i linę 3,7 m. Na początku koniecznie chciał mnie wyprzedzić, kręcił się wokół mnie i panikował, w związku z tym odangażowałam zad (bez problemu, chociaż nigdy nie bawiłam się z nim w 7 gier), wycofałam i ruszyłam znowu. Jak tylko podbiegł, zaczęłam machać liną wokół głowy, żeby mu pokazać, że nie wchodzi się w moją strefę osobistą. Dostał liną parę razy po nosie i zaczął iść grzecznie za mną. Postanowiłam wykorzystać manewr Pata, który widziałam ostatnio na filmiku - co kilka kroków stawałam i wycofywałam go 2-3 kroki, potem ruszałam znowu. Zastosowałam ten manewr podczas prowadzenia go na padok i z powrotem i ani razu nawet nie spróbował mi się wyrwać, szedł bardzo grzecznie.
Na padoku puściliśmy go luzem i usiedliśmy na przytarganej tam wcześniej przez Marcina ławeczce. Koń biegał jak szalony, zastanawialiśmy się, czy wyskoczy z padoku, ale na szczęście nie przyszło mu to do głowy. Co jakiś czas podchodził do nas i nas obwąchiwał, co jakiś czas musieliśmy bronić naszych "baniek", bo się nachalnie wpychał. Widać było, że zupełnie nie może się odnaleźć w nowej sytuacji, nie wie co ma ze sobą zrobić. Przyszli ludzie, wzięli go, a teraz siedzą i nic nie chcą... Dziwne...
A potem w okolicy zaczął latać helikopter, który jak wszyscy wiedzą jest potworem wybitnie koniożernym. Ejen szalał, potem stawał i wąchał, a brzmiało to mniej więcej jak wielki odkurzacz ;) Zastanawiałam się, czy damy radę go złapać, ale Marcin wykazał się dużym savvy, podszedł do konia kawałek, a potem koń po chwili namysłu podszedł do niego i bez problemu dał się wziąć na linę. Trochę poświrował, bo znów nadleciał helikopter, więc znów go pocofałam, odangażowałam zad i zaprowadziłam do boksu w opisany wyżej sposób.
Ejen to zupełnie, totalnie inny koń niż Fakir i bardzo mnie to cieszy, bo mam nadzieję, że dużo się od niego nauczymy, a przy okazji będziemy mieć nowe wyzwanie.
Wrzucam jeszcze kolejne filmy z naszej sesji z Fakirem:
wtorek, lutego 10, 2009
Kamera
Dziś postanowiliśmy wziąć do stajni kamerę, żeby przygotować się powoli do nagrywania zaliczenia na Level 1. Okazało się to słusznym pomysłem, ponieważ odkryliśmy, że obecność kamery rozprasza zarówno konia, jak i nas, więc oczywiście wszystko szło tysiąc razy gorzej niż zwykle. Parę takich wizyt i wszyscy powinniśmy się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Pewnie dużo zmieniał również fakt, że oboje mamy grypę :) Byłam całmkiem zadowolona z okrążania, 2 pełne kółka przestały być dla nas problemem. O dziwo wychodził również nieźle Squeeze, z którym często mam problemy.
środa, lutego 04, 2009
Dwa kółka!
We wtorek po dłuższej przerwie (ferie) pojechaliśmy do Fakira zaopatrzeni w nową linę 7 m od pana Podkowy. Jest śliczna i wygodna, znacznie przyjemniej jej się używa niż tej z WWR Shop. Trzeba będzie w przyszłości zamówić od p. Podkowy również linę 3,7 m i kantarek. Miałam też ze sobą dodatkowe shimmsy i przedłużkę do popręgu, żeby móc wreszcie dopiąć siodło na Fakirze w nowej pozycji (czyli takiej, gdzie ma wolną łopatkę).
Zabrałam misia na ujeżdżalnię, po drodze udało mu się znaleźć trochę zeschłej trawy. Niestety, przy ujemnych temperaturach i przenikliwym wietrze nie mam cierpliwości, żeby długo pozwolić na takie szwędanie się przed właściwymi ćwiczeniami, jak było ciepło to poświęcałam na to więcej czasu.
Oczywiście okazało się, że Fakir wszystko zapomniał przez te 2 tygodnie i musieliśmy sobie przypomnieć to i owo. Jeż na zadzie nie działał i żadne pukanie carrotem nie odblokowywało nóg, szacunek jakoś tak kiepsko, jeż z przodu działał jak piłka. No ale cóż, nie zrażałam się i przypominałam wszystko po kolei.
Po pewnym czasie było jakby lepiej, więc postanowiłam wziąć się za Circling. Mianowicie podczas ferii obejrzałam jeszcze raz wszystkie dostępne materiały na temat okrążania i olśniło mnie co robię źle. Otóż, jak twierdziła chyba Beata na forum, źle robiłam odesłanie, to znaczy za mało stanowczo. Postanowiłam więc wprowadzić tę myśl w praktykę. Cofnęłam go na odpowiednią odległość i pokazałam ręką kierunek. Fakir oczywiście poooowooooli wystartował, więc wtedy od razy machnęłam carrotem przed sobą. Koń tam nadal był, więc string trafił go w szyję. To go ruszyło, zrobił pół kółka i zatrzymał się za mną. Zrobiłam "kaczuszkę", czyli machałam rękami, broniąc swojej bańki, koń się odsunął. Pogłaskałam i wycofałam znowu. Tym razem kiedy go wysłałam, przyglądał się co robię carrotem i uciekł, zanim string go trafił. Po jednym kółku się zatrzymał. Ponowiłam operację, tym razem string trafił go w zad, koń ruszył galopem, potem przeszedł do kłusa, zatrzymał się przede mną. Za czwartym razem uciekł spod stringa, zrobił z własnej woli dwa pełne kółka w stępie, po czym go przywołałam, pochwaliłam i zakończyłam grę na dziś. Pierwszy raz zrobił dwa pełne kółka! Juhu! Mam wrażenie, że to dla niego zrobiła się ciekawsza gra, kiedy musi uciekać przed stringiem, coś się dzieje. A poza tym na dłuższej linie ma więcej swobody. Mam nadzieję, że następnym razem pójdzie jeszcze lepiej :)
Potem przeszłam do siodłania (z pomocą Marcina). Założyliśmy mu siodło, włożyliśmy podkładki, które tym razem idealnie je wypoziomowały. Przeszliśmy do zapinania popręgu, Fakir oczywiście nadął się potężnie, ale wtedy ja wyjęłam przedłużkę, przypięłam ją i bez problemu zapięłam popręg. Koń był wyraźnie zaskoczony - jego zwykła strategia nie zadziałała! Obejrzał się do tyłu i zaczął przyglądać się poręgowi. "Co jest?! Przecież się nadąłem! Jak oni zdołali zapiąć popręg? Ej, to nie fair..." Udało nam się osiągnąć sukces i zaskoczyć Lewopółkulowego Introwertyka :)
Jazda była całkiem sympatyczna, na tak dopasowanym siodle jeździ się bardzo wygodnie. Niestety Fakir współpracuje tak długo, jak długo nie proszę go o kłus. Po paru zakłusowaniach dochodzi do wniosku, że ma dośc tej zabawy i zaczyna się walka o chodzenie przy ścianie, o odchodzenie od wyjścia z hali itp. Nagle nie umie ustać w niemjscu i muszę go zatrzymywać przez zgięcie boczne, z którym strasznie walczy. Kiedy się uspokaja i mu odpuszczam przy zgięciu, od razu wyciąga maksymalnie szyję, jakby się czuł klaustrofobicznie z jedną krótką wodzą. Ale myślę, że z czasem sobie z tym poradzimy.
Zabrałam misia na ujeżdżalnię, po drodze udało mu się znaleźć trochę zeschłej trawy. Niestety, przy ujemnych temperaturach i przenikliwym wietrze nie mam cierpliwości, żeby długo pozwolić na takie szwędanie się przed właściwymi ćwiczeniami, jak było ciepło to poświęcałam na to więcej czasu.
Oczywiście okazało się, że Fakir wszystko zapomniał przez te 2 tygodnie i musieliśmy sobie przypomnieć to i owo. Jeż na zadzie nie działał i żadne pukanie carrotem nie odblokowywało nóg, szacunek jakoś tak kiepsko, jeż z przodu działał jak piłka. No ale cóż, nie zrażałam się i przypominałam wszystko po kolei.
Po pewnym czasie było jakby lepiej, więc postanowiłam wziąć się za Circling. Mianowicie podczas ferii obejrzałam jeszcze raz wszystkie dostępne materiały na temat okrążania i olśniło mnie co robię źle. Otóż, jak twierdziła chyba Beata na forum, źle robiłam odesłanie, to znaczy za mało stanowczo. Postanowiłam więc wprowadzić tę myśl w praktykę. Cofnęłam go na odpowiednią odległość i pokazałam ręką kierunek. Fakir oczywiście poooowooooli wystartował, więc wtedy od razy machnęłam carrotem przed sobą. Koń tam nadal był, więc string trafił go w szyję. To go ruszyło, zrobił pół kółka i zatrzymał się za mną. Zrobiłam "kaczuszkę", czyli machałam rękami, broniąc swojej bańki, koń się odsunął. Pogłaskałam i wycofałam znowu. Tym razem kiedy go wysłałam, przyglądał się co robię carrotem i uciekł, zanim string go trafił. Po jednym kółku się zatrzymał. Ponowiłam operację, tym razem string trafił go w zad, koń ruszył galopem, potem przeszedł do kłusa, zatrzymał się przede mną. Za czwartym razem uciekł spod stringa, zrobił z własnej woli dwa pełne kółka w stępie, po czym go przywołałam, pochwaliłam i zakończyłam grę na dziś. Pierwszy raz zrobił dwa pełne kółka! Juhu! Mam wrażenie, że to dla niego zrobiła się ciekawsza gra, kiedy musi uciekać przed stringiem, coś się dzieje. A poza tym na dłuższej linie ma więcej swobody. Mam nadzieję, że następnym razem pójdzie jeszcze lepiej :)
Potem przeszłam do siodłania (z pomocą Marcina). Założyliśmy mu siodło, włożyliśmy podkładki, które tym razem idealnie je wypoziomowały. Przeszliśmy do zapinania popręgu, Fakir oczywiście nadął się potężnie, ale wtedy ja wyjęłam przedłużkę, przypięłam ją i bez problemu zapięłam popręg. Koń był wyraźnie zaskoczony - jego zwykła strategia nie zadziałała! Obejrzał się do tyłu i zaczął przyglądać się poręgowi. "Co jest?! Przecież się nadąłem! Jak oni zdołali zapiąć popręg? Ej, to nie fair..." Udało nam się osiągnąć sukces i zaskoczyć Lewopółkulowego Introwertyka :)
Jazda była całkiem sympatyczna, na tak dopasowanym siodle jeździ się bardzo wygodnie. Niestety Fakir współpracuje tak długo, jak długo nie proszę go o kłus. Po paru zakłusowaniach dochodzi do wniosku, że ma dośc tej zabawy i zaczyna się walka o chodzenie przy ścianie, o odchodzenie od wyjścia z hali itp. Nagle nie umie ustać w niemjscu i muszę go zatrzymywać przez zgięcie boczne, z którym strasznie walczy. Kiedy się uspokaja i mu odpuszczam przy zgięciu, od razu wyciąga maksymalnie szyję, jakby się czuł klaustrofobicznie z jedną krótką wodzą. Ale myślę, że z czasem sobie z tym poradzimy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)