Dziś miałam kolejną lekcję z Kasią, bardzo pouczającą, ale przy tym męczącą, bo musiałam wykazać się dużą cierpliwością, co jest dla mnie trudne. Przez pierwszą część lekcji pracowaliśmy nad wchodzeniem na podest. Wcześniej kilka razy udało mi się Dżamala na niego wprowadzić, ale z dużymi oporami. Problem polega na tym, że podest jest dość wysoki, ma trochę wystające ranty, więc jest raczej trudny dla konia, a Dżamal nie orientuje się do końca gdzie ma nogi (wiele wskazuje na to, że wydaje mu się, że ma tylko jedną nogę ;) ), więc wstawianie ich gdziekolwiek to dla niego duże wyzwanie.
Najpierw spróbowałam swoich sił, a Kasia przeprowadzała mnie krok po kroku przez proces zachęcania konia do wejścia na podest. Potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia, że w sytuacji, w której Dżamal traci pewność siebie, np. uczy się czegoś nowego, nie do końca wie, czego się od niego oczekuje albo coś sprawia mu trudność, zmienia się w Prawopółkulowego Introwertyka. Na skali koniobowości to dokładnie przeciwna ćwiartka niż Lewopółkulowy Ekstrawertyk, którym jest na co dzień i wymaga dokładnie odwrotnego traktowania. Kasia wyczuliła mnie na szczegóły jego zachowania, które wskazują na to w której półkuli właśnie się znajduje. Kiedy zamyka się w sobie i traci pewność siebie, muszę zwolnić, zmniejszyć presję, prosić bardzo delikatnie. Kiedy wraca mu pewność siebie i zaczyna się nudzić powolnymi postępami, należy zwiększyć wymagania i dynamikę zabaw. Kiedy jest w takim nastroju i skupia się na mnie, jest to moment, kiedy błyskawicznie się uczy i należy to wykorzystać.
Przy wprowadzaniu na podest Dżamal przeobraził się w RBI, więc musiałam bardzo cierpliwie i delikatnie z nim postępować, czekać, aż przeżuje, zastanowi się nad sytuacją itp. Widać było, że on rozumie, że trzeba coś zrobić z nogami, ale nie za bardzo umie. W końcu Kasia przejęła linę, żeby przyspieszyć nieco proces i nauczyć mnie jak postępować w takich przypadkach. Koń wykorzystał sytuację, żeby od razu przetestować nowego człowieka i sprawdzić, kto właściwie jest wyżej w hierarchii. Przy okazji bardzo się ożywił i przeszedł znów w lewą półkulę. Kasia była bardzo stanowcza w jednej kwestii - koń ma stać na przeciwko podestu, nie może go okrążać ani ustawiać się w jakimś innym miejscu. Kiedy tylko przekraczał wyznaczoną linię, machała liną i carrotem, pokazując mu, że to miejsce jest bardzo niefajne i trzeba z niego pójść. Jak tylko wracał w "bezpieczną strefę", wszystko się uspokajało.
Nauczyłam się przy okazji, że muszę zacząć bardziej różnicować moją mowę ciała i ewentualnie dodać głos, żeby w ten sposób nagradzać konia. Kiedy bawimy się na coraz dłuższych linach, bardzo trudno za każdym razem podchodzić i głaskać konia za dobrze wykonane zadanie. Do tej pory korzystałam głównie z postawy neutralnej, czyli odpuszczenia presji, ale Kasia pokazała mi, jak dać koniowi do zrozumienia, że jestem z niego zadowolona i że jest bardzo mądry, poprzez bardziej entuzjastyczną mowę ciała :) Oprócz tego zrozumiałam, że ważne jest to, żeby koń myślał o tym, czym się w tej chwili zajmujemy, czyli kiedy chcę go cofnąć, chcę, żeby myślał o cofaniu, jak wchodzimy na podest, to ma myśleć o podeście. W ogóle jak coś robimy, to ma myśleć też o mnie i zwracać na mnie uwagę. W dodatku jeśli chcę, żeby koń robił coś w swoim ciele, muszę to samo zrobić w moim ciele i dokładanie tak samo jest z umysłem - muszę wyobrażać sobie efekt, który chcę osiągnąć. Taka telepatia :)
Z podestem nadal nie szło zbyt dobrze, więc Kasia skorzystała ze sposobu, którego ja też wcześniej próbowałam, ale z nieco gorszym skutkiem, czyli podnosiła mu nogi i stawiała je na podeście. Na początku był bardzo nieufny i bał się przenieść ciężar ciała na tę nogę, ale po pewnym czasie udało się i wszedł oboma nogami na podest. Miał minę, jakby właśnie zdobył mistrzostwo świata albo najwyższy szczyt :) A my oczywiście chwaliłyśmy go, jakby faktycznie tego dokonał, znalazł się nawet jakiś cukierek w nagrodę. Powtórzyłyśmy to dwa razy i na tym poprzestałyśmy.
Później bawiłyśmy się we wprowadzanie konia do przyczepy. Jako nagroda była tu stosowana trawa (konkretnie: mlecze), czyli kiedy Dżamal się postarał, mógł się chwilę popaść lub dostawał garść zieleniny. Najpierw bawiłam się w siedem gier wokół przyczepy - dowiedziałam się, że Pat wymyślił te gry właśnie na potrzeby ładowania koni do transportu. Później ustawiłam się z boku trapu i prosiłam konia, żeby na niego wszedł. W zasadzie na początku on sam z siebie zainteresował się przyczepą i ją obwąchiwał. Znów ważne było ustawienie go na wprost i odpowiednie wysłanie. Tym razem nie wchodził w prawą półkulę, był podekscytowany, ale tak lewopółkulowo. Kasia pokazała mi jak wspierać konia podczas całego procesu ładowania, jak kierować swoją energię w tym samym kierunku, w którym podąża koń, kiedy pozwolić mu się wycofać, a kiedy trochę go nacisnąć, żeby poszedł dalej. Nie wiem, czy wszystkie detale udało mi się wychwycić, ale chyba ogólny sens zrozumiałam. Cała zabawa poszła bardzo gładko, poza momentem, kiedy Dżamal trącił pyskiem siatkę na siano i to go bardzo przestraszyło, tak, że właściwie wyskoczył z przyczepy. Kasia powiedziała, że w tym momencie nie należało wracał do wchodzenia po trapie krok po kroczku, tylko wykazać się przywództwem i przekonać konia, że w przyczepie nie ma nic strasznego. On na początku był niepewny i szybko się wycofywał, na co Kasia mu pozwalała, a po paru razach odzyskał rezon, zwłaszcza, że w środku czekała na niego trawa :)
Później ćwiczyłam chody boczne przy pomocy jeża, które robiłam wzdłuż naszego samochodu. Po dobrze wykonanym ćwiczeniu Dżamal mógł się chwilę popaść. Jako, że był w stanie umysłu, w którym błyskawicznie się uczył, bardzo szybko załapał o co chodzi i kiedy tylko ustawiłam go bokiem koło samochodu, zanim go jeszcze poprosiłam zaoferował piękne chody boczne wzdłuż całego samochodu i zanurkował w trawę :)
Ogólnie uważam dzisiejszą lekcję za bardzo udaną, byłam po niej bardzo zmęczona, ale czuję, że sporo się nauczyłam, muszę to teraz przetrawić i wcielić w życie. Mam poczucie, że robię postępy i za każdym razem idę krok głębiej, odkrywając kolejne warstwy prawdziwego horsemanship. Nie jest to łatwa droga, bo wymaga ciągłej pracy nad sobą i znajdowania gdzieś w środku kolejnych pokładów cierpliwości, pewności siebie i energii, ale dotychczas nigdy się na niej nie zawiodłam i mam nadzieję, że staję się nie tylko coraz lepszym koniarzem, ale też na pewnym poziomie człowiekiem. Może brzmi to górnolotnie, ale tak to właśnie widzę, jako pracę nad sobą, która nie zawsze jest łatwa, ale do czegoś prowadzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz