Tak sobie pomyślałam, że może czas na małe podsumowanie naszych 3,5 miesiąca, spędzonych z Fakirem. Jakoś mi się tak zebrało.
Przez te kilkadziesiąt godzin, spędzonych na wspólnych zabawach, oboje się z Fakirem mnóstwo nauczyliśmy. Ja nauczyłam się posługiwania carrotem i liną (już się prawie w nią nie zaplątuję ;) ), przyjmować neutralną postawę, rozluźniać się w jednej chwili, kiedy trzeba (oj, to było trudne) i nabierać energii (z tym tez czasem nie było łatwo, jak byłam zmęczona albo rozkojarzona). Nauczyłam się w jasny sposób komunikować moje wskazówki oraz oczekiwania i zrozumiałam, że często jestem chaotyczna i nieuporządkowana i zanim będę czegoś chciała od Fakira, muszę najpierw sama sobie to poukładać w głowie. Pod tym względem OBOPem były Patterny, które na pierwszy rzut oka zupełnie mi się nie spodobały, ale potem nagle zrozumiałam, że są strasznie mądre. Nauczyłam się też czytać końską mowę ciała i odczytywać emocje, przynajmniej te najbardziej oczywiste póki co. A także jak się nie frustrować i podchodzić z pogodą ducha do różnych sytuacji ("How interesting."). Może też trochę nauczyłam się, jak być spokojnym, pewnym siebie przywódcą, a przynajmniej weszłam na tę drogę. Te wszystkie rzeczy pozwoliły mi spojrzeć z innej perspektywy na wiele spraw w moich relacjach z innymi ludźmi, nie tylko z końmi. A to przecież tylko trzy miesiące.
No ale dość o mnie, przyjrzyjmy się Fakirowi. Myślę, że on też się sporo przez ten czas nauczył, a jego wieloletnie nawyki i przyzwyczajenia zostały poddane ciężkiej próbie w konfrontacji z tymi dziwnymi ludźmi, którzy nagle pojawili się w jego życiu i zaczęli robić wszystko na opak. Na początku był baaardzo sceptycznie nastawiony, nie dawał za bardzo do siebie podejść ani się dotknąć. Jednak z czasem nauczył się, że czas spędzany z nowymi dwunogami jest często ciekawy i zabawny. Dlatego teraz, gdy ich widzi, sam podchodzi do bramy padoku i wsadza nos w sznurkowy kantar. Fakir nauczył się, że z człowiekiem można mieć zupęłnie inną niż do tej pory relację, wcale nie łatwą, bo trzeba przełamywać różne lęki i uprzedzenia, mocno pracować głową, trzeba uznać, że to ktoś inny jest alfą i mieć dla nowego lidera szacunek. Nauczył się, że ma w sobie niesamowite pokłady energii, o których może sam nie do końca wiedział i nie za bardzo wie, jak sobie z nią poradzić. I pewnie jeszcze wiele innych rzeczy. Na przykład kiedy na początku naszych zabaw Fakir nadeptywał na linę, szarpał głową w górę, panikował, szarpał mocniej ("Coś nie złapało i trzyma!"), aż kilka razy zdjął sobie kantar z nosa. Ostatnio widziałam inną scenę: Fakir następuje na linę, czuje opór na kantarze, opuszcza głowę. Po chwili podnosi ją znowu, czuje opór, opuszcza. Myśli, myśli, w końcu robi krok w tył, schodząc z liny. Sukces :)
Teraz największym wyzwaniem, które przed nami stoi, są jazdy. Najpierw musimy zakończyć kwestię dopasowania siodła i przezwyciężyć problemy techniczne w postaci braku roundpenu, playgroundu i jakichkolwiek zabawek (typu beczki, folia, podesty, pnie drzew) , a także westię zatłoczonej hali, gdzie ciężko jest robić jazdę na pasażera. Bardzo bym już chciała przejść do tego etapu, ale nie chcę się spieszyć, ponieważ wydaje mi się, że Fakir bardzo nie lubi jazd. Nie wiem, czy to kwestia niewygodnego siodła, czy "lenistwa" i podejścia pod tytułem "robię wszystko, żeby się nie zmęczyć", czy też jazdy są dla niego za mało interesujące i się nudzi? Nie wiem. Ale mam mocne postanowienie, żeby to zmienić i żeby z radością czekał na nasze wspólne godziny pod siodłem.
Przez te kilkadziesiąt godzin, spędzonych na wspólnych zabawach, oboje się z Fakirem mnóstwo nauczyliśmy. Ja nauczyłam się posługiwania carrotem i liną (już się prawie w nią nie zaplątuję ;) ), przyjmować neutralną postawę, rozluźniać się w jednej chwili, kiedy trzeba (oj, to było trudne) i nabierać energii (z tym tez czasem nie było łatwo, jak byłam zmęczona albo rozkojarzona). Nauczyłam się w jasny sposób komunikować moje wskazówki oraz oczekiwania i zrozumiałam, że często jestem chaotyczna i nieuporządkowana i zanim będę czegoś chciała od Fakira, muszę najpierw sama sobie to poukładać w głowie. Pod tym względem OBOPem były Patterny, które na pierwszy rzut oka zupełnie mi się nie spodobały, ale potem nagle zrozumiałam, że są strasznie mądre. Nauczyłam się też czytać końską mowę ciała i odczytywać emocje, przynajmniej te najbardziej oczywiste póki co. A także jak się nie frustrować i podchodzić z pogodą ducha do różnych sytuacji ("How interesting."). Może też trochę nauczyłam się, jak być spokojnym, pewnym siebie przywódcą, a przynajmniej weszłam na tę drogę. Te wszystkie rzeczy pozwoliły mi spojrzeć z innej perspektywy na wiele spraw w moich relacjach z innymi ludźmi, nie tylko z końmi. A to przecież tylko trzy miesiące.
No ale dość o mnie, przyjrzyjmy się Fakirowi. Myślę, że on też się sporo przez ten czas nauczył, a jego wieloletnie nawyki i przyzwyczajenia zostały poddane ciężkiej próbie w konfrontacji z tymi dziwnymi ludźmi, którzy nagle pojawili się w jego życiu i zaczęli robić wszystko na opak. Na początku był baaardzo sceptycznie nastawiony, nie dawał za bardzo do siebie podejść ani się dotknąć. Jednak z czasem nauczył się, że czas spędzany z nowymi dwunogami jest często ciekawy i zabawny. Dlatego teraz, gdy ich widzi, sam podchodzi do bramy padoku i wsadza nos w sznurkowy kantar. Fakir nauczył się, że z człowiekiem można mieć zupęłnie inną niż do tej pory relację, wcale nie łatwą, bo trzeba przełamywać różne lęki i uprzedzenia, mocno pracować głową, trzeba uznać, że to ktoś inny jest alfą i mieć dla nowego lidera szacunek. Nauczył się, że ma w sobie niesamowite pokłady energii, o których może sam nie do końca wiedział i nie za bardzo wie, jak sobie z nią poradzić. I pewnie jeszcze wiele innych rzeczy. Na przykład kiedy na początku naszych zabaw Fakir nadeptywał na linę, szarpał głową w górę, panikował, szarpał mocniej ("Coś nie złapało i trzyma!"), aż kilka razy zdjął sobie kantar z nosa. Ostatnio widziałam inną scenę: Fakir następuje na linę, czuje opór na kantarze, opuszcza głowę. Po chwili podnosi ją znowu, czuje opór, opuszcza. Myśli, myśli, w końcu robi krok w tył, schodząc z liny. Sukces :)
Teraz największym wyzwaniem, które przed nami stoi, są jazdy. Najpierw musimy zakończyć kwestię dopasowania siodła i przezwyciężyć problemy techniczne w postaci braku roundpenu, playgroundu i jakichkolwiek zabawek (typu beczki, folia, podesty, pnie drzew) , a także westię zatłoczonej hali, gdzie ciężko jest robić jazdę na pasażera. Bardzo bym już chciała przejść do tego etapu, ale nie chcę się spieszyć, ponieważ wydaje mi się, że Fakir bardzo nie lubi jazd. Nie wiem, czy to kwestia niewygodnego siodła, czy "lenistwa" i podejścia pod tytułem "robię wszystko, żeby się nie zmęczyć", czy też jazdy są dla niego za mało interesujące i się nudzi? Nie wiem. Ale mam mocne postanowienie, żeby to zmienić i żeby z radością czekał na nasze wspólne godziny pod siodłem.
2 komentarze:
Fajnie się czyta takie podsumowanie:) Serce rośnie:)
A poza tym, to ha! brak playgroundu:)! Też na początku mieliśmy brak playgroundu...a za rozłożenie roudpena dostawalismy po uszach, bo się dziury na pastwisku robią:/ Teraz u siebie, to już jest inaczej:)Tylko sąsiedzi patrzyli na nas jak na nienormalnych, gdy wkopywaliśmy pionowo w środku szczerego pola opony od kombajnu:)
Tak, też bym chciała mieć własny teren do zabaw... Liczę na to, że da się namówić jakąś stajnię na udostępnienie placu, na którym mogłabym zrobić playground. Też będą pewnie patrzeć jak na pomyloną :P
Prześlij komentarz