środa, października 29, 2008

Choróbsko

W tym tygodniu oboje z Marcinem jesteśmy chorzy nie jeździmy niestety do Fakira. Ja już ze 2 tygodnie się kiepsko czuję i podejrzewam, że częste i intensywne zabawy w 7 gier nie pomogły przy doleczaniu choroby ;)

sobota, października 25, 2008

Praca u podstaw

Wczoraj znów ja pracowałam z Fakirem, bo Marcin musiał wymyślić przygodę na dzisiejszą sesję w Gasnące Słońca. Przyszłam po niego na padok (znów stał z kilkoma końmi), a on nie palił się, żeby do mnie podejśc. Zaczęłam stukać carrotem w ziemię (widziałam, jak robiła to Sylwia, żeby przywołać swojego konia), zauważył mnie i po chwili podszedł. Przywitaliśmy się, ale potem wrócił do innych koni. Znów postukałam carrotem, podeszłam trochę bliżej i Fakir do mnie przyszedł. Zdjęłam mu kantar, ale nie chciał włożyć pyska w halterek, dlatego postanowiłam opuścić mu głowę. Szło bardzo opornie, chociaż do niedawna umiał to robić. Co jakiś czas podchodził inny koń i nam przeszkadzał.

Po 15 minutach udawało mi się opuszczanie głowy w miarę płynnie, ale tylko od nacisku liny na potylicę, palcami jakoś nie szło. Najtrudniej było, żeby koń nie podnosił głowy, jak przekładam mu rękę nad szyją. Muszę jeszcze to z nim przećwiczyć. W każdym razie byłam już przygotowana na to, że tym razem nie będzie tak łatwo, bo Fakir ma inny niż zazwyczaj nastrój.

Poszliśmy na ujeżdżalnię i zaczęłam bawić się z nim w jeża palcami. Okazało się, że koń zupełnie wszystko zapomniał, o ustępowaniu od nacisku nigdy nie słyszał i w ogóle czego ja od niego chcę. Musiałam dojść kilka razy do fazy czwartej przy przesuwaniu zadu i powtórzyć z nim wszystko od początku, ale po pewnym czasie nagle koniowi się wszystko przypomniało i ustępował nawet ładniej niż kiedyś, bo prawie nie przesuwał przednich nóg i robił wokół nich ładne kółko. Przesuwanie przodu poszło nieco mniej opornie. Potem robiliśmy driving przy użyciu rąk i tu Fakir się odblokował, ustępuje całkiem ładnie, zwłaszcza tył się poprawił. Nad przodem jeszcze pracuję, bo zdarza mu się pójść kilka kroków w przód.

Podczas tych ćwiczeń zauważyłam, że Fakir jakoś utracił do mnie szacunek, zaczął na mnie włazić i ogólnie olewać. Ponieważ do tej pory słabo mi szły "bloki ciałem", to znaczy koń dokładnie ignorował moje pajacyki i inne sposoby dbania o moją "bańkę", więc doszłam do wniosku, że to idealny moment, żeby coś z tym zrobić. Nie było łatwo, podczas pajacyków koń oberwał parę razy w pysk, kiedy machałam wokół siebie rękami, zanim zrozumiał, że nie warto włazić w moją prywatną przestrzeń. I nagle zaczęło nam wychodzić ćwiczenie, które wcześniej nie szło, czyli cofanie poprzez bloki ciałem :) .

Po tym wstępnym etapie Fakir widocznie nabrał do mnie szacunku i wszystko zaczęło iśc łatwiej. Jednak to prawda, że konie ciągle testują nasze przywództwo! Zrobiliśmy trochę circlingu, próbowałam kłusa, ale szło bardzo słabo, więc sobie odpuściłam. Potem postanowiłam poćwiczyć chody boczne i byłam zaskoczona, bo Fakir zdawał się świetnie rozumieć, że ma chodzić bokiem, nie zawsze robił to równo no i zdarzało mu się podjadać trawę, ale byłam z niego bardzo zadowolona.

Na koniec spróbowałam Squeeze Game. Kiedy Fakir miał się przeciskać między mną a ogrodzeniem, to ze dwa razy przeszedł, a potem zatrzymywał się w samym środku squeezu, czyli między mną a ogrodzeniem i nie szedł dalej. Nie wiem, czy interpreować takie zachowanie jako obawę, bo przecież zatrzymywał się w najtrudniejszym miejscu, czy też raczej jako niezrozumienie idei przechodzenia przez wąskie gardło? Za to potem znalazłam parę drągów ułożonych razem i robiłam squeeze przez nie i wychodził bardzo ładnie. Koń wąchał przeszkodę, tupał w nią nogą, a potem przechodził. Muszę znaleźć jakiś pieniek albo coś innego do skakania, podobno bardzo to lubi.

Mam wrażenie, że moja komunikacja z Fakirem jest coraz lepsza, on wykazuje mnóstwo dobrej woli i wyraźnie stara się zrozumieć o co mi chodzi. Ja chyba też coraz klarowniej potrafię przekazywac różne sygnały, nie plącze mi się już lina i carrot. Mam zamiar wybrac się do Sylwi na lekcję wsiadania i jeżdżenia, bo myślę, że niedługo dojdziemy do tego etapu. Trochę się boję wsiadania na tego giganta, bo ledwo dosięgam noga do strzemienia, a tu trzeba podskakiwać, trzy razy się wspinac na siodło itp. Cóż, trzeba ćwiczyć :)

środa, października 22, 2008

Chody boczne

Dziś postanowiłam poćwiczyć z Fakirem chody boczne. Na początek wzięłam go z padoku, stał tam z trzema innymi końmi. Nie przejawiał zbyt dużego szacunku (przeszukiwał mnie w poszukiwaniu jabłek), a kiedy chciałam go wyczyścić, nie mógł ustać w miejscu. W związku z tym poprzestawiałam go przy użyciu jeża rękami, a potem trochę drivingu i chyba przypomniał sobie co i jak, bo potem było znacznie lepiej. W trakcie czyszczenia pobawiłam się z nim chwilę w podnoszenie przednich nóg, ale niezbyt intensywnie. Potem zabrałam go na ujeżdżalnię.

Postanowiłam tym razem zacząć od okrążania, żeby nie było zawsze tego samego schematu gier. Mam wrażenie, że Fakir jest bardzo mądrym koniem i szybko się uczy, ale później sam wie lepiej co mamy robić. Np. ostatnie kilka razy zaczynałam od okrążania w prawo, a dziś chciałam w lewo. Wyciągnęłam rękę w lewo, a koń ruszył... w prawo. Dopiero po dłuższym pokazywaniu dał się namówić, żeby jednak iść w tę stronę, którą mu pokazuję. Natomiast samo okrążanie było nie najgorsze, robił duże kółko i nie wpadał do środka, tylko dwa czy trzy razy się zatrzymał i nawet wkładał w chodzenie energię :) Może następnym razem spróbuję kłusa.

Potem przeszliśmy do chodów bocznych. Na ujeżdżalni udało mi się uzyskać kilka pojedynczych kroków bokiem, ale koń po drugiej stronie barierki i trawa skutecznie odciągały uwagę Fakira. Dlatego zabrałam go na krytą halę. Budzi ona zawsze jego zaniepokojenie, ale przynajmniej nie ma dodatkowych bodźców. Po pewnym czasie chody boczne zaczęły jako tako wychodzić, to znaczy z ładnym krzyżowaniem nóg było różnie, ale załapał chyba, że chodzi o ruch w bok. Coraz lepiej reaguje również na DG, bez tego pewnie Sideways by nie wyszło zresztą.

Na koniec zabrałam go znów na ujeżdżalnię. Ponieważ wyjście z hali mocno go niepokoi, poćwiczyłam jojo przez nie, tzn. ja stałam na zewnątrz, koń w środku i Fakir chodził w przód i w tył, a ja za każdym razem robiłam krok do tyłu. Jest to dla niego duże wyzwanie, ale to dobrze - w tak niewielu momentach dochodzą do głosu jego emocje, że dobrze jest czasem postawić go w takiej sytuacji, żebym nauczyła siebie i jego kontroli w takiej chwili.

Na ujeżdżalni ćwiczyliśmy jeszcze zgięcia boczne. Fakir bardzo ładnie i miękko oddaje głowę i sam ją trzyma, dopiero jak pozwolę to wraca głową do przodu. Co jakiś czas zdarzało nam się niezrozumienie i wtedy koń cofał, ale ja wtedy nie odpuszczałam, aż się zatrzymywał. Bardzo to obiecujące.

Ogólnie mam wrażenie, że zrobiliśmy duży krok do przodu, mam już u niego sporo szacunku i coraz lepiej się dogadujemy. Jeszcze 2-3 tygodnie i może dojdziemy do wsiadania i "jazdy na pasażera"? Już się nie mogę doczekać :)

wtorek, października 21, 2008

Spacerek

Wczoraj był dzień Marcina. Kiedy przyszliśmy na padok po Fakira, stał on bardzo daleko od wejścia. Marcin poszedł po niego, przywitali się, a potem Fakir grzecznie szedł za Marcinem do bramy, chociaż nie miał założonego kantara z liną! Zatrzymywał się razem z Marcinem, skręcał i ruszał. To chyba oznacza, że jest naprawdę zadowolony ze wspólnych zabaw, skoro chętnie przychodzi i nauczył się już pewnego szacunku. Super! Byłam pod wrażeniem.

Podczas zabaw próbowali trochę ćwiczyć chody boczne, ale szło dosyć opornie. Za to później postanowiliśmy wziąć Fakira na mały spacerek po lesie, połączony z pasieniem się na trawie. Poza stajnią był znacznie bardziej czujny i łatwiej uciekał w prawą półkulę, ale byliśmy w stanie sobie z tym poradzić. W pewnym momencie czegoś się przestraszył i pogalopował, ale nei szarpnął liny, tylko zrobił kawałek koła i się zatrzymał. Zaczęłam go cofać i po dwóch krokach wypuścił powietrze - to działa! Uspokoił się i wrócił do prawej półkuli. Myślę, że takie spacerki są dobre, żeby poćwiczyć także w trudniejszym dla konia terenie, gdzie jest więcej "strachów" i nowych rzeczy.

Potem wróciliśmy na padok i Fakir dostał jabłka, takie duże i soczyste, że kapało mu z pyska ;)

sobota, października 18, 2008

Nici z terenu

Dziś jednak nie pojadę w teren, bo jestem chora, mam kaszel i kiepsko się czuję. Ale za to napiszę kilka słów o poniedziałku, bo wtedy Marcin bawił się z Fakirem i zapomniałam o tym wspomnieć. Oglądałam to z pewnej odległości i znam przebieg głównie z jego opowieści, więc w razie czego to on musi sprawę uściślić :)

Tego dnia Fakir stał na padoku z innym koniem i chyba nie za bardzo przypadły sobie do gustu, gryzły się i straszyły nawzajem. Podobno Fakir niemal wyskoczył z padoku, kiedy Marcin go stamtąd zabierał, a potem w drodze na ujeżdżalnię potknął się tak mocno, że prawie się wywrócił. Marcin wziął go na trawkę, żeby nieco ukoić jego nerwy, ale koń był cały czas niespokojny.

Podczas zabaw Fakir nie mógł się skupić, cały czas wypatrywał zagrożeń i zaczął przytulać się do Marcina, co mu się wcześniej nie zdarzało. W związku z jego nastrojem bawili się bardziej na luzie, z mniejszymi wymaganiami. Nigdy wcześniej nie widziałam Fakira tak bardzo prawopółkulowego, to pouczająca lekcja o końskiej osobowości - nawet najspokojniejszy lewopółkulowiec ma w sobie pokłady strachu i niepokoju, które trzeba umieć opanować, jeśli zachodzi taka potrzeba.

Po zabawach była znowu chwila pasienia i koń zachowywał się znacznie spokojniej, chodził grzecznie za Marcinem i już się nie potykał i nie podrywał na każdy szelest. Jak widać 7 gier skutkuje w większym zaufaniu i pewności siebie konia.

czwartek, października 16, 2008

Zakwasy

No i po wczorajszych zabawach z Fakirem mam potworne zakwasy. Ciekawa jestem, czy on też się trochę zmęczył? Przydałoby mu się wyrobić trochę mięśni i zgubić sadełka ;)

Przy zabieraniu go z padoku nie mam już żadnych problemów, daje podejść, pogłaskać, nałożyć kantar. Tym razem wzięłam go na chwilę na halę, ponieważ na padoku stał inny koń i nie mogłam tam wygodnie ćwiczyć. Przed wejściem Fakir obwąchał dokładnie wszystkie sprzęty, stojące w pobliżu drzwi, potem zrobiłam mu Squeeze Game (nie tak na poważnie, tylko ze względu na wymagania chwili), czyli przeciskanie przez drzwi. Chwilę się wahał, ale przeszedł bez objawów paniki.

Na hali był dość podenerwowany, widziałam go pierwszy raz w takim nastroju. Co jakiś czas rżał i rozglądał się intensywnie. Trochę przestawiania przy użyciu jeża i driving troszkę pomogło, jojo już szło gorzej. Jego uwagę udało mi się odzyskać, kiedy zaczęłam robić prowadzenie ukierunkowane, czyli do określonego celu. Koń bardzo szybko łapał, na czym ma położyć nos, kiedy podeszliśmy do kartki z dużą literą F, przypiętą na ściance, to najpierw dokumentnie ją oblizał, a potem usiłował oderwać ;)

Po kilkunastu minutach wyszliśmy z hali i odaliśmy się w pobliże stajni. Jest tam taka barierka, gdzie się czyści konie i myjka zewnętrzna. Zawczasu przyniosłam tam wszystkie szczotki Fakira , ponieważ postanowiłam go wyczyścić w ramach FG i nauczyć podnoszenia nóg po parellowemu. Zgodnie z PNH nie przywiązałam go, tylko przerzuciłam linę przez szyję (kiedy zmieniałam strony konia, przewieszłam linę, żeby móc zawsze ściągnąć głowę konia na siebie). Na początku Fakir łaził i oglądał okolicę, ale w końcu stał spokojnie i bez problemów wyczyściłam go we wszystkich istotnych miejscach (właścicielka zazwyczaj wiąże go z dwóch stron, widocznie do tej pory nie umiał grzecznie ustać). Podszedł do nas jeden z pensjonariuszy stajni i wypytywał o PNH - mam wrażenie, że ludzie w stajni są nastawieni raczej sceptycznie, ale nie kpią ze mnie i dają mi robić swoje - to mi wystarcza.

Potem przeszłam do nauki podnoszenia nóg. Z przednimi poszło nienajgorzej, po pewnym czasie Fakir załapał o co chodzi z tym naciskaniem kasztana. Podnosił nogę raczej od 4-tej fazy, czyli ściskania kasztana, ale unosił nogę wysoko i mi ją podawał - czyli bardzo dobrze. Nie udało mi się podnieść nóg z przeciwnej strony konia ( w sensie lewej nogi stojąc z prawego boku i na odwrót), ale to postanowiłam zostawić na później. Niestety, z tylnymi nogami poniosłam kompletną porażkę. Podniósł nogę tylko raz, jak podeszłam zaraz po podniesieniu przedniej, po prostu zna ten schemat. Choćbym nie wiem jak mocno ściskała "cap of the hock" (jak to jest po polsku?), to on nie reagował. Próbowałam się o niego opierać, żeby zasugerować zdjęcie ciężaru z tej nogi i kiedy to robił, odpuszczałam i głaskałam, ale nic to nie dało. Trudno, może uda się następnym razem.

Potem poszliśmy na ujeżdżalnię. Ćwiczyłam trochę jeża (cofanie zaczęło wychodzić od 2-3 fazy, hurra!), driving (przesuwanie przodu coraz bardziej przypomina przesuwanie przodu), jojo oraz circling. Ta ostatnia wymaga jeszcze sporo ćwiczeń, ale chyba spodobała się Fakirowi, bo ma tendencję do oferowania jej w różnych dziwnych momentach. Potem postanowiłam zobaczyć jak pójdzie Sideways... No cóż, żeby ta gra nam wyszła, musimy poszukać jakiegoś padoku, gdzie na obrzeżach nie rośnie trawa. Fakirowi udało się przejść parę kroków bokiem (lepiej mu szło na długim zasięgu), ale kompletnie nie mógł się oderwać od trawy. Cóż, wszystko jeszcze przed nami. Na zakończenie pobiegaliśmy sobie jeszcze kłusem na długiej linie, Fakir ładnie zmienia chody w dół i w górę, zatrzymuje się, mamy też początki cofania.

A ja dziś mam zakwasy od tego wszystkiego :) Na sobotę jestem umówiona z panem Jackiem w teren. Oczywiście klasycznie, bo po parellowemu jeszcze nie umiem. Zobaczymy jak pójdzie.

sobota, października 11, 2008

Umacnianie fundamentów

Dziś poświęciłam całe nasze spotkanie na umacnianie fundamentów pracy z ziemi, czyli jeż, DG i jojo. Kiedy przyszłam na pastwisko, Fakir patrzył na mnie z dużą uwagą: zatrzymałam się i poczekałam. Po chwili jakby się zdecydował, podszedł do mnie i przywitał. Nie próbował mnie zjeść ani wyszabrować marchewkę - to duży krok naprzód! Dał sobie również spokojnie nałożyć halter, powiem więcej: sam pochylił głowę i włożył do niego pysk. Mogłam go również pogłaskać nawet zanim wzięłam go na linę - robimy postępy :)

Potem przez chwilę bawiliśmy się w jeża i przesuwanie przodu zaczęło wychodzić od mniej więcej 2-giej fazy, przy czym było znacznie mniej kroków do przodu niż ostatnio. Przesuwanie tyłu szło równie dobrze jak przedtem, natomiast nadal mam duży problem z cofaniem go przy użyciu jeża. Jest to tym bardziej zastanawiające, że driving i jojo idą bardzo dobrze.

Po jakimś kwadransie stajenni zaczęli ściągać konie z sąsiednich padoków - o 13 miało być karmienie, a oni już o 12.15 zabierali konie. Fakir był tym nieco zaniepokojony i przez resztę ćwiczeń było mu się znacznie trudniej skupić. Poświczyliśmy jeszcze Driving i zaczęło nam wychodzić cofanie, kiedy uderzałam w linę. Yoyo wychodziło nawet od 1-szej fazy!

Potem postanowiłam nauczyć go cofania przez bramę zgodnie ze wskazówkami z Pocket Guide'a. Otworzyłam wejście na padok, odsuwając belki. W międzyczasie Fakir oczywiście przyszedł obejrzeć moje poczynania i wklinował sobie linę tuż przy pysku pomiędzy dwie belki. Nie miałam jak go wyplątać, bo trzymałam jedną z tych belek i przestraszyłam się, że jak poczuje, że jest uwięziony, to szarpnie głową i będzie niefajnie. Więc zaczęłam rękami robić rytmiczną presję i koń ładnie się odsunął, wyplątując przy okazji linkę. Jakie to przyjemne uczucie jak coś działa w praktyce :)

Cofanie przez bramę przy użyciu jojo szło całkiem dobrze. Robiłam tak, że stałam w bramie, cofałam go i przywoływałam, potem robiłam krok w tył i znowu. Fakir obwąchiwał uważnie przejście, a potem ładnie przechodził. Problemem była tylko trawa, rosnąca tuż za bramą, bo koń zaczynał zachłannie się paść i zapominał o wszystkim. Ale jakoś udało nam się dogadać. Natomiast jak byliśmy na padoku i chciałam go ustawić tyłem do bramy, to nie chciał, widać było, że się niepokoi, więc mu odpuściłam. Zrobiliśmy jeszcze Circling na krótki zasięg, a ponieważ poszło bardzo dobrze, to spróbowałam kliku kółek na długim zasięgu i było nieźle.

Potem odprowadziłam go do stajni, żeby mógł zjeść obiad. Nie miał jeszcze nic nasypanego w żłobie, więc sama dałam mu obrok - w końcu dobrze się spisał :)

czwartek, października 09, 2008

Zdjęcia

A oto obiecane zdjęcia z wczorajszej wizyty u Fakira (autorstwa mojej Mamy i Marcina):

Ja i moi rodzice.


Gra w jeża w wykonaniu Marcina.





Odrobina przyjaźni.


No i Circling na krótkim zasięgu.


Gra w jeża w moim wykonaniu.


Friendly game w wykonaniu Fakira ;)


Driving game na krótki zasięg:


Prowadzenie konia do celu:


Oraz prowadzenie na długiej linie (w kłusie):

środa, października 08, 2008

Wizyta rodziców

Dziś do stajni przyjechali z wizytą moi rodzice. Fakir bardzo im się spodobał, ale zgodnie z postanowieniami nie pozwoliliśmy na karmienie go marchewką. Tak, jak ustaliliśmy, dziś Marcin dostał konika w swoje łapki i ćwiczył z nim ok. 1 h. Podobno początkowo w boksie Fakir go straszył i usiłował odpędzić, ale na padoku był bardzo grzeczny. To był chyba jakiś przełomowy dzień, bo wszystko wychodziło dobrze: FG (Marcin znalazł jego "itchy spot"), PG - koń chodził od 1-2 fazy, nawet w tył, DG tak samo 1-2 faza i po raz pierwszy wyszło ładne cofanie. Jojo wychodziło równiez od 1-2 fazy, a przecież jeszcze podczas ostatniej wizyty Fakir dopiero zaczął łapać, że machanie paluszkiem i liną oznacza ruch w tył. W końcu wykonał przed Marcinem coś w rodzaju ukłonu, łeb do ziemi i lizanie warg. Mam wrażenie, że uznał jego przywództwo, przynajmniej na razie. Na koniec Marcin postanowił zacząć Circling Game, ponieważ wszystko tak ładnie poszło. Dziś tylko na krótki zasięg, z carrotem położonym na grzbiecie. Szło trochę opornie, Fakir robił 2 kroki i się zatrzymywał, ale potem chyba zaczął rozumieć o co chodzi.

Później ja się z nim trochę pobawiłam, ale szło mi chyba trochę gorzej niż ostatnio. Wniosek jest taki - przy każdej wizycie tylko jedna osoba się z nim bawi, bo to znacznie bardziej skuteczne i satysfakcjonujące. Ale postanowiłam wprowadzić coś nowego, więc zrobiłam long range driving, czyli chodziłam po ujeżdżalni z długą liną, koń łaził za mną i zatrzymywał się wtedy, kiedy ja. Udało nam się też zrobić to w kłusie, ładnie biegł i zatrzymywał się kiedy trzeba. Z innych rzeczy, dziś podczas zabaw Fakir się do mnie trochę tulił, czego nie robił nigdy przedtem, przytulał do mnie pysk i mnie wąchał, nie próbując wydostać marchewki z kieszeni. Moi rodzice orzekli, że on ma do Marcina większy szacunek (w końcu to duży facet, traktuje go trochę rywalizacyjnie), a mnie bardziej lubi, ale za to mniej szanuje. Pewnie coś w tym jest.

Dopiero po zabawie, kiedy poszłam Fakira trochę popaść, daliśmy mu marchewkę. To chyba znacznie lepsza metoda. Kiedy poszłam do stajni po dziegieć do kopyt, linę przejął Marcin. Kiedy szli razem do stajni, Fakir zaoferował mu okrążanie, zrobił sam z siebie 3 okrążenia, patrząc co jakiś czas na niego, jakby mówił "Przemyślałem to i chyba już wiem o co ci chodziło. Mam rację?". Później robił to równiez na prośbę Marcina. Co za mądry koń! Tak sobie myślę, że on pomiędzy sesjami trawi to, czego się uczymy i sam sobie to rozpracowuje, dlatego tak dobrze mu idzie.

Jutro wrzucę zdjęcia, które zostały dzisiaj zrobione (a jest ich sporo).

poniedziałek, października 06, 2008

Dziecko we mgle

No więc metodą prób i błędów próbujemy ustalić co właściwie powinniśmy robić z Fakirem i w jaki sposób :) Dzięki wsparciu ludzi z forum SPNH chyba powolutku zaczynam coś widzieć w tej mgle, jaką jest dla mnie budowanie naturalnej relacji z koniem. Ale przede mną jeszcze długa droga...
No więc póki co mam kilka wniosków i postanowień:
  1. Nie dajemy koniowi smakołyków, marchewek itp. Możemy wrzucić je do żłoba, żeby sobie przekąsił w wolnej chwili, ale na pastwisku i na powitanie nic nie dostaje.
  2. Nie próbujemy za wszelką cenę bawić się we Friendly Game na wolności. Zaczynamy od uprzejmego założenia koniowi kantara, a później przechodzimy do 7 zabaw.
  3. Nie przesadzamy z Friendly Game. Budowanie zaufania musi iść w parze z budowaniem szacunku, a do tego służy wszystkie 7 gier.
  4. Podczas zabaw z koniem ja i Marcin mamy po conajmniej 45 min - 1 h czasu sam na sam z koniem. Krótsze zabawy nie mają zbytniego sensu.
To na razie chyba tyle. W środę przyjeżdżają z wizytą moi rodzice, zobaczymy jak pójdzie. Ostatnio przyjechali znajomi i Fakir koniecznie chciał zjeść Sylwii futrzasty kołnierz, był również przede wszystkim skupiony na wyłudzaniu od nich jedzenia.

A tutaj wykres koniobowości Fakira. Zobaczymy jak się zmieni za jakiś czas (w sensie, że go poznam i pewnie się okaże, że w wielu punktach się myliłam ;) ).

czwartek, października 02, 2008

Gra w przyjaźń

Dziś postanowiliśmy cały dostępny czas przeznaczyć na Friendly Game i mam poczucie, że był to krok w dobrym kierunku. Wcześniej wydawało mi się, że Fakir jest spokojny i akceptuje nasze poczynania, ale chyba byłam w błędzie. Teraz myślę, że on jest cały czas bardzo nieufny w stosunku do nas (w końcu praktycznie nas nie zna) i okazało się, że kiedy jest na wolności (w sensie chodzi po padoku), to nie daje się właściwie dotknąć ręką. Dlatego wzięliśmy ze sobą carrot sticki i zaczęliśmy zabawę.

Fakir carrota akceptował w większym stopniu, po krótkiej chwili mogłam go masować po szyi, karku i boku, a on stał spokojnie. Co jakiś czas obgryzał carrota, ale przez większość czasu wydawał się skupiony na tym, co robię. Okazało się że obecność Marcina stanowi dla niego większy problem (jest większy no i w końcu też samiec ;) ), ale po kilkunastu/dziesięciu minutach zabawy chyba udało się przełamać pierwsze lody. Niestety z dotykaniem ręką nadal było słabo. Ale bardzo nas ucieszyło, że poszliśmy w dobrą stronę i w końcu zrozumieliśmy w czym leżał problem (to pewnie dosyć oczywiste, ale czasem na takie rzeczy najtrudniej jest wpaść).

Po dłuższym spacerze po pięknej, jesiennej okolicy postanowiłam jeszcze chwilę poprzyjaźnić się z Fakirem. Szło nam całkiem dobrze, zaczęłam bawić się we FG dłonią, czyli "głaskałam" najpierw powietrze koło konia, potem coraz bliżej, wreszcie głaskałam go parę razy i znów cofałam się do machania w powietrzu. Udało mi się doprowadzić do tego, że mogłam go głaskać w okolicy szyi i stał spokojnie.

Później z drzewa za płotem spadło kilka jabłek, co bardzo zainteresowało Fakira. Postanowiłam mu je przynieść, żeby poczuł, że jego człowiek do czegoś się przydaje ;) Nie wiem, czy nie był to błąd, ponieważ od tej chwili koń nieustannie prosił mnie o jedzenie, tupał nogą i cicho piskał. Nie mógł się już skupić na FG, usiłował pożreć carrota i w ogóle było kiepsko. Wniosek jest taki - nie dajemy mu więcej jedzenia. To dla niego zbyt emocjonujące przeżycie, traci nad sobą kontrolę w dużym stopniu. Można mu wrzucać smakołyki do żłoba, niech sobie zje na kolację, ale nie będziemy mu nic dawać na padoku.

W niedzielę kolejna wizyta i więcej FG. Mój cel: żeby dało się go dotknąć carrotem, dłonią i liną po całym ciele. Najlepiej kiedy oboje z Marcinem robimy to na raz (dwóch drapieżników trudniej zaakceptować niż jednego).

środa, października 01, 2008

Trudne początki

Byliśmy wczoraj znów u Fakira, opatuliłam się w bluzę i kurtkę, bo było strasznie zimno. Przywitaliśmy zwierzaka kilkoma marchewkami, potem wzięliśmy halterek z liną i carroty. Marcin wszedł na padok i zaczął bawić się w catching game. Fakiar robił to samo co przy pierwszym naszym spotkaniu - niby pozwalał do siebie podejść, wąchał linę, ale nie dawał się dotknąć, od razu odchodził (wtedy Marcin robił krok w tył, żeby zdjąć z niego presję). Parę razy straszył (skulone uszy i kilka takich groźnych kroków w kierunku Marcina), ale głównie odchodził. Co jakiś czas wracał do ogrodzenia, gdzie stałam ja i Dorota (przyjechała do towarzystwa) i usiłował wyżebrać marchewki. Kiedy brałam carrota do ręki, bez problemu dawał się nim dotykać, obgryzał jego końcówkę, a jak położyłam go na ziemi, to usiłował się do niego dostać przez płot.

Po 10 minutach takiej zabawy zamieniliśmy się i tym razem ja zaczęłam taniec po padoku. Szło mi podobnie. Próbowałam go zainteresować, stukałam karabińczykiem w płot, chlapałam wodą w wannie itp. Koń podchodził, oglądał, obgryzał linę/karabińczyk, a potem znowu odchodził. W końcu Marcin wpadł na to, że może trzeba trochę więcej FG z liną. Zaczął nią machać, coraz bliżej Fakira, potem zarzucał ją na jego przednie nogi. Koń stał spokojnie w miejscu, chyba podziałało. Potem znów odszedł i tak jakiś czas. W końcu Marcin zaczął się z nim bawić tak, jak z naszym kotem - pacał go końcówką liny po pysku, a Fakir usiłował ją chwycić wargami. Strasznie mu się ta zabawa spodobała, to była taka ciekawa odmiana friendly game :) Jak Marcin od niego odszedł, to Fakir podreptał za nim. Ale nadal nie dał się pogłaskać liną ani ręką za bardzo, zabierał głowę albo odchodził.

Wtedy znów ja weszłam na padok (to już 30-sta minuta zabawy). Marcin z Dorotą poszli się przejść, a ja wykorzystałam patent Marcina z liną. Zaczęłam robić więcej friendly, machałam liną i jak Fakir ruszał, to szłam równo z nim machając tak długo, aż się zatrzymał - wtedy przestawałam. Kiedy odchodził sam z siebie stałam w miejscu i on po chwili do mnie wracał. Ale nadal nie chciał się za bardzo głaskać, tylko badał mnie wargami, kiedy wyciągałam rękę. W końcu stanął sobie przy wyjściu z padoku, zarzuciłam mu na szyję linę, stał spokojnie. Zdjęłam mu kantar, a on zaczął szaleńczo ziewać. Takie zachowanie widziałam u niego za każdym razem, jak miał nakładane ogłowie - mam wrażenie, że on się spodziewa, że zaraz zostanie mu zapięty nachrapnik i nie będzie mógł otwierać pyska, dlatego ziewa na zapas.

W każdym razie udało mi się bez problemu założyć mu halter. Zaprowadziłam go na ujeżdżalnię. Po drodze koń rzucał się na każdą napotkaną kępkę trawy - ma prawdziwą obsesję na tym punkcie. Kiedy go pukałam carrotem po grzbiecie ruszał dwa kroki, po czym znów się pasł. Ale w końcu dotarliśmy do celu.

Oprócz nas były tam dwa inne konie, a tuż obok weterynarz badał co chwilę innego konia - Fakir jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Był skoncentrowany na mnie oraz na kilku kępach trawy w okolicy ;) Przed całą zabawą porozkładałam w różnych miejscach ujeżdżalni rekwizyty. Planowałam robić "driving with purpose" do tych rzeczy, a potem nimi bawić się we friendly game. Okazało się, że to chyba jeszcze zbyt skomplikowane ćwiczenie na początek - może to dobre urozmaicenie w późniejszej fazie, na początek pewnie warto skupić się na friendly carrotem, liną i ręką. Dlatego szybko zrezygnowałam z pomysłu i tylko prowadziłam konia w odpowiednie miejsce i starałam się, żeby jego nos znalazł się np. na czapraku. Szło całkiem dobrze, tylko w okolicach naszego "celu" była zazwyczaj kępa trawy, która nieco rozpraszała Fakira ;)

Porobiłam z nim trochę jeża, ładnie chodził od 2-giej fazy. Potem wrócił Marcin i też się chwilę bawił, ale podczas jeża na przód koń ładnie ustępował, po czym robił kroczek do przodu... oczywiście w kierunku trawy! On jest niemożliwy...! Udało mi się zrobić nawet malutkie postępy w jojo, koń chyba zaczyna łapać, że chodzi o cofanie, a nie uciekanie w bok. Jak robię pierwszą fazę, to odwraca całkiem głowę - rozumie, że ma się usunąć, tylko jeszcze nie wie dokładnie jak.

W drodze powrotnej do boksu pozwoliłam mu się trochę popaść w nagrodę. Nie wiem, czy to jego łakomstwo to po prostu cecha lewopółkulowego introwertyka i nie należy się tym przejmować, czy też to coś nerwowego/whatever i trzeba coś z tym robić...?