Dziś po raz pierwszy byliśmy u Fakira. Trochę się denerwowałam jak to będzie, w końcu to był mój pierwszy raz sam na sam z prawie moim koniem. Przyjechaliśmy do stajni k. 14, bardzo sympatyczny stajenny pomógł nam odszukać Fakira na pastwisku. Stał tam razem ze swoim sąsiadem z boksu obok i widać było, że nie ustalili jeszcze między sobą hierarchii, bo stale się podgryzali. Podeszliśmy do Fakira, a ten dał się spokojnie wziąć na uwiąz (dostał marchewkę na zachętę) i zaprowadziliśmy go na niewielki padok w głębi. Po drodze nasz konik musiał zatrzymywać się co dwa kroki, żeby poskubać trawkę, ale poza tym szedł grzecznie. Znaleźliśmy sobie coś wygodnego do siedzenia i postanowiliśmy posiedzieć trochę na padoku ("undemanding time with your horse"). Koń podszedł, obwąchał nas i wziął się za jedzenie siana, rozrzuconego po padoku. Siedzieliśmy sobie i rozmawialiśmy, starając się na niego nie gapić, on zaś przyglądał nam się kątem oka podczas jedzenia. Marcin rzucił w pobliże niego kawałek marchewki, zjadł od razu. Po drugim kawałku podszedł do nas i dostał resztę marchewki, po czym dokładnie nas obszukał, czy nie mamy więcej. Potem sobie poszedł.
Po jakiejś pół godzinie postanowiłam przynieść na padok nasz sprzęt, czyli carrot sticki i linę z halterem. Postawiłam go przy płocie i wróciłam do Marcina. Fakir udawał, że go to w ogł,e nie interesuje, ale po kroczku zbliżał się w kierunku carrota. W końcu trącił go głową i przewrócił, po czym dokładnie obwąchał i zbadał pyskiem. Potem podszedł do nas, jakby się pytał "No dobra, o co w tym właściwie chodzi?", powąchał nas, ale w końcu wrócił do jedzenia.
Prawdziwy problem zaczął się, kiedy postanowiliśmy odprowadzić go z powrotem na pastwisko. Marcin podszedł do niego, powoli, z boku, nie gapiąc się, czyli tak jak trzeba. Wyciągnął do niego uwiąz. Fakir powąchał, wyciągając łeb, ale kiedy Marcin chciał go pogłaskać, położył uczy po sobie. I tak za każdym razem, straszył, że ugryzie. Ja spróbowałam swoich sił i było tak samo, zaczęłam od niego odchodzić (approach & retreat), poszłam w końcu na drugi koniec pastwiska, kombinowałam i nic, nadal najpierw nas wąchał, a potem straszył. W końcu Marcin jeszcze raz do niego podszedł i pokazał mu dokładnie uwiąz, jak działa zapięcie i w ogóle i to go bardzo zainteresowało i w końcu dał się zapiąć bez negatywnych emocji. Doszliśmy do wniosku, że on po prostu oczekiwał, że damy mu marchewkę (tak został chyba nauczony) i dlatego wściekał się, że jej nie dostaje.
Prowadziliśmy go na pastwisko metodą "idź ze mną, ja wiem gdzie jest smaczniejsza trawa" i to całkiem działało, zaczął chętniej z nami iść. Lewopółkulowy introwertyk to prawdziwe wyzwanie!
Później wybraliśmy się na spacer po okolicy, a po powrocie Marcin postanowił pojeździć. Tym razem zabieranie Fakira z pastwiska poszło gładko, przywiązaliśmy go do koniowiązu przed stajnią (uznaliśmy, że na dziś ma dosyć Parellowych metod). Nie stał zbyt spokojnie, cały czas łaził, głównie do tyłu, ale dał się wyczyścić i osiodłać bez większych problemów.
Jazda była dla Marcina sporym szokiem, Fakir jest naprawdę wielkim koniem i w dodatku niełatwym do ruszenia. Właściwie od roku nikt na nim nie jeździ, więc jest niewygimnastykowany i niezbyt czuły na łydkę. Prawie w ogóle się nie zgina, kiepsko mu idą wolty itp. W imię stosowania "odwrotnej psychologii" Marcin kilka razy go zatrzymał i cofnął i później Fakir chodził bardziej energicznie do przodu. Kłusować za bardzo nie chciał. Później na chwilę ja na niego zsiadłam i powyginałam trochę, po gimnastyce szło mu troszkę lepiej. Będziemy musieli nad tym mocno popracować, żeby konik wrócił do formy.
Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o miłą knajpkę "Weranda" w pobliżu stajni. Ponoć niektórzy przyjeżdżają tam na koniach! Musimy kiedyś spróbować. Następna wizyta u Fakira pewnie w niedzielę - już się nie mogę doczekać!
Prawdziwy problem zaczął się, kiedy postanowiliśmy odprowadzić go z powrotem na pastwisko. Marcin podszedł do niego, powoli, z boku, nie gapiąc się, czyli tak jak trzeba. Wyciągnął do niego uwiąz. Fakir powąchał, wyciągając łeb, ale kiedy Marcin chciał go pogłaskać, położył uczy po sobie. I tak za każdym razem, straszył, że ugryzie. Ja spróbowałam swoich sił i było tak samo, zaczęłam od niego odchodzić (approach & retreat), poszłam w końcu na drugi koniec pastwiska, kombinowałam i nic, nadal najpierw nas wąchał, a potem straszył. W końcu Marcin jeszcze raz do niego podszedł i pokazał mu dokładnie uwiąz, jak działa zapięcie i w ogóle i to go bardzo zainteresowało i w końcu dał się zapiąć bez negatywnych emocji. Doszliśmy do wniosku, że on po prostu oczekiwał, że damy mu marchewkę (tak został chyba nauczony) i dlatego wściekał się, że jej nie dostaje.
Prowadziliśmy go na pastwisko metodą "idź ze mną, ja wiem gdzie jest smaczniejsza trawa" i to całkiem działało, zaczął chętniej z nami iść. Lewopółkulowy introwertyk to prawdziwe wyzwanie!
Później wybraliśmy się na spacer po okolicy, a po powrocie Marcin postanowił pojeździć. Tym razem zabieranie Fakira z pastwiska poszło gładko, przywiązaliśmy go do koniowiązu przed stajnią (uznaliśmy, że na dziś ma dosyć Parellowych metod). Nie stał zbyt spokojnie, cały czas łaził, głównie do tyłu, ale dał się wyczyścić i osiodłać bez większych problemów.
Jazda była dla Marcina sporym szokiem, Fakir jest naprawdę wielkim koniem i w dodatku niełatwym do ruszenia. Właściwie od roku nikt na nim nie jeździ, więc jest niewygimnastykowany i niezbyt czuły na łydkę. Prawie w ogóle się nie zgina, kiepsko mu idą wolty itp. W imię stosowania "odwrotnej psychologii" Marcin kilka razy go zatrzymał i cofnął i później Fakir chodził bardziej energicznie do przodu. Kłusować za bardzo nie chciał. Później na chwilę ja na niego zsiadłam i powyginałam trochę, po gimnastyce szło mu troszkę lepiej. Będziemy musieli nad tym mocno popracować, żeby konik wrócił do formy.
Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o miłą knajpkę "Weranda" w pobliżu stajni. Ponoć niektórzy przyjeżdżają tam na koniach! Musimy kiedyś spróbować. Następna wizyta u Fakira pewnie w niedzielę - już się nie mogę doczekać!
2 komentarze:
Oooooo! Następne małżenstwo w parellowskiej sekcie;);) A wiecie,ze to program kompletnie nie dla par?;)Ile u nas jest wojen z tego powodu kto co z koniem powinien, a co powinien inaczej itd...;) (i nie u nas jednych z resztą:))Wszystko przed Wami;)
Aga Wó. i Wojtek Wr.
www.jak-pies-z-koniem.blog.onet.pl
Hehe, pewnie nas też to wkrótce czeka ;) Pewnie za jakiś czas będziemy musieli znaleźć drugiego konia do dzierżawy, żeby nie skończyło się rozwodem. Ale póki co jest dobrze, oboje jesteśmy początkujący w naturalnym jeździectwie, więc staramy się wspierać :)
Prześlij komentarz