Ostatnio doszłam do wniosku, że przez parellowanie bardzo zaniedbałam moje umiejętności jeździeckie. Ciągle zmieniam konie i zaczynam się z nimi bawić od podstaw, a rezultacie praktycznie przestałam jeździć. A skoro planuję zakup własnego konia, na dodatek prawdopodobnie surowego, to muszę popracować nad dosiadem i rozwojem mięśni, żeby mu się potem nie klepać po plecach. Dlatego też wzięłam się za siebie :)
Pierwszym krokiem było dawno odkładane "na później" umówienie się na próbną jazdę westową. Pojechałam w tym celu w piątek do Postera. Okazało się, że bezpłatna próbna jazda oznacza 10 minut na koniu, ale mogłam sobie przy okazji popatrzeć jak jeździ inna dziewczyna i posłuchać o tym, na czym polega westernowa jazda. Muszę powiedzieć, że było całkiem fajnie, siodło westowe jest bardzo wygodne, "trzyma" i asekuruje, człowiek się czuje bezpiecznie zakotwiczony. Na początku plątały mi się strasznie wodze, więc w końcu złapałam je jedną ręką i było lepiej. W kłusie (a w zasadzie w joggu) przyjemnie się siedziało, w galopie musiałam się oduczyć "wysiadywania" i kiedy mi sie to udało, mięciutko płynęłam sobie z koniem, a on wykonywał całą pracę, ja tylko siedziałam i starałam się nie przeszkadzać. Najwięcej problemów miałam ze sterowaniem, jest inne niż w klasycie i mi się ciągle myliło :)
Ogólnie doszłam do wniosku, że nie stać mnie na indywiduwalne lekcje westu, a szkółek niestety u nas brak, więc na tej lekcji poprzestanę. Ale mogę rozważyć zakup siodła westowego, w końcu można w nim jeździć bez jakiejś szczególnej wiedzy o weście (przynajmniej tak sądzę).
Dziś z kolei wybrałam się do Sawanki zabrać moje rzeczy, a przy okazji wkręcić się na jazdę. Ku mojej radości jeździliśmy na oklep! Było bardzo fajnie, dawno się tak dobrze nie bawiłam na koniu. W dodatku instruktorka Asia interesuje się naturalem i uczy jeździć w sposób nieco zbliżony do parellowego. Jeździłam na Kaskadzie i dowiedziałam się, że jestem pierwszą osobą, której Kasia nie przyspiesza w kłusie przy luźnej wodzy. W ogóle dobrze mi się współpracowało z kobyłką, szła spokojnym kłusikiem, miękko mi się siedziało, udało mi się rozluźnić, a im bardziej ja byłam rozluźniona, tym bardziej rozluźniał się koń i było coraz wygodniej. Starałam się znaleźć mój balance point i chyba mi się udało, sądząc po tym gdzie dokładnie jestem obtarta :P Nawet sobie chwilkę pogalopowałam, ale przy gwałtownych skrętach traciłam mocno równowagę.
Dzisiejsza jazda bardzo podbudowała moją pewność siebie. Okazało się, że nie jest ze mną tak źle, jak myślałam. Jazda na oklep zazwyczaj boleśnie obnaża wszelkie problemy z dosiadem, a mi się jeździło wspaniale. Policzyłam sobie dziś i wyszło mi, że zajmuję się jeździectwem od 19 lat! Brzmi strasznie, prawda :) Do tego ostatni rok parellowania dodał do mojej wiedzy element, którego mi zawsze brakowało - zrozumienie końskiej psychiki. Dzięki temu potrafię obchodzić się właściwie z końmi i wszyscy się dziwią, że zazwyczaj sceptyczne i podgryzające konie nie mają nic przeciwko temu, że je czyszczę i siodłam. Zaczynam się czuć coraz pewniej myśląc o perspektywie posiadania własnego ogona. I nie mogę się doczekać następnej jazdy!
Pierwszym krokiem było dawno odkładane "na później" umówienie się na próbną jazdę westową. Pojechałam w tym celu w piątek do Postera. Okazało się, że bezpłatna próbna jazda oznacza 10 minut na koniu, ale mogłam sobie przy okazji popatrzeć jak jeździ inna dziewczyna i posłuchać o tym, na czym polega westernowa jazda. Muszę powiedzieć, że było całkiem fajnie, siodło westowe jest bardzo wygodne, "trzyma" i asekuruje, człowiek się czuje bezpiecznie zakotwiczony. Na początku plątały mi się strasznie wodze, więc w końcu złapałam je jedną ręką i było lepiej. W kłusie (a w zasadzie w joggu) przyjemnie się siedziało, w galopie musiałam się oduczyć "wysiadywania" i kiedy mi sie to udało, mięciutko płynęłam sobie z koniem, a on wykonywał całą pracę, ja tylko siedziałam i starałam się nie przeszkadzać. Najwięcej problemów miałam ze sterowaniem, jest inne niż w klasycie i mi się ciągle myliło :)
Ogólnie doszłam do wniosku, że nie stać mnie na indywiduwalne lekcje westu, a szkółek niestety u nas brak, więc na tej lekcji poprzestanę. Ale mogę rozważyć zakup siodła westowego, w końcu można w nim jeździć bez jakiejś szczególnej wiedzy o weście (przynajmniej tak sądzę).
Dziś z kolei wybrałam się do Sawanki zabrać moje rzeczy, a przy okazji wkręcić się na jazdę. Ku mojej radości jeździliśmy na oklep! Było bardzo fajnie, dawno się tak dobrze nie bawiłam na koniu. W dodatku instruktorka Asia interesuje się naturalem i uczy jeździć w sposób nieco zbliżony do parellowego. Jeździłam na Kaskadzie i dowiedziałam się, że jestem pierwszą osobą, której Kasia nie przyspiesza w kłusie przy luźnej wodzy. W ogóle dobrze mi się współpracowało z kobyłką, szła spokojnym kłusikiem, miękko mi się siedziało, udało mi się rozluźnić, a im bardziej ja byłam rozluźniona, tym bardziej rozluźniał się koń i było coraz wygodniej. Starałam się znaleźć mój balance point i chyba mi się udało, sądząc po tym gdzie dokładnie jestem obtarta :P Nawet sobie chwilkę pogalopowałam, ale przy gwałtownych skrętach traciłam mocno równowagę.
Dzisiejsza jazda bardzo podbudowała moją pewność siebie. Okazało się, że nie jest ze mną tak źle, jak myślałam. Jazda na oklep zazwyczaj boleśnie obnaża wszelkie problemy z dosiadem, a mi się jeździło wspaniale. Policzyłam sobie dziś i wyszło mi, że zajmuję się jeździectwem od 19 lat! Brzmi strasznie, prawda :) Do tego ostatni rok parellowania dodał do mojej wiedzy element, którego mi zawsze brakowało - zrozumienie końskiej psychiki. Dzięki temu potrafię obchodzić się właściwie z końmi i wszyscy się dziwią, że zazwyczaj sceptyczne i podgryzające konie nie mają nic przeciwko temu, że je czyszczę i siodłam. Zaczynam się czuć coraz pewniej myśląc o perspektywie posiadania własnego ogona. I nie mogę się doczekać następnej jazdy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz