Dziś miałam fantastyczną lekcję z naszą polską instruktorką Kasią Jasińską. Kolejny raz mam poczucie, że chociaż uczenie się z płyt i książek z pewnością jest możliwe, to jednak bez udziału osoby doświadczonej można dojść tylko do pewnego punktu. Po prostu różnica jakościowa jest powalająca :) Jeśli ktoś chce się rozwijać w PNH, to zdecydowanie polecam mu zapisać się chociaż na kilka takich lekcji. To tak, jakby chcieć się uczyć jazdy konnej z płyt - nie sądzę, żeby skończyło się to pełnym sukcesem.
Dżamal miał dziś bardzo dużo energii i przy pierwszym zakłusowaniu zaczął wesoło brykać i galopować. Starałam się go trochę opanować, ale Kasia mi nie dała - miałam robić dokładnie odwrotnie, czyli dotrzymać mu kroku w tych szaleństwach! Mój arabek galopował, robił zwroty na zadzie, brykał, zrywał się dzikim cwałem do przodu, a ja... za nim. Im szybciej on biegł, tym szybciej ja musiałam za nim pędzić. Dobrze, że mamy mały padok i, że jednak starał się w miarę trzymać na zasięg liny :) I po co ja sobie kupowałam araba z linii wyścigowej, hihi. Kiedy już się oboje porządnie zdyszeliśmy i opadłam z sił, Dżamal się uspokoił i wyglądał na bardzo zadowolonego. Staliśmy sobie oboje dysząc, porządnie spoceni, a Kasia chwaliła konia za piękne lotne zmiany nogi w galopie co dwa takty. Cóż, zawsze wiedziałam, że powinnam brać energię konia i ją kreatywnie kierować, ale nie wiedziałam, że aż tak!
Potem koń był już skupiony i gotowy do dalszych zabaw. Kasia pokazała mi zabawę w Spadający Liść. Polega ona na tym, że człowiek idzie przed siebie powoli, ale stanowczo i wysyła konia na półkole. Kiedy koń jest na wysokości ramienia, odangażowuje się zad i wysyła go w drugą stronę i tak dalej. Potem to samo do tyłu, tylko zamiast odangażować zad przyciąga się konia do siebie i odsyła łopatkę. Bardzo fajny schemat, będziemy go ćwiczyć.
Powtórzyliśmy sobie obowiązki i potrzeby konia. Postanowiliśmy pracować nad szacunkiem - to najważniejsze u koni lewopółkulowych. A szacunek osiąga się przede wszystkim przez dwie pierwsze gry, czyli przestawianie konia. Szlifowaliśmy przestawianie przodu i tyłu stałą i rytmiczną presją, kilka zmian z mojej strony spowodowało polepszenie obu zabaw. Najwięcej czasu zajęło nam cofanie od nacisku na pysk, ponieważ Dżamal uciekał strasznie głową. W sumie od dawna wiedziałam, że nie bardzo wychodzi nam ta gra, ale jakoś nie miałam pomysłu jak się tym zająć. Na początku robiliśmy Friendly, czyli chodziło o osiągnięcie stanu, w którym mogę trzymać dłoń na nosie konia, podczas kiedy on stoi spokojnie i trzyma go na wysokości kłębu. Chwilę to zajęło, bo nie mogłam wykombinować, jak się do tego zabrać. W końcu Kasia pokazała mi technikę - kiedy koń opuszczał lub zabierał głowę, miałam naciskać dłonią na nos (nie pchać, tylko robić niewygodę). Kiedy głowa się podnosiła/zbliżała do pożądanej pozycji, zwalniałam nacisk, ale nadal nie zabierałam dłoni. Kiedy głowa była tak jak trzeba, odpuszczałam i zabierałam dłoń. Dość szybko w ten sposób udało mi się uzyskać ładne cofanie od nacisku na pierwszą strefę.
Następnie ćwiczyliśmy chody boczne. Okazało się, że nie robiłam z Dżamalem ważnej rzeczy, czyli nie zaczynałam od ustawienia go prostopadle do płoty. On zazwyczaj stawał przodem do mnie i tak jakoś zaczynaliśmy grę. Kiedy udało mi się mu wytłumaczyć ideę stania prostopadle i czekania na instrukcję, same chody boczne poszły banalnie :)
Kasia pokazała mi też gdzie popełniam błąd przy wysyłaniu konia na koło, czyli, że za mało działam na łopatkę, a za bardzo na strefę 5 (zad i tylne nogi). To ogólny wniosek, że muszę przy wszystkich grach zwrócić większą uwagę na odsyłanie przodu, bo Dżamal ma tendencję do wpadania na mnie łopatką.
I to chyba tyle... Wróciłam bardzo zmęczona, ale bogatsza o nowe doświadczenia :)
W trakcie lekcji odwiedziła nas Kasia od Promyka, również studentka PNH, która (jak się okazało) trzyma konia bardzo blisko nas. Umówiłyśmy się, że będziemy wspólnie chodzić na wycieczki po lesie, ona ze swoimi końmi, a ja ze swoim. Zrobiła nam też trochę zdjęć, zwłaszcza Dżamala, robiącego bardzo zabawne miny, kiedy głaszczę go po szyi i kłębie (nasze nowe itchy spots) :)