Ostatnio miałam znów wspaniałą lekcję z instruktorką PNH, Julią Opawską. Tym razem trwała 2 godziny - godzinę z ziemi i godzinę z siodła. Najpierw jak zwykle rozgrzewka - "ja i mój cień", potem "spadający liść", chody boczne nad kłodą, podest, spirala - wszystko na linie 14 m. Julia podeszła do nas i powiedziała, że widzi bardzo dużą różnicę w porównaniu z poprzednią lekcją. Dżamal jest na mnie bardziej skupiony, rozluźniony i gotowy na kolejny etap - przeniesienie naszych zabaw na poziom wyżej. Brzmiało super, sama miałam poczucie, że powinnam zacząć więcej wymagać, ale nie do końca wiedziałam jak. Od tego są właśnie lekcje, żeby się dowiedzieć :)
Ponieważ sporo problemów sprawiało nam Okrążanie z przeszkodą (zwłaszcza z beczkami), wzięłyśmy to "na warsztat". Najpierw spróbowałam z kłodą - szło w miarę, ale Dżamal w kółko zatrzymywał się przed przeszkodą albo myślał, że chodzi o grę w przeciskanie i odangażowywał zad po przejściu przez kłodę. Julia powiedziała, że muszę być bardziej stanowcza i mieć konkretny plan w głowie. Nie mogę go nagradzać za to, że w ogóle łaskawie znalazł się w okolicy kłody, muszę wiedzieć dokładnie, czego chcę i on musi zgadnąć co to takiego. Jeśli chcę, żeby szedł kłusem, to jeśli zagalopuje albo przejdzie do stępa muszę go natychmiast skorygować - bez krytycyzmu, po prostu informację "nie o to chodziło, masz iść kłusem".
Dość szybko udało się osiągnąć ładne okrążanie z kłodą, więc przeszłyśmy do beczek - nemesis Dżamala ;) Tu oczywiście zaczęły się schody. Koń albo omijał beczki po zewnętrznej (tu musiałam trzymać krócej linę i nakierować go na przeszkodę, żeby było mu trudno ją ominąć), albo po wewnętrznej (wtedy musiałam uderzyć stringiem w miejsce, gdzie się przemknął między mną a beczką). Oczywiście ważne jest wyczucie czasu, żeby nie zrobić tego za późno. Jeśli zatrzymywał się przed skokiem, popędzałam go. Miałam udawać, że beczek nie ma, ja tylko proszę o kłus po zadanej trasie. Jeśli po drodze jest przeszkoda, to koń sam musi wykombinować co z nią zrobić. Kiedy zwiększyłam presję, Dżamal zaczął się nakręcać. Zazwyczaj w takiej sytuacji staram mu się pomóc, żeby się uspokoił. Ale Julia powiedziała, że jego emocje to jego problem - ja mam tylko cały czas stanowczo wymagać wykonania zadania, które przed nim postawiłam. Trwało to dosyć długo - co prawda skakał przez beczki, ale potem galopował, zamiast kłusować. Oznaczało to, że nadal buzują w nim emocje, nie jest w stanie spokojnie przeskoczyć i dalej iść tym samym chodem. Miałam wtedy stanowczo poprosić o powrót do kłusa. Kilka razy za wcześnie go nagrodziłam - co prawda trochę się rozluźnił, ale to jeszcze nie było to, o co chodzi. W końcu udało nam się osiągnąć względnie spokojne okrążenie i na tym skończyłyśmy lekcję z ziemi.
Z siodła ostatnio miałam coraz większe problemy. Koń był coraz mniej sterowny, buntował się, kiedy chciałam jechać w określone miejsce, w dodatku zaczął brykać przy prośbie o kłus. Czułam, że mam tu duży problem i nie do końca wiem jak sobie z nim poradzić. Nie byłam pewna, czy wszystko robię dobrze, w sensie odpowiedniego użycia wodzy i pozostałych pomocy. Wolałam się upewnić, że w kwestiach technicznych robię wszystko poprawnie, zanim podejmę bardziej zdecydowane środki, żeby uzyskać szacunek konia z siodła.
Julia powiedziała, że pod tym względem wszystko jest ok, mam tylko kiepski dosiad (no suprises here), to znaczy kolana odstają mi od siodła i palce mam za bardzo na zewnątrz. Będzie trzeba porozciągać nogi. Rozwiązanie mojego problemu było podobne, jak z ziemi - bardzo konkretny plan i stanowczość w jego realizowaniu. I dużo schematów. Zaczęliśmy od Podążaj ścieżką. Miałam wybrać bardzo konkretną drogę, po której mamy iść wzdłuż ogrodzenia i korygować, jeśli koń z niej zejdzie - co zdarzało się bardzo często. Miałam używać więcej sticka, a mniej wodzy i kiedy Dżamal próbuje go ugryźć (a robi to często), wzmacniać presję. W stępie szło jako tako, ale w kłusie był dramat. Nie miałam dla odmiany problemu z zakłusowaniem, ale koń cały czas zbaczał ze ścieżki i wściekał się, kiedy go korygowałam. W związku z tym Julia kazała mi używać steady rein - wodzy stabilizującej. Polega ona na tym, że mamy krótkie wodze (california roll), trzymamy je w jednym ręku i kiedy koń zbacza ze ścieżki, powoli przyciągamy rękę z wodzą do biodra (po tej stronie w którą koń powinien iść). Jeśli nie pomaga, wzmacniamy stickiem. Miałam jeździć tak długo, aż koń spokojnie i bez walki zrobi całe kółko. Udało się to dopiero za trzecim okrążeniem, ale i tak byłam z nas bardzo dumna :)
Lekcja była bardzo fajna i pouczająca. Czuję, że mam teraz narzędzia i koncepcje, które pozwolą mi nadal iść w dobrym kierunku. Julia powiedziała, że zrobiliśmy duże postępy i patrząc na Dżamala widzi innego konia. Zdaje się, że możemy już powoli myśleć o nagrywaniu zaliczenia L3 online :)
2 komentarze:
Tak, właśnie! CZAS NA L3! Zdecydowanie Cię do tego zmotywuję, bo to chyba bardziej Ty w to niedowierzasz niż, że nie jesteście gotowi :) Myślę, że masz tak jak ja miałam z L1... "niby można spróbować, ale wcześniej trzeba koniecznie poprawić jeszcze to, to, to i tamto, a... i to też mogłoby iść lepiej no i jak to poprawimy to być może zaryzykujemy spróbować" :D
Poza tym skoro ja podchodzę do L2, a do Twojej wiedzy, relacji z koniem, czy stosowania strategii to mi jeszcze zdecydowanie daaaaaaleko, wnioskuję, że czas chociaż na nagranie próbne.
Buziaki ;*
Motywuj mnie koniecznie :) a ja będę Cię motywować do L2. Tylko będę musiała skądś wytrzasnąć koniowóz...
Prześlij komentarz