Ostatnio byłam chora, więc nie byłam u Dżamala przez 2 tygodnie. Od razu odbiło się to na naszej relacji - zabieranie go z pastwiska trwało dłużej i nie był szczególnie chętny, żeby ze mną iść. W ogóle nastrój mu nie dopisywał, wydawał się niespokojny, cały czas się rozglądał i był niepewny siebie.
Na początek zaczęliśmy od okrążania. Na kole leżał drąg oraz niska przeszkoda z opon. Całkiem nieźle wychodziło nawet pokonywanie tych przeszkód podczas okrążania, Dżamal co prawda zatrzymywał się przy oponach, ale po chwili przez nie przechodził. Później jednak zaczął uskuteczniać swoją zwykłą strategię, czyli parkowanie przy oponach. W związku z tym odangażowałam mu zad i prosiłam o chody boczne przodem do nich. Zaczął machać głową i widać było, że jest gotowy do zaczepki. W związku z tym trochę pobiegaliśmy, koń ewidentnie miał nadmiar energii. Jednak nie byliśmy w takiej fajnej harmonii jak poprzedni, było dużo nieporozumień. Dwa razy zaplątał mi się w linę i odbiegł. Podczas okrążania przez większość czasu lina była napięta, Dżamal cały czas próbuje dryfować w kierunku różnych zabawek i zajmować się niemi, zamiast myśleć o środku koła. W dodatku traci równowagę i nie idzie równym rytmem. Były momenty, kiedy się trochę rozluźniał i miałam luz na linie, ale to raczej wyjątki. Robiliśmy tez schemat spadającego liścia i "s-ki", wychodziły dla odmiany bardzo dobrze.
Później wzięłam go do roundpenu i zdjęłam halter. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że jeśli na linie nie ma między nami porozumienia, to tym bardziej nie zadziała ono na wolności, ale chciałam zobaczyć różnicę. Po prostu kiedy mi coś wychodzi, nie potrafię tego tak do końca docenić, wydaje mi się, że może tak po prostu jest i właściwie każdy mógłby się tak pobawić z Dżamalem, nie czuję w tym mojej zasługi. Chciałam więc sobie udowodnić, że tak nie jest i że to, co udaje mi się czasem osiągnąć, jest wyjątkowe. Tak, jak się spodziewałam, zabawy szły tak sobie (co prawda udało mi się uzyskać jedno kółko w stępie bez prób wyjścia z roundpenu), więc po prostu usiadłam sobie na beczce i siedziałam. Dżamal zastygł bez ruchu, tylko rozglądał się za innymi końmi. Minęło kilka minut i w końcu do mnie podszedł, powąchał moją rękę, pogłaskałam go.
Później postanowiłam spróbować zabawy, o której mówiła na jednym z filmów Linda - czyli zawiązałam linę tak, jak wodze i przełożyłam jedną rękę nad grzbietem konia, w obu dłoniach trzymając "wodze". Prosiłam do o ruch, szłam tuż koło niego i starała się sterować przy pomocy linek. Na początku Dżamal był trochę zdezorientowany, ale udało nam się trochę tak pochodzić. Później znów się trochę poprzewieszałam, a koń poziewał - nie wiem czemu, ale zawsze jak go ustawiam do przewieszania się, to ziewa. W dodatku chętnie ustawia się tylko lewą stroną do mnie, zupełnie odmawia ustawiania się drugą stroną.
Na koniec weszliśmy jeszcze na podest, żeby zakończyć sesję miłym akcentem i zabrałam go na trawę.
Zazwyczaj nie piszę o zabawach, które słabo nam się udały, bo jestem zniechęcona i nie chce mi się pisać. Tym razem jednak postanowiłam się trochę przełamać, bo w końcu każdy z nas ma lepsze i gorsze dni. Nie chciałabym tworzyć fałszywego obrazu, że mi wszystko wychodzi i zawsze osiągamy z Dżamalem sukcesy. Z dzisiejszego spotkania wyciągnęłam jednak coś cennego - doceniłam to, jak fajnie ostatnio wychodziły nam zabawy i wiem, do czego chcę dążyć.